Ślady
>
Archiwum
>
2016
>
maj / czerwiec
|
||
Ślady, numer 3 / 2016 (maj / czerwiec) Listy Sympatia otwarta na wszystkich i inne… Drogi księże Juliánie, wracam z rekolekcji całkowicie przepełniona wdzięcznością. Od kilku lat pracuję jako fotograf dla czasopism i mediów społecznościowych. Znajduję się w samym centrum tego świata, w którym rodzi się powszechna mentalność, i często zdarza mi się budzić i zasypiać z niepokojem wywołanym odczuwanymi trudnościami z powodu konieczności zajęcia stanowiska w miejscu, które wydaje mi się polem bitwy, gdzie każda iskra człowieczeństwa jest tłamszona. Sama idea zajęcia stanowiska w utarczkach słownych sprawia, że czuję, iż to miejsce nie jest dla mnie. Co więcej, większość moich kolegów znajduje się na antypodach mojej wiary i mojego stylu życia: od homoseksualności po prawo do wolnej miłości, poprzez ogólną, dominującą już, dezorientację uczuciową. Ale jednocześnie chodzi o osoby o bardzo dużej wrażliwości, przepełnione pragnieniem szczęścia, potrafiące się zdumiewać, co sprawia, że ich towarzystwo oraz spojrzenie jest mi miłe. W każdym razie często ja sama w pierwszej kolejności oskarżam siebie, mówiąc sobie, że powinnam osądzać każdą okoliczność, przypominając sobie, jak wielki jest ich błąd, i że jeśli tego nie robię, jestem wspólnikiem ich winy oraz tchórzem. Ta myśl mnie tłamsi i krępuje w relacji z nimi, ponieważ wprowadza kalkulację. Pewnego wieczoru mój mąż zaczął rozmawę o „Stronie pierwszej” (zob. „Ślady” 2/2016), przytaczając niektóre jej fragmenty, co wprowadziło radość do naszego życia rodzinnego. Rozmawiałam o tym z przyjaciółmi. Miałam wrażenie, że otrzymałam ważną wiadomość. Teraz naprawdę mogę patrzeć na wszystkich i być w stosunku do nich prawdziwa. A wrażenie to wzmocniło się podczas rekolekcji. To, co nam proponujesz, jest zupełnie inne od tego, co mamy w zwyczaju praktykować. A jednocześnie czuję się swobodnie. Ta definicja moralności jako ludzkiej sympatii do Chrystusa, jako wzruszenia wobec Jego spojrzenia, które każe nam poszukiwać Jego obecności dniem i nocą, jest tym, co spotkałam w Ruchu. Dlatego po pierwszej lekcji poszłam do spowiedzi. I to właśnie przebudza we mnie obecność niektórych osób (albo ich świadectwo, kiedy je czytam). Wszystkie te spotkania mają posmak wolności, który znika, gdy zaczynam szufladkować filmy, książki, wystawy, a przede wszystkim osoby, z którymi wchodzę w relację, mając na uwadze ilość popełnionych przez nie grzechów, zamiast osądzać życie, które we mnie rozbudzają. Podczas przygotowań do assemblei w sobotę wieczorem ja i moi przyjaciele mieliśmy to samo wrażenie: nie mamy żadnej wątpliwości. Nie dlatego, że nas nie sprowokowałeś, przeciwnie; patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy znaleźli jakiś skarb, ale wszystko było jasne. I wszystko było odpowiadające. Trzeba było tylko wrócić do domu i zacząć żyć. Choć wiem, że Duch Święty jest zawsze obecny, jak nigdy wcześniej odnoszę wrażenie, że jestem świadkiem Jego przemieniającego działania w Kościele. Lupe, Madryt (Hiszpania)
TOWARZYSTWO KOŚCIOŁA DLA NASZEGO DZIECKA Drogi księże Carrónie, 23 grudnia urodził się nasz syn, w bardzo ciężkim stanie. Do momentu porodu wszystko układało się dobrze, ale niespodziewanie sytuacja się pogorszyła i pojawiło się niebezpieczeństwo śmierci wewnątrzmacicznej. Jedna z położnych oraz dyżurujący ginekolodzy w ostatnim momencie zauważyli zagrożenie i zadziałali natychmiast; nasz syn przyszedł na świat przez wykonane niezwłocznie cesarskie cięcie, ale doszło już do zatrzymania pracy serca. Na oddziale neonatologii lekarzom udało się go zreanimować i zastosowano terapię hipertermiczną, informując nas o związanym z tym ryzyku. Po południu tego samego dnia w związku z brakiem kapłana, jego tata udzielił mu sakramentu chrztu św.: nazwaliśmy go Giovanni Paolo, zawierzając go w sposób szczególny temu wielkiemu świętemu, do którego dużo się modliliśmy, podobnie zresztą jak do innych świętych, błogosławionych i bliskich osób. Te pierwsze dni były tajemnicze: czekaliśmy, jakie będą dalsze rokowania, i ze zdumieniem patrzyliśmy na znajdujące się w śpiączce małe ciałko naszego dziecka, podłączone do mnóstwa rurek; nie zdążyliśmy go jeszcze przytulić, a już poproszono nas, byśmy oddali je w ręce dobrego Boga. Nad jego kołyską wisiał krzyż. Ale o ile w naszym sercu mieszkał ból, jednocześnie radość nie została unicestwiona: Giovanniego Paola mogło w ogóle nie być, tymczasem się urodził, istniał, będąc już w towarzystwie swojego przeznaczenia. Jak przypominał nam nasz przyjaciel ksiądz Giuseppe, na włosku wisiało jego życie, ale nie wieczność. Wraz z udzieleniem mu chrztu św. jasne stało się nasze zadanie jako rodziców: dzięki nam poznał Jezusa, tę rację życia, którą komunikowalibyśmy mu w codziennym życiu, gdyby był na to czas. Od razu cała wspólnota w Katanii zmobilizowała się w naszej intencji i zjednoczyła wokół naszej rodziny w modlitwie i w konkretnym współdzieleniu: doświadczyliśmy, czym naprawdę jest Kościół, towarzystwo tych, których Bóg powołuje, by współdzielili sens życia, także w cierpieniu. Otoczyli nas przyjaciele, z którymi zawsze spotykaliśmy się w tym samym kącie na oddziale, by modlić się za naszego synka oraz za inne dzieci na intensywnej terapii. Pewnego dnia podeszła do nas jakaś pani, krewna jednego z pacjentów: „Patrzyłam na was, przysłuchiwałam się wam z boku i chciałabym was uściskać”. Z godziny na godzinę gęstniał lud modlący się za nasze dziecko, także na odległość: drodzy nam przyjaciele z miasta oraz z wielu innych części Włoch i nie tylko, osoby znajome i nieznajome (od Sycylii po Kalabrię, od Vitorchiano po Cascinazzę, od Mediolanu po Francję, od Albanii po Kongo, od Iraku po Ziemię Świętą, aż po USA). Wszystkie narządy dziecka zostały uszkodzone, ale z biegiem czasu nastąpiła poprawa i ostatecznie zaczęły funkcjonować normalnie; nasz syn na początku uśpiony wybudzał się stopniowo, aż wreszcie w pełni odzyskał siły: dzień po dniu widzieliśmy, jak wydarzał się cud, o który kazali nam prosić lekarze. Będąc tam, poznaliśmy także rodziców innych leżących w szpitalu dzieci, równie zmęczonych, i zawiązała się prosta relacja, zasadnicza, która trwa do dzisiaj. Po miesiącu Giovanni Paolo został wypisany i na razie ma się zdecydowanie lepiej, nawet jeśli kontynuujemy kontrole i wciąż przed nami trudności związane z traumą mózgową, której konsekwencji nie znamy. Ale wobec tego, co się wydarzyło, jesteśmy pewni, że Pan przyszedł do nas, ocalając naszego syna, tak ukochanego, za którego modlił się cały lud. Tancredi i Francesca, Katania
NIESPODZIEWANA BURZA W PARKU Drogi księże Juliánie, jak co dnia, z dwojgiem moich dzieci poszłam do małego parku nieopodal domu, gdzie zazwyczaj spotykam się z przyjaciółką i jej dziećmi. Dzień wydawał się piękny, ale jak to zwykle tutaj, w Dublinie, niespodziewanie nadeszła burza. Wówczas zaproponowałam, byśmy skryli się w kościele, który widać z parku. Często chodzę z dziećmi do tego wielkiego i jasnego kościoła. Lubię z nimi tam chodzić, ponieważ chcę, by miejsce to stało się im bliskie, tak jak dla mnie. Moja przyjaciółka spojrzała na mnie osłupiała: „Do kościoła? Nie chodzę tam od swojej Pierwszej Komunii św. Czy dzieci mogą tam wejść?”. Powiedziałam jej, że alternatywą jest deszcz, dlatego wchodzimy. Jej 4-letni syn, który nie jest ochrzczony i nigdy wcześniej nie był w kościele, zapytał mnie: „Do kogo należy tak duży dom?”, a potem, kim są ci na ścianach (figury), dlaczego są świece, dlaczego jest wanna z wodą, dlaczego na wielkim stole narysowana jest ryba, a wreszcie, co to jest to zawieszone (krucyfiks). Starałam się wytłumaczyć wszystko w prosty sposób, w czym pomagała mi moja córka, która także ma 4 lata. Im dłużej odpowiadałam na pytania, zauważałam, że moja przyjaciółka stawała się coraz bardziej milcząca, wreszcie powiedziała mi: „Muszę ci coś wyznać: to nie przypadek, że jesteśmy tutaj dzisiaj. Tydzień temu mój syn miał niebezpieczny upadek, na szczęście skończyło się na długim płaczu, a poza tym jest zdrowy jak ryba! Bardzo się przestraszyłam. Moja mama, która była ze mną, powiedziała mi wtedy, żebym natychmiast zaświeciła świecę Matce Bożej. Weszłam do jednego z kościołów, podeszłam do figury Matki Bożej i powiedziałam Jej: «Nie wiem, czy istniejesz, czy też nie, ale jeśli istniejesz, dziękuję Ci za to, co zrobiłaś dla mojego synka». I poszłam sobie, nie zaświeciwszy świecy, ponieważ zorientowałam się, że nie miałam przy sobie pieniędzy. Teraz jestem z tobą w kościele, zaprowadź mnie tam, gdzie mogę to zrobić”. Zaprowadziłam ją przed ołtarz i razem z dziećmi zapaliłyśmy świecę Matce Bożej. Wróciwszy do domu po zabawach tamtego popołudnia, które nie różniło się niczym od tysiąca innych popołudni, inaczej traktowałam moje dzieci, przygotowałam smaczną kolację dla męża i zamiast usiąść na kanapie, by oglądać telewizję, zatrzymałam się na chwilę, by zastanowić się nad tym, co się wydarzyło. Co takiego? Widziałam w działaniu to, o czym Papież mówił w niedzielę Bożego Miłosierdzia: „Droga, którą wskazuje nam zmartwychwstały Mistrz, jest jednokierunkowa, prowadzi w jednym jedynym kierunku: wyjścia od nas samych, wyjścia, by zaświadczyć o odradzającej mocy miłości, która nas pozyskała. Widzimy przed sobą ludzkość często poranioną i zalęknioną, niosącą blizny bólu i niepewności. W obliczu wołania spragnionego miłosierdzia i pokoju, odczuwamy dziś skierowaną do każdego z nas ufną zachętę Jezusa: «Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam»” (por. w2.vatican.va). Moja przyjaciółka potrzebowała kogoś, komu mogłaby podziękować, nawet jeśli nie wiedziała, kim on jest. Pragnienie odczuwane przez osoby, które spotykam w parku, w supermarkecie, jest pragnieniem spotkania osoby, która zainteresowałaby się nimi, ich nieskończoną potrzebą Miłosierdzia. To, co dla mnie jest takie oczywiste, tak że prawie już mnie nie zdumiewa, dla zwykłych ludzi wokół mnie jest marzeniem, czymś upragnionym, uchodzącym jednak za coś niemożliwego. Agata, Dublin (Irlandia)
OSIEM GODZIN RAZEM Z NASZYM DZIECKIEM Miesiąc temu urodził się Giacomo, dotknięty bezmózgowiem. Przed jego narodzinami odczuwałam naprawdę strach i niepokój. Czekałam na ten moment przez dziewięć miesięcy, pokładając ufność i zawierzając siebie Panu, ale nie czułam się gotowa, by pozwolić odejść temu dziecku. Tuż po urodzeniu został ochrzczony przez mojego męża, trzymany w ramionach przez muzułmańską lekarkę, która była przy porodzie – i która wiele razy mówiła nam, byśmy zdecydowali się na aborcję albo wrócili do Włoch, by tam się urodził. Gdy tylko wzięłam go w ramiona, doświadczyłam przeogromnej radości. To dziecko, tak zdeformowane, było dla nas przeogromnym darem. Kochaliśmy je i czekaliśmy na nie przez wiele miesięcy, tak jak to było z naszymi córkami. Otrzymał sakrament namaszczenia chorych z rąk księdza Andrei, który specjalnie przyjechał z Włoch. Spotkał swoje trzy siostry, dziadków, ciocię, wielu przyjaciół, którzy przybyli z Włoch z okazji jego narodzin i by nam towarzyszyć, oraz Rachelę, siostrę komboniankę, która pomogła nam najbardziej, towarzysząc w tych miesiącach. Zobaczyłam wtedy muzułmańską lekarkę, która patrzyła na nas, jakby wreszcie zrozumiała, dlaczego tak nalegaliśmy, by zatrzymać to dziecko i by urodziło się tutaj, w Dubaju, gdzie mieszkamy od pięciu lat. Zrozumiała, że dla nas Giacomo posiadał wartość, dla nas był osobą, dzieckiem takim jak inne, któremu chcieliśmy dać to wszystko, czego pragnie dla swojego dziecka każdy rodzic. Widać było, że jest zdumiona, a może nawet poruszona. Przed wyjściem pocałowała mnie (ona, która prawie nigdy podczas wizyt nie zapytała mnie, jak się czuję!) i uściskała siostrę Rachelę (która spędziła tam cały dzień), prosząc ją, by się za nią pomodliła. Kiedy wszyscy odeszli, zostaliśmy z Giacomo ja i mój mąż. W tamtym momencie odczuwałam pokój, którego nie doświadczyłam nigdy wcześniej w swoim życiu. Najwidoczniej ofiarowany nam przez Pana. Ponieważ po ludzku matka nie może odczuwać pokoju wobec swojego umierającego dziecka. Nie mogę powiedzieć, że nie było cierpienia, było i to ogromne (i także teraz bardzo trudne jest to, że go tutaj nie mamy). Każda mama pragnie widzieć, jak jej dzieci rosną. Ale zaufaliśmy i zawierzyliśmy się w tych miesiącach Panu, a On napełnił nas łaską w ciągu tych ośmiu godzin spędzonych z Giacomo. Msza św. żałobna była przepiękna, był ksiądz Roberto, było kilkoro przyjaciół z małej wspólnoty z Dubaju oraz bardzo wielu znajomych i przyjaciół stąd (koledzy mojego męża, mamy ze szkoły córek, „nowi przyjaciele”), a wśród nich wielu muzułmanów. Nie spodziewaliśmy się tego i byliśmy wzruszeni oraz wdzięczni za ten udział w naszym cierpieniu i za to, w jaki sposób życie tego dziecka dotknęło tak wiele osób. Wtedy zrozumiałam, dlaczego Pan chciał nas w Dubaju. W tamtym momencie (oraz w tych miesiącach) po cichu byliśmy świadkami obecności Chrystusa w naszym życiu. Przeżyliśmy i pokazaliśmy pewność co do tego, że Jezus zwyciężył śmierć, że bez pewności Zmartwychwstania życie byłoby tylko rozpaczą. Silvia, Dubaj (Emiraty Arabskie)
WSPOMNIENIE Z MILICZA
W niedzielę 22 maja w Miliczu na Dolnym Śląsku odbyło się coroczne spotkanie z okazji rocznicy śmierci księdza Zdzisława Seremaka, pierwszego odpowiedzialnego za ruch Comunione e Liberazione w Polsce, wykładowcy teologii moralnej i duszpasterza, jednego z pionierów przemian posoborowych w Polsce. W tym roku spotkanie rocznicowe miało szczególny charakter, gdyż mija właśnie 25 lat od śmierci tego wspaniałego człowieka, kapłana i przyjaciela wielu z nas.
Z tej okazji z inicjatywy Piotra Cepielika, członka Towarzystwa Dzieł CDO Polska, została wydana książka zawierająca rys biograficzny, wspomnienia i zdjęcia, przypominające tę wyjątkową postać. Nawet ci, którzy nie znali księdza Zdzisława, mogą wiele skorzystać, sięgając po tę bardzo ciekawą lekturę. Zawsze poruszają nas ludzie, którzy odnajdują w życiu najgłębszy sens swojego istnienia i działania. Każdy człowiek na własny użytek i dla własnego szczęścia potrzebuje odpowiedzi na pytania, które rodzą się w jego sercu, pytania właśnie o sens wszystkiego, o to, dlaczego każdego dnia podejmuje trud swoich obowiązków, dlaczego troszczy się o swoją rodzinę, swoje zdrowie, dlaczego zarabia pieniądze, wychowuje dzieci, odpoczywa, walczy z przeciwnościami losu i po prostu pragnie być szczęśliwy. Ksiądz Zdzisław znalazł odpowiedź na te pytania i dzielił się nią ze wszystkimi, nie tylko z katolikami i ludźmi wierzącymi, ale po prostu z każdym napotkanym człowiekiem.
To wyjątkowe spotkanie rocznicowe rozpoczęło się Mszą św. w kościele św. Andrzeja Boboli. Przybyła na nią siostra księdza Zdzisława, pani Teresa Radecka, jej najbliżsi z rodzinami, koleżanki klasowe księdza (żaden z kolegów już nie żyje), osoby z ruchu Comunione e Liberazione, które znały go osobiście i w tym dniu mogły przybyć, a także ci, którzy nigdy się z nim nie spotkali, ale wiele mu zawdzięczają. Przy ołtarzu stanął 80-letni dziś kapłan, ksiądz profesor Józef Swastek z Wrocławia, kolega z rocznika seminaryjnego księdza Zdzisława, wybitny historyk Kościoła i wspaniały kaznodzieja. Przypomniał mieszkańcom Milicza postać księdza Zdzisława, wskazując na główne rysy jego osobowości i najważniejsze wydarzenia z jego życia, które upłynęło na niezmordowanej służbie Bogu w ludziach, do których został posłany. Przypomniał kresowe pochodzenie księdza Seremaka, które w jakiś sposób wpłynęło na jego otwarty, pogodny charakter, jego rodziców i rodzeństwo, a także trudne życiowe doświadczenia.
Po Mszy św. i wspólnej fotografii z księdzem profesorem Swastkiem, panią Teresą i szkolnymi koleżankami księdza Zdzisława, wszyscy uczestnicy spotkania udali się na pobliski cmentarz, aby pomodlić się przy jego grobie. Po wspólnej modlitwie odbył się uroczysty obiad z jego rodziną, podczas którego była okazja do wspomnień i zwyczajnej serdecznej rozmowy. Pani Teresa Radecka i jej bliscy wyrazili na koniec serdeczne podziękowanie wszystkim zebranym za pamięć o księdzu Zdzisławie, a w sposób szczególny za wydanie książki, która pozwoli ocalić tę wspaniałą postać od zapomnienia.
Dariusz Chodyniecki
|