Ślady
>
Archiwum
>
2016
>
lipiec / sierpień
|
||
Ślady, numer 4 / 2016 (lipiec / sierpień) Listy Pytające ludzkie serce i inne... Chciałabym podzielić się dwoma refleksjami związanymi ze Światowymi Dniami Młodzieży, które w tym roku odbywają się w Krakowie. W związku z tym wydarzeniem razem z przyjaciółmi zaproponowaliśmy młodym ludziom udział w happeningu „Zadaj pytanie Papieżowi”. Mój udział w tym przedsięwzięciu na początku wydawał mi się czymś, co powinnam zrobić dla innych. Szybko jednak dzięki rozmowom z Anią (inicjatorką happeningu) zdałam sobie sprawę, że jeśli to wydarzenie nie będzie dla mnie, to nie ma sensu, abym się w nie angażowała. Mijają dopiero pierwsze dni prezentacji, ale każdy z nich jest wypełniony spotkaniami z ludźmi o odmienionym obliczu. Ludźmi, których oblicze zmienia także moje oblicze. Towarzysząc przychodzącym na happening młodym osobom i rozmawiając z nimi o tym, co przeżyli, uczestnicząc w nim, zrozumiałam, że ich serce, ale przecież także i moje, domaga się odpowiedzi – i to nie jutro, nie za miesiąc, ale już teraz – odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytanie: kim jestem? I doświadczyłam, że to nie ja definiuję siebie, nie definiuje mnie szef w pracy, przyjaciel, rodzina; definiuje mnie miłosierne spojrzenie Stwórcy. Ale czy ja w to rzeczywiście wierzę? Nigdy żadne pytanie nie było tak naglące, ale też nigdy odpowiedź na nie nie nadawała życiu takiego smaku. I druga refleksja. Praca jest miejscem uprzywilejowanym, bo jest miejscem, w którym mogę się nawracać. Parę dni temu podczas rozmowy z pielęgniarką wymieniłyśmy kilka zdań na temat obecnej sytuacji geopolitycznej na świecie. Stwierdziła, że udział w ŚDM wiąże się z ryzykiem zamachu terrorystycznego. Zareagowałam, mówiąc, iż „jestem gotowa na wszystko, nawet na śmierć”. Patrząc na jej reakcję, dodałam: „Powiedziałam swoim bliskim to, co najważniejsze, jestem przygotowana; ale jeśli dane mi będzie pożyć jeszcze 50 lat, bardzo się ucieszę”. Pielęgniarka powiedziała mi, że muzułmanie giną dla Allaha, na co ja stwierdziłam, że my „mamy całkiem dobrą perspektywę”. Odpowiedziała mi, że nie wiemy, co wydarzy się po śmierci, bo jeszcze żaden zmarły nie wrócił do nas, by nam o tym powiedzieć. Na te słowa zrobiło mi się bardzo smutno. Jezus Chrystus dał i wciąż daje się poznać, doświadczać każdego dnia. W konfrontacji z kolegami i koleżankami z pracy nie ustaję w proszeniu o łaskę spotkania i rozpoznania, także dla nich. Ania, Kraków
KRYNICZNO 2016 NOWE SPOJRZENIE W Krynicznie, na obozie dla dzieci i młodzieży zorganizowanym przez wspólnotę ruchu CL, byłam po raz trzeci. Kolejny raz zostałam zaskoczona i wzruszyłam się tym, jak inni oddają siebie innym. Zobaczyłam, jak bardzo tego oddania innych potrzebuję, bym i ja mogła dawać coś od siebie. Kryniczno dla mnie to również doświadczenie przyjaźni. Zaczynam jednak inaczej rozumieć to słowo. Przyjaciel to ten, kto pomaga mi na drodze do mojego przeznaczenia, porusza moją świadomość, pomaga w sposób prawdziwy, odpowiadający sercu rozumieć życie. Tego najbardziej potrzebuję i w tym towarzystwie otrzymuję ciągle odpowiedź na miarę mojej potrzeby. Coraz śmielej i z większą pewnością mogę mówić, że ludzie z CL to moi przyjaciele, zachwyceni tą samą świadomością, że Bóg przychodzi do nas przez spotkanie, i pragnący doświadczać Bożej obecności. Wzruszające było dla mnie to, co dzieci, młodzież i dorośli mówili ostatniego dnia pobytu na obozie. We wszystkich wypowiedziach doszło do głosu poczucie szczęścia, dostrzeżenie wzajemnego obdarowywania się i odniesienie do Kogoś większego. Potrzebuję patrzeć na wzruszenie innych, bym i ja mogła się wzruszać. Ania, Wrocław
METODA CHRYSTUSA Drogi księże Carrónie, długo zastanawiałam się na twoim pytaniem o to, jakie doświadczenia pozwalają mi zrozumieć, czym jest charyzmat. Chcę opowiedzieć ci o dwóch faktach: jednym bardzo osobistym i drugim, przeciwnie, aż nazbyt publicznym. W ubiegłym roku w czerwcu zmarł mój tata. W ostatnich latach bardzo dużo pił. Jego choroba zniszczyła naszą rodzinę i przez to moje relacje z nim były bardzo trudne. Rzadko się widywaliśmy, ostatnim razem rozmawiałam z nim przez telefon rok przed jego śmiercią. I niespodziewanie, otwierając e-maila, dowiaduję się, że już go nie ma. Trudno opisać to, co wtedy czułam. W tamtym czasie miałam poważne problemy ze zdrowiem i szukałam pracy. Śmierć ojca zawsze jest tragicznym faktem, nawet jeśli relacje z nim zostały zerwane prawie całkowicie. Na pogrzeb pojechały ze mną dwie moje przyjaciółki, by wesprzeć mnie w tym trudnym momencie. Podróż pociągiem trwała 15 godzin. Ten gest przyjaźni na nowo pozwolił mi przeżyć radość zmartwychwstania. W ich oczach widziałam pieszczotę miłosierdzia Chrystusa, tę samą pieszczotę, którą spotkali pierwsi uczniowie. Pieszczotę, która toruje sobie drogę przez czas i przestrzeń, przez nasz egoizm i hipokryzję. Dużo można mówić o wartościach, ale jeśli w swoim życiu nie spotkaliśmy miłosiernego spojrzenia Chrystusa, wówczas wszystkie nasze nadęte rozumowania o etyce i moralności nie są warte złamanego grosza. Ruch poznałam 10 lat temu i to spotkanie, tak jak dwa tysiące lat temu, rozpoczęło się dla mnie od zwyczajnej kolacji z Włoszką, która przyjechała do Rosji, by uczyć się języka. Dzięki przyjaźni z wami (dla mnie Ruch nie jest instytucjonalną abstrakcją, są to konkretne i ucieleśnione oblicza) zrozumiałam, że ksiądz Luigi Giussani nie wymyślił niczego nowego. Zaproponował po prostu w bardziej nowoczesny sposób, a przez to bardziej radykalny, metodę Kościoła, to znaczy metodę Chrystusa. Ta metoda w całości zawiera się w wezwaniu Zbawiciela: „Pójdź za Mną!”. Drugi fakt. Ostatnio dużo się mówi o jedności Kościołów w świetle spotkania papieża Franciszka i patriarchy Cyryla na Kubie 13 lutego. Niektórzy komentatorzy prasowi postrzegają problem jedności w kategoriach prawnych, takich jak na przykład to, czy jeden Kościół podlega drugiemu. Dla innych jedność jest strategicznym przymierzem w imię tradycyjnych wartości dla przyszłości Europy i świata. Niewielu zwróciło uwagę, że jedność jest darem. Wydaje mi się, że ta jedność nie jest możliwa bez jedności wewnątrz Kościoła, w Ruchu, a przede wszystkim w nas samych. Do tej jedności nie można dojść przy pomocy naszych wysiłków, trzeba o nią prosić, a zostaje nam dana jako gest miłosierdzia. Autorka znana Redakcji
CO WYSTARCZA? Dla mnie w tych ostatnich dwóch latach, latach wojny na Ukrainie, bardzo ważne stało się pytanie o to, co „wystarcza”. Co „wystarczy” robić, jak „wystarczy” postępować, myśleć, ażeby należeć do Chrystusa? Nie jest tajemnicą, że najbardziej ekstremalne sytuacje są dla człowieka momentem weryfikacji. A ja w tym czasie widziałem wiele dziwnych rzeczy, nieoczekiwanych, które całkowicie zmieniły moje wyobrażenie o tym, co znaczy być chrześcijaninem. Pewien mój przyjaciel, ukraiński mnich, wielki teolog, który studiował na górze Atos, który zna na pamięć Ojców Kościoła i który codziennie przyjmuje Komunię św., modli się skrycie, by jego kraj został zajęty przez wojsko rosyjskie i by to wszystko, co jest „ukraińskie”, zostało zniszczone. Modli się więc, by jego bliźni cierpiał. Tymczasem prosty stolarz, bez wykształcenia, który został protestanckim pastorem, ocala setki osób od śmierci, wywożąc je pośród strzałów z zagrożonych terenów swoim starym samochodem. Inny, Tatar z Półwyspu Krymskiego, muzułmanin, staje się żywą tarczą dla swoich chrześcijańskich towarzyszy z Ukrainy, gdy w brzuch trafia go odłamek granatu. Gdzie znajduje się kryterium? Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że do bycia chrześcijanami „wystarcza” wygłaszanie pewnych dyskursów, wypełnianie rytuałów… Ale w jaki sposób nasze serce może stać się podobne do serca Chrystusa, ażeby On był pierwszy, ażeby On przychodził przed całą naszą wiedzą, naszymi etykietkami, nawet tymi związanymi z naszą wiarą? Jak możemy się nauczyć „dostrajać” nasze serce tak, by prawa ręka nie wiedziała, co czyni lewa, i by czyniła zawsze dobro? Działanie chrześcijanina nie może wychodzić po prostu od pewnej koncepcji świata albo od przynależności do jakiejś religijnej organizacji, jest to natychmiastowa reakcja serca w obliczu cierpienia drugiego człowieka. Ale jak możemy wychowywać nasze serce do tego? Zewnętrzny rytuał nie wystarcza… Oleksij, Charków (Ukraina)
W SZKOLE „CZY PANI NAPRAWDĘ WIERZY?” Drogi księże Carrónie, uczę w szkole średniej i w minionym roku szkolnym miałam jedną godzinę lekcyjną z grupą uczniów, którzy postanowili nie uczęszczać na religię. Myślałam: „Co ktoś taki jak ja będzie robił z 15-latkami, którzy już zdecydowali, że z Bogiem nie chcą mieć nic wspólnego?”. Wchodziłam do klasy i proponowałam czytanie i komentowanie codziennej prasy albo też pomoc w matematyce czy też z mojego przedmiotu. Ale oni od razu prowokowali mnie pytaniami typu: „Ale czy pani wierzy w Boga?”. Albo: „Znalazłem nagranie, które udowadnia naukowo, że Bóg nie istnieje, oglądniemy?”. Dlaczego mnie o to prosili? Jeden z kolegów, po tym jak krótko opowiedziałam mu o rekolekcjach Bractwa, natychmiast mnie zapytał: „Czy jesteś pewna, że Bóg przebacza naprawdę wszystko? Od wielu lat nie jestem w stanie się wyspowiadać…”. Pomyślałam sobie wtedy, że jeśli za sprawą łaski młodzież i koledzy dostrzegają moje zawierzenie dobremu Bogu, pytają mnie o rację tego. Lorenza
NOWA TERAPIA, KTÓRĄ TRZEBA ZROZUMIEĆ Jako wolontariusz Banku Żywności poznałem dziewczynę z pewnej rodziny borykającej się z tysiącem problemów; ona sama także ma ich wiele. Przez rok, gdy przychodziłem do ich domu, ona nie wychodziła ze swojego pokoju nawet, żeby się przywitać. Dopiero w grudniu przyjęła zaproszenie na sylwestrową kolację. Od tej pory przylgnęła niesamowicie do mnie i do przyjaciół, których jej przedstawiłem. Pewnego ranka zostałem wezwany przez psychiatrę i pielęgniarkę, którzy ją leczą. Chcieli zrozumieć, co się z nią dzieje. Zauważyli, że bardzo się zmieniła, a przede wszystkim że jest zadowolona; zaczęła się także ubierać normalnie. Pragnęli dowiedzieć się ode mnie, jaki jest tego powód. Chciało mi się śmiać, ponieważ ja też tego nie wiedziałem. Próbowałem im wyjaśnić, że na początku roku dziewczyna postanowiła zaryzykować znajomość z nowymi przyjaciółmi i że z czasem dostrzegła, że ktoś się nią interesuje, komuś na niej zależy. Nie chodzimy na dyskoteki ani na zabawy, ale na lekcje katechizmu (Szkołę Wspólnoty). Krótko mówiąc, rozmawiając z nimi, zacząłem dostrzegać wydarzający się cud i to, że nawet ja nie zdaję sobie sprawy z potęgi nowości, jaką posiada spotkanie z Chrystusem. Powiedziano mi, że była bardzo zadowolona z rekolekcji i że dołożą się do kwoty potrzebnej na tegoroczne wakacje, ponieważ widzą, że jest to dla niej coś dobrego. Jednym słowem, tak naprawdę chcieli mnie zobaczyć, by zrozumieć, kim jesteśmy, co kryje się za tym wszystkim. W gruncie rzeczy wszystko jest bardzo proste: nic się za tym nie kryje oprócz obecnego Chrystusa, który działa na poważnie. Autor znany Redakcji
NA KOLACJI U MOJEJ STĘSKNIONEJ SIOSTRY Mojej siostrze, lesbijce, udało się urodzić dziewczynkę po wcześniejszym wszczepieniu zamrożonego embrionu. Kiedy tylko mogę, pomagam jej, ponieważ wszystko musi robić sama, gdyż jej towarzyszka opuściła ją. W ubiegłym miesiącu, przyprowadziwszy moją siostrzenicę ze żłobka, zatrzymałam się u mojej siostry na kolację. Gdy tylko zaczęłyśmy jeść, siostra zapytała mnie: „Pouczymy się trochę katechizmu? – W jakim sensie? – Nie wiem nic, chcę się czegoś dowiedzieć, chcę nauczyć moją córkę czegoś dobrego. – Co chcesz wiedzieć? – Zacznijmy od tego: jaka jest różnica między Ojcem, Synem i Duchem Świętym? – Aha! Zaczynamy więc od naprawdę prostej rzeczy!”. Po wytłumaczeniu jej niektórych kwestii mówię jej: „Zacznijmy od Syna”. W torbie miałam przez przypadek książeczkę z ubiegłorocznymi rekolekcjami. Przeczytałam jej lekcję księdza Giussaniego, aż do miejsca, w którym Andrzej wraca do domu do żony… A ona płakała, długo płakała. Mnie też chciało się płakać. Powiedziałam jej: „To tęsknota za Jezusem”. Na co ona: „Kiedy będziemy czytać dalej?”. Następnego razu czytałyśmy dalej, sięgając także po fragmenty Ewangelii, ponieważ ona nie ma o niczym pojęcia. Dzisiaj postanowiła iść do spowiedzi, pójdę z nią, potem skorzystamy z odpustu, przechodząc przez Święte Drzwi. Autorka znana Redakcji
BRACTWO CL NIEOCZEKIWANA WYGRANA Drogi księże Carrónie, nieoczekiwana wygrana pieniężna była okazją do zadania sobie pytania o to, do czego jesteśmy przywiązani w życiu. Mamy trójkę dzieci. Jestem nauczycielką, a mój mąż ma tymczasową pracę na uczelni. Nie mamy problemów finansowych, ale praca nie jest pewna, a poza tym postanowiliśmy wysłać naszą najstarszą córkę do społecznej szkoły podstawowej. Sumując różne wydatki, miesięcznie wydajemy naprawdę sporo. Jednym słowem, wygrana taka jak ta to prawdziwy dar z niebios. W pierwszej kolejności pomyśleliśmy, by nie zatrzymywać wszystkiego dla siebie. Pragnęliśmy wyrazić wdzięczność Panu, dzieląc się częścią pieniędzy. Jak gdyby Ktoś powierzył nam je, mówiąc nam: sprawcie, by owocowały dla budowy mojego Królestwa. Oczywiście dobre używanie pieniędzy dla rodziny jest budowaniem Królestwa Bożego. Ale podarowanie ich części jest dla nas znakiem uznania tego, że nasza rodzina może budować tylko na skale, to znaczy na Kościele. Tak jak ci, którzy wieki temu oddawali swoje dobra na budowę katedry w Mediolanie, tak samo my pomyśleliśmy, by złożyć ofiarę na Bractwo. Wszystko zawdzięczmy Ruchowi, ponieważ to, że się pobraliśmy, że mamy dzieci, że jesteśmy tym, kim jesteśmy – zawdzięczamy historii, która zdobyła nas wiele lat temu i wciąż nas zdobywa, sprawiając, że nasze małżeństwo i życie rozkwitają. Autorka znana Redakcji
RODZINY ZASTĘPCZE SKARB, KTÓRY WYŁANIAŁ SIĘ POWOLI Kiedy V. przyszedł do naszego domu, w naszej rodzinie zastępczej mieliśmy czworo innych dzieci. Od samego początku widać było, że jest dzieckiem ponurym, uciążliwym, mającym skłonność do zamykania się w sobie, ponieważ sądził, że wszystko jest przeciwko niemu. Z upływem czasu uświadomił sobie, że szansa na powrót do swojego domu malała, ponieważ sytuacja jego rodziny była wciąż coraz trudniejsza. Pewnego wieczoru, po powrocie do domu, szlochając, zwierzył mi się, że czuje się jak tonący okręt. „Jeśli chcesz, pragnę ponieść odrobinę tego ciężaru razem z tobą!” – powiedziałam mu. Skinął potakująco głową i natychmiast się uspokoił. Nie mogłam uzdrowić tego cierpienia, ale mogłam mu towarzyszyć. Od tego momentu coś się zmieniło w naszej relacji. Za każdym razem, gdy pojawiały się trudne sytuacje, przypominał mi się ten moment prawdy i dobra, który przeżyłam razem z nim. Rosnąca zażyłość między nami sprawiała, że wyłaniały się zalety V. (jego hojność i dyspozycyjność), pozwalając mu doświadczyć zaufania do rzeczywistości i do samego siebie. Zauważyliśmy, że prosił dla siebie o uwagę większą od tej, którą otrzymywał. Za przyzwoleniem opieki społecznej na poważnie zaczęliśmy więc myśleć o rodzinie tylko i wyłącznie dla niego. Teraz, gdy V. stał się nam tak bliski, byliśmy proszeni o to, byśmy bardziej kochali jego przeznaczenie niż nasze przywiązanie do niego. Rozesłaliśmy więc do zaprzyjaźnionych rodzin zastępczych prośbę o znalezienie jakiejś rodziny. Po dwóch dniach nadeszła odpowiedź. Wiedzieliśmy, że tym rodzicom naprawdę ofiarowujmy cenny „skarb”, który mieli odkryć z czasem – my go dostrzegliśmy, pokonując ten kawałek drogi. Teraz ich kolej, by go odkryli. Autorka znana Redakcji
PROBLEM DO ROZWIĄZANIA CZY COŚ WIĘCEJ? Do niedawna, mimo że sytuacja uchodźców poruszała mnie, nigdy się nią naprawdę nie interesowałam. Nie dawało mi tylko spokoju i budziło moje zaciekawienie to, że niektórzy z przyjaciół z Fryburga pracowali i podejmowali z nimi gest charytatywny. W ten sposób, gdy w lutym pojawiła się na uczelni inicjatywa podjęcia wolontariatu polegającego na nauczaniu francuskiego licznych „proszących o azyl”, zgłosiłam się. Zanim zaczęłam, odpowiedzialna za projekt napisała do mnie, pytając mnie, czy byłabym gotowa przeprowadzić wśród emigrantów test z francuskiego, by sprawdzić ich poziom znajomości języka. W dniu pisania testu byliśmy w wielkim amfiteatrze: uchodźców było bardzo wielu, w różnym wieku i różnego pochodzenia (w większości Etiopczycy, Erytrejczycy i Syryjczycy). Gdy tłumacze tłumaczyli przez mikrofon na różne języki powitanie, wskazówki co do tego, jak się zachować, i polecenia do testu, zaczęłam się przyglądać pojedynczym osobom i w pewnym momencie niespodziewanie po twarzy zaczęły płynąć mi łzy; wstydziłam się tych łez, próbując je powstrzymać. Wieczorem w domu opowiedziałam mężowi o całym dniu, nieco zawstydzona, ale z wyraźnym pragnieniem zrozumienia natury tego poruszenia. Zupełnie zbił mnie z tropu fakt, że patrząc na nich, nie odczuwałam żadnego dystansu między mną a nimi. Oczywiste wydało mi się, że osoby, które miałam naprzeciwko, były chciane przez Tego, który chciał także mnie. Od lutego do dzisiaj wydarzyły się wspaniałe rzeczy z moimi uczniami i przyjaciółmi-uchodźcami. W sobotę na przykład zostałam zaproszona na przyjęcie zaręczynowe mojej uczennicy z Afganistanu. Ten epizod i moje kursy francuskiego nie dawały mi spokoju i za każdym razem, gdy czytałam o tych ludziach w gazetach, chciało mi się krzyczeć: „Przecież wszyscy oni nie mogą być redukowani tylko do problemu, który Europa musi rozwiązać! Są czymś więcej, są ogromną prowokacją dla serca każdego!”. To doświadczenie jest dla mnie zasadniczą pomocą, bym mogła przeżywać codzienne życiowe problemy. Ponieważ jeśli tak oczywiste jest to, że osoby te są dla mnie, jak może być inaczej z całą resztą rzeczywistości? To pytanie jest moim wielkim towarzyszem, przede wszystkim pośród trudności; i jest momentem prawdy, od którego trzeba rozpoczynać. Letizia, Neuchâtel (Szwajcaria) |