Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2015 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2015 (wrzesień / październik)

Rodzina. Chiara Giaccardi

Sprawmy, by rozbłysła

Rodzina nie jest jakimś abstrakcyjnym modelem, którym można wymachiwać jak chorągiewką. Ale „konkretem”, którym trzeba żyć, uczynionym z kruchości, ocalenia i zranień. W związku z Synodem Biskupów socjolog CHIARA GIACCARDI mierzy się z przyczynami kryzysu rodziny. Oraz z siłą jej (niedoskonałego) piękna.

Stefano Filippi


Realistyczne, a nie ideologiczne spojrzenie, jako „żywy konkret” (używając określenia Romano Guardiniego), a nie jako abstrakcyjny model – tak widzi rodzinę Chiara Giaccardi, wykładająca socjologię mediów na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie, żona profesora Maura Magattiego. Mają szóstkę dzieci: pięcioro naturalnych i jedno w ramach rodziny zastępczej. Są nieustannie gotowi na przyjęcie czy to nieletnich, czy to obcokrajowców. W Rimini wzięła udział w zamykającym Meeting spotkaniu, poświęconym właśnie rodzinie: środowisku, które nieustannie uczy, czym jest wartość więzi, pełnym ograniczeń i niedoskonałości, które stanowią jednak jego prawdziwą siłę. „Rodzina – powiedziała między innymi – jest miejscem, w którym z pomocą kogoś drugiego pokonuję mój brak, pokonuję go, trwając w więzi, a nie w jakiś indywidualistyczny sposób. Moje ograniczenie nie zostaje usunięte, ale staje się okazją do wejścia w relację”.

 

Czego oczekuje Pani od Synodu?

Podoba mi się to, że otwarcie Synodu zostało poprzedzone modlitewnym czuwaniem, podczas którego rodziny okazały swoją bliskość z papieżem Franciszkiem i Ojcami synodalnymi, aby ich prace były oświecone światłem łaski oraz uważne i czułe na ten „żywy konkret”, jakim jest rodzina, a nie na to, w czym czasami odbiega ona od swego ideału. Ta rzeczywistość, mimo swoich ograniczeń, ma zawsze większe znaczenie niż jakaś idea, jest ona jedynym antidotum na ideologie. Rzeczywistość złożona z bogactw i kruchości, ocalenia i zranień; rzeczywistość odporna, która pośród zewsząd nacierających mód nie tylko im się nie poddaje, ale staje się laboratorium odnowy społecznej i kościelnej.

 

A o co Pani chciałaby prosić Ojców synodalnych?

O większą świadomość, o nowe sojusze, o powrót do tego, co istotne. Chciałabym, ażeby wspomniana zdolność do bycia twórczo odpornym została uznana i wspierana. Ażeby poczyniony wysiłek uważnego wsłuchiwania się w rzeczywistość pomógł być uważnymi na wszystkie rodziny, a nie tylko rozstrzygać te dwie kwestie, które sztucznie dzielą opinię publiczną i niestety także Kościół.

 

Chodzi Pani o dopuszczenie do Komunii św. osób rozwiedzionych, żyjących w ponownych związkach, i małżeństwa homoseksualne?

Cała uwaga skupia się właśnie na tym, także za sprawą mediów. Dla nas, rodzin, żyjących pośród radości i trudności niebędących przedmiotem newsów, jest to trochę upokarzające.

 

Czego potrzebują rodziny?

Bardziej niż rozgłosu i dyscypliny – współdzielenia, porozumienia, przyjęcia, docenienia i wsparcia.

 

Rodzina znajduje się pod ostrzałem?

To jest obraz, w którym szuka oparcia propaganda (w licznych odmianach), proponująca barykadowanie się i agresywną kontrofensywę. Nie chodzi o to, że tego ostrzału nie ma: on jest. Ale nie jest to z pewnością nowy problem.

 

Mówi Pani o ustawach o rozwodzie i aborcji?

Romano Guardini już na przełomie lat 50. i 60. w swojej książce Etica („Etyka”) pisał: „Biorąc pod uwagę różne punkty widzenia, istnieje aktualnie pewna tendencja ku temu, aby rodzinę kwestionować, co więcej, zniszczyć ją”.

 

Ale skąd ten atak?

To dalej Guardini: ponieważ „stanowi ona najmocniejszą, naturalną przeszkodę przeciwko wchłonięciu jednostki” i dlatego jest niebezpieczna dla systemu, któremu wygodniej jest dzielić zgodnie ze starożytną maksymą: divide et impera [dziel i rządź – przy. red.].

 

Czy w ogóle istniał kiedykolwiek „złoty wiek” dla rodziny?

Prawdopodobnie nie; w każdym czasie rodzina przeżywała kryzysy, stawała wobec jakiegoś wyzwania do podjęcia, trudności, nieprzyjaciół. Nie pochodzą one jednak tylko z zewnątrz.

 

A skąd? Czy z wnętrza, z łona samej rodziny?

Czasami nie robimy dobrej przysługi sprawie, której pragniemy bronić, wymachując rodziną niczym szpadą przeciwko potwarcom. Rodzina nie znajduje się w kryzysie, ponieważ jest ktoś, kto ją atakuje. Walka ze związkami homoseksualnymi nie doprowadzi do wzrostu liczby zawieranych małżeństw ani ich nie umocni. Kryzys rodziny jest kryzysem wewnętrznym: rodzina za bardzo oddycha indywidualizmem, stając się niejako ochronnym, jednak w rezultacie mało żywotnym kokonem. Rytmy życia społecznego są układane pod jednostkę; miasta nie są przyjazne dla ludzi starszych, dzieci, niepełnosprawnych; sposób zamieszkiwania w nich polega na życiu w odizolowanych od siebie grupkach, co czyni niemal niemożliwym rodzinne zorganizowanie się bez uciekania się do pomocy i świadczeń z zewnątrz, które z pewnością nie są dla wszystkich dostępne.

 

A zatem katolicy powinni bić się w piersi?

Musimy postawić sobie pytanie, czy rodziny, które założyliśmy, nasz styl życia i jakość relacji, w których funkcjonujemy, mogą być pociągające dla młodego człowieka, który usiłuje wyobrazić sobie swoją przyszłość. Jeśli rzeczywiście utrzymujemy, że jesteśmy strażnikami światła, postarajmy się, żeby ono ponownie rozbłysło, nie ograniczajmy się do pomstowania na otaczające nas ciemności.

 

Co jest tym światłem?

Jest nim żywy i niezbędny splot płci i pokoleń; gościnność, która wykracza poza więzy pokrewieństwa; zdolność do rodzenia nie tylko w wymiarze biologicznym.

 

Ale zasad trzeba bronić.

Oczywiście, widzę jednak pośród katolików bardzo mocną pokusę powoływania się, choć dzieje się to w dobrej wierze, na ścisłość zasad tak, jakby to był swoisty drut kolczasty mający uchronić rodzinę przed atakami z zewnątrz, od ucieczek wewnętrznych, a być może nawet przed powrotem tego, który uciekł, ale skruszony chciałby powrócić. Dietrich Bonhoeffer pisał w Życiu wspólnym: „Kto kocha swoje marzenie o komunii bardziej niż samą komunię, stanie się z całą pewnością jej burzycielem”.

 

Podczas Meetingu w Rimini powiedziała Pani, że „kochanie abstrakcyjnego modelu rodziny oznacza nic innego jak jej niszczenie”.

Rodzina jest rzeczywistością cielesną. A rany, które mogą być bardziej lub mniej poważne i głębokie, są nieuchronne i nie są oznaką tego, że ten „towar” jest wadliwy. Im bowiem jest się bliżej siebie, tym łatwiej się wzajemnie ranić. Jednakże rany te, opatrywane, goją się. A blizny, które nie znikają, stają się pamiątką przebaczenia przeciwko zapomnieniu i niefrasobliwości, które czynią nas nieludzkimi.

 

Jak można szkodzić rodzinie, chcąc dla niej dobrze?

Dzieje się tak wówczas, kiedy bronimy jej przy pomocy abstrakcyjnych argumentów, zamiast świadczyć własnym życiem, czym ona jest. Podobnie dzieje się, kiedy uporczywie staramy się bronić pewnej jej formy już „zmęczonej”, sfrustrowanej i w części odpowiedzialnej za obecny kryzys: chodzi o model rodziny jako zamkniętej w sobie grupki, zamkniętej w swoim mieszkaniu, prowadzącej swoje własne prywatne życie, odporne na wpływy innych. Rodziny, która tak bardzo oddycha indywidualizmem, że przestaje być sobą. Nie takiej ubogiej, historycznej formy rodziny powinniśmy bronić; bronić mamy pulsującego, szlachetnego i płodnego jądra, które stanowi prawdę o rodzinie: zdolność do przyjęcia, ugoszczenia życia.

 

Zauważyła Pani także, że rodzina to pewna „wspólnota opowiadająca”: co Pani przez to rozumie?

Dzisiejszy świat żyje wyłącznie teraźniejszością, gromadzi fragmenty, mierzy wolność i wartość ilością (wyborów, „polubień”, kontaktów, retweetów…) jako jednostkę miary wolności i wartości. W świecie, który potrafi już tylko liczyć, rodzina uczy opowiadać, to znaczy żyć nie tylko w teraźniejszości, ale przyjmować i przekazywać, czuć się częścią pewnej wspólnej historii, podtrzymywać pamięć o tych, którzy pozwolili nam być tym, kim jesteśmy. Bez takiego czasowego patrzenia, które jest podtrzymywane poprzez wspomniane opowiadanie, życie ludzkie rozpada się.

 

Jest to kwestia wychowania: przekazywać to, dla czego warto żyć.

Pokolenia dorosłych cierpią dzisiaj na niedostatek przekazywania: boją się, żeby nie determinować przyszłych pokoleń, ale często jest to tylko swoiste alibi, żeby się o nie nie troszczyć. Maria Zembrano pisała, że „żyje się naprawdę tylko wówczas, kiedy się coś przekazuje. Żyć po ludzku oznacza przekazywać”. Opowiadanie to ofiarowywanie ciągłości i sensu. Jest to pewien sposób na wzmocnienie przynależności. Ricouer przypominał, że druga osoba, świadek moich obietnic, jest też w jakiś sposób stróżem mojej tożsamości. Zrezygnowaliśmy z tego, przypominając sobie nawzajem przyrzeczenie uczynione w imię zasady – totalnie indywidualistycznej – niewpływania na innych; i tym sposobem utraciliśmy drogocenne zasoby trwałości i powiązań.

 

O kryzysie ekonomicznym mówiło się, że jest okazją do rozpoczęcia od nowa. Czy można podobnie odkryć coś dobrego w kryzysie rodziny?

Jest to jakaś okazja do ponownego przemyślenia i odnowy. Konieczność, którą intuicyjnie wyczuwał także Guardini, kiedy pisał, w formie bardziej notatek niż gruntownych przemyśleń, że „ta kwestia musi być podjęta w nowy sposób…”, według jakiegoś „nowego schematu kładzenia fundamentów i budowania”. Jeśli rodzina utraciła swoją zdolność bycia gościnnym łonem (wystarczy zobaczyć, przykładowo, różnorakie reakcje na wysadzanie na ląd migrantów), utraciła swoją tożsamość. Rodzina nie jest gniazdem, ale węzłem. Węzłem jakiejś większej sieci, której służy i która ją z kolei podtrzymuje.

 

Jakie nowe formy Pani przewiduje?

Bez wspólnoty i bez dopływu powietrza z zewnątrz rodzina nie funkcjonuje, zapada się w sobie, wyrodnieje. Gościnność i otwartość są sposobem dawania świadectwa rodzicielskiego piękna rodziny, które praktykuje się po to, by się uczyć, jak nie dopuścić do wygaśnięcia ognia życia, którym jest objęcie, współdzielenie, zrobienie miejsca, dawanie przyszłości. Wyobrażam sobie inne formy funkcjonowania, mniej indywidualistyczne i asekuranckie. Takie, w których można sobie łatwiej wzajemnie pomagać, współdzielić obwiązki i radości, wspomagać słabych. Pozwólmy, jak powiedział papież Franciszek, żeby Duch wniósł „radosne zamieszanie do chrześcijańskich rodzin, a miasto człowieka wyjdzie ze swojego przygnębienia!”.

 

 

POWOŁANIE I MISJA

Z woli Ojca Świętego Synod rozpoczął się od modlitewnego czuwania w intencji rodzin na placu św. Piotra 3 października 2015 r. XIV Zgromadzenie Zwyczajne Synodu Biskupów trwać będzie w Rzymie do 25 października. Temat: „Powołanie i misja rodziny w Kościele i w świecie współczesnym”. Dokument przygotowawczy Synodu stanowi synteza Nadzwyczajnego Synodu Biskupów z ubiegłego roku, poświęconego „Wyzwaniom duszpasterskim wobec rodziny w kontekście ewangelizacji”. Ojców synodalnych jest w sumie 160: 44 pochodzi z Afryki, 46 z obydwu Ameryk, 25 z Azji i 45 z Europy. Spośród nich 22 to reprezentanci Kościołów wschodnich. Ponadto obradom przysłuchuje się 51 obserwatorów (wśród nich jest 17 par małżeńskich), 14 bratnich delegatów (z innych wyznań chrześcijańskich) i 45 członków z nominacji papieskiej.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją