Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2015 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2015 (wrzesień / październik)

Listy

Wiem, Kto za tym stoi i inne...


Wyprawa kajakowa na zakończenie wakacji to już w warszawskiej wspólnocie trwająca od kilku lat tradycja. Stało jej się zadość także w tym roku, gdy w sobotę 29 sierpnia spotkaliśmy się, by razem dzielić doświadczenie wspólnego wypoczynku, spływając rzeką Narwią z Gnojna do Pułtuska. Moja rodzina nie podzielała jednak mojego pragnienia wzięcia udziału w spływie. Dlatego zdecydowałam, że pojadę sama. Ale dzień przed wyprawą mój mąż zapytał mnie, czy chciałabym, żeby ze mną pojechał. Odpowiedziałam, że tak, oddając sprawę w ręce Pana Boga. Nie było wiadomo, czy będzie mógł popłynąć, bowiem termin zapisów na miejsce w kajaku już dawno minął. W sobotę, po przyjeździe na miejsce zbiórki, ogarnęła mnie radość na widok ludzi, z którymi miałam współdzielić czas tego dnia. Byli uczestnicy Szkoły Wspólnoty, gestu charytatywnego, nowe osoby zaproszone przez przyjaciół i sympatycy okazjonalnych wydarzeń w Ruchu. Uświadamiając sobie, że ten dzień spędzę właśnie z tymi ludźmi, postanowiłam dobrze go wykorzystać. Zaczęłam uważnie słuchać, co mówią, dzielić się swoim doświadczeniem, wychodzić z propozycją, odpowiadać na uśmiechy, zadawać pytania i zachwycać się pięknem spotkania z człowiekiem, a także przyrody. Płynąc z moim mężem, na nowo odkrywałam naszą małżeńską relację i zauważyłam, jak bardzo pomagają mi w tym obecni przyjaciele. Po drodze mijaliśmy wędkarzy. Ich nastawienie do nas było niestety nie tylko nieżyczliwe, ale wręcz agresywnie i aroganckie. Myślałam: co takiego dzieje się w sercu człowieka, któremu przeszkadza drugi człowiek? Wkrótce na własnej skórze doświadczyłam odpowiedzi na to pytanie. Płynęliśmy z mężem środkiem szerokiej Narwi, gdy usłyszeliśmy lawinę przekleństw. Któryś z przyjaciół powiedział: „To chyba do was”. Zaczęliśmy hamować. Nasz kajak zaczepił o żyłkę wędki jednego z wędkarzy. Zatrzymanie i wycofywanie kajaka nie osłabiło agresji mężczyzny ani kalibru wypowiadanych przekleństw. Miałam wrażenie, że gdybyśmy byli bliżej, to by nas pobił. Kiedy mąż próbował odczepić żyłkę, usłyszałam przyjacielskie: „Pomóc wam?”, „Wszystko w porządku?”. Odwróciłam się w kierunku dochodzących głosów i zobaczyłam naszych przyjaciół, którzy osłaniali nas swoją obecnością, ciszą i spokojem. Gdy mężczyzna zbliżał się do nas, żeby osobiście odczepić żyłkę, ja uświadamiałam sobie, Kto za tym stoi, za tą ciszą (mimo „zewnętrznej burzy”) i pięknem, których doświadczałam. I wtedy mężczyzna zaczął nas przepraszać. Odpłynęliśmy, życząc mu dobrego dnia. Tego dnia wydarzyło się jeszcze wiele pięknych sytuacji, które nie mogłyby zaistnieć bez przyjaciół z Ruchu. Bo jak mówi Antoine de Saint-Exupery: „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać”. A po kajakach był grill i wspólne lody w centrum Pułtuska.

Małgorzata, Warszawa

 

KRYNICZNO

SPOTKANIE Z OBECNOŚCIĄ

Komu z nas nie podobałoby się być tutaj dziś wieczorem z taką samą twarzą: otwartą, pełną napięcia, pragnienia i zdumienia, jak twarze Piotra i Jana, kiedy w poranek wielkanocny biegli do grobu? Kto z nas nie pragnąłby być tutaj z owym napięciem szukania Chrystusa, jakie dostrzegamy w ich twarzach, z sercem pełnym oczekiwania, by Go znowu znaleźć, by Go ponownie zobaczyć, aby pozwolić się pociągnąć, zafascynować jak pierwszego dnia? Ale kto z nas tak naprawdę się spodziewa, że coś podobnego może się wydarzyć? („W biegu, aby Go pochwycić”,Rekolekcje Bractwa CL, Rimini 2014).

Ja się nie spodziewałam. I się wydarzyło. Tym większe było moje zdumienie. Słowa te zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Usłyszałam je podczas pobytu w Krynicznie w 2014 roku na wakacyjnym wypoczynku dla dzieci, zorganizowanym przez wspólnotę CL. Zostaliśmy tam zaproszeni przez przyjaciół. Przyjechaliśmy z mężem i dwójką naszych dzieci w trudnym dla naszego małżeństwa momencie – zmęczeni sobą, potrzebujący pomocy, niemający odwagi, by o nią poprosić. Po 10 latach małżeństwa okazało się, że nic nie jest tak, jak miało być. Nie mieliśmy pomysłu, co zrobić, by nasza relacja była lepsza. Jakby repertuar możliwości radzenia sobie wyczerpał się. Było tylko pragnienie czegoś więcej.

Przyjechałam do Kryniczna, nie spodziewając się niczego, może tylko odskoczni od samych siebie i atrakcji dla naszych dzieci. Tymczasem na obozie zobaczyłam ludzi zaangażowanych dla innych, oddających swój czas za darmo. Ktoś zajął się przygotowywaniem posiłków, ktoś sprzątaniem po nich, ktoś dowoził brakujące produkty, ktoś organizował dzieciom wolny czas itd. Widząc poświęcenie innych, z którego korzystaliśmy, pomyślałam, że też chcę dać coś od siebie. Zobaczyłam, że skupianie się na sobie i swoich oczekiwaniach męczy, natomiast wychodzenie do innych uwalnia od tego.

Kiedy usłyszałam słowa księdza Carróna, przytoczone przeze mnie na początku, był to moment przełomowy. Z jasnością zrozumiałam, że zostało precyzyjnie nazwane moje pragnienie, które było napięciem i oczekiwaniem, oczekiwaniem czegoś zupełnie innego, niż ja sama jestem w stanie wymyślić. Był to moment zdumienia i fascynacji innym sposobem życia. Wtedy też odczułam pewność, że to miejsce i ludzie żyjący w taki sposób są towarzystwem dla mnie i mojej rodziny. Czymś zupełnie nieprawdopodobnym było uświadomienie sobie, że Bóg przychodzi i jest, tu i teraz. Że pozwala doświadczyć Siebie w spotkaniu. Nie pozostawił nas samych z naszą ułomnością, niedoskonałością i nieumiejętnością radzenia sobie w codzienności. Bóg jest i objawia Siebie w konkretnym miejscu, konkretnych okolicznościach, przez konkretne osoby z konkretną twarzą i barwą głosu. Jest Obecnością, którą można zobaczyć, poczuć. Doświadczenie Boga, który jest, wyzwoliło we mnie pragnienie bycia lepszą, odsunięcia swoich wyobrażeń o życiu i pójścia „za Kimś”, kto zna mnie lepiej niż ja sama. Dlatego po roku od momentu pierwszego spotkania chcę iść dalej, by wciąż na nowo doświadczać spotkania z Obecnością, by na nowo odzyskiwać świadomość tego, kim jestem.

Ania, Wrocław

 

Czyn który podejmuję, spełniam nie dla siebie, ale dla Kogoś Innego: to jest posłuszeństwo. Prawem czynu jest Ktoś Inny, potwierdzenie Kogoś Innego, miłość do Słowa, miłość do Chrystusa. Praca jest miłością do Chrystusa („W biegu, aby Go pochwycić”, Rekolekcje Bractwa CL, Rimini 2015).

Po doświadczeniu spotkania ruchu CL w Krynicznie uświadomiłem sobie, że największym aktem miłosierdzia Jezusa Chrystusa wobec mojej osoby jest to, że przyjmuje mnie po raz kolejny ze wszystkimi moimi upadkami, zdradami i odejściami, tak jak rodzic dziecko, patrząc na mnie z darmową miłością. Tego uczymy się właśnie w Krynicznie, darmowości, nowego spojrzenia na drugą osobę. Spojrzenia nie poprzez własne słabości, które zaciemniają obraz, ale spojrzenia, które wskazuje drogę posłuszeństwa.

Witek, Wrocław

 

DZIEWCZYNA Z INAUGURACJI I MÓJ CHORY TATA

Cześć Juliánie, gdy patrzyłem na zdjęcie dziewczyny, towarzyszące Inauguracji Roku Pracy, zrodziło się we mnie pragnienie posiadania spojrzenia tej dziewczyny; nie mam jej spojrzenia, które wydaje mi się radosne. Zawiesiłem zapraszający na Inaugurację plakat z tym zdjęciem w biurze. Mam 55 lat, większość z nich spędzonych w Ruchu, ale to nie wystarcza, żeby być radosnym. Kiedy okoliczności biorą nad tobą górę, pozbawiając gruntu pod nogami twoje „ja”, nie wystarcza „stan służby” w Ruchu. Potrzeba obecności. Od kilku dni jestem smutny i ponury: córka nie może znaleźć pracy, a moja praca stała się trudnym miejscem. Smutek, który wydaje się wyczerpywać siły. Czasem zazdrościłem mojemu przyjacielowi, który mimo że podobnie jak ja ma niestabilną pracę, jest radośniejszy i bardziej świadomy siebie. Czego ma więcej? Dzisiaj po południu, bardzo smutny, wyszedłem wcześniej z pracy i zrobiłem coś, co generalnie sprawia mi zawsze trudność: poszedłem odwiedzić mojego chorego na Alzheimera tatę, przebywającego w domu opieki. Wszedłem i zobaczyłem go siedzącego na wózku inwalidzkim, samego w wielkiej świetlicy. Podszedłem i wtedy mnie zauważył: szeroko się uśmiechnął. Usiadłem obok niego i zaczęliśmy intensywny, niedorzeczny dialog. Było już prawie po kolacji, zapytałem więc salową: „Czy nie zabieracie go do jadalni? – Tak, chciałam jednak zaczekać, ponieważ jesteście tacy pogodni, przebywając razem. – Czy mogę mu towarzyszyć i go nakarmić? – Jasne!”. Po kolacji wróciliśmy do świetlicy; często spoglądaliśmy sobie w oczy, a we mnie rosła wdzięczność za to, że za jego pośrednictwem Bóg powołał mnie do życia. Nadszedł moment pożegnania i on, w jednej z niewielu chwil, kiedy był świadomy, poprosił, bym pozostał. Zanim zawieziono go do pokoju, znów się do mnie uśmiechnął i powiedział mi: „Jesteś moim synkiem, kocham cię!”. Spojrzałem mu w oczy, zanim wyszedłem, by potem zapłakać w ukryciu z wdzięczności. To były te same oczy tej dziewczyny ze zdjęcia: to był Jezus, który mi mówił: „Kocham cię takim, jaki jesteś, mimo że jesteś smutny, szorstki, przygnębiony”. Po czym poznałem, że to był Jezus? Po tym, że zaraz potem świat stał się moim przyjacielem. Wychodząc, pozdrowiłem nieznaną mi staruszkę. Wróciwszy do domu, zapytałem moją żonę: „Odmówimy razem nieszpory?”. Życie z wdzięcznością to zupełnie inne życie.

Fabrizio

 

MEETING. ANIOŁ STRÓŻ OJCA IBRAHIMA

Najdroższy księże Juliánie, studiuję filozofię. Jako wolontariuszka podczas Meetingu byłam przewodniczką ojca Ibrahima Alsabagha (zob. s. ). Ojciec Ibrahim jest człowiekiem przeżywającym z niesłychaną intensywnością każdy moment dnia, niestrudzenie dyspozycyjny i uważny, natychmiast gotowy angażować się z rozbrajającą prostotą. Człowiekiem pewnym tego, że znajduje się w rękach Kogoś Innego. Jednak to stwierdzenie nie wystarcza, żeby go opisać. Być może lepiej odda to ta oto sytuacja: ksiądz Pino, zamieniając ostatnie słowo na pożegnanie z ojcem Ibrahimem, powtórzył mu, że przyszło do niego wiele osób, by mu powiedzieć: „Patrząc na ojca Ibrahima, zrozumiałem, co znaczy żyć z obecnością w spojrzeniu”. Od jego przybycia na Meeting, a potem jeszcze bardziej po spotkaniu w niedzielne popołudnie, setki osób chciały się z nim spotkać, by podziękować mu za świadectwo, poprosić o modlitwę i błogosławieństwo albo tylko nieśmiało się z nim przywitać. Przejście krótkich dystansów zajmowało mnóstwo czasu, ponieważ nikomu nie odmawiał niczego. W niedzielę wieczorem, pożegnawszy się z jakimś chłopakiem, powiedział mi: „Widzisz, nie wiem, dlaczego Pan chciał i pozwolił mi tu przyjechać. Być może to nie z powodu dzisiejszego popołudniowego spotkania, ale by móc objąć jedną z tych osób, które mnie poszukują”. Przy innej, podobnej okazji, żartując, stwierdził: „Jesteś pobłażliwym aniołem stróżem!”. Tak, ponieważ często nie potrafiłam przerwać rozmowy z podchodzącymi do niego osobami, zabrać go z tłumu. Jego obecność była tak wielkim darem, że naprawdę nie potrafiłam go nie współdzielić. Ja, która bardzo często jestem zazdrosna o relacje, widziałam siebie całkowicie otwartą, pragnącą współpracować przy jego spotkaniach z innymi. Zauważyłam, że przebywanie z ojcem Ibrahimem zmieniało moje oblicze i mój sposób postrzegania drugiego. Pragnęłam bardziej kochać moich przyjaciół, pragnęłam lepiej służyć miejscu, w którym byłam. Rano, w dzień jego wyjazdu, po przebudzeniu niespodziewanie poczułam się samotna. Zadzwonił do mnie z lotniska, a jego pogodny głos na krótko przed powrotem do Aleppo (chciał się upewnić, czy wypoczęłam – ja!) był ostatecznym potwierdzeniem tego wszystkiego, co widziałam w tych dniach. Trudno jest się czymś zadowolić po tym, jak przeżyło się podobną pełnię. Upłynęło bardzo mało czasu, a już się bałam, że zwycięży melancholia. Spostrzegłam jednak, że była to słodka melancholia, że nie miałam powodu się martwić, ponieważ moje angażowanie się już było zdeterminowane przez to towarzystwo, którym cieszyłam się poprzedniego wieczoru. W meetingowym centrum dla przewodników zaczęłam szukać kontaktów z kilkoma nowymi przyjaciółmi ojca Ibrahima. Stałam już w drzwiach, gdy ktoś mnie zapytał: „Jesteś wolna? Zostaniesz przewodnikiem na spotkaniu z Renzim?”. Pracowałam przez trzy dni bez wytchnienia i byłam bardzo zmęczona. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że tak czy inaczej Meeting trwał dalej i że moja praca trwała dalej! Wyrażenie gotowości: „Tak, idę się przebrać” kosztowało mnie bardzo dużo trudu, ale pierwsza myśl była taka: „Ojciec Ibrahim zaraz by poszedł” i nie miałam serca, żeby się wycofać. Tydzień wcześniej nigdy bym tego nie zrobiła! Albo też narzekałabym. I to samo widziałam w sposobie spoglądania na moich przyjaciół. Jest coś, co się wydarza, zanim się zaangażuję i podejmę trud „bycia dobrą”.

Ilaria, Mediolan

 

NA AUDIENCJI U PAPIEŻA Z MŁODZIEŻĄ OJCA CHARLY’EGO

Dzięki przyjaźni zawiązanej w czasie Meetingu towarzyszyłem ojcu Charly’emu Olivero i jego młodzieży podczas audiencji u papieża. Młodzi zaprezentowali mu wystawę „Wspólnota na peryferiach: Kościół villera w Buenos Aires”. Wyjaśnili mu, jak wygląda ich życie „w pilnej potrzebie” w villas i czym był dla nich Meeting. Gdy papież zadawał im pytania, by poznać więcej szczegółów, obserwowałem jego prostotę i uważność. W pewnym momencie jeden z chłopaków powiedział: „Jesús towarzyszył nam i pomógł, będąc naszym tłumaczem”. Wówczas Ojciec Święty odwrócił się i zapytał mnie: „Jesús, młodzi opowiedzieli mi, co znaczył dla nich Meeting. A dla ciebie?”. Opowiedziałem mu o tym, co dla mnie było najbardziej oczywiste: „Wasza Świątobliwość, widok tego, jak ci młodzi odnosili się do rzeczywistości, ciekawość, która ich porusza, zmieniła mnie. Przyjaźń z ojcem Charlym pomogła mi przypisać jeszcze większą wartość twojemu ojcostwu, dlatego dziękuję ci, i teraz łatwiej jest mi zrozumieć słowa, które skierowałeś do nas 7 marca na placu św. Piotra: «Skupieni na Chrystusie i Ewangelii możecie stać się ramionami, rękami, stopami, umysłem i sercem ‘wychodzącego’ Kościoła»”. Chciałem mu opowiedzieć także o tym: „Bardzo poruszyła mnie wolność organizatorów Meetingu, ponieważ w tym roku pojawiły się problemy finansowe. A tymczasem niespodziewanie Meeting bierze na siebie koszty przyjazdu i pobytu tych 13 młodych ludzi, postanawiając sprowadzić ich do Włoch. Jeden z odpowiedzialnych powiedział mi: «Zadaliśmy sobie pytanie: czego pragniemy?». To naprawdę mnie poruszyło”. Wówczas papież odpowiedział mi: „Podczas jednego ze spotkań ze studentami jeden z nich opowiedział mi o tym wszystkim, co robili, by pomóc ubogim. Zapytałem go, czy sądzi, że to wystarcza. Odpowiedział mi, że tak. Ale ja mu powiedziałem: «Brakuje najważniejszego: bycia żebrakami»”. Ojciec Święty nie prosi nas, byśmy coś robili, ale o skonfrontowanie się z ubogimi, o bycie z nimi jednym. Kiedy się pożegnaliśmy, był jeszcze jeden prezent: „Jesús, nie wiesz, jak jestem szczęśliwy z powodu tego, o czym mi opowiedziałeś”. Znów nazwał mnie po imieniu. Ksiądz Javier Prades mówił nam na kazaniu podczas ostatniej przed wakacjami Mszy św.: „Mam nadzieję, że po powrocie będziecie mogli powiedzieć: «Te wakacje zmieniły moje życie! Dziękuję za to, co przeżyłem, teraz bardziej kocham Chrystusa». Ja dzięki spotkaniu z tymi osobami mogę tak powiedzieć.

Jesús Ángel, Madryt (Hiszpania)

 

NIESPODZIEWANE BOGACTWO MICHELE

13 marca nasze życie zmieniło się nieoczekiwanie i definitywnie. Michele przybył do naszego domu i od tego momentu jeden po drugim następują po sobie nadzwyczajne fakty i wyjątkowe spotkania. Kiedy na sali porodowej zobaczyłam jego twarzyczkę, spojrzałam na męża i pomyślałam: „To dziecko będzie dobrem dla naszej rodziny”. Ponieważ pomimo wewnętrznego bólu, trudu, a czasem także strachu, zawsze mieliśmy pewność co do dobrego planu Boga. Mogę to powiedzieć: nie byłam zła z tego powodu, że Michele nie jest doskonały. Teraz bardziej niż wcześniej czujemy, że Bóg nas sobie upodobał i że nigdy nie pozostawił nas samymi. W tym miesiącu spędzonym w szpitalu, podczas przechodzenia z jednej intensywnej terapii na drugą, w niekończących się godzinach oczekiwania przed albo po operacji, zawsze wyraźnie wyłaniało się, że Jezus czeka na nas, że nas uprzedza. Znakiem tego były twarze przyjaciół, tych dawnych i tych, których poznaliśmy dzięki Michele, na przykład kilku spotkanych pielęgniarzy, którzy teraz są częścią naszej historii. Za przyczyną Michele znów odkryliśmy piękno zawierzania się, niestrudzonego proszenia, a Pan zawsze nam odpowiadał. Na nowo doświadczyliśmy radości bycia częścią ludu, Kościoła, który nas przytulił i wspierał w każdej okoliczności. Myślę o tym, kto mnie objął na sali porodowej, o cioci, która towarzyszyła Michele w drodze na salę operacyjną, myślę o wszystkich lekarzach i pielęgniarzach, którzy się nim opiekowali, i tych, którzy opiekują się nim dzisiaj. Myślę o przyjaciołach, którzy w tych miesiącach zaproponowali nam konkretną pomoc: robili pranie, przynosili nam kawę, towarzyszyli nam w różnych poczekalniach. Myślę o nauczycielkach moich dzieci, czujnych i dyskretnych obecnościach, które im towarzyszyły w zdumiewający sposób. Myślę o tych wszystkich, którzy modlili się z nami i za nas. Myślę także o niektórych przyjaciółkach z dzieciństwa, z którymi relacje odrodziły się. Jednym słowem, jakież bogactwo! Nie sposób go zanegować.

Emanuele i Giovanni, Carate Brianza (Włochy)

 

PREZENT MYRIAM I KSIĄDZ GEORGES

„Przepraszam, zabiorę pani tylko chwilę! Chcieliśmy zaprosić panią na otwarte spotkanie poświęcone prześladowaniu chrześcijan”. Tak zaczyna się nasz wakacyjny wyjazd. Na krótko przed przyjazdem, w autokarze zostaje przekazane następujące ogłoszenie: ten, kto chce, udaje się na Ponte di Legno rozdawać ulotki z zaproszeniem na czwartkowe spotkanie. Zbieramy się w około 50 osób. Spotkanie było pomyślane jako rozmowa z pochodzącym z Karakoszu księdzem Georgesem Jaholą, pracującym w katolickiej diecezji syro-antiocheńskiej w Mosulu. Oglądnęliśmy także nagranie z wywiadem przeprowadzonym z Myriam, dziewczynką przebywającą wraz z rodziną na uchodźctwie w Erbil, po czym ksiądz Georges zrobił nam niespodziewanie prezent w postaci rozmowy telefonicznej z nią. Jej pewne i zdecydowane słowa stały się niewiarygodnie bliskie i konkretne w prostocie, z jaką odpowiadała na nasze pytania. „Gdzie rodzi się twoja nadzieja i odwaga? – Przede wszystkim to, o czym dałam świadectwo, nie należy do mnie, ponieważ mówi przeze mnie Duch Święty. Ta nadzieja i odwaga pochodzą z pewnością od Ducha Świętego. – Gdzie w twoim życiu dostrzegasz obecność Jezusa? – Pomimo mojej słabości widzę Jezusa we wszystkich detalach mojego życia: przebacza mi i daje mi odwagę pomimo naszego niestabilnego życia”. Na pytanie, kto nauczył ją przebaczać prześladowcom, Myriam odpowiada: „Jezus, poprzez rodzinę i katechezy w kościele”. Myriam zakończyła rozmowę telefoniczną tymi słowami: „Miejcie zawsze nadzieję i żyjcie w Chrystusie. To czyni nas jednym z Nim. Wy proście Ducha Świętego, a ja będę modlić się za was. Dziękuję, ponieważ kochacie mnie i moją rodzinę”. Lektura świadectw zebranych w „Tracce” nasunęła nam kilka pytań, które zadaliśmy księdzu Georgesowi: czy nie byłoby słusznie interweniować zbrojnie? Jakie zadanie zostało powierzone nam tutaj, we Włoszech? „Nasze życie – odpowiedział ksiądz Georges – zależy z jednej strony od sprawiedliwości, która musi być czyniona, ażeby to, co słabe, było chronione, a z drugiej strony od wiary i nadziei, którą otrzymaliśmy w ciągu wieków, która została nam przekazana przez naszych ojców. Cały świat patrzy, jak my, chrześcijanie, odpowiadamy na zło i jak możemy zakorzeniać nadzieję zarówno w nas, jak i w innych. Być może to czyni nas misjonarzami, mimo że pozostajemy na naszej ziemi. Obojętność jest bardzo rozpowszechniona na świecie. Zmiana może nastąpić tylko przy pomocy tego zaangażowania, tak jak wy robicie to dzisiaj, jadąc na wakacje, ale jednocześnie zgłębiając te tematy. Znaczy to, że chcecie wiedzieć, wiedzieć, by żyć”. A więc chrześcijanie mają za zadanie „żyć tą nadzieją, tym zaangażowaniem w swoje życie. Spójrzcie więc, jak wielkie wyzwanie stoi także przed wami: nie jest łatwo zmienić społeczeństwo, skłonić do zastanowienia nad tym, jak żyć jako chrześcijanin. Potrzeba odwagi, by żyć z chrześcijańską godnością w europejskim społeczeństwie”. My także pragniemy żyć z taką pewnością i świadomością, potrafiąc stawić czoła wszelkiej okoliczności, wobec której się znajdziemy.

Elena, Giacomo, Nicolò, Bolonia

 

„TRACCE” I SPOTKANIE POZA EXPO

W jeden z lipcowych weekendów, w związku z nadzwyczajną akcją sprzedaży „Tracce”, poszliśmy z kilkoma przyjaciółmi z Uniwersytetu Katolickiego na miejskie targowisko, znajdujące się poza wystawą Expo. Byliśmy umówieni o godzinie 18.00 z moimi przyjaciółmi z chóru, którzy w czasie sprzedaży towarzyszyli nam, śpiewając piosenki z różnego repertuaru (od Happy Days po canti alpini, z towarzyszeniem trąbek, gitar albo a capella), tymczasem my, rozchodząc się w róże strony, pytaliśmy: „Cześć, znasz «Tracce»?”. W pewnym momencie widzę chłopaka, którego przyciągnęły nasze piosenki. Idę: „Cześć! Mogę ci zająć chwilę? – Jasne, o co chodzi?”. Pokazuję mu okładkę „Tracce”, on się zatrzymuje: „A! Tak, mam! Dostałem kilka tygodni temu, gdy wychodziłem z metra, wyznam ci jednak, że jeszcze ich nie otwarłem. Kim jesteście? – Jesteśmy tymi, którzy śpiewają, jesteśmy studentami, jesteśmy chrześcijanami. – A więc jesteście Kościołem? Ale wy jesteście zadowoleni! Myślałem, że to dla sztywniaków! – Tak, jesteśmy Kościołem! Jak masz na imię? – Gaetano”. Zaczyna opowiadać mi swoją historię: w liceum nie szło mu za dobrze, potem postanowił wyjechać do Mediolanu w poszukiwaniu pracy. „Nie wiem, czy Kościół jest dla mnie… – Widzisz, ja w liceum, w ramach buntu, nie uczyłam się, dopóki jedna z nauczycielek nie powiedziała mi: «Margherita, dlaczego się nie uczysz?». Przez kolejne dwa lata nie zaczęłam się uczyć, ale miałam ją przed oczami, tak bardzo mną zafascynowaną w zupełnie darmowy sposób. Trzymając się jej, poznałam ruch Comunione e Liberazione. – A co to za Ruch? Kto go wymyślił? – Istnieje od 60 lat, wymyślił go pewien kapłan, ksiądz Giussani. To był mądry gość, który postanowił poświęcić swoje życie, ażeby ludzie dowiedzieli się, kim jest Chrystus i Kościół, i w ten sposób wziął sobie do serca mnie i każdego z nas. – Czy go poznałaś? – Nie, zmarł w 2005 roku, a usłyszałam o nim po raz pierwszy w 2011. – Jak więc troszczy się o ciebie i o innych? – Poprzez oblicza tych osób – mówię, wskazując na chór – i moich przyjaciół. – Ale jak to działa? Macie jakąś siedzibę? – Tak naprawdę działa zasada «przyjdź i zobacz»: tak jak przydarzyło się to mnie, gdy zobaczyłam osobę, która naprawdę żyje. I ja także chciałam tak żyć. – Łał! Jak mogę was znaleźć? – Zostawię ci mojego maila. – Dzięki, po spotkaniu z tobą nie mogę się doczekać, żeby iść do domu i przeczytać «Tracce»! Odezwę się!”. Tylko dla niego było warto.

Margherita, Mediolan


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją