Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2016 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2016 (listopad / grudzień)

Kultura. Bob Dylan

Mistyk na miarę Nobla

Od kultury liberalnej po relacje z beatnikami, od Rimbauda po świętego Augustyna, trafny portret ikony muzyki, która niespodziewanie trafiła do panteonu literatury. Dzięki (przede wszystkim) wciąż niespokojnemu sercu.


Bob Dylan jest laureatem literackiej Nagrody Nobla 2016. Pomijając dyskusję o tym, czy słusznie honory zarezerwowane dla wybitnych powieściopisarzy i poetów zostały przyznane piosenkarzowi, w Stanach Zjednoczonych znów otwiera się dyskusja dotycząca politycznego znaczenia jego twórczości. Jest to debata, która utkwiła w martwym punkcie, od kiedy Dylan pojawił się na scenie w latach 60. A jednak od tego czasu on sam wyjaśnia jasno sens swojego wyalienowania się ze świata amerykańskiej kultury politycznej liberal oraz lewicowej, która rości sobie do niego prawo, czyniąc go swoją sztandarową postacią. W jednym z wywiadów w 2004 roku zadeklarował, że wolałby być postrzegany jako „pijak, szaleniec, syjonista, buddysta, katolik albo mormon” niż „arcybiskup anarchii”, to znaczy „rzecznik” lewicy lat 60.

To wprawiło jego fanów w dużą konsternację. Poczucie zagubienia jest zrozumiałe. Koniec końców Dylan osiągnął sławę jako największy autor ruchu kontestacyjnego. A jednak dzisiaj niewielu naprawdę rozumie perspektywę, która leży u podstaw jego przekonań.

 

Cudowny chłopak. To prawda, że Dylan, przynajmniej w początkowej fazie, przynależy do tradycji lewicowego folku oraz do ruchu śpiewających poetów. Chodziło o czysto amerykańską, populistyczną falę muzyczną, która w połowie minionego wieku sięgała po folkowe kawałki, by uświadomić takie problemy, jak rasizm, wykorzystywanie pracowników oraz nadużycia władzy gospodarczej elity. Celem ruchu było – także – doprowadzenie do przemian społecznych. Dylan był ich cudownym chłopcem. Zanim ukończył 25 lat, napisał już fragmenty, które przyniosły mu sławę.

Z tego okresu pochodzi Blowin’ in the Wind, tak zwany hymn zarówno ruchu pacyfistycznego, jak i tego działającego na rzecz praw obywatelskich. Słowa tej piosenki są tak znane, że utraciły już część swojej poetyckiej siły. A jednak pozostaje w nich przytłumiony szept ich pierwotnego krzyku o epokowej doniosłości: „Ile dróg musi przejść człowiek, / zanim będziesz mógł nazwać go człowiekiem? / …Ileż razy będą musiały przelecieć pociski armatnie, / zanim zostaną przepędzone na zawsze?”. Dla Dylana odpowiedź przynosi wiejący wiatr. Wiatr dotrzymuje kroku naszym aspiracjom, naszym nadziejom, naszym marzeniom o sprawiedliwszym społeczeństwie, ale sprawiedliwość taka nie posiada jeszcze solidnego fundamentu i pozostaje nieosiągalna.

Odpowiedź Dylana, niejasna i mistyczna, nawiązuje do drugiej z inspirujących jego twórczość tradycji – do rzeczywistości, która ostatecznie miała o wiele większy wpływ na niego i doprowadziła do starć między nim a lewicą: poezji beat.

Na pierwszy rzut oka beatnicyharmonizują doskonale z ideałami liberal. Koniec końców ruch beat często jest definiowany jako prekursor odrzucenia konformizmu, konsumpcjonizmu oraz tradycjonalizmu przez kontrkulturę hippie. Tak jak romantycy, którzy ich po części zainspirowali, beatnicy dostrzegali w sztuce estetyczne poszukiwanie duchowego oświecenia przeciwstawianego hiper-racjonalizmowi współczesnego wieku. Do tego celu dążono czasem za pośrednictwem religii azjatyckich, takich jak buddyzm, ale jeszcze częściej przy pomocy antymoralistycznyego doświadczenia narkotyków, seksu, sztuki i ciągłego identyfikowania się z wyrzutkami amerykańskiego społeczeństwa.

Dylan szybko nawiązuje relacje z beat poetami w tych samych kawiarniach w Greenwich Village, w których pokazywali się muzycy folkowi. Zaczyna zbliżać się do ich wrażliwości i stylu, włączając w swoje teksty uczone i żargonowe wyrażenia, tematy związane z przebojowym konsumpcjonizmem i duchowo wyjałowionym spirytualizmem powojennej Ameryki. It’s Alright Ma, której tekst rozlewa się niczym plama oleju, zawiera rozszalałe wersy mówiące o duchowym spłaszczeniu otaczających go osób, spowodowanym kulturą komercyjną: „Reklamowe plakaty oszukują cię; / każą ci myśleć, że jesteś jedynym, / który może zrobić to, co nigdy nie zostało zrobione; / który może zwyciężyć to, co nigdy nie zostało zwyciężone. / W międzyczasie tam, na zewnątrz, wokół ciebie toczy się życie”.

 

Bolesne poszukiwanie. Antymaterializm beat miał wiele wspólnego z lewicowym sceptycyzmem w stosunku do kapitalizmu. Ale faktem jest, że poetyka ta miała o wiele rozleglejszy horyzont niż polityka. Beatnicy byli poszukiwaczami – skłaniali się ku transcendencji. Ich poszukiwanie obracało się wokół odzyskania jakiegoś głębszego zmysłu religijnego, który został zduszony we współczesnym świecie. Często stawiało ich to w jawnej sprzeczności z tradycyjną lewicą, która była ściśle laicka i postrzegała ludzką egzystencję jako zasadniczy czynnik polityczny. W ten sposób dążenie to opisywał Jack Kerouac w swojej powieści Desolation Angels (która zainspirowała potem Desolation Row Dylana): „Pojechałem na uniwersytet kolumbijski, gdzie jedyną rzeczą, której próbowali nas nauczyć, był Marks, jak gdyby coś mnie to obchodziło. Opuszczałem wykłady, zostawałem w pokoju i spałem w ramionach Boga… byłem… bardziej przystosowany do życia w XIX-wiecznej Rosji niż we współczesnej Ameryce, Ameryce włosów na jeża i nadąsanych twarzy w samochodach marki pontiac”.

Ten beat temat duchowego poszukiwania, pośród wielkiego spustoszenia zmaterializowanej Ameryki, jest wyraźnie oczywisty w It’s Alright Ma Dylana. Fragment ten zawiera najbardziej syntetyczną ze wszystkich deklarację o duchowych poszukiwaniach beatników, znany aforyzm: „Ten, kto nie jest zajęty rodzeniem się, jest zajęty umieraniem”. Duchowy cel ludzkiego życia nie posiadał koniecznie natury politycznej, ale polegał raczej na ciągłym rodzeniu się na nowo: by być jak dzieci w obliczu piękna kosmosu, być otwartymi i entuzjastycznymi wobec rzeczywistości. Jak o wiele później miał powiedzieć Dylan, osoba musi zaangażować się duchowo, by pozostać Forever Young, na zawsze młoda. Pierwszorzędnym celem sztuki było religijne oświecenie, a nie ideologiczna mobilizacja.

Po beatnikach Dylan odziedziczył twórczy język, eklektyzm i kolaże modernistycznych fragmentów lirycznych. By zrozumieć jego poetykę, trzeba jednak koniecznie spojrzeć na wpływ francuskiego symbolizmu oraz jego próby rozbicia relacji między znaczącym a znaczonym (signifié i signifiant).

Symboliści, w tym Artur Rimbaud, uważali, że sztuka powinna wyrażać prawdy transcendentne, które mogą być komunikowane tylko w pośredni sposób. Odwoływali się do romantyków, do ich krytyki oświeceniowego kultu rozumu oraz przekonania, że racjonalistyczna ideologia mogła ocalić świat. Rimbaud sądził, że celem artysty jest mistyczne poznanie – bolesne poszukiwanie głębokich prawd, które wykraczały poza wszelką politykę oraz ideologię. W 1871 roku pisze: „Poeta staje się wizjonerem, dążąc do długiego, bezgranicznego i systematycznego nieporządku wszystkich zmysłów. Wszystkich formy miłości, cierpienia, szaleństwa; przeszukuje samego siebie… potrzebuje przeogromnej wiary, nadludzkiej siły… by osiągnąć to, co jest nieznane”.

Dylan poznał pracę francuskiego poety symbolistycznego dzięki Suze Rotolo, swojej towarzyszki życia w latach Greenwich Village, między rokiem 1961 a 1964.

 

Kosmiczna nuta. W Mr. Tambourine Man Dylan odwołuje się do wezwania Rimbauda do odbycia mistycznej podróży poprzez cierpienie i miłość, w poszukiwaniu tego, co jest „niezdefiniowane”. Droga protagonisty staje się stopniowo coraz bardziej nierzeczywista, prowadząc przez „pierścienie dymu mojego umysłu / w dół, przez mgliste ruiny czasu / daleko, poza zmrożone liście, / przestraszone drzewa nękane przez duchy, / poza wietrzną plażę, / daleko od bezładnego biegu oszalałego cierpienia”. Kim jednak naprawdę jest tambourine man? Dlaczego konsekwencją jego podróży jest utrata samego siebie? Symbole przekraczają tutaj znaczenie słów. Celują gdzieś poza.

Wykorzystanie koncepcji beatników oraz francuskiego symbolizmu w celu odrzucenia sztuki zredukowanej do ideologii, jest oczywiste w wywiadzie udzielonym w 1963 roku Studsowi Terkelowi, znanemu dziennikarzowi ówczesnej lewicy.

Terkel: „Weźmy piosenkę Hard Rain’s Gonna Fall, według mnie będzie to klasyka, nawet jeśli mówi o tym, co sądzisz o radioaktywnym deszczu”.

Dylan: „Nie! To nie radioaktywny deszcz. Tak myśleli także inni… to nie radioaktywny deszcz. To tylko uderzający deszcz”.

Terkel: „Uderzający deszcz?”

Dylan: „To nie radioaktywny deszcz. To deszcz uderzający”.

To, co wydaje się ze strony Dylana żartobliwym usiłowaniem zredukowania znaczenia piosenki do dosłownego sensu, jest tak naprawdę obroną przed zawartymi w niej symbolami. Symbol odnosi się do poziomu rzeczywistości, który nie może być całkowicie wyjaśniony przez politykę czy też przez językowe pojęcia.

To zdystansowanie się nigdy nie było bardziej oczywiste, niż kiedy w 1968 roku Dylan napisał na nowo standardowy folk I Dreamed I Saw Joe Hill, przekształcając go w I Dreamed I Saw St. Augustin. Oryginalna kompozycja stała się folkowym standardem, kawałkiem będącym manifestem lewicy, zaproponowanym przez Pete’a Seegera i Joan Baez. Opowiada historię pewnego skandalisty Josepha Hillströma, którego okrutna śmierć stała się symbolem laickiego męczeństwa. Dla kontrastu fragment Dylana zastępuje Joe Hilla Augustynem z Hippony. Piosenka rozpoczyna się tymi samymi słowami, ale imiona są zmienione: „Marzyłem, by zobaczyć świętego Augustyna, / żywego jak ty albo ja”. Dylan dochodzi do wyobrażenia sobie świętego, który ostrzega nas, mówiąc, że „między wami nie ma żadnego męczennika, którego możecie nazwać waszym” (dzisiaj nie mamy pojęcia, kim są prawdziwi męczennicy), i że wszyscy jesteśmy „bardzo utalentowanymi królami i królowymi”, ale nie rozumiemy, jaką naprawdę posiadamy wartość. Jest to „smutne lamentowanie” świętego Augustyna nad światem uwięzionym w klatce duchowego sceptycyzmu.

Na dodatek w pierwotnej wersji ballady jasne jest, kto jest winny niesprawiedliwości – „panowie”. Jednak w napisanej na nowo wersji Dylana wszyscy mieliśmy udział w zamordowaniu świętego Augustyna (tak samo jak w chrześcijańskiej teologii cała ludzkość jest wplątana w ukrzyżowanie Jezusa). Religijne albo duchowe poszukiwanie syntetyzuje i kształtuje politykę, nie redukując się jednak do niej.

Tym, co wielu słuchaczom Dylana jest wciąż trudno zrozumieć, jest ta jego kosmiczna i mistyczna nuta. Problemy znajdujące się u podstaw tego, o czym dyskutuje amerykańska lewica i prawica (obydwie „walczą w wieży dowodzenia”), są o wiele głębsze, niż uznają to obydwie strony. Być może Nagroda Nobla przysłuży się temu, by posłuchać Dylana z większą uwagą. By zrozumieć go lepiej, niż robiliśmy to do tej pory.

 

AUTOR

Jason Blakely jest profesorem zwyczajnym teorii politycznej na Pepperdine University. Właśnie w wydawnictwie University of Notre Dame Press ukazała się jego książka Alasdair MacIntyre, Charles Taylor and the Demise of Naturalism („Alasdair MacIntyre, Charles Taylor i śmierć naturalizmu”).


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją