Ślady
>
Archiwum
>
1996
>
Biuletyn (31-32) lipiec / październik
|
||
Ślady, numer specjalny / 1996 (Biuletyn (31-32) lipiec / październik) Życie CL Co nadaje życiu piękno Notatki z podróży do Kazachstanu Wojciech Janusiewicz Ojciec Krzysztof Kukułka, franciszkanin, uczestniczył ponad dziesięć lat temu w wakacjach Ruchu w Białym Dunajcu. Szereg faktów, jakie nastąpiły potem (między innymi wyjazd na misje na tereny b. ZSRR) nie wymazał z jego pamięci tamtego spotkania. Od pięciu lat o. Krzysztof przebywa w Taszkiencie (Uzbekistan), gdzie jest proboszczem tamtejszej parafii rzymsko-katolickiej. Podczas jednego z niedawnych pobytów w kraju, powodowany pamięcią spotkania sprzed lat, odszukał i odwiedził ks. Józefa Adamowicza. Wtedy to, opowiadając o swej pracy misyjnej, stwierdził: „Z perspektywy mojej sytuacji przekonuję się, że to, co wy proponujecie jest naprawdę interesujące”. Ks. Józef odparł bez zastanawiania się: „Jeśli chcesz, to ci pomożemy”. Historia miała zamienić tę deklarację w fakt. W maju 1996 r. o. Krzysztof znów pojawił się u ks. Józefa, tym razem z konkretnym zaproszeniem do prowadzenia rekolekcji w Kazachstanie. „Oczywiście, - odpowiedział ks. Józef - pojadę. Jeśli pozwolisz, wezmę ze sobą kilku przyjaciół”. Na lotnisko w Ałma-Acie przylatujemy olbrzymim, wypełnionym po brzegi DC 10. Jest wtorek 6 sierpnia, ok. godz. 8.00. Tuż po wyjściu z samolotu pierwsze zdjęcie na kazachstańskiej ziemi. Wszyscy radośni i uśmiechnięci. W holu lotniska wita nas o. Krzysztof. Nie znam go, a przecież jest tak, jakbyśmy się znali od dawna. Po serdecznym powitaniu i odebraniu bagażu wsiadamy do samochodu, który zawozi nas do Kapczagaja, miejsca naszego spotkania. Tam, ku naszemu zdziwieniu, wjazd do ośrodka wypoczynkowego strzeże uzbrojony wojskowy. Jego groźny wygląd, jak też inne niespodzianki tego pobytu, nie są jednak w stanie nas przygnębić. *** Chrystus kryje swoją tajemnicę w naszych twarzach, w naszej historii. Ilekroć spotykamy się i przyjmujemy nawzajem jako jego uczniowie, tylekroć mamy możliwość pamiętania o tym, co decydujące dla życia. W Kapczagaju spotykamy ok. 30 osób: drugi obok o. Krzysztofa kapłan - o. Kalikst, małżeństwo Koreańczyków z dziećmi, młodzież w różnym wieku. Opowiadają, jak to się stało, że tu przyjechali. Edik dowiedział się o spotkaniu od o. Krzysztofa. Chciał pojechać, ale wyjazd nie był do końca pewny z powodu problemów w pracy. Ostatecznie wszystko ułożyło się pomyślnie: kierownik dał mu urlop. Nawet gdyby okoliczności przeszkodziły mu przyjechać, najistotniejsze już się w nim dokonało: Edik wiedział, co jest najważniejsze. Katarina z Karagandy bardzo pragnęła uczestniczyć, ale nie miała żadnych bliższych informacji. Kiedy otworzyła się przed nią możliwość wyjazdu, zgłosiła się od razu, chociaż niektórzy jej to odradzali. Odwrotnie było u Nataszy: ona przyjechała właśnie za radą innych. W tym miejscu ks. Józef zauważa: „Niekoniecznie musi być tak, że ja już postanowiłem, zdecydowałem. Czasem ktoś, ni stąd ni zowąd, powie „chodź!” i pójdziesz. Dokładnie tak jak Andrzej wrócił do domu na drugi dzień po spotkaniu z Jezusem i powiedział bratu Piotrowi: „Chodź, zobacz! Znaleźliśmy Mesjasza”.” *** Wieczorami wychodzimy kąpać się w pobliskim, ogromnym jeziorze, które tutaj nazywają morzem. Rzeczywiście, z trudnością tylko dostrzegamy drugi brzeg. Ponad spokojną, jakby uśpioną powierzchnią morza, wznosi się majestatycznie ogromny łańcuch górski, ten sam, który ujrzeliśmy wychodząc z samolotu z Ałma-Acie. Jeśli z Kapczagaja i z Ałma-Aty widać te same rzeczy, najwyraźniej te ponad 100 kilometrów, jakie dzielą dwie miejscowości, nie stanowią tu szczególnie dużej odległości. Daje to pewne wyobrażenie ogromu kazachstańskich przestrzeni. Lecąc widzieliśmy pod sobą tysiące kilometrów kwadratowych niezamieszkanych przez żywą duszę stepów i pustyń. O tej porze wszystko było wyschnięte i umarłe, a jedyne urozmaicenie w tej monotonii, stanowiły gęsto rozrzucone koryta rzeczne. To one przynoszą w porze deszczowej wodę, dzięki której pożółkły od słońca step zamienia się w zielone widowisko. Taki właśnie krajobraz ciągnął się setkami, setkami kilometrów, wobec których miary europejskie są naprawdę względne. W Kapczagaju zapytałem kiedyś Julę, czy jej dom jest daleko. „Tylko 600 km stąd” - brzmiała odpowiedź. To samo jest z czasem. Rytm życia jest całkowicie odmienny. Azjaci nie znają, co to pośpiech, a taka drobnostka jak jednodniowe spóźnienie na pewno nie wyprowadzi ich z równowagi. Trudno tu o rozkłady jazdy; środki transportu odjeżdżają wtedy, kiedy są pełne. Zachodzi słońce, czas wychodzić z przyjemnej morskiej wody. Wracając do domu spoglądam w górę. Nocne niebo urzeka swym pięknem. Gdzieniegdzie nieskończoność widniejących na nim gwiazd jakby gęstnieje, tworząc obłoki. Te łączą się między sobą we wspaniały świetlisty pas przecinający niebo - Drogę Mleczną. Nie sposób nie zdumieć się: jak wielki musi być Ten, który to stworzył. *** Istnienie Tajemnicy przeczuwa każdy, choć w najmniejszym stopniu, zaangażowany w życie. Ale jak związać z Nią życie? Z jednej strony bez takiego związania życie nie może być prawdziwe ani szczęśliwe; z drugiej strony wszystkie wysiłki człowieka w tym kierunku, choć wielkie i szlachetne, są beznadziejne. Sytuacja wydaje się tragiczna: człowiek nie jest w stanie o własnych siłach zbudować mostu, który połączyłby miejsce jego przebywania z Nieskończonością. „Ale w pewnym momencie na równinie świata staje jakiś człowiek: „Zatrzymajcie waszą pracę. Wasz wysiłek jest tyleż szlachetny co beznadziejny. Los jednak ulitował się nad wami: Ja zbuduję wam most; Ja bowiem jestem Przeznaczeniem”. Większość, zachęcana przez swoich szefów, wróciła do pracy. Nieliczni tylko nie posłuchali kierowników i poszli za tym Człowiekiem”. Kiedy ks. Józef przytacza ten obraz stworzony przez ks. Giussaniego, zasłuchane twarze zdają się odbijać to, co mówi w tym momencie serce: „To musi być prawda”. Od tej pory śpiewamy często piosenkę „Il seme”. Wieczorem moment pytań. Pierwszy jest Edik: „Jak Ksiądz spotkał Chrystusa?”. Tu opowiadanie o zwyczajnych, ludzkich spotkaniach i o przyjaźni. *** Czujemy się dobrze w Kapczagaju. Klimat spotkania jest bardzo ciepły, co najmniej tak ciepły, jak te sierpniowe, słoneczne dni, w których temperatura rzadko spada poniżej 40 stopni. Każdy dzień zaczynamy i kończymy modlitwą godzin. Jest wspólna Msza św., jest konferencja. W wolnych chwilach idziemy nad morze albo śpiewamy sobie na werandzie. Koreańczyk Beniamin, szef kuchni, dba o to, żebyśmy nie chodzili głodni. Tę troskę przejawia już od samego rana. Siedzimy kiedyś przy stole w oczekiwaniu na śniadanie, kiedy zjawia się Beniamin. W ręku wojskowe miski wypełnione… kotletami i ziemniakami. Słowem - obfity obiad. Żartem tylko pytam siedzącego obok mnie Wasię, czy przypadkiem nie brakuje mu kotletów. Okazuje się, że chętnie zje również moja porcję. Jestem zdumiony takim apetytem. W tych banalnych okolicznościach rośnie przyjaźń i chyba każdy wyczuwa, że jest w niej coś niezwykłego, że jest ona darem. Lecz kiedy można mówić o prawdziwej przyjaźni? Tylko wtedy, kiedy w polu zainteresowania jest moje własne życie. Każdy chyba czuje, że chwila jest poważna, kiedy czwartkowego popołudnia zasiadamy do konferencyjnego stołu. W Ewangelii tego dnia Chrystus pyta apostołów: „A wy, za kogo mnie uważacie?”. I to samo pytanie adresuje do wolności każdego człowieka: „Za kogo ty mnie uważasz?”. Odpowiedź nie leży jednak w granicach ludzkich możliwości. Czy człowiek jest zatem przegrany? Nie. Jest w tym świecie ktoś, komu zostało obiecane trwanie w odpowiedzi na to decydujące dla życia pytanie: Piotr. Tajemnica prawdy i szczęścia polega na przyłączeniu się do tego, który nieprzerwanie odpowiada Chrystusowi: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”. Chodzi o przyłączenie się do tego człowieka, a więc do fizycznej obecności Kościoła. „Po co przyjechaliśmy do Kazachstanu? Żeby nauczyć was jeszcze czegoś o Chrystusie? Nie. Przyjechaliśmy powiedzieć wam, że istnieje konkretny sposób, poprzez który dostrzegliśmy, że wiara nadaje smak życiu, czyni życie poważniejszym i piękniejszym. I pozwala nam słyszeć nieustannie to pytanie: kim jest Jezus? I pozwala odpowiadać na nie, raz ciszej, raz głośniej: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”. Mamy nadzieję, że w ten sposób nasze życie sięga w wieczność. To jedyna rzecz, którą mamy i którą możemy się z każdym dzielić.” *** Jest piątek - dzień naszego odjazdu z Kapczagaja. Po ostatniej Mszy św. każdy z nas, którzy przyjechaliśmy z Polski, dziękuje w kilku słowach za spędzone wspólnie dni. Rozszerzając się na spotkane osoby, wzrosła przyjaźń między naszą czwórką i tak przynajmniej o krok przybliżyliśmy się do Pana Jezusa, a jeśli choć na moment drgnęło miłością ku Niemu serce jednej z żegnanych dziś osób - jesteśmy szczęśliwi. Robiąc ostatnie zdjęcia nie jesteśmy smutni. Tylko sprawy ludzkie zawsze się kończą, pozostawiając smutek, ale nigdy nie kończy się to, w co wszedł sam Pan Bóg wyprowadzi z tego to, co sam będzie chciał. *** Udajemy się jeszcze do Taszkientu, stolicy Uzbekistanu. Tam o. Krzysztof pokazuje nam swoją pracę. W remontowanym kościele taszkienckiej parafii uczestniczymy we Mszach świętych, podczas których homilię głosi ks. Józef. Wielu ludzi przychodzi mu podziękować: „Cieszymy się, że spotkaliśmy kapłana, który głosi te rzeczy z takim przekonaniem i pasją”. W Taszkiencie spotykamy jeszcze Nataszę, która była w Kapczagaju Kiedy nas zauważa, odrywa się od grupy rozmawiających koleżanek, by serdecznie rzucić się ks. Józefowi na szyję. Wcześniej powiedziała Ojcu Krzysztofowi: „Nie będę już mogła żyć bez Ojca”. Rzeczywiście, - myślę sobie - czy można i czy warto żyć bez tego co nadaje życiu smak i piękno?
|