Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2016 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2016 (listopad / grudzień)

Spotkania. Franco Nembrini

O wychowaniu po męsku

Aleksandra Karnowska


Przywykliśmy do tego, że w przestrzeni publicznej o rodzicielstwie, wychowaniu, budowaniu relacji rozmawiają głównie kobiety. To kobiety godzinami potrafią opowiadać o więzach, szczególnie rodzinnych, o problemach, z jakimi się zmagają, o codzienności, o planach, o byciu matką, żoną, córką, przyjaciółką. To kobiety stworzyły kult bycia rodzicem, to kobiety mówią o macierzyństwie jako o misji. I od wieków to właśnie kobiety poświęcają życie swoim dzieciom, oddając im siebie.

Przychodząc na spotkanie z Franco Nembrinim, nie miałam wobec niego żadnych oczekiwań. Rozpoczęło się od powitania gości i przedstawienia prelegentów. Wszyscy byli dla mnie anonimowymi osobami i myślę, że dobrze się stało, gdyż w ten sposób byłam wolna od jakichkolwiek uprzedzeń ani też nie żywiłam do nikogo szczególnych sympatii. „Arkę Noego” (zespół założony przez Roberta „Litzę” Friedricha, prelegenta spotkania – przyp. red.) oczywiście znałam, lecz dla mnie „Arkę” tworzyły dzieci.

Jak najbardziej udział mężczyzn-ojców w wychowaniu jest olbrzymi, lecz w moim odczuciu oni wychowują po cichu. Nie dyskutują o nim, nie opowiadają za wiele – po prostu działają. I właśnie podczas tego spotkania po raz pierwszy miałam okazję usłyszeć głos ojców! Bardzo konkretny, mocny, pewny głos mężczyzn. Choć tytuł spotkania (a zarazem prezentowanej podczas niego książki Franco Nembriniego) brzmiał: „Między ojcem a synem. O budowaniu relacji”, to w gruncie rzeczy każdy z uczestników prezentacji mówił o tym, czym jest rodzina oraz o budowaniu relacji w rodzinie. Nie da się bowiem mówić o byciu rodzicem w liczbie pojedynczej. Nasza relacja z dziećmi jest przecież uzależniona od relacji między wszystkimi członkami rodziny.

Tego dnia przemówili więc mężczyźni… I to jak! W pewnym momencie wręcz przeszły mi ciarki po plecach. Robert „Litza” Friedrich przedstawił się po prostu jako chrześcijanin, po czym zaczął pięknie i wzruszająco mówić o swojej misji – o tym, że jest mężem, ojcem, a dopiero później muzykiem. Wraz z żoną mają dziewięcioro dzieci. Liczba ta może imponować, ale jeszcze bardziej uderzające było to, że uwzględnił wśród nich dzieci, które nie zdążyły przyjść na świat. Niezwykle rzadko spotyka się ludzi, którzy w ten sposób podchodzą do rodzicielstwa i tak bardzo dowartościowują dar, jakim jest dziecko i bycie rodzicem. Po tych słowach nasunęły mi się na myśl słowa Jana Pawła II: „Macierzyństwo w znaczeniu cielesnym, biologicznym, polega na posiadaniu dziecka, któremu dało się życie. Macierzyństwo nie ogranicza się jednak tylko do funkcji biologicznej, ale sięga głębiej. Polega ono także na «rodzeniu» w sensie duchowym. Wynika ono z faktu bycia osobą i dlatego ma zasięg o wiele szerszy niż tylko wymiar cielesny” (Karol Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Lublin 2001, s. 231-232). Wzruszył mnie także sposób, w jaki Robert Friedrich opowiadał o swojej miłości do żony – od początku do dziś. Nie koloryzwał, nie mówił, że było i jest łatwo, ale że miłość i szacunek w małżenstwie pozwalają zbudować silne małżenstwo, które dzięki tej sile buduje mocną i trwałą relację również między rodzicami i dziećmi.

Skąd tak mądre podejście do tematu? Skąd wewnętrzna siła? Już na samym wstępie Robert Friedrich odpowiedział: „Na pierwszym miejscu w moim życiu znajduje się Jezus Chrystus”. Jest to piękne świadectwo o tym, że Jezus Chrystus nie zawłaszcza człowieka, ale pozwala mu być silnym mężczyzną i ojcem, który ma odwagę codziennie zmagać się ze wszystkim problemami – małymi, dużymi, małżeńskimi, wychowawczymi… Muzyk podał wiele przykładów – od choroby nowotworowej córki po wybryki nastoletnich chłopców. W każdym z tych momentów opierał się na prostym, lecz niezawodnym prawie Bożym i na tym, że w ich domu nieustannie króluje Jezus.

Dzięki głębokiej wierze i zaufaniu człowiek nie boi się tego, co go spotka następnego dnia po przebudzeniu i nawet gdy sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, nas przerasta, nie tracimy gruntu pod nogami. A w życiu przecież przeżywa się chwile ekstremalne i nie ma przepisu na to, jak przejść przez nie bez szwanku. Bo trudom trzeba stawiać czoła, a nie uciekać od nich, dając ogarnąć się strachowi i rozpaczy, z pretensjami, że „miało być fajnie i przyjemnie”. Jeśli sami nie jesteśmy silni, to nasza rodzina też taka nie będzie.

Na to samo zwrócił uwagę Franco Nembrini, mówiąc: „To my, dorośli – rodzice, wychowujemy przede wszystkim poprzez świadectwo własnej postawy i życia”.

Dla mnie jest to bardzo przemawiające świadectwo, dzięki któremu utwierdzam się w przekonaniu, że zaufanie i oddanie się Jezusowi przynosi tylko dobre owoce. A trwanie przy Jezusie daje pewność, że naszą misję na ziemi – niezależnie od tego, na czym ona polega – spełnimy dobrze pomimo spotykających nas po drodze kataklizmów.

Jeszcze raz podkreślę: urzekające jest to, iż w tak piękny i refleksyjny, a zarazem prosty sposób o rodzicielstwie i rodzinie mówią mężczyźni i, co więcej, na refleksjach ich zaangażowanie się nie kończy.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją