Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2016 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2016 (marzec / kwiecień)

Belgia. My i Bruksela

Chwilę po

Zamachy z 22 marca wstrząsnęły Europą. A także zniszczyły oczywistość każdego dnia. Opowieści tych, którzy właśnie tam zadali sobie pytanie o to, na czym opierają swoje życie.

Luca Fiore


Gdy Marta i Luciano wyszli, w pewnym momencie Mauro Zappulli przypomniał sobie obraz, którym ksiądz Giussani posłużył się, by opisać chwilę następującą po Zwiastowaniu: „I odszedł od Niej Anioł”. Troje przyjaciół spotkało się, by razem przeżyć te godziny, w których Bruksela zatrzymała się oszołomiona w obliczu horroru. Rano, po wyjściu ze Mszy św., komórki zaczęły zapychać się sms-ami oraz wiadomościami na WhatsUpie: „Wszystko w porządku?”. Na ekranach smartphone’ów ukazują się zdjęcia lotniska Zaventem, a następnie stacji metra w centrum belgijskiej stolicy, położonej w pobliżu siedzib europejskich instytucji. Przez wiele godzin robią to, co robią wszyscy w mieście: usiłują zrozumieć, co się dzieje, i upewniają się, że przyjaciołom nic się nie stało. Pośród wielu wiadomości dociera także sms od księdza Carróna: „Zobaczyłem teraz. W ciszy pomyślałem o ślepym zawierzeniu planowi Kogoś Innego… takiego jak Jezus. Ofiaruję mój dzień za was. Uściski, Julián”. Rodzi się potrzeba jakiegoś punktu, na który można by spoglądać, by nie dać się zwyciężyć. Ponownie czytają komunikat, który ruch CL rozpowszechnił w listopadzie minionego roku po zamachach w Paryżu: „Prośmy Pana, byśmy mogli stawić czoła temu straszliwemu wyzwaniu z uczuciami Chrystusa, który nie pozwolił się pokonać lękowi: «On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie»”.

Pod koniec dnia okazuje się, że pośród 32 ofiar śmiertelnych i 300 rannych nie ma ich przyjaciół ani znajomych. Ale wszyscy wciąż mają wrażenie, że życie wisi na włosku.

W ten sposób, kiedy przyjaciele odchodzą i Mauro, włoski inżynier przebywający w Belgii od 9 lat, pozostaje w domu sam, myśli: i co teraz? Zaproszenie do tego, by utkwić wzrok w Chrystusie, mogło zamienić się w iluzję. Łatwo byłoby powrócić do trosk, do poczucia osamotnienia w obliczu czegoś większego od siebie. „W tamtym momencie pragnąłem naprawdę zrozumieć, co znaczy to, że Jezus dla nas umarł i zmartwychwstał”.

 

Jak déjà vuMauro i jego przyjaciele spotkali się tego wieczoru w gronie około 20 osób, by odmówić Różaniec. „Patrząc na tę małą grupę osób, pozorne «nic» pośród dramatu przeżywanego przez miasto, naprawdę odczułam Obecność – opowiada Marta, jedna z nich. – Zobaczyłam radosne oblicza oraz pragnienie wykrzyczenia naszym życiem, że Jezus Bomby terrorystów wybuchają, niszczą, przynamniej na kilka godzin, oczywistość codziennego życia. Im bliżej śmierci, tym bardziej wstrząsający efekt. „Jestem żywa! – mówi do Mariangeli Fontanini przyjaciółka ze sklepu rybnego. – Wczoraj jechałam tamtym metrem, gdybym wysiadła na wcześniejszej stacji, ja także wyleciałabym w powietrze”. Następnie jest 25-letnia Hélène Bleus, zatrudniona w dużej firmie doradczej, która przechodziła tamtędy pół godziny przed eksplozją. Przypomina jej się poranek 2011 roku, kiedy w Liège także uszła z życiem, przechodząc przez tamtejszy plac Saint-Lambert zaledwie kilka minut przed zamachem, w którym zginęło 7 osób, a 120 innych zostało rannych od uderzeń granatów i wystrzałów kałasznikowów. Opowiada o tym swojemu szefowi, który instynktownie mówi jej: „Widać, że jesteś na ziemi, by dokonać czegoś wielkiego”. Ona odpowiada uśmiechem, ale w środku myśli: „To prawda, Bóg rzeczywiście pragnie, bym żyła”. Także Luciano Porretta, doktorant informatyki, przeżywa jakby déjà vu: „W 2009 roku byłem w Aquili w dniu trzęsienia ziemi. Odczułem ten sam strach przed utratą wszystkiego. Miałem to samo poczucie tymczasowości przed i wdzięczności po, kiedy zorientowałem się, że pośród ofiar nie było moich przyjaciół”.

 

Czy bezpieczeństwo wystarczy? Obrazy, które napływały z Brukseli, najpierw opowiadały o zamachach, a potem o głębokim bólu. Pył unoszący się po upadku kawałków betonu w metrze oraz ten pochodzący z kolorowej kredy, którą na bruku przed Giełdą wypisano orędzie pokoju, trafiły do fotogalerii wszystkich sieci na całym świecie. Na stronach głównych portali informacyjnych nie ma natomiast miejsca na małe historie, opowiadające o strachu albo solidarności, umiejscowione być może daleko od epicentrum tragedii. Historie tego, kto podwiózł kolegę do domu, ponieważ nie działały środki komunikacji miejskiej; tego, kto ugościł go w swoim domu. Tego, kto zadzwonił do ciebie po długim czasie, by dowiedzieć się, jak się masz, i dał ci nieoczekiwanie odczuć, że mu na tobie zależy.

Bracia kapucyni z kościoła św. Antoniego tego dnia robili to, co robią we wszystkie wtorki: rozdawali posiłki dla ubogich z dzielnicy zamieszkałej w większości przez muzułmanów, w samym centrum stolicy. Są to tylko epizody, które jednak Luciano opowiada, że rektor Wolnego Uniwersytetu Brukselskiego (ULB) dzień po zamachach zaprosił do udziału w minucie ciszy ustanowionej w całym kraju. Zakomunikował także, że można przynieść kwiaty pod pomnik Théodore Verhaegena, założyciela uczelni, by w ten sposób pozostać wiernym dewizie Scientia Vincere Tenebras, nauka zwycięża ciemności. Nic nie szkodzi, że potem na korytarzach uczelni niektórzy, mniej lub bardziej ściszonym głosem, mówią, że „trzeba ich wszystkich powystrzelać” (w domyśle: muzułmanów).

François Gillet pracuje w Brukseli jako urzędniczka. Z kolegami rozmawiała o bezpieczeństwie. Wielu mówi: źle nim zarządzano, trzeba było i trzeba nadal robić więcej”. „Mnie przyszła na myśl prowokacja księdza Giussaniego sprzed kilku lat: to jest czas osoby, a nie instytucji. Nie możemy zrzucać wszystkiego na państwo”. A co może zrobić osoba w takiej sytuacji? „Wniknąć bardziej w swoje potrzeby. Potraktować poważniej to, co jej się przytrafia. Zrozumieć, co tak naprawdę ją satysfakcjonuje. Czy rzeczywiście wystarczy jej tylko zapewnienie bezpieczeństwa?”.

We wtorek, kiedy miały miejsce zamachy, Rosanna Pelosi, nauczycielka języka i kultury włoskiej, znajdowała się w jednej ze szkół w centrum Brukseli. Tam spotkała koleżankę ogarniętą paniką: „Nie mogę znaleźć mojego męża! Nie jestem w stanie bez niego żyć”. I nawet wtedy, gdy kobiecie udaje się porozmawiać z nim przez telefon, wciąż cała jest roztrzęsiona. „Nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko być przy niej z moją pewnością – opowiada Rosanna. – Powiedziałam jej, że życie jest darem i że nie znajduje się w naszych rękach. Nie możemy zdecydować, co z nami będzie, nawet jeśli krzyczymy i źle się czujemy. Na co ona odpowiedziała mi, że to samo powiedziała jej matka: «Ale to jest coś, czego ja nie potrafię dostrzec». Wróciwszy do domu wieczorem, zastanawiałam się nad tym i powiedziałam sobie, że ludzie naprawdę potrzebują patrzeć na osoby potrafiące zachować trzeźwość w obliczu życiowych nawałnic. I przypomniałam sobie to, co widziałam poprzedniej soboty, kiedy towarzyszyłam pięciu uczniom ze szkoły średniej podczas „Ślubowania” składanego Papieżowi. Oto właśnie papież Franciszek jest jednym z tych, którzy zachowują trzeźwość. W nim widać pewność co do tego, że sprawy nie znajdują się w naszych rękach. Patrzenie na niego daje mi nadzieję”.

Tutaj Rosanna opowiada o zdarzeniu, które wydaje się nie mieć nic wspólnego z bombami w Brukseli: „Podczas kursu włoskiego poznałam dziewczynkę o imieniu Maeva. Pewnego dnia mówi mi: «Nie istnieje szczera przyjaźń». Na co ja jej odpowiadam: «Wiesz, tego lata jadę z przyjaciółmi na wakacje do Włoch – mówiłam o Kawalerach [Kawalerzy św. Graala – powstałe we Włoszech katolickie stowarzyszenie tworzone przez uczniów szkół gimnazjalnych, ich rodziców i nauczycieli, związanych z ruchem Comunione e Liberazione – przyp. red.]. – Nie rozwiązujemy tam problemu przyjaźni, ale uczymy się rozumieć, kim jest drugi człowiek»”. Kiedy dziewczynka przychodzi z podpisanym przez rodziców pozwoleniem na wyjazd, Rosanna prawie nie wierzy: „Musiałam zadzwonić do jej mamy, która mi powiedziała: «Po powrocie do domu widzieliśmy tego dnia naszą córkę szczęśliwą jak nigdy dotąd. Musieliśmy jej zaufać»”. Mówiąc krótko: Maeva należy do grona pięciu uczniów, którzy złożyli przyrzeczenie w Rzymie u Papieża. Zgoda, ale co to ma wspólnego z zabitymi w Brukseli? Ma, ponieważ Maeva urodziła się i wychowała w dzielnicy Molenbeek, gdzie mieszkali bracia Bakraoui i gdzie przygotowali zamachy. A ona i Rosanna poznały się właśnie tam. Jest to niepozorna historia. Ale się wydarzyła.

 

POLECAMY

Słowa Papieża po zamachach.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją