Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2016 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2016 (listopad / grudzień)

Świadkowie. Wychowanie

Wobec każdej ciemnej strony

Ksiądz CLAUDIO BURGIO, kapelan więzienia dla nieletnich Beccaria w Mediolanie, zaangażowany w dzieło przygarniające młodzież znajdującą się w trudnej sytuacji, podczas tegorocznego Meetingu w Rimini opowiadał o sobie. Oraz o tym, czego dowiedział się w tych ostatnich latach o miłosierdziu. Oto jego opowieść.

Claudio Burgio


Jedni nazywają ich złymi chłopakami, chuliganami, przestępcami, młodymi dewiantami. Inni natomiast dużymi dzieciakami, kanapowcami, NEETsami (młodzieżą, która ani się nie uczy, ani nie pracuje – przyp. red.). Jest mnóstwo określeń, kiedy mówi się o młodych. Definicje są zawsze wygodnym wybiegiem dla dorosłych, by troszczyć się o młodych bez prawdziwego zajmowania się nimi, by skierować uwagę gdzie indziej i nie chcieć do końca stawić czoła ich rzeczywistości. Nawet ewangeliczny paradoks – „ostatni będą pierwszymi” – może być po prostu sloganem, definicją: nam, dorosłym, całkiem dobrze wychodzi unikanie prawdy paradoksu takiego jak ten, o którym mówi Jezus.

Od dziesięciu, jedenastu lat spotykam się z młodzieżą z więzienia dla nieletnich Beccaria w Mediolanie i dla mnie naprawdę była to łaska: przebudzenie mojego ludzkiego, kapłańskiego sumienia. Od lat będąc zanurzony w duszpasterstwie w parafiach, nie zauważyłem, że nieco się rozleniwiłem, zatrzymałem się na kwietyzmie „czynu”, także duszpasterskiego, który towarzyszył mi bez szczególnego duchowego zapału.

Cela i pierwszy spotkany w Beccarii chłopak byli dla mnie mocnym przebudzeniem, zwalającą z nóg siłą. Ponieważ ja, nowy, jeszcze całkiem młody, przychodzę i pierwszemu napotkanemu nastolatkowi mówię: „Cześć, jestem ksiądz Claudio, nowy kapelan; a ty jak masz na imię? – Moja sprawa” – brzmiała odpowiedź. Jasna, kategoryczna, bez owijania w bawełnę. I muszę bardzo podziękować temu pierwszemu chłopakowi, ponieważ było to jak przebudzenie. Postawiłem wszystko na mojej roli kapelana, pomyślałem, że pewność, którą budujesz sobie w dorosłym życiu, przynależy do pewnego sposobu bycia w Kościele, w społeczeństwie. I ten chłopak, w tak prosty sposób, zburzył te domniemane pewniki i dał mi to piękno: prawdę o tym, że ja także jestem tym ostatnim, że absolutnie nie mogę liczyć na swoją funkcję, na Wtedy odkryłem, że wychowanie – ktoś już powiedział to przede mną, ale ja odkryłem to dopiero wtedy – jest ryzykiem: jest ryzykiem przede wszystkim dla ciebie, który wychowujesz, jest ryzykiem, ponieważ zawsze stawia cię przed czymś nieznanym. Przede wszystkim każde spotkanie jest spotkaniem na zawsze. Jest jednak takie spotkanie, które tobą wstrząsa, jeśli naprawdę pozwolisz, by cię wypełniło, jeśli pozwolisz, by było przestrzenią i czasem prawdziwego współdzielenia, autentycznego słuchania.

Ten pierwszy chłopak dał mi coś ważnego, do tego stopnia, że tamtego wieczoru powiedziałem sobie: „Ale kim ja jestem? Kim są pierwsi? Kim są ostatni? Kim jestem wobec tego chłopaka?”. Oczywiście w mojej zarozumiałości natychmiastowa odpowiedź brzmiała: przez cały tydzień będę nazywać go „Moja sprawa”. Pozwoliłem mu się nieco sprowokować, żeby pokazać pewność siebie i bojowość. Ale to był jeszcze sposób tego, kto chciał przeżywać z innym relację pod znakiem sprawowania władzy. Stać się ostatnim znaczy odkryć na nowo, że jest się słabym, ogołoconym ze swoich pewności.

 

Nowy dzień. Dzisiaj wydaje się, że wychowywanie jest niemal ćwiczeniem autorytetu, wertykalnym, od góry do dołu. W Beccarii nauczyłem się, że jest działaniem kołowym, między osobami posiadającymi taką samą godność. Nie jest ważne pochodzenie, wiek. Występuje asymetria, którą oczywiście trzeba zachować, ponieważ mówimy o środowisku pedagogicznym, ale istnieje też symetria, ponieważ wszyscy jesteśmy osobami, które odczuwają brak, które boją się utraty, które boją się stawiać czoła swoim cierpieniom. Spotkanie z tymi chłopakami przywróciło mi piękno dynamicznego życia, które nigdy nie przyzwyczaja się do niczego. Życie z nimi jest zawsze przeżywaniem nowego dnia: jednego dnia dzielisz się z jakimś chłopakiem refleksjami o wierze, a drugiego ten sam chłopak zostaje aresztowany za napad; jednego dnia inny chłopak mówi ci o miłości, a potem upija się, by nie myśleć… Ale ten ciągły dynamizm zawsze przywraca ci radość stwierdzenia: „W porządku, zaczynamy od nowa: w jakim punkcie się znajdujemy? Co takiego mówi mi Bóg?”. W ten sposób nauczyłem się utożsamiać się ze słowami Grzegorza Wielkiego: „Wiele rzeczy, których nie udało mi się zrozumieć samemu, zrozumiałem, stając wobec moich braci. Zdałem sobie sprawę, że inteligencja została mi dana za ich sprawą”. I tak było.

„Ty jesteś dobrem dla mnie” jest możliwością, że drugi człowiek nie jest po prostu zagrożeniem, przeszkodą, że nie jest piekłem, ale jest twoim bogactwem, twoją możliwością, twoim zasobem. I dla mnie takie było – i wciąż jest – to doświadczenie życia z tymi chłopakami, także we wspólnocie. „Ty jesteś dobrem dla mnie”, ponieważ pozwalasz mi zauważyć, kim jestem, pozwalasz mi zrozumieć, ile jestem warty.

W Beccarii są chłopaki, którzy się nie doceniają, którzy dają za wygraną. Wciąż pamiętam jednego z nich, który pewnego dnia powiedział mi: „Proszę księdza, ksiądz niepotrzebnie trudzi się z mojego powodu. Jestem narkomanem, nigdy nie uda mi się zmienić”. Na co ja po prostu odpowiedziałem: „Zobacz, ty nie jesteś narkomanem. Co najwyżej jesteś chłopakiem, który używał środków odurzających”. Na co on słusznie mówi: „W porządku, a co to za różnica? – A nie – tłumaczę mu – jest bardzo duża różnica, oznacza to, że jesteś utożsamiany z twoim złem, z twoim problemem, i że nie ma dróg wyjścia. Tymczasem ty jesteś dobrem. W pierwszej kolejności to dobro jest pierwotne. Wówczas, owszem, używałeś substancji odurzających, jesteś chłopakiem, któremu zdarzyło się kilka razy upaść, ale w pierwszej kolejności jesteś chłopakiem”. Na co on: „W porządku, nie przekonałeś mnie”. Mijają dwa tygodnie i pewnego dnia słyszę, jak z głębi jednej z cel woła go inny chłopak, mówiąc mu: „Ty nieszczęśniku!”. Na co on się odwraca i mu odpowiada: „Nie, ja jestem chłopakiem, który nie ma szczęścia”.

 

Oczekiwanie. Ten nastolatek pozwolił mi zrozumieć, że tak właśnie jest, że pierwotnie jesteśmy dobrem: czasem trudno nam w to uwierzyć, czasem z trudem przychodzi nam pojednać się z naszymi ciemnymi stronami, naszymi grzechami, naszymi ograniczeniami, jednak zawsze jesteśmy dobrem, które poprzedza wszelki brak.

Wówczas na tej drodze, która otwarła się przede mną, nauczyłem się rozpoznawać w drugim zasób, a także co znaczy dla mnie wychowywać. Wychowywanie wymaga na przykład cierpliwości oczekiwania. Tej, której my, dorośli, niejednokrotnie nie mamy, ponieważ często-gęsto potrzebujemy efektów, wyników. W gruncie rzeczy dużo z sytemu wychowawczego opiera się na wynikach, jak to się dzieje także w środowisku sportowym: jest wiele sytuacji, w których ci młodzi muszą się wyróżniać. Ale może nie potrafimy zrozumieć, że nakładamy na nich obowiązek radzenia sobie w każdej sytuacji, odpowiadania zawsze na oczekiwania. Są chłopaki, którzy codziennie mówią mi, że nie wytrzymują tego troszczenia się o efekt, przymusu sprostania oczekiwaniom dorosłych.

Wtedy nauczyłem się, także w Beccarii, umieć czekać: rozumieć, że czekanie jest cenne i że nie jesteś twórcą przemiany drugiego człowieka. Ty jesteś po prostu tym, który towarzyszy mu w pięknej drodze, trudnej, męczącej, ważnej, ale nie możesz dysponować jego wolnością, nie możesz do niczego zmuszać, nie możesz pod przymusem narzucić przemiany.

Wciąż pamiętam Mattię, 14-letniego chłopaka, który bardzo dawno temu zabił swoją rówieśnicę. Fakt ten wstrząsnął Włochami. Mattia przyjeżdża do Beccarii i przez 3,5 roku rozmawiamy o wszystkim, ale nigdy o zabójstwie. Rozmawiamy o sporcie, gramy w bilard, ping-ponga. Po 3,5 roku, a więc gdy chłopak ten miał 17,5 lat, pewnego dnia jego matka zatrzymuje mnie i mówi: „Dzisiaj po raz pierwszy mój syn niespodziewanie powiedział mi: «Mamo, gdybym tamtego wieczoru powiedział ci, że to ja ją zabiłem, to co byś zrobiła?»”. Ona nie wiedziała, co odpowiedzieć, potem odrzekła: „Spójrz, byłabym blisko ciebie, oddałabym cię jednak także w ręce odpowiednich służb”. Na co on: „Mamo, dziękuję, to odpowiedź, którą miałem nadzieję usłyszeć”. Po kilku dniach, pamiętam, tam, w celi, potrzebę tego chłopaka opowiedzenia mi w każdym szczególe o tym straszliwym zabójstwie.

Niekiedy przemiana dokonuje się z czasem. Myślisz o tych 3,5 roku spędzonych na graniu w bilard, pozornie nic nie mówiąc ani nie robiąc. Jest to bezużyteczność pewnych pozornie powierzchownych, nieznaczących momentów, które ofiarujemy młodym albo naszym dzieciom, i które tak naprawdę są potrzebne, ale my nie od razu to rozumiemy.

Słowo miłosierdzie może stać się sloganem, ale ja miałem łaskę przeżycia wielu epizodów, wielu ewangelicznych faktów miłosierdzia. Pewnego dnia pewien chłopak wpuszcza mnie do celi i czyta mi list pewnej kobiety. W pamięci zachowuję te dwa zdania: „Ponieważ nie ma moich dzieci i twoich dzieci. Dzieci są zawsze nasze”. A potem to drugie: „Straciłam już jedno dziecko, nie chcę stracić drugiego”. Zapytałem go: „Kto do ciebie pisze? – To mama chłopaka, którego zabiłem”. To jest jeden z ewangelicznych faktów, które ciebie dotyczą, które nosisz przez całe życie: świadomość, że istnieje matka, która w ten sposób potrafi przeżywać miłosierdzie!

 

„Będziesz mógł”. Oto dlaczego miłosierdzie jest zradzające. Nigdy nie jest jakimś sloganem. Czasem próbujemy sprawić, by stało się definicją, ale miłosierdzie jest zradzające, kiedy wypływa z prawdy, z autentyczności, wypływa z przebaczenia, z bezinteresownego życia. Jasne, trudno jest stawić czoła pewnym dramatycznym rzeczywistościom swojego życia. Ale tamten chłopak powiedział mi: „To, że próbuję się zmienić, że próbuję sobie poradzić, dzieje się tylko dlatego, że tamta mama napisała te słowa”. Wówczas wszystko jest możliwe: spotkanie staje się zradzające, spotkanie staje się możliwością.

My zdeformowaliśmy nieco język Biblii. W Księdze Rodzaju pierwsze słowa, jakie Bóg kieruje do człowieka, brzmią: „Będziesz mógł jeść z drzew, które ci dam, ale…”. Interesujące jest to: „Będziesz mógł” – pierwsze słowa Boga do człowieka. Potem jednak przychodzi wąż i podstępnie mówi: „Czy Bóg nie powiedział wam, że nie możecie jeść z drzewa poznania?”. Mówi: „Nie możecie”. Jak my pojmujemy wychowywanie? Czy jest ono owym: „Będziesz mógł”, czy też: „Nie możecie”? Ponieważ pierwsze pochodzi od Boga, a drugie – od złego ducha. Jeśli sądzimy, że wychowujemy, Sprawiedliwość jest ważna, istnieje więzienie i jest słuszne, czasem także dla tak małych dzieciaków. Ale jest przede wszystkim tym „będziesz mógł”, które zapoczątkowuje pragnienie dobra, jakie w nich jest. Kiedy czują, że znajdują się w środku ważnego projektu, dokonują się najprawdziwsze przemiany. Człowiek się zmienia nie ze względu na przylgnięcie do jakiegoś prawa, do nakazu z zewnątrz. Nigdy nie widziałem, żeby jakiś chłopak zmienił się pod wpływem reguł. Musimy stać się takimi dorosłymi, którzy wspierają to „będziesz mógł”, którzy nie boją się, którzy nie chcą niczego narzucać wolności chłopaków. Potem przychodzą porażki, które nigdy nie nazywam porażkami, są niepowodzenia, które nigdy nie nazywam niepowodzeniami: są historie, jest wolność.

Ostatnio pojawiła się wiadomość o dwóch chłopakach, którzy zaciągnęli się do wojska w ISIS, a wcześniej należeli do mojej wspólnoty. Dwóch bardzo młodych chłopaków, którzy 1,5 roku temu wyjechali do Syrii. Dzisiaj wciąż nie potrafię patrzeć na nich jak na terrorystów. Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, ale dla mnie wciąż są tymi dwoma chłopakami. Przylgnęli do pewnej tożsamości, która dla jednego z nich stała się już równoznaczna ze śmiercią, tożsamości, która – zrozumieją to albo nie – nie jest prawdziwa. Ale pozostaną moimi chłopakami, nieświadomymi ofiarami gorzkiego losu. Także te chłopaki w ich terrorystycznym szaleństwie czegoś mnie nauczyli. Jeden z nich powiedział mi: „Miałem dwoje rodziców, ale nigdy nie miałem ojca i matki”. Oto, do czego jestem powołany: do stania się ojcem, nie zapominając, że przede wszystkim jestem dzieckiem.

Musimy pomagać nowym pokoleniom, by czuły się częścią ważnego projektu. Jeśli nie ma przyszłości, jeśli nie ma prawdziwego przyjęcia, jeśli nie ma rzeczywistego współdzielenia, narażamy się także na niebezpieczeństwo oraz na Jeden z dwóch chłopaków, którzy wyjechali walczyć w Syrii, wysłał mi przed wyjazdem ostatniego smsa: „Dziękuję za wszystko, powodzenia. Niech Allah oświeci cię na twojej właściwej drodze. Zobaczymy się w Raju, inshallah”. Wolę zapamiętać go w ten sposób. Dzisiaj być może jest nieprzyjacielem, historię zawsze rozumiemy dopiero później, ale ja sądzę, że nawet historia pełna błędów zawsze jest historią zbawienia. To nie do nas należy osądzanie, to nie do nas należy zrozumienie: w historii wiary są gorzkie wydarzenia, które stały się historią zbawienia.

 

Poważne pytania. Chłopaki z Beccarii, chłopaki ze wspólnoty mają poważne pytania: to nieprawda, że Bóg jest dla ich życia obcą istotą. Co więcej, w momencie bólu, cierpienia, często pytają mnie o Boga, o Jego tajemnicę. Dwóch chłopaków zrobiło to dosłownie, zabarykadowali się ze mną w celi w wielkanocne popołudnie, mówiąc mi: „Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie wyjaśnisz nam historii Tego, który ucieka z grobu, i strażników, którzy tego nie zauważają”. Przez 2,5 godziny rozmawialiśmy o Zmartwychwstaniu… Nie robiłem tego nawet w parafii.

Czasem my, mimo że jesteśmy chrześcijanami, nie zadajemy sobie żadnych pytań o decydujące wydarzenie w naszej historii: o Zmartwychwstanie. Tymczasem ja, tamtego wieczoru, po tym, jak wymamrotałem im kilka słów, po tym, jak starałem się wyjaśnić, wróciłem do domu i powiedziałem sobie: od czego zacząć na nowo? Ponieważ wiara nigdy nie jest dotarciem do celu, nigdy nie jest czymś, co jest ci dane na zawsze. To prawda, jak ktoś powiedział, że zawsze rodzimy się z bagażem. Nawet ktoś, kto rodzi się w rodzinie z Ruchu, przynależy do Ruchu, ale potem to nie wystarcza: potrzeba ruchu ponownego podboju, jeśli naprawdę chcesz dziedziczyć, potrzeba ruchu „subiektywizacji”, jeśli naprawdę chcesz uczynić twoim to wszystko, co dało ci życie. Chłopcy, których spotykam, są dla mnie dobrem także dlatego, ponieważ pomagają mi nie mieć wiary oczywistej, spłaszczonej na utartych stwierdzeniach. Ale wiarę zawsze poszukującą, wiarę, która zawsze zadaje sobie pytanie: gdzie jesteś, Boże? Gdzie jesteś?

I wspaniale jest powiedzieć, że życie polega na: „Przyjdź i zobacz”. I każdy ma to przepiękne, pierwotne zadanie, by odkrywać i się zdumieć.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją