Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2017 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2017 (styczeń / luty)

Listy

Boża sprawa i inne...


Nigdy dotąd nie braliśmy udziału w Orszaku Trzech Króli. Tak było do 6 stycznia 2017 roku. A wszystko przez Dawida. Jako rodzina dziecka z zespołem Downa jesteśmy w kontakcie z innymi rodzinami znajdującymi się w podobnej sytuacji. Za pośrednictwem jednej z mam „przez przypadek” odnowiłam znajomość z koleżanką z liceum. Pracuje ona w szkole, która organizuje Orszak Trzech Króli na terenie Brzegu (w tym roku po raz czwarty). To ona zwróciła się do mnie z pytaniem, czy nie podjęlibyśmy się odegrania w tym roku roli Świętej Rodziny. Oczywiście z Dawidem w roli Jezuska. Zgodziliśmy się, ale droga do tej zgody i udziału w Orszaku wcale nie była oczywista. Najpierw były moje obawy, związane z podjęciem się odpowiedzialnego zadania. Potem należało przekonać do tego pomysłu męża. Dwa tygodnie przed Uroczystością Objawienia Pańskiego choroba wprowadziła zamęt i wysłałam już do organizatorki wiadomość, żeby szukali zastępstwa, bo nie damy rady. Pomyślałam, że to takie odpowiedzialne podejście i nikt nie może nam niczego zarzucić, bo daliśmy sporo czasu organizatorom na znalezienie innej rodziny. Ale wtedy zastanowiłam się nad całą sytuacją. Tak naprawdę szukałam usprawiedliwienia, żeby zrzucić odpowiedzialność za brak dyspozycyjności na czynniki zewnętrzne. Przecież to sprawa Boża. Jeśli On daje nam to zadanie, to da też zdrowie. W odstępie godziny wysłałam drugą widomość. Tym razem zapewniłam, że z radością weźmiemy udział w Orszaku, jeśli tylko będziemy zdrowi. I Bóg dał zdrowie. I przedstawialiśmy Świętą Rodzinę. A załatwił nam to Dawid.

Sylwia, Lubsza

CZY TY MNIE KOCHASZ?

W 12. rocznicę śmierci księdza Luigiego Giussaniego, przypadającą 22 lutego, w liturgiczne święto Katedry św. Piotra, między innymi we Wrocławiu i w Opolu zostały odprawione z tej okazji Msze św. Poniżej homilia wygłoszona przez księdza Joachima Waloszka podczas Eucharystii sprawowanej tego dnia w kościele śś. Apostołów Piotra i Pawła w Opolu.

Święty Piotr, patron dzisiejszego dnia, odpowiada w Ewangelii na najważniejsze pytanie Jezusa (najważniejsze, jakie zadać można człowiekowi!): „Za kogo Mnie uważacie? Kim jestem dla was, dla ciebie? – Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Święty Piotr mocą łaski z wysoka rozpoznaje w Jezusie Chrystusie (za którym poszedł urzeczony Jego człowieczeństwem) uobecniającą się na ludzki sposób obecność samego Boga, fizyczny dowód Jego Miłości, odpowiedź Boga na najgłębsze potrzeby i wymogi, obawy i tęsknoty ludzkiego serca. Przy Tobie, Panie, moje życie nabrało nowego znaczenia, ostatecznego, wyniesione zostało na orbitę wieczności. Jesteś Jedyny, który ma słowa życia, Najważniejszy! Przypomina się często cytowana przez księdza Giussaniego modlitwa świętego Grzegorza z Nazjanzu: „Gdybym nie był Twój, mój Chrystusie, byłbym skończony”.

Co to znaczy jednak wiedzieć i wierzyć, że tak właśnie jest? Wiedzieć, pamiętać nie tylko na kolanach podczas procesji z monstrancją, dzwonkami i baldachimem, ale w życiu, w życiowej gmatwaninie, plątaninie – w szkole i na targu? Zorientować, skoncentrować wokół tej prawdy swoje życie, swoje interesy, swoje wybory, preferencje, relacje z innymi, swoje (jak mówimy) stargane nerwy, uczucia, wolę…? Nierzadko, i chyba nie bez powodu, wydaje nam się, że ta wiedza, wiara, że Jezus jest już wszystkim i wystarczy, żeby naprawdę żyć, przegrywa w życiu z inną wiedzą (często zupełnie inną, pochodzącą z innych źródeł) o tym, jak się w życiu urządzić, żeby się lepiej i dostatniej żyło. Ileż razy na dzień przegrywa!

W duszy świętego Piotra (może to pociecha?) też jakby nie starczyło tej wiary, wiedzy, kim jest Chrystus, pewności, że choćby wszyscy Go opuścili, to ja tego nie zrobię… Nie starczyło, żeby właściwie wybrać w życiu, wtedy, kiedy go strach obleciał na dziedzińcu pałacu arcykapłana. I dopiero w bolesnym procesie zawstydzenia, nawrócenia, okupionym gorzkimi łzami żalu, raz jeszcze jego wiedza, pewność co do Jezusa, jego wiara w Jezusa jakby wgryźć się musi w głębszy poziom jego serca (przedostać z poziomu rozumu na poziom serca), zawładnąć nim, ucieszyć go. Jeszcze raz. Jeszcze raz stać się centrum jego uczuć. Ale stało się to możliwe nie dzięki jakiemuś heroicznemu zrywowi jego woli. Nie! Stało się to cudownie możliwe dlatego, że Pan Jezus Zmartwychwstały, po tym wszystkim, co się stało, miłosiernie zapytał go już nie tylko o to, za kogo Go uważa, ale po prostu o to, czy Go kocha: „Piotrze, czy ty Mnie kochasz?”. Takie pytanie po tym wszystkim, co się stało! Bez porachunków, bez ironii, bez pretensji i rozgrzebywania winy. Czy ty Mnie kochasz? I to jest naprawdę pocieszające!

To właśnie pytanie, i możliwość odpowiedzi na nie, jest rozstrzygające (dla mnie, dla ciebie). Bo możemy jak małe dziecko, które znowu nabroiło, które zapomniało niestety przez chwilę, kim jest dla niego mama, powiedzieć szczerze: „Mamo, ale ja cię naprawdę kocham” (z grzechem na sumieniu, ale cię kocham – ty to wiesz!). I mama to rozumie. I życie znowu smakuje, jest warte życia! Wszystko, cała nasza moralność zaczyna się i rozgrywa w przestrzeni tego miłosiernego dialogu: „Czy ty mnie kochasz? – Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”.

Myślę, że mogę to dziś w tym miejscu wyznać: w moim życiu chyba nikt bardziej od Księdza Giussaniego, żarem słów i pasją duszpasterskiego zaangażowania oraz świadectwem przyjaźni w wierze, nie przekonał mnie do tego, że to właśnie „tak” Piotra, „Tak, kocham Cię, Panie”, jest fundamentem naszej chrześcijańskiej moralności, fundamentem chrześcijańskiego stylu bycia i misyjnej obecności w świecie. Że od tego: „Tak, kocham Cię”, życie zaczyna się zawsze od nowa, również wtedy, kiedy zszedłem na psy z powodu grzechu. Każdy, kto słyszał jego konferencję o nawróceniu Piotra, wie, o czym mówię.

Chcę mu za to bardzo serdecznie podziękować. A was wszystkich prosić o modlitwę w intencji jego rychłej beatyfikacji.

ks. Joachim Waloszek

PCHAJĄC SAMOCHÓD BEZ BENZYNY

Drogi księże Juliánie, jechałem skuterem na zbiórkę żywności, kiedy zauważyłem po drodze kobietę około 40-letnią, która pchała swoje zepsute auto. Pierwsza myśl była taka, by jej pomóc, potem jednak powiedziałem sobie: „Znajduje się na przeciwnym pasie, a ja już jestem spóźniony”. Ale po kilku sekundach zreflektowałem się: „Jadę na zbiórkę żywności, a nie pomogę kobiecie znajdującej się w potrzebie?”. Zatrzymałem się i zapytałem, czy potrzebuje pomocy. „Nie, nie, dam radę” – odpowiedziała. Zauważyłem, że płakała. Próbowałem nalegać: „Ale tu jest niebezpiecznie, niech pani wsiądzie do samochodu, a ja popcham. – Nie, nie, naprawdę dam radę”. Miałem już odejść, kiedy pomyślałem o tym, kiedy to ja miałem trudności na studiach i kiedy pomogli mi przyjaciele z Ruchu. Wówczas przechodząc z nią na „ty”, powiedziałem jej: „Nie jesteś za bardzo przyzwyczajona, żeby ktoś ci pomagał, czyż nie? – Jak to? Nie, nie za bardzo, zawsze robiłam wszystko sama. Teraz zmarła moja mama, a ja straciłam pracę. Wydałam pieniądze na wydrukowanie CV, które rozwożę, ale zabrakło mi benzyny. Myślałam, że dam radę, a tymczasem… – Masz CV? Znam osoby, które pomagają w znalezieniu pracy”. Wtedy zgodziła się, żebym popchał samochód na parking. Zaproponowałem jej także 10 euro na benzynę, ale ich nie wzięła. Powiedziała mi: „Jesteś aniołem”. Wtedy ja pomyślałem: „W pewnym sensie tak, ponieważ to nie moja domniemana dobroć, ale spojrzenie Chrystusa, którym obdarzył mnie poprzez Ruch, pozwala mi patrzeć z czułością na tego, kogo spotykam, od moich uczniów po gburowate osoby, które przychodzą robić zakupy podczas zbiórki żywności”.

Davide, Mediolan

MIAŁAM WSZYSTKO, A JEDNAK BYŁAM TAKA SMUTNA

Spotkałam Chrystusa trzy lata temu poprzez świadectwo przyjaciela z Memores Domini. Miałam życie pozornie spełnione: kochający rodzice, wchodzenie w dorosłość w ateistycznej, ale otwartej rodzinie, narzeczony, z którym mieszkałam od wielu lat, ukończoną medycynę, przed sobą przyszłość kardiologa. Miałam wszystko, a jednak czegoś brakowało, byłam bardzo smutna, czułam się pusta. Moja nicość wchłaniała mnie coraz bardziej każdego dnia. Potem spotkałam tego chłopaka, poczułam się przygarnięta, zaciekawiona i zafascynowana wielką radością i pogodą ducha, która lśniła w jego oczach i nie pozostawiała obojętnym nikogo wokół niego. Widziałam, że jest szczęśliwy, szczęśliwy w sposób odmienny niż inni ludzie, pełen pogody ducha, pewności, radosny, dogłębnie radosny nawet w obliczu trudnych i bolesnych wydarzeń życia. Ja także chciałam tego dla siebie. Ja także pragnęłam tego światła w oczach. Niedługo potem, pogrążona w depresji, popełniłam poważny błąd. Następnego dnia czułam, że jestem jeszcze nędzniejsza i że nie nadaję się do życia. W ten sposób pierwszy raz w życiu trafiłam na Mszę św., podczas której, ku mojemu zaskoczeniu, poczułam się kochana, obdarzona przebaczeniem i otoczona opieką. Zrozumiałam, że w tamtym chłopaku spotkałam Chrystusa, który przyszedł, by mnie wezwać, wezwać właśnie mnie, by mi powiedzieć: „Jestem tutaj, spójrz, przyjdź i zobacz”. Moje życie się zmieniło, moje serce się otwarło. Zaczęłam spotykać się z innymi przyjaciółmi z Ruchu, którzy stali się dla mnie miejscem, w którym mogę być sobą. Każdy jest inny, bardziej lub mniej sympatyczny, mniej lub bardziej do mnie podobny, mający mniejsze lub większe szczęście. Ale to spojrzenie jest takie samo, jest tym, co ich łączy. A wówczas powoli zrozumiałam, co takiego naprawdę zobaczyłam. Moje serce stało się proste. Poprosiłam o chrzest i o możliwość przyjęcia innych sakramentów. Była to długa droga trwająca dwa lata. Jestem bardzo wdzięczna Panu. Myślałam, że sakramenty są punktem dojścia, a tymczasem zauważyłam, że nie są niczym innym jak punktem wyjścia. Że bardzo potrzebuję, by Chrystus był stałą, konkretną obecnością w moim życiu. Nie wydarzeniem, które się wspomina, ale codzienną konkretnością. Potrzebuję pomocy na tej drodze. Zauważam, w jaki sposób gesty i droga, która jest nam proponowana, są dla mnie okazją, w której On staje się konkretny i obecny, i to napełnia mnie prawdziwą radością. Dla mnie Bractwo jest miejscem, w którym mogę pogłębiać tę relację, dlatego proszę o to, bym mogła stanowić jego część.

Federica

TERAZ MÓJ TATA JEST MOIM NAJLEPSZYM PRZYJACIELEM

Gdy tylko zaczęłam uczęszczać na Szkołę Wspólnoty, nagle zmieniła się moja postawa wobec ludzi. A stało się tak, ponieważ rzuciłam wyzwanie mojemu dotychczasowemu sposobowi poznawania ludzi. Doświadczenie, które mi się przytrafiło, było czymś najgorszym, a jednocześnie najlepszym. Dorastałam w wyniszczonej rodzinie, mój ojciec stosował przemoc i nigdy się nami nie zajmował. Moja mama poprosiła więc o separację, ale po roku mój ojciec zmarł. Czułam do niego tak wielką nienawiść, że nie poszłam nawet na jego pogrzeb. Zaczęłam stawać się obojętna, arogancka i impulsywna wobec wszystkich. Nie ufałam nikomu, ponieważ wszyscy według mnie byli tacy sami jak mój ojciec. Moja mama nakłaniała mnie jednak, bym chodziła na Szkołę Wspólnoty, ponieważ także Rose wyrzucała jej, że pozwala mi pozostawać w łóżku i spać. Gdy poszłam pierwszy raz, nudziłam się i nic nie rozumiałam. Poza jednym słowem, które Rose wciąż powtarzała: „wartość”. Ale w moim ojcu nie widziałam żadnej wartości, tylko jego nieludzkość. Z czasem, gdy powoli wracałam na spotkania, zaczynałam rozumieć, że go kochałam i że mimo tego, że nie żyje, jest moim najlepszym przyjacielem. Teraz kocham go bardziej, ponieważ wiem, że jest z Chrystusem, pomimo swoich błędów. Ponieważ wielkie jest miłosierdzie Pana dla niego i dla mnie. Dlatego modlę się za mojego tatę i proszę go, by się za mną wstawiał. Teraz mój tata posiada wielką wartość, zawsze mam nadzieję, że jest on tu ze mną, tak by mógł naprawić sprawy między nami, ale wiem, że on teraz wie o mnie wszystko. Dzięki Szkole Wspólnoty nie jestem już zaklinowana w mojej przeszłości, która redukowała do zera mojego tatę, innych i mnie samą.

Esther, Kampala (Uganda)

SMS OD NAUCZYCIELKI RELIGII

Agnese z pierwszej klasy szkoły średniej, poruszająca się na wózku inwalidzkim z powodu trudnej do zdiagnozowania choroby, na której wyleczenie nadzieja pojawiła się dopiero niedawno, napisała tę wiadomość po regionalnym spotkaniu GS.

Mauri, chciałam ci bardzo podziękować za ten niezapomniany wieczór. Ostatnią piosenkę, którą śpiewaliśmy, The Story, Elena wysłała mi na początku choroby i było to coś, czego trzymałam się w pierwszej kolejności. Po wyjściu ze szpitala próbowałam jej słuchać, ale za każdym razem przy drugim wersie wybuchałam płaczem… Dzisiaj mi się udało! Coraz bardziej uświadamiam sobie, że ja sama nic nie jestem warta, ale z wami – tak. Idę naprzód dzięki bardzo mocnej pewności, że jestem kochana. Pięć minut temu moja nauczycielka religii wysłała mi tę wiadomość: „Agnese, chciałam ci podziękować za świadectwo, które dajesz codziennie mnie i przyjaciołom. Twoje spojrzenie i uśmiech są warte więcej niż tysiąc słow. Chciałam cię jednak prosić, czy w przyszłym tygodniu albo kiedy będziesz miała ochotę, dasz nam świadectwo o tej twojej wielkiej wierze, która nie wiem, od czego może zależeć. Te dni są dla mnie bardzo trudne, mój kuzyn popełnił samobójstwo i idę naprzód dzięki twojemu uśmiechowi”. Gdy to przeczytałam, powiedziałam jej, że ja idę naprzód dzięki tej pewności.

Agnese, Gualdo Tadino (Perugia)

OBLICZA MOICH PRZYJACIÓŁ PO TRZĘSIENIU ZIEMI

„Zważ na moje wołanie, bo jestem bardzo słaby”. Jest to werset Psalmu 142, odmawianego podczas piątkowej jutrzni. Ja w tych dniach potrzebuję, by ktoś objawił się teraz, w całym tym dramacie, jaki przeżywam. W środę, po wstrząsach, wyjechaliśmy z Aquili, by znaleźć „schronienie” w kilku domach w Pescarze. Ze względu na to, że traktuję samego siebie poważnie, muszę przyznać, że myśl: „Tym razem znów uszedłem z życiem”, nie potrafi wypełnić tego poczucia bezsilności. Wyraźnie widać, że pośród niemocy i rumowiska mojego serca jedyną nienaruszoną rzeczą były oblicza tych przyjaciół. Oblicze Pietra, który mnie gości, jego rodziców traktujących mnie jak króla, przygotowujących przepyszne posiłki i odkorkowujących najlepsze wina; Marty, która pyta, czy będziemy się razem uczyć. Jednym słowem, nienaruszone pozostały oblicza przyjaciół, którzy spotkali w swoim życiu konkretną historię, jaką jest chrześcijaństwo. Z nimi przeżyliśmy poranek przerażenia, zorganizowaliśmy samochody i razem wyjechaliśmy. Razem, dzień po trzęsieniu ziemi, wróciliśmy do nauki w Pescarze. Ale po co się uczyć, pracować, cierpieć, spotykać z przyjaciółmi, jeśli wystarczy moment, by wszystko zostało zrównane z ziemią? Komu teraz odpowiadam? Metodę znalezienia odpowiedzi zaoferował mi Francesco, który w przeciwieństwie do nas wrócił do Termoli. Zadzwonił do mnie, prosząc o spotkanie, ponieważ nie był w stanie uczyć się sam. On, który spotkał to, co spotkałem ja, poprosił o spotkanie. Na tak ważne pytania można odpowiedzieć tylko wtedy, gdy towarzyszą ci konkretni przyjaciele, i tylko jeśli w ich towarzystwie zostaje podjęta próba odpowiedzi. Jaki sens ma to wszystko, co się wydarza? „Zważ na moje wołanie, bo jestem bardzo słaby”. Ja nie wiem, chciałbym zrozumieć dlaczego. A jednak dzień po tamtym przerażającym poranku nie potrafiłem nie patrzeć na moich przyjaciół i nie zadawać sobie pytania: „Kim oni są? Co takiego mają wspólnego z wydarzającymi się dramatami?”. O to się modlę, chciałbym zrozumieć. Ale odpowiedź już jest niepotrzebna. Oni zostali postawieni przy moim boku w taki sam sposób, jak zostały stworzone góry, morze w Pescarze, na które patrzę w tych dniach, śnieg pokrywający Aquilę. Ksiądz Giussani w jednym z fragmentów mówi: „W Bożym planie jest coś, co jest ci bliższe, a co innego bardziej odległe, i docierasz do tego, co znajduje się najdalej, poprzez to, co jest najbliżej”. To właśnie poprzez tych przyjaciół, tak jak poprzez naukę, mogę dotrzeć i odpowiedzieć na odleglejsze sprawy. Jest mi bardzo ciężko w tych dniach, ale mam w pamięci niektóre twarze i ucząc się, odpowiadam im, to znaczy Chrystusowi,

Christian, Aquila


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją