Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2017 > luty / marzec

Ślady, numer 2 / 2017 (luty / marzec)

Reportaż. Syria i Liban

Wojna nie zwycięża

Podróż między Libanem a Syrią, aż do miasta będącego symbolem konfliktu. Ale życie nie zatrzymuje się na gruzach Aleppo, gdzie dzieci zbierają śnieg do picia. A chrześcijanie walczą każdego dnia, by odbudować „wspólnotę”. Wszystkich.

A. Avveduto, M.A. Simi


Historia tej podróży przez Liban i Syrię jest historią przyjaźni. Przyjaźni łączącej tego, kto pisze, oraz przyjaźni wielu osób spotkanych w ciągu tych dziesięciu nadzwyczajnych dni. Zaczynamy od Bejrutu, gdzie znajduje się lotnisko położone najbliżej granicy syryjskiej. Sytuacja w Libanie poprawiła się w ostatnich tygodniach, także dzięki wyborowi, po całych latach patowej sytuacji, prezydenta, a następnie rządu. Ale stan wyjątkowy związany z obecnością uchodźców – z napływającą nieustannie falą uchodźców syryjskich i irackich – daleki jest od jakiejkolwiek stabilizacji. Kraj liczący cztery miliony mieszkańców przyjął dwa miliony uchodźców.

Wie o tym dobrze ojciec Toufik, libański franciszkanin, który w każdą niedzielę pokonuje setki kilometrów, by odwiedzić małe chrześcijańskie wspólnoty w Tiro, Tripoli i Deir Mimas. Właśnie w tej ostatniej wiosce, położonej na granicy ze znienawidzonym Izraelem, znajduje się wiele chrześcijańskich rodzin z Iraku, które uszły z życiem przed ISIS i schroniły się tutaj. Spotykamy je po Mszy św. (jest to trzecia Msza św. odprawiona tego dnia przez niezmordowanego kapłana). „Byłem nauczycielem w szkole podstawowej w Karakosz, bardzo brakuje mi mojej pracy – opowiada zrezygnowany, około 50-letni Zuhir. – Chciałbym wrócić do swojego domu. Ale teraz, choć tereny zostały wyzwolone, ci, którzy przyszli po ISIS, zasiedlili nasze domy. Nie ma już dla nas miejsca w Iraku”. Najbardziej rozsierdzeni są młodzi. Samaan ma 24 lata, pisał pracę magisterską z inżynierii: „Nie mogłem skończyć studiów z powodu wojny. Teraz jestem tutaj, bez przyjaciół, bez rodziny, w kraju, który nie jest moim. Co złego zrobiłem? Wciąż zadaję sobie to pytanie”. Każdy ma swoją historię trudu i cierpienia: niektóre rodziny zostały rozdzielone, inni stracili pracę, dom. Ale nigdy wiarę. „Czy potraficie przebaczyć temu, kto zadał wam te rany?” – pytamy wprost. „Nie – mówi energicznie 17-letnia Hanna. – Ja nie przebaczę temu, kto oderwał mnie od mojego wcześniejszego życia, od moich przyjaciółek, szkoły”. Stojąca przy niej mama głaska ją i dodaje spokojnym głosem: „Ja czasem przebaczam, czasem nie. Jest mi trudno, pamiętam jednak, że w Ewangelii Jezus mówi o tym, by przebaczać. A jeśli On to zrobił… my musimy przynajmniej próbować”.

Pierwsza lekcja z tej podróży: przebaczenie to droga. Ta mama i córka poniosły te same ofiary, doznały tego samego bólu. Ale matka potrafi postawić krok do przodu, wychodząc poza instynktowną i prawdopodobnie uzasadnioną złość. Przebaczenie jest drogą, a dotyczy to tak samo Libanu, jak Syrii czy Włoch. Uświadamiamy to sobie także w Damaszku, spotykając zakonnice i zakonników, którzy w klasztorze św. Pawła – zbudowanym na miejscu nawrócenia Apostoła – przyjmują setki rodzin i dzieci, które uciekły z najbardziej dotkniętych przez wojnę obszarów Syrii: z Aleppo, Homs, Hama, Idlib, Kamiszli, Hasaki. „Stworzyliśmy azyl dla tych najmniejszych, najbardziej zranionych” – opowiada z uśmiechem siostra Iole. Tutaj, gdzie niegdyś przybywały tłumy turystów i pielgrzymów, teraz wszystkie domy zamieszkują uchodźcy. „Przyjmujemy wszystkich: chrześcijan, muzułmanów. Nie ma różnicy, ponieważ podział, starcie cywilizacji, o których tak wiele mówi się na Zachodzie, nie istniały tutaj przed wojną. Żaden Syryjczyk nie pytał drugiego Syryjczyka, jaką religię wyznaje, wszyscy jesteśmy ludźmi. Wojna przyniosła przemoc i podział tam, gdzie wcześniej był pokój i jedność. My staramy się odbudowywać to wszystko stopniowo: przyjmując chorych – przede wszystkich tych z nowotworami, którzy nie mogli być już leczeni tam, gdzie toczy się wojna – oraz otaczając pomocą psychologiczną dzieci, które przeżyły największą traumę. Pomagamy rodzinom, by miały przynajmniej godne życie, i mamy nadzieję, że powoli także te podzielone, ponieważ może ojciec uciekł do Europy, będą mogły znów się połączyć. W Syrii trzeba odbudować właśnie tkankę społeczną”.

Tak samo uważają ojciec Ibrahim, ojciec Firas, ojciec Bassam i ojciec Edoardo, czterech zakonników, którzy pozostali w Aleppo pomimo bombardowań. Po dziesięciu godzinach podróży docieramy do miasta będącego symbolem męczeństwa syryjskiego narodu i od razu zostajemy katapultowani do serca wojny. Krążymy po niezamieszkałych dzielnicach: budynki pozbawione okien na skutek bombardowań, spalone domy, cisza. By zrozumieć horror tego konfliktu, naprawdę trzeba dotknąć zniszczonych kamieni, poczuć intensywny zapach ognisk pośród ruin, posłuchać odgłosów bombardowań przeprowadzanych na peryferiach, poczuć w kościach zimno tego, kto nie może się ogrzać.

 

Ulicami Hanano. Zatrzymujemy się przed maronicką katedrą, niegdyś będącą perełką lokalnej wspólnoty chrześcijan: dach został odkryty przez bomby, wnętrze zapadło się. Tak samo jest w przypadku kościoła armeńskiego, greko-katolickiego, domów, hoteli, cmentarzy, redakcji czasopism. Zniszczony jest też duży zabytkowy meczet Omayyadi, splądrowany stary suk (targowisko – przyp. red.), gdzie wcześniej znajdowały się ambasady i konsulaty. Jakiś smutny staruszek kręci się, oferując za kilka groszy kawę z termosu w rozbitych i brudnych filiżankach, a nieco dalej dzieci przetrząsają teren w poszukiwaniu plastyku i złomu, by odsprzedać je żołnierzom. Znajdujemy się w górach, gdzie niegdyś wznosiło się najpiękniejsze miasto Bliskiego Wschodu, dziedzictwo UNESCO. I zapiera nam dech w piersiach.

„Żyjemy w trudnej sytuacji, ale nigdy nie czuliśmy się opuszczeni przez Pana. Nigdy – opowiada ojciec Firas. – Za każdym razem, gdy czegoś potrzebujemy, On nam odpowiada. Poprzez rzeczywistość wokół nas”. Prosimy, by podał jakiś przykład. „W pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że tysiące rodzin umierało z głodu. Pomyśleliśmy o comiesięcznym rozprowadzaniu paczek z żywnością, ale nie byliśmy w stanie ich skompletować. Potrafił to natomiast zrobić Kościół greko-katolicki, ponieważ stosował taką formę pomocy ubogim już przed wojną, w ten sposób przyszli do nas, by nauczyć nas, jak to robić. Dzisiaj żywność dystrybuujemy wśród ponad siedmiu tysięcy rodzin”. Oczywiście problemów jest wiele. „Brak wody od co najmniej trzech lat jest największą katastrofą. Jedyną troską wszystkich rodzin, które pozostały w mieście, jest to, by ją znaleźć, by przeżyć” – dodaje ojciec Ibrahim.

To właśnie on towarzyszy nam w dzielnicy Hanano, jednej z najuboższych, gdzie kobiety i dzieci zbierają z ziemi śnieg do picia, mycia się i gotowania. „Tutaj także przyślemy wodę” – zauważa w pośpiechu duchowny. Studnia w jego klasztorze – jedna z niewielu czynnych w Aleppo – stała się w dosłownym sensie „fontanną żywej nadziei”. Każdy znajdujący się w potrzebie wie, że tam może napełnić kanistry wodą, a gdyby nie miał siły, zajmie się tym mała zdezelowana ciężarówka zakonników. Ale – Kościół tutaj wie o tym dobrze – pomoc nie może polegać tylko na rozprowadzaniu wody, jedzenia i lekarstw (jest to zadanie, które wszystkie spotkane przez nas organizacje pożytku publicznego oraz wspólnoty religijne spełniają znakomicie). Największym obowiązkiem jest odbudowanie życia wspólnot, zważywszy na to, że znajdują się tu tysiące rozdzielonych rodzin – kontynuuje ojciec Firas. – Dlatego zaangażowaliśmy się w pomoc przede wszystkim młodym i dzieciom. Wspieramy istniejące już szkoły, tak by nie zostały zamknięte, podczas gdy młodym dorosłym oferujemy projekty mikrokredytów, ażeby mogli zacząć prowadzić działalność, małe sklepy, tak by mieli możliwość się pobrać albo utrzymać rodzinę”. Następnie odbudowują zrujnowane w wyniku bombardowania domy. Odwiedzaliśmy je przez dwa dni, po kolei, w towarzystwie inżyniera, który obmyśla, jak doprowadzić je do użyteczności. „Decydującą sprawą jest dla nas przywrócenie rodzinie domu. Obserwujemy w tych latach zdumiewający spadek urodzeń. Rodzinom, których intymność została zniszczona, trudno jest przeżywać ten wymiar otwartości na życie, który powinien być cechą wyróżniającą każde małżeństwo” – wyjaśnia nam ojciec Ibrahim.

 

Sklep Mariam. Zakonnicy przyzwyczajeni do konkretnej i operatywnej działalności charytatywnejnie mówią dużo. Prowadzą nas do małej piekarni. W drzwiach stoi 29-letni Khalil. „Spróbujcie tych ciastek – mówi dumny. – Wychodzą mi najlepiej”. Ma rację, ponieważ taca pustoszeje bardzo szybko. Jego marzeniem było otwarcie cukierni. Z pomocą zakonników udało mu się to, sklep powstał, a w maju Khalil się ożenił. Postanowił zostać w swoim kraju. Od tego właśnie Syria może zacząć od nowa. Od pragnienia bycia protagonistami swojego życia, a nie smutnymi, zrezygnowanymi statystami. Jest to pragnienie wybuchające na naszych oczach, kiedy spotykamy młodą Mariam, która dzięki pomocy mogła otworzyć swój sklep z ubraniami („Klientów jest mało, ale jestem pewna, że z pomocą Łaski Bożej wcześniej czy później się pojawią” – mówi odważnie), albo skautów (zmuszonych do spotykania się na poddaszu, a jednak wciąż pełnych entuzjazmu dla swojej przyjaźni), następnie małych muzyków, którzy w suterenie klasztornej w Azizyeh uczą się gry na trąbce, dziewczyny śpiewające w chórze, dzieci uczące się katechizmu albo ganiające po obozie dla uchodźców w Jibrin. To oni są przyszłością, są przepiękną przyszłością.

Nawet kiedy nie mówią, nawet kiedy leżą w szpitalu, tak jak Judy. Spotkaliśmy ją w klinice St. Louis, prowadzonej przez francuskie zakonnice w chrześcijańskiej dzielnicy Azizyeh: drobna 11-letnia dziewczynka, która od kilku miesięcy znajduje się w śpiączce. W sali leży sama – to luksus dzisiaj w Aleppo. Jej mama Amina jest muzułmanką, nosi ciemną chustę. Czuwa przy niej nieustannie, we dnie i w nocy. To ona opowiada nam, co się stało. 6 grudnia pocisk trafił w ich dom w czasie, gdy Judy bawiła się ze swoimi przyjaciółkami. „Odłamki przeszyły czaszkę, teraz potrafi poruszać tylko oczami. Nie wiemy, jak będzie”. Nikt z nas nie ma odwagi niczego powiedzieć. Pielęgniarka udziela nam dokładniejszych informacji o jej stanie, gdy tymczasem mama bierze małego pluszaka, którego podarowano dziewczynce, i wkłada go jej w ramiona. Zanim wyjdziemy z pokoju, ojciec Ibrahim pyta, czy może pomodlić się do Matki Bożej, wskazując na ikonę Matki Bożej Czułej, wiszącą nad łóżkiem. Kiedy duchowny błogosławi dziewczynkę, Amina wzrusza się. Obejmują się i zwracają wzrok na Mamę Jezusa. Ona także, dwa tysiące lat temu, przeżywała tę samą udrękę. Ona potrafi zrozumieć.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją