Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2016 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2016 (marzec / kwiecień)

Listy

Konkretna pomoc i inne...


Na spotkanie z Francesco Barberisem pojechałam bez żadnych pytań, po prostu – bo wypada. Ale już pierwszego wieczoru, gdy podczas wprowadzenia powiedział, że nie może nam zaproponować niczego bardziej wartościowego od Szkoły Wspólnoty, pojawiło się we mnie pytanie: „O co chodzi? Czym jest Szkoła Wspólnoty?”. Ileż to razy idę na Szkołę Wspólnoty, oczekując… No właśnie: mile spędzonego czasu, poruszających świadectw itd. Ale czy o to chodzi w Szkole Wspólnoty? Gdy zapytałam Francesco o trudności z prowadzeniem Szkoły, z którymi się zmagam, odpowiedział mi, że czytanie tekstu po raz kolejny jest dla mnie okazją, momentem, na który powinnam się cieszyć. Nie zrozumiałam od razu, co miał na myśli. Ileż to razy otwierając książkę, po prostu nad nią zasypiam. Z czego tu się cieszyć, gdy powieki opadają i nie rozumiem tego, co czytam? Jednak po powrocie z Porszewic właśnie to zdanie Francesco, jak żadne inne, towarzyszy mi codziennie, gdy otwieram książkę, gdy zaczynam czytać tekst. Bo czy może być coś piękniejszego niż konkretna pomoc w odkrywaniu tego, kim jestem? Przeczytane w tekście słowa dają radość, gdy zaczynam dostrzegać je w konkretnych momentach mojego życia. „W metodologii Ruchu nie ma niczego ważniejszego od Szkoły Wspólnoty i gestu charytatywnego”. To prawda, nic innego nie pomaga mi tak bardzo w odkrywaniu tego, kim jestem oraz Kto mnie czyni.

Anna, Kraków

„CHCĘ BYĆ ŚWIĘTY!”

Podczas wyjazdu do Porszewic doświadczyłam obecności Boga, naprawdę! Rok temu zastanawiałam się: co takiego daje wiara? Przecież można być dobrym człowiekiem, nie będąc osobą wierzącą. Zadałam to pytanie przyjaciołom, ale usłyszana odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Mniej więcej miesiąc przed wyjazdem zapytałam o to samo podczas Szkoły Wspólnoty. Usłyszałam, że w wierze nie chodzi o bycie dobrym, lecz o żywą relację z Bogiem. Ta odpowiedź bardzo mi się spodobała, ale nadal nosiłam w sobie pytanie sprzed roku i nie wiedziałam, co mam zrobić. I właśnie podczas spotkania w Porszewicach Francesco Barberis powiedział: „Ja nie chcę być dobry, chcę być święty!”. Jestem pewna, że Bóg cały czas nade mną czuwa i zaprosił mnie do Porszewic, abym dostała odpowiedź na moje pytanie.

Asia (GS), Warszawa 

MOJA DROGA NAWRACANIA SIĘ

To, co wydarzyło się w Legnicy w parafii św. Jacka, nie jest dla mnie jednorazowym faktem, cudem, który przeszywa, chwilowym zdumieniem. Jest to droga mojego nieustannego nawracania się. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, iż Chrystus namacalnie dał się spotkać w swoim Ciele (materia konsekrowanego komunikantu zamieniła się w tkankę mięśnia sercowego), wzruszyłam się Jego miłosierdziem. I tyle – zatrzymałam się na wzruszeniu, które w kolejnych dniach i tygodniach podczas codziennej Mszy św. zmieniało się w głębszy sentyment. Już na katechezie w przedszkolu uczyłam się, czym jest Eucharystia. Teraz z racji naukowych dowodów sentyment stał się większy. Właśnie: sentyment. Z czasem kolejne wydarzenia, kolejne spotkania nie pozwalały zatrzymać się na powierzchni. Bo ostatecznie to, co się wydarzyło, wydarza się każdego dnia podczas Eucharystii, każdego dnia w spotkaniu z drugim człowiekiem – to jest pytanie Chrystusa skierowane do mnie: „Kim jestem dla ciebie?”. Moje nawrócenie dostrzegam w codziennym zmierzaniu się z tym pytaniem, nieustannym odkrywaniem, kim jest Chrystus w moim życiu. Historyczna postać, moralne wartości nie wystarczają. Żywa relacja z Tym, który ofiarowuje się codziennie, zmienia wszystko.

Anna, Kraków

ŚWIADECTWO

ZMARTWYCHWSTANIE POŚRÓD CIEMNOŚCI CIERPIENIA

List ten jest fragmentem świadectwa pewnej nauczycielki (nie z Ruchu), które wygłosiła we Florencji podczas ostatniego zebrania Konferencji Episkopatu Włoch, na kilka tygodni przed swoją śmiercią. Przysłała nam je jedna z naszych przyjaciółek.

Przez 40 lat byłam nauczycielką w wyrównawczej szkole podstawowej w Sesto Fiorentino. Pracowałam z dziećmi od 8.00 do 16.00 – w takich godzinach działa szkoła wyrównawcza! A jednak były to najpiękniejsze lata mojego życia; pracę tę wykonywałam z pasją, chciałam kochać i być kochana. Takie były powody, które skłaniały mnie do tego, by codziennie pracować przez tyle godzin; do tego, by po powrocie do domu poprawiać zadania i układać program zajęć, a przede wszystkim do wychowywania dzieci z wieloma problemami dydaktycznymi i behawioralnymi. Wychowywać znaczy wydobywać z każdego dziecka to, co najlepsze, i umieć patrzeć dalej niż tylko na teraźniejszość, tak trudną i problematyczną. Nauczyłam się wykonywać tę pracę, kiedy zaczęłam dostrzegać w uczniach ich talenty, istniejące w nich pomimo wszelkich ich problemów, tak aby zwiększyć w nich poczucie swojej wartości. Gdy się o tym mówi, wydaje się to czymś łatwym, a jednak na dostrzeżeniu tego, co jest ponad, polega cała trudność wychowywania, ponieważ mamy skłonność do brania pod uwagę tylko tego, wobec czego stajemy. Po 40 latach pracy, która była pasją, wkroczyła do mojego życia choroba. Wszystko się zmieniło: z powodu bólu spowodowanego przerzutami byłam zmuszona brać bardzo silne leki i utraciłam samodzielność, mam trudności z chodzeniem. W ten sposób poznałam, co znaczy niepełnosprawność, nie utraciłam jednak pogody ducha: odkryłam wartość mojej rodziny, zrozumiałam, że jestem cierpiącą osobą pośród wielu innych takich jak ja, i odkryłam, że także pośród ciemności bólu i krzyża przychodzi świt zmartwychwstania. Ponadto pojęłam, że odwaga polega na stawianiu czoła chorobie, mówieniu o niej, a nie udawaniu, że jej nie ma, oraz na głoszeniu innym, że potrzeba wiary, by ją pokonać. I tak oto nowotwór stał się drogą prowadzącą do głoszenia wiary!

Maria, Sesto Fiorentino (Florencja)

INTENSYWNA TERAPIA

PRZY INKUBATORZE

Drogi księże Juliánie, 3 lutego przedwcześnie przyszła na świat moja trzecia córka, Lucia. Gdy trafiłam z nią na oddział intensywnej terapii, czułam się tak, jakbym znalazła się w czwartym wymiarze – musiałam nauczyć się funkcjonować w tym miejscu, począwszy od ostrożnych kąpieli, zmiany ubranek, mówienia ściszonym głosem, zaniepokojonych spojrzeń rodziców… Aż po sposób czuwania przy inkubatorze. Na początku brakowało mi oddechu, nie potrafiłam zrozumieć tego, co się wydarzyło, i towarzyszył mi wielki niepokój. Wszystko to stało się pytaniem, gdy poznałam Katy, mamę małego Nathana, którego stan był bardzo ciężki i który przebywał na intensywnej terapii od dłuższego już czasu. Pewnego dnia, gdy modląc się, patrzyłam na Lucię, Katy podeszła do mnie, mówiąc: „Niewygodnie ci na tym krześle; spójrz, pomogę ci obniżyć inkubator i zająć nieco wygodniejszą pozycję”. Niewiele słów, które mnie zaskoczyły, ponieważ jej dziecko było w poważnym stanie i myślałam, że Katy zwraca uwagę tylko na nie. Ta uważność zmieniła mój sposób obecności na tym oddziale. Zaczęłam prosić: „Panie, moja skało, pozwól mi trwać przy Tobie dzisiaj”. I każdego dnia wydarzało się coś, co nie pozwoliło mi czuć się samotną w obliczu mojego cierpienia: Katy, mój mąż, matki z Bractwa z Rzymu i inni przyjaciele, którzy codziennie modlili się za moją córkę. Lucia rośnie powoli, ma się lepiej i jest w domu. W tych dniach zrozumiałam, że spojrzenie rozbudzone na intensywnej terapii muszę odkryć także w domu. Nathan zmarł i kiedy Katy napisała mi o tym, pomyślałam: „Dlaczego?”. Nie potrafię odpowiedzieć na to dramatyczne pytanie, ale zachowuję je w sercu, mając pewność, że obecność Chrystusa przejawia się w innych ludziach, nie opuszcza mnie i może odrodzić moje serce. Ja i Katy wciąż do siebie dzwonimy i wkrótce spotkamy się, by wspólnie zjeść obiad.

Elisabetta, Vercelli

PLAKAT WIELKANOCNY

NAPIS NA ZIEMI

Giuseppe Frangi

Grupa rzeźb z Chrystusem i kobietą cudzołożną należy do ciągu scen przedstawiających życie Jezusa (40 epizodów ukazanych przy udziale 200 figur), które otaczają chór katedry w Chartres. Jest to projekt zainicjowany na początku XV wieku i realizowany przez dwa kolejne stulecia. Grupa przedstawiająca Chrystusa i kobietę cudzołożną jest dziełem rzeźbiarza z Arles, Jeana de Dieu, który żył w latach 1652–1727. Przedstawienie to w pełni odpowiada filozofii, która w tym okresie domagała się od artystów umiaru i wierności ukazywanemu epizodowi. Francja miała wtedy za sobą gorzkie stracie z protestantami, dotyczące tworzenia wizerunków, a nowe podejście, wprowadzone przede wszystkim przez jezuitów, sugerowało ściśle narracyjne odczytywanie dzieła, które miałoby na uwadze dewocyjną funkcję samych przedstawień. Jean de Dieu w tym przypadku wiernie utrwala moment, w którym Jezus, w obliczu nacisków uczonych w Piśmie i faryzeuszy, chcących postawić Go w sytuacji bez wyjścia, zaczyna pisać na ziemi. Dopiero co sprowokował ich, mówiąc: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”, i znów pochylił się, by pisać na ziemi. „Zapytującym” nie pozostaje nic innego, jak tylko odejść, pokonanymi, „jeden po drugim”, jak opowiada Jan Ewangelista.

 

Tracce marzo 2016, s. 7 (ramka)

NIESPODZIANKI

SPOTKANIA W SZPITALU

Najdrożsi przyjaciele, spędziłam na onkologii praktycznie cały dzień w godzinach pracy oddziału jednodniowej hospitalizacji. Przez salę, w której leżałam, przewinęło się mnóstwo osób przychodzących na chemioterapię. Widziałam wiele cierpiących i zaniepokojonych twarzy, inne były bardziej pogodne i „zaprawione”. W pewnym momencie na łóżku znajdującym się naprzeciwko mnie znalazł się zwracający na siebie uwagę transwestyta: peruka w kolorze fuksji, na twarzy mocny makijaż, nienaganna figura. Pielęgniarki, mimo że już go znały, tak czy inaczej były zakłopotane jego wyglądem i zrzucały jedna na drugą obowiązek zajęcia się nim. Ja sama odczuwałam coś między zgorszeniem a ciekawością. Wysyłałam właśnie SMS-a do Cinzi i napisałam jej, że na łóżku naprzeciwko leży gej, po czym go jej opisałam. Ona odpisała mi natychmiast: „To transwestyta. Pomodlę się za ciebie i za niego!”. To mnie poraziło: nie zgorszenie ani osądzanie, ale miłosierdzie. Zmieniła moje spojrzenie. Patrzyłam na niego takim, jaki był: człowiekiem cierpiącym razem ze mną, który ma te same pytania dotyczące choroby i życia, który razem ze mną się boi, który tak jak ja żywi nadzieję, który poszukuje relacji, które podtrzymałyby go w cierpieniu (widać to było po tym, w jaki sposób próbował rozmawiać i jak opowiadał o sobie pielęgniarce). Teraz tak utkwił mi w pamięci, że wiele razy modliłam się za niego, prosząc Jezusa, by pozwolił mu się spotkać. Na tym samym łóżku znalazł się potem rzeźbiarz, malarz, artysta ceramik, znajomy salowej z tego oddziału, która przyszła się z nim przywitać. W pewnym momencie, gdy rozmawiała z nim żartobliwie, niespodzianie zapytała go, czy wierzy w Boga. Może zauważyła, podobnie jak ja, że był smutny i zaniepokojony. On odpowiedział, że nie, że jest zatwardziałym agnostykiem. Wówczas jego znajoma ponaglała go, pytając, czym w takim razie wytłumaczy uśmiech dzieci, niebo, na co on zakończył rozmowę grymasem gorzkiej ironii i całkowitego niedowierzania. Próbowałam włączyć się do rozmowy, mówiąc, że jeśli kocha piękno sztuki, przepełnia go pragnienie wielkich rzeczy, ale on zbył wszystko milczeniem, udając, że nie słyszy. On także jest teraz pośród twarzy, za które się modlę i ofiaruję codzienne trudy.

Marcella, Bresso (Mediolan)

OBIAD W RESTAURACJI: CO TU SIĘ DZIEJE?

W październiku dzwoni do mnie mój syn Giovanni i mówi, że jego przyjacielowi Federico przydarzyło się nieszczęście. Z powodu bardzo poważnego wypadku trafił na izbę przyjęć. Po ośmiogodzinnej operacji lekarzom udaje się go uratować, ale musieli amputować mu jedną nogę. Gdy tylko można było go odwiedzać, młodzież towarzyszyła mu, do tego stopnia, że mój syn Andrea opowiadał mi: „Kiedy idziemy go odwiedzić, trzeba czekać w kolejce, żeby wejść do środka”. Wieczorem pamiętałam o tej rodzinie w modlitwach, ale odczuwałam konieczność zrobienia czegoś. Przede wszystkim nie dawała mi spokoju myśl o cierpieniu jego matki. Mijały tygodnie, a ten niepokój spotęgował się do tego stopnia, że postanowiłam do niej napisać. Napisałam o rzeczach, które usłyszałam na Szkole Wspólnoty oraz podczas Rekolekcji, a które odbierałam bardzo osobiście: to, co nam się wydarza, dzieje się ze względu na obecne Przeznaczenie, nawet jeśli teraz może wydawać się trudne i tajemnicze, i że nawet w najtrudniejszych sytuacjach ta Obecność nie opuszcza nas. Na co ona odpowiedziała mi, że jako rodzice dziękują Panu, że zachował ich syna przy życiu. Nie tylko nie złorzeczyła ani nie narzekała, ale dziękowała, i dodała, że chciałaby się ze mną spotkać. Od tej chwili dialog między nami (w międzyczasie chłopak wrócił do domu) tak się rozwinął, że pewnej niedzieli zorganizowaliśmy wspólny obiad. O godzinie 13.00 w około dziesięć osób (moja rodzina i kilku studentów) udaliśmy się do znanej restauracji na przedmieściach Mediolanu, którą prowadzą. Tego dnia zamknęli dla nas cały lokal! Po tym jak wszystko było już gotowe, odesłali do domu także obsługę. Spędziliśmy razem całe popołudnie w radosnej, rodzinnej atmosferze i przyjaźni, która wydawała się trwać od zawsze. Trudno opowiedzieć o ilości i jakości jedzenia. To oczywiste: mama jest znawcą win, a tata szefem kuchni! Było jednak coś innego. Podczas deseru wręczyliśmy naszemu przyjacielowi prezent: osiem książek z Ekip CLU, do których był dołączony bilecik ze zdaniem księdza Giussaniego z książki In cammino: „Każdego dnia, każdego dnia i w każdym momencie można zwyciężyć bitwę, można zwyciężyć w zależności od tego, jak żyje się pamięcią o Chrystusie, świadomością Twojej obecności, o Chryste. Na tym polega wielkość towarzystwa, które stokroć ułatwia to wspomnienie, które czyni tę obecność stokroć bardziej oczywistą i bliską”. On przeczytał je na głos, po czym skomentował: „To właśnie mi się przydarza, od kiedy was spotkałem”. Jego mama dodała: „Ale masz szczęście, że masz takich przyjaciół, którzy nigdy cię nie opuścili i towarzyszyli ci w taki sposób!”. Gdy to mówiła, patrzyła na nas z taką intensywnością, że w pewnym momencie ja także zaczęłam patrzeć na wszystkich wokół, zadając sobie pytanie: „Ale co ona widzi? Co tu jest?”.

Alcide

„A JA JUŻ WYDAŁAM OSĄD…”

Pewnego wieczoru wzywają mnie na intensywną terapię noworodków, gdzie jedna z koleżanek kończyła badać noworodka, dziecko homoseksualnej pary, poczęte in vitro. Chłopczyk miał poważną niewydolność układu krwionośnego, jego małe serce nie dawało rady pompować krwi, co mocno odczuwały wszystkie jego organy. Sytuacja była bardzo poważna, w takim stanie organizm nie był w stanie funkcjonować. Kiedy wróciłam do swoich pacjentów, zaczęłam zawierzać to dziecko Bogu. W nocy stan się pogorszył, do tego stopnia że poproszono po raz ostatni o następną dawkę leków. Potem jednak już nikt mnie nie wezwał i wróciłam do domu, wiedząc tylko, że dziecko przeżyło. Następnego dnia spotkałam lekarkę neonatologa, która powiedziała mi, że stan dziecka poprawił się w absolutnie nieoczekiwany sposób i że w przeciągu niecałych 48 godzin jego serce zaczęło bić normalnie, miało parametry zdecydowanie lepsze. Nie mogłam w to uwierzyć. Sama lekarka była zdumiona tym, co się wydarzyło: to dziecko, technicznie rzecz biorąc, było martwe, powiedziała. Kilka dni potem inny lekarz opowiadał mi, że kiedy reanimowano dziecko, zapytano parę, czy chce je ochrzcić, i się zgodzili. Kto by się tego spodziewał po dwojgu homoseksualistach? Ja nie. Ja już ich osądziłam, dla mnie cała ta sytuacja była niewłaściwa, sztuczna, człowiek zastępował w niej Boga i wyrządzał szkody, Bóg został wykluczony. Tymczasem w obliczu ostatecznego kroku nie zawahali się złożyć swojego dziecka w Jego ramiona, wykrzykując w ten sposób, że życie jest darem. Muszę patrzeć na to wszystko jak na okazję, którą daje mi Bóg, by mi pokazać, w jaki sposób On przezwycięża zamęt, zanim my wszystko zredukujemy, i na nowo otwiera mi szeroko oczy na innych ludzi, prosi mnie, bym miała takie samo miłosierne spojrzenie, jakim On ogarnia tę parę, jej dziecko i mnie, pozwalając mi ich spotkać.

Autorka znana redakcji

ARTYKUŁ Z „CORRIERE”

„CZY MOGĘ SPOTKAĆ SIĘ Z TYM CZŁOWIEKIEM?”

Drogi księże Juliánie, pragniemy ci podziękować za twój artykuł „Prawa tradycyjne i wartości podstawowe” (zob. „Ślady” 1/2016). Pomógł nam uczynić krok do tyłu i spojrzeć na rzeczywistość, ogarniając wszystkie jej czynniki. W ubiegłym roku nasza córka oznajmiła nam, że jest lesbijką. Pierwszą reakcją był smutek. Najbardziej pragniemy dla naszych dzieci wiecznego szczęścia, a w takich przypadkach nie można uniknąć myśli, że „teraz będzie trudniej”. Tymczasem jesteśmy wezwani do tego, byśmy w rzeczywisty sposób uwierzyli w to, co powiedział nam ksiądz Giussani, że okoliczności są zasadniczym czynnikiem dla naszego powołania. W ten sposób zacząłem rozumieć, że ta okoliczność została dana mnie i mojej żonie, by nam pomóc, i została dana mojej córce, ażeby poprzez tę ranę mogła odnaleźć Chrystusa. Z tą myślą nie mogłem się doczekać, by pokazać jej twój artykuł. Ona nie należy do Ruchu i normalnie nigdy nie przeczytałaby żadnego dokumentu CL, ale gdy skończyła czytać, od razu zapytała mnie: „Czy mogę spotkać się z tym człowiekiem?”.

Autor znany redakcji


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją