Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2016 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2016 (listopad / grudzień)

Życie CL. Szkoła Wspólnoty

Tylko po to, by żyć

W Burgundii popołudniami przez Internet w przerwie od nauki. Albo też na parkingu w muzułmańskiej dzielnicy w Lagos w Nigerii. Lektura tekstu… Oraz porównanie z życiem, które ponagla. Mała podróż po SZKOŁACH WSPÓLNOTY, gdy wznowiona zostaje (także w łączności z resztą świata) wspólna praca z księdzem Juliánem Carrónem.

A. Leonardi, P. Perego, P. Ronconi, A. Stoppa


FRANCJA

Grom z jasnego nieba

W Dijon w środkowej Francji pośród winnic i opactw nigdy nie słyszano o Szkole Wspólnoty. Tak było jeszcze dwa lata temu, kiedy Olivier, profesor ekonomii, przez przypadek poznaje osobę księdza Luigiego Giussaniego. „Był czerwiec 2014 roku. Przygotowywałem kurs zatytułowany Business ethics. Gdy poszukiwałem w Internecie informacji o osobach związanych z włoskim katolicyzmem, odkryłem istnienie tego kapłana oraz ruchu CL”. Odkłada na bok wykład i przez cały dzień czyta wszystko, co znajduje po francusku. Jest to prawdziwy coup de foudre (grom z jasnego nieba). W następnych dniach pisze do sekretariatu wspólnoty, by poprosić o jakieś informacje: „Dla mnie było to coś jak włożenie wiadomości do butelki i wrzucenie jej do wielkiego morza sieci. Tymczasem odpowiedzieli mi Isabel i Silvio z Paryża, którzy radzili mi zacząć od kilku tekstów: Ryzyka wychowawczego i trzech tomów PerCorso”. Być może Szkoła Wspólnoty zrodziła się w tym momencie, podczas wymiany smsów między Olivierem a Silvio, którzy przez całe letnie wakacje dzielili się pytaniami i refleksjami przy pomocy wiadomości tekstowych.

Kilka miesięcy później spotykają się w Paryżu, w indyjskiej restauracji: „W jednej chwili zobaczyłem to, o czym czytałem w książkach – opowiada Olivier. – I zrozumiałem, że bez takiej przyjaźni nie mogę się obejść”. Gdy tylko wsiada do pociągu do Dijon, czuje budzącą się tęsknotę: „Silvio opowiedział mi o tym momencie nazywanym Szkołą Wspólnoty, ale Lyon i Paryż leżą zbyt daleko od siebie. Natychmiast napisałem do niego, prosząc o pomoc. I on mi powiedział: «A dlaczego ty sam nie zaczniesz w Dijon?»”.

Tuż przed Bożym Narodzeniem Olivier wysyła maila do około dziesiątki przyjaciół i kolegów. W załączniku tekst księdza Juliána Carróna z okazji Inauguracji Roku Pracy. „Jeśli was to interesuje, z przyjemnością opowiem wam o tym, co odkryłem kilka miesięcy temu”. Na spotkanie przychodzi pięć osób. Oglądają razem nagranie o Ruchu Piękna droga. Olivier opowiada o nowych przyjaciołach z Paryża, o księdzu Giussanim i proponuje, by spotykać się regularnie i razem czytać jakiś jego tekst. Z pięciu obecnych osób naprawdę zainteresowane są trzy. Są to Philippe, Pierre i Eric. Od tamtej pory w każdy piątek wieczorem spotykają się w sali, którą udostępnia im biskup.

 

W drodze.„Olivier budził moje zaciekawienie – opowiada Philippe, 42 lata. – Ale przede wszystkim było pewne zdanie, które przeczytałem i które wciąż miałem w głowie: «Nie ma mnie, kiedy nie ma ciebie». Wróciłem, ponieważ chciałem zrozumieć, co te słowa mówiły do mnie”. Philippe w tamtym czasie był w najgorętszym okresie przeprowadzania separacji ze swoją żoną, po 20 latach małżeństwa. Stawiał czoła wielkiemu cierpieniu, swojemu i czworga swoich dzieci, z których najmłodsze miało zaledwie rok. „Szkoła Wspólnoty nie pokrywała się z konkretną pomocą z ich strony. Ale zacząłem czuć się lepiej. Było to dziwne: odzyskiwałem wolę życia, nawet jeśli ci przyjaciele nie robili dla mnie niczego szczególnego. Po prostu byli. I czułem, że było we mnie coś, co wzrastało: powracała miłość do samego siebie poprzez spojrzenie księdza Giussaniego”.

Także jego przyjaciele podróży, Pierre i Eric, do których szybko dołączy Sarah, przeżywają trudne momenty: „Nikt z nas nie miał uporządkowanego życia: razem przeżyliśmy zwolnienia z pracy, bezrobocie, uczuciowe osamotnienie, kłopoty dzieci. Byliśmy Szkołą Wspólnoty nieszczęśników, ale nie czuliśmy się już ofiarami. Wreszcie byliśmy w drodze”.

Cały rok 2015 jest naznaczony wiernością temu gestowi. Niektórym z nich udaje się wziąć udział w Rekolekcjach oraz letnich wakacjach. I kiedy Olivier na koniec roku zostaje przeniesiony i opuszcza Burgundię, nikomu z nich nie zaświtała myśl, żeby zaprzestać robienia Szkoły Wspólnoty. „Wziąłem na siebie odpowiedzialność za grupkę, do której w międzyczasie dołączyła Catherine – opowiada Philippe. – Powiedziałem «tak», nawet jeśli nie potrafię i mam tak pogmatwane życie rodzinne. Ponieważ Szkoła Wspólnoty jest jedynym sposobem, jaki posiadam, by trzymać razem wszystkie kawałki mnie samego. Jest to niemożliwe do zrobienia o własnych siłach”.

Dzisiaj do małej grupy z Dijon dołączyli Sabine i Régis. Silvio z Paryża przyjeżdża do nich, gdy tylko jest to możliwe. „Czytaliśmy fragment rekolekcji, w którym ksiądz Giussani opowiada o «tak» Piotra. Wystarczyło kilka linijek, po czym 70-letni Régis, którego firma zbankrutowała, a on sam w ostatnim roku przeszedł pięć zawałów, mówi: «Także do nas, do naszego rozdeptanego życia, Jezus mówi w ten sposób»”.

 

NIGERIA

Zeszyt Nyemike

Niedziela, wczesne popołudnie. 42 stopnie Celsjusza, parking kliniki położonej w muzułmańskiej dzielnicy Idi Araba w Lagos w Nigerii. W zgiełku miasta, pośród minaretów i zakorkowanych ulic, Godfrey, 32 lata, stoi sobie na uboczu z książką w ręce. Przed nim Steve, trzy lata młodszy od niego, dwoje dzieci i dobra posada w wielkiej firmie, która jednak wiąże się z pracą na zmiany w dziwnych godzinach przez siedem dni w tygodniu. W ten sposób znaleźli tę dziurę czasową, by zrobić Szkołę Wspólnoty, a jeśli się nie udaje, organizują się wieczorem w jakimś lokalu przy piwie. To Steve poprosił przyjaciela, by się zobaczyli, ponieważ nie udawało mu się przyjść na „oficjalny” moment. „Umieram bez Szkoły Wspólnoty. Tutaj odzyskuję samego siebie” – powiedział wzruszony Steve podczas jednej z assemblei.

„Ruch w Nigerii istnieje od końca lat 80. Jesteśmy małą wspólnotą, dzisiaj jest nas prawie 50 osób, studentów, młodych pracujących i kilku «starszych», w mieście liczącym ponad 20 milionów mieszkańców” – opowiada Barbara, włoska Memor Domini, przebywająca w Lagos od ponad 10 lat, odpowiedzialna za wspólnotę CL. „Mniej więcej trzy lata temu przyjechała tu nasza przyjaciółka Rose z Ugandy, by zrobić z nami assembleę. Wszystkich uderzył sposób, w jaki mówiła o Szkole Wspólnoty. Jak bardzo jest potrzebna do życia”. Po tej assemblei zaczęły powstawać grupki. Na przykład wśród studentów; ale także grupa Steve’a i Godfreya albo tego, kto pracuje w organizacji pożytku publicznego Loving Gaze, licząca około 15 osób.

„Ja także, rok później, stworzyłam nową grupkę wraz z kilkoma osobami – opowiada dalej Barbara. – Z Rolandem, młodym pracownikiem, pojechałam do Włoch na Międzynarodowe Spotkanie Odpowiedzialnych w CL. Był on nieco «zdołowany». Gdy rozmawiałam z Rose, ona mi powiedziała: «Rób z nim Szkołę Wspólnoty, zobaczysz, że poczuje się lepiej»”. Po powrocie do Lagos grupka zaczyna się spotykać, przychodzą także Charles i David, 28 i 29 lat: „Zauważyłam, że to, co powstało dla Rolanda, który oczywiście miał się lepiej, zaczynało być niezbędne dla mnie. Kierownik budowy, agent nieruchomości, odpowiedzialny za biuro zaopatrzenia w jednej z firm… Zadawali konkretne pytania, które dotyczyły szczegółów tego, czym żyli na co dzień, wystawiając na próbę to wszystko, o czym czytaliśmy”.

Zgrana grupa. „Tak, ale to nie wystarcza, by tak było. Sercem jest drugi człowiek – wyjaśnia Barbara. – Z czasem grupa się zmieniła. Roland został przeniesiony do Abuja, także Charlesowi groziło wysłanie w inne miejsce. Ale ja potrzebowałam kontynuować to doświadczenie. W ten sposób poprosiłam Godfreya, by przyszedł. Potem Rubena, przyjaciela, który jakiś czas temu wyjechał do Port Harcourt, a teraz wrócił do Lagos”.

„Szkoła Wspólnoty pozwala mi oddychać” – mówi Godfrey. Przede wszystkim w takim historycznym momencie jak ten, który przeżywa Nigeria. Z kryzysem ekonomicznym, który kąsa, związanym z kryzysem naftowym, niepewną pracą, Boko Haramem. Ludzie odchodzą. I istnieje rozpowszechniona mentalność, zgodnie z którą twoją wartość określa osiągnięty sukces. Godfrey miał się ożenić, wszystko było już gotowe, także dom. Ostatecznie jednak rozstał się ze swoją dziewczyną: „Domyśliłem się, że wyszłaby za mnie, żeby się urządzić. Kochałem ją, ona natomiast nie tak, jak kochają mnie przyjaciele z Ruchu, z którymi doświadczyłem, co znaczy być kochanym w pełni. Czy mogę żyć dla czegoś mniej od tego?”. Także Nyemike jest trudno. Ma problemy w pracy, od wielu miesięcy nie dostaje wynagrodzenia. Na Szkole Wspólnoty dużo mówiło się o miłosierdziu. Wówczas zaczęła prowadzić zeszyt, by notować sobie „każdą chwilę, w której Jezus działa, w której dostrzegam Jego miłosierdzie w działaniu, w której mnie kocha”. Odczytuje notatki przyjaciołom: pierwszego dnia dwa razy, drugiego – trzy. Potem rubryka bez notatek. Bo jesteśmy ludźmi, czasem roztargnionymi. „Ale to, co On czyni, zwycięża wszystko”.

 

Autobus albo obiad. Na ostatnie spotkanie przyszła także kobieta z noworodkiem przy piersi. „Żona Christophera, który jest rolnikiem. Wyjechali na kilka miesięcy do jej rodzinnego miasteczka, do rodziny, w związku z porodem” – opowiada Barbara. Po powrocie on pragnął na nowo rozpocząć Szkołę Wspólnoty. Przy pierwszej nadarzającej się okazji, która pojawia się szybko, żona mówi mu: „Nie możemy pójść. Powiedziałam cioci, że przyjdziemy do niej z małym. Idź sam. – Nie, idziemy na Szkołę. Ty też chodź. Ponieważ to wszystko, co mamy: nasze małżeństwo, nasze życie, nie istniałoby bez tego miejsca. Nawet dziecko, ostatecznie, byłoby tylko buzią do wykarmienia i powodem tysiąca trosk. Tymczasem tam możemy przeżywać to wszystko jako dar”.

Niektórzy podróżują ponad dwie godziny zdezelowanymi busami komunikacji miejskiej, by przyjechać na assembleę. „Odbyliśmy także pielgrzymkę jubileuszową. Pomyślałam, że my sami możemy zorganizować busa, ale wiązało się to z kosztami. W ten sposób ludzie z CLU, których było 17, nie mieli już prawie pieniędzy na obiad. Kupili sobie bagietkę i podzielili ją między siebie – opowiada Barbara. – Widzisz, jak wzrastają, ale dzieje się to tylko wobec czegoś, co rzeczywiście może zmienić życie. Dlatego kilka dni temu podczas zebrania studentów opowiedziałam im o tym, co zmieniło moje życie”.

Barbara zauważyła tam nowego chłopaka, Tony’ego. „Ponury, z zagubionym spojrzeniem. «Co mam mu do zakomunikowania?» – zapytałam samą siebie”. Opowiada o swoim spotkaniu, o tamtym razie, gdy usłyszała księdza Giussaniego. Oraz o słowach, które zawierało jego wystąpienie: „Żebyś ty był szczęśliwy!”. „Pragnęłam tego dla niego” – dodaje jeszcze. Kilka dni później Abraham, odpowiedzialny za studentów, dzwoni do niej: „Rozmawiałem z Tonym. Mówi, że chciałby przyjść na assembleę Bractwa. Zapisz sobie jego dane: Tony Abdullah… Acha, on jest muzułmaninem”.

 

GRECJA

Dla kogo się żyje?

„Coś zasadniczego? Więcej. Szkoła Wspólnoty jest niezbędna”. To nie słowa Rosarii ucieleśniają to zdanie, ale cała jej historia. Włoszka, która przeniosła się do Larysy, do serca Grecji w 1997 roku, 24 godziny po ślubie z Nicolą, greckim lekarzem poznanym na studiach w Neapolu. Pani domu, z dwójką dzieci, dzisiaj w rodzinie konfrontują się z kryzysem, wciąż coraz dotkliwszym: „Wielu ludzi wyjeżdża, zamykają sklepy, rośnie bezrobocie. Są także tysiące uchodźców. Czarny tunel. I nie widać wyjścia”. Tylko zapowiadane nowe podatki.

Zostało 12 osób, które przychodzą na Szkołę Wspólnoty, odbywającą się w parafii. Kilku greckich protestantów oraz cudzoziemcy: Rumuni, Albańczycy.

„Jest to ciągłe porównywanie z trudami, które przeżywamy” – wyjaśnia Rosaria. Właśnie tak jak na początku, kiedy przyjechała do Larysy.

„Spotkałam Ruch pod koniec lat 80. w Neapolu, między jednym wykładem a drugim. Był to dla mnie bardzo trudny okres, niczym pustynia, odczuwałam wielkie pragnienie. I rozpoczęła się przygoda życia. Pozostawałam niespokojna, ale istniało miejsce, droga”. Razem z Nicolą zaczyna się spotykać z nowymi przyjaciółmi. „Zawsze z kimś byłam, zawsze w pierwszym szeregu. Kiedy trzeba było sprzedawać nasze czasopismo, zawsze byłam numerem jeden. Mimo że czasem nawet go nie przeczytałam”.

 

List Teresy. Gdy tylko przyjechała do Grecji, wszystko się zmieniło: „Byłam sama. Mijały tygodnie, w których widziałam tylko twarz mojego męża. A czasem nawet mało co, tak dużo pracował. Ja, która zawsze potrzebowałam przebywać z ludźmi…”. Pojawiają się dzieci, dni stają się jeszcze trudniejsze. „Przyszła depresja. Nie spałam w nocy. Cały dzień między domem, pieluchami, papkami…” Coraz rzadsze są także telefony od przyjaciół pozostawionych we Włoszech, pomimo obietnicy częstych kontaktów. „Nie wychodziłam z domu, przestałam o siebie dbać. Co pomyśleliby o mnie ludzie? Żona lekarza…”.

Jedynym towarzystwem były „Tracce”. „Czekałam na nie, pożerałam je. Moimi przyjaciółmi byli nieznajomi, którzy podpisywali się pod listami. Następnie były historie, słowa księdza Giussaniego”. Rosaria wspomina jeden list: „Napisała go Teresa, Memor Domini mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Opowiadała o swojej pracy, o wykluczeniu z projektu, które ją załamało. «A ty, dlaczego żyjesz?» – zapytał ją ksiądz Giussani”. To była iskra: „Zaczęłam robić Szkołę Wspólnoty, codziennie. Była światłem. Na przykład słowo «wolność». Dla mnie idea ta wyrażała możliwość robienia czegoś innego, wyjścia z tej klatki. Tymczasem dla księdza Giussaniego mogłam być wolna właśnie tam. A potem, kiedy mówił o smutku…”. Próbowała ten smutek cenzurować, spędzając czasem całe godziny przy telefonie. Potem w książce Czy można tak żyć? przeczytała o „dobrym” smutku: „Chodziło o brak ukochanego! Istniała możliwość dostrzeżenia Jezusa. Stawała się uprzywilejowaną okazją”.

Szkoła była „obliczem, pomocą, nie tylko książką. Soczewką, która pozwalała zogniskować wszystkie sprawy, wyzwalając mnie z myśli oraz z moich koncepcji rzeczywistości”. To nie było wyobrażenie.

To tutaj właśnie zaczynają przychodzić nowi przyjaciele, z dzielnicy i z parafii. W Larysie znajduje się baza NATO. Grupa włoskich wojskowych przychodziła na Mszę św. do parafialnego kościoła. Zapisali się też do chóru, w którym śpiewała także Rosaria. Pewnego wieczoru, podczas kolacji w pizzerii, żołnierze rozmawiają o tęsknocie. „Powiedziałam im, że mnie także brakuje Włoch. Że zostawiłam wielu przyjaciół, ale że tym, co spotkałam w Neapolu, żyję także tutaj, w Grecji”. Po kilku dniach grupka żołnierzy spotyka się w pokoju gościnnym u Rosarii, mierząc się ze Zmysłem religijnym. „Po zakończeniu misji wyjechali. Ale przyszli inni, tymczasem ja nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. Cierpiałam, gdy pierwsi wyjechali. Tyle że tamci dali mój adres nowym. Ostatecznie poddałam się”.

Wkrótce do „tych z NATO” dołączają przyjaciele z parafii i z dzielnicy. „Pan nigdy nie pozostawił mnie samej. Oni są jak łodzie przybywające do portu, cumują na chwilę, a potem odpływają. W ostatnich czasach z niektórymi bardzo się zaprzyjaźniliśmy, ale z powodu kryzysu oni także wyjechali”.

Potrzeba „tak” każdego dnia, dodaje jeszcze Rosaria: „Czasem myślałam, że gdybym była w Mediolanie, bliżej Carróna… Tymczasem wolność, jaką zaczęłam przeżywać w tych latach, dała mi możliwość pokochania wszystkiego, okoliczności i twarzy. Ale możesz kochać tylko wtedy, gdy ty jesteś kochany. Odkryłam to dzięki Szkole Wspólnocie. I że poza mną nie trzeba nic więcej”.

„Pod koniec lata zadzwonił do mnie jeden z żołnierzy poznanych 15 lat temu. Został generałem. «Czy jestem zadowolony? Oczywiście – powiedział mi. Ale tęsknię za naszymi spotkaniami. Za tym, co się wyłaniało. Wszystko poświęcone dla kariery. Ale teraz…»”.

 

CHORWACJA

To Bóg jest wierny

Jedna jest z Korculi, najbardziej wysuniętej na południe wyspy Dalmacji, położonej na wysokości Medjugorje. A druga z Dubrownika, ale mieszka we Fryburgu w Szwajcarii. Jedna jest mamą piątki dzieci; druga – lekarzem, już na emeryturze, babcią trójki wnucząt. Ivanę i Mariję łączą regularne rozmowy telefoniczne przez Skype’a – to jest ich Szkoła Wspólnoty.

Ich historia rozpoczyna się we włoskiej Albendze, gdzie Ivana, której mama jest Włoszką, przeprowadziła się z Chorwacji, by tam ukończyć liceum. I gdzie nauczyciel religii Carlo i jego żona Marisa mieli w sobie coś więcej. „Wywodziłam się z chrześcijańskiej tradycji mojego kraju, ale szybko się zmęczyłam. Oni mówili mi, że wiara nie jest dodatkiem do życia, ale tym, co pozwala ci przeżywać życie”. Ivana zaczyna chodzić na spotkania młodzieży z GS. I nawet gdy latem wraca na kilka tygodni do Chorwacji, poszukuje tego towarzystwa. Podczas wakacji chorwackiej wspólnoty z księdzem Gaetano Tortellą z Werony spotyka Mariję, która wiekowo mogłaby być jej mamą…

Wkrótce Ivana znów wraca do Chorwacji: zapisuje się na uniwersytet w Splicie, na matematykę. Potrzeba prawdziwych relacji jest ponaglająca, ale w Splicie nie ma nikogo z Ruchu. Mała wspólnota CLU jest w Zagrzebiu. Dzisiaj, by pokonać drogę ze Splitu do Zagrzebia potrzeba co najmniej 4,5 godzin jazdy samochodem. 15 lat temu – nawet dwa razy tyle, „ale co jakiś czas jeździłam ich odwiedzić. Spędzaliśmy razem czas, urządzaliśmy wycieczki, robiliśmy Szkołę Wspólnoty”, nie tracąc kontaktu z Mariją i innymi przyjaciółmi z Ligurii: „Ksiądz Pino z Chiavari mówił mi za każdym razem: «Bądź wierna jednemu punktowi, który pozwala ci dostrzegać istotę rzeczy»”. Wierna…

Ivana wraca na Korculę, wychodzi za mąż, na świat przychodzi pierwsze dziecko. Potem drugie. „Zadzwoniła do mnie Marija: «Jeśli chcesz, zróbmy Szkołę Wspólnoty we dwójkę przez Skype’a». Ale z dziećmi…, za dużo roboty”. Pięć lat temu coś zaczyna się psuć. Smutek, poczucie nieadekwatności, które sprawia, że Ivana potrafi mówić tylko: „Nie dam rady”. Przychodzi depresja. Tam, na jej wyspie, nie ma przyjaciół, którzy podtrzymują ją przy życiu. Bardzo pomaga jej mama, ale wielu znajomych nie potrafi z nią wytrzymać, a mężowi trudno zrozumieć, że nie chodzi tylko o „kaprysy”. Jest też Marija, która domyśla się powagi sytuacji. Telefony ze Szwajcarii są coraz częstsze: „Mówiłam jej: «Marijo, nie daję rady zajmować się dziećmi, zmywać naczyń, modlić się» – opowiada Ivana. – Na co ona: «Razem stawimy czoła tej chorobie, a jeśli trzeba, także leczeniu i szpitalowi»”.

 

„Zaczynamy?” Ivana walczy. Powoli wraca do życia. Marija towarzyszy jej nieprzerwanie, mimo że z daleka. Tamtego lata jest w La Thuile w związku ze Spotkaniem Odpowiedzialnych z Ruchu. Dzwoni komórka. To Ivana: „Czy możemy zacząć robić Szkołę Wspólnoty?”. „I tak zaczęłyśmy” – opowiada Marija. Spotkanie odbywa się co tydzień. „Wychodzimy od tekstu i zawsze docieramy do życia – mówi dalej. – Matka piątki dzieci nie traci czasu na niepotrzebne sprawy: ona pomaga mi nie bujać w chmurach słów, schodzić do doświadczenia, pośród trudów z dziećmi i wnukami”. Obydwie kobiety wiedzą to dobrze: „Towarzyszy nam prawda o tym, że Bóg jest wierny przez tę drugą osobę”.

Dzisiaj Ivana patrzy na długie miesiące depresji i wciąż nie rozumie: „Dlaczego mi się to przydarzyło? Mogę tylko powiedzieć, że Bóg nigdy nie pozostawił mnie samej. Choroba pozwoliła mi zrozumieć, że jest Ktoś, kto wszystko może uczynić nowym, że nic do mnie nie należy. Zrozumiałam, że nie mam prawa domagać się, by mój mąż mnie zrozumiał, kto wie, ilu rzeczy on potrzebuje, których ja nie widzę…”. Przez lata „złościłam się, płakałam. Wydawało się, że rozmawialiśmy dwoma różnymi językami. Dzisiaj dziękuję mu, że mimo wszystko wciąż trwał u mojego boku”. Ivana wie jednak dobrze, że nie mogłaby tego powiedzieć „bez tego telefonu, który rozlega się regularnie od czterech lat. To właśnie praca nad Szkołą Wspólnoty nie pozwala, by moje pokrzykiwania na dzieci zmiażdżyły mnie, ale wciąż pozwala mi kochać”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją