Ślady
>
Archiwum
>
1996
>
Biuletyn (31-32) lipiec / październik
|
||
Ślady, numer specjalny / 1996 (Biuletyn (31-32) lipiec / październik) Słowo wśród nas Cnota przyjaźni lub: przyjaźń Chrystusa Fragmenty z niektórych medytacji ks. Luigiego Giussaniego wokół 21 rozdzaiału Ewangelii św. Jana w latach 1994-1995 Bóg stał się człowiekiem w łonie kobiety uczyniony z jej wnętrzności. Zaczął mówić tak jak słyszał, zaczął zadziwiać, zaczął pociągać ludzi, zaczął rozmawiać z Janem i Andrzejem. Zaczął rozmawiać z Zacheuszem i Samarytanką. Skończył pytając konkretnego człowieka: czy Go kocha? A poprzez odpowiedź tego człowieka wyruszył w drogę aby zdobyć dla Siebie świat. Zaczął nową historię w świecie. Poprzez odpowiedź Szymona Piotra, poprzez ten „tak Panie Ty wiesz, że ja Ciebie kocham” poprzez te słowa i to uczucie rozpoczął nową drogę w czasie zaczął historię wewnątrz historii ludzkiej. Tak jak zaczął swoją drogę na świecie wchodząc w łono kobiety jest też we wnętrzu naszego rozpoznania, jest we wnętrzu naszej miłości i dalej jest obecny tu i teraz. Ten tu i teraz jest wszystkim, gdyby to nie było prawdziwe świat byłby jak góra śmieci w popiele (...).
Tajemnica stała się ciałem w łonie młodej kobiety. Komunikuje Ona się dzień po dniu wzdłuż całego czasu wieku czyli całej historii. Zaczęła się komunikować wówczas i komunikuje się teraz do końca poprzez to co jest widzialne. Wchodzi w doświadczenie jako czynnik zwyczajnego doświadczenia ludzkiego. Dlatego jakiekolwiek ludzkie doświadczenie jeżeli odbywa się w świadomości, wewnątrz staje się niejako wzięciem za rękę przez Jego obecność, staje się położeniem głowy na Jego ramieniu, tak jak uczynił Jan na Ostatniej Wieczerzy. Zdaje się, że słyszymy jego słowa, gdy mówił jedząc rybę wcześnie rano „Szymonie, czy ty Mnie kochasz?”. Cały świat powinien Cię kochać.. Ty wybrałeś, aby Cię kochano, mnie wybrałeś. Mimo wszystkich moich buntów, moich wybuchów gniewu lub instynktów, Panie, Ty wiesz, że ja Cię kocham. Kocham Cię, tonie jest oderwanie się od więzi ludzkich, od widzialności rzeczywistości, w której angażuję się, z którą się łączę, nie jest oderwaniem się od doświadczenia chwili, aby staczać się w czas bez czasu, dla jakiegoś wyimaginowanego oblicza, dla obecności, która ewentualnie jest potwierdzona siłą poprzez forsowanie i mówi, Panie, Ty wiesz, że ja Cię kocham, nie w tej więzi z moja matką, w więzi z tą dziewczyną, w więzi z moim przyjacielem, w więzi z moim wrogiem, w więzi ze wszystkimi ludźmi, którzy ocierają się o mnie na ulicy, kiedy idę do metra, wewnątrz całego doświadczenia, które jest moim udziałem, doświadczenie jest treścią więzi z rzeczami i osobami. Wewnątrz wszystkiego ja Ciebie rozpoznaję jako konsystencję wszystkiego. Twoja twarz jest konsystencją wszystkiego. Jest to fascynacja, która może pozostać w jakimkolwiek kawałku ciała, w jakimkolwiek kawałku rzeczy. (...) Nie możemy patrzeć na Ciebie bez naszego towarzystwa, nie możemy patrzeć na Ciebie, jeżeli nie przez nasze towarzystwo. Patrzeć na Ciebie to oznacza tworzyć nasze towarzystwo. A tu rzeczywiście ty udowadniasz kim jesteś. Ponieważ w naszym towarzystwie jest niesiona obcość i wrogość, do tego stopnia iż mimo obcości i wrogości, którą można zostawić jest w nas miłość. Miłość większa, miłość do Ciebie. Miłość między nami, miłość do Ciebie. To co nam dzisiaj mówisz, Panie, jest ostatnim słowem, które wypowiedziałeś w Ewangelii św. Jana. „Szymonie, czy ty Mnie kochasz?”. Nie powiedziałeś nie grzesz, nie zdradź, nie bądź niekonsekwentny, nie dotknąłeś niczego z tych rzeczy, powiedziałeś: „Szymonie, czy ty Mnie kochasz?”. To jest głos, którego echo słychać od stajni betlejemskiej: „czy ty Mnie kochasz?”. Każdy z nas nie może do końca uciec przed faktem, że Chrystus może być kochany przez nas dokładnie przez takich jacy jesteśmy, bardziej niż jakakolwiek inna istota, w której można się zakochać.. Nawet właśnie preferencja staje się blaskiem, tylko wtedy, jeżli jest obejmowana przez spojrzenie, które człowiek ma wobec Chrystusa. Chrystus zbiega się z największa preferencją, którą możemy mieć w życiu. „O quam amabilis, dulcis Jesu”. O jak bardzo jesteś godny kochania słodki Jezu. Czy wy pamiętacie o tej pół strony z Ewangelii: „Szymonie, czy ty Mnie kochasz?”. Potwierdzeniem tej obecności jest miłość. Przestrzeganie przepisów prawa jest rutyną, zwyczajem, czymś co się nie podoba ani Bogu ani Jego wrogom. Coś co nie jest wiele warte, co jest nic nie warte, co nie zmusza nas za bardzo do wyboru. Jest różnica pomiędzy moralizmem a moralną rewolucją chrześcijańską, która rodzi się ze spotkania z obecnością, z której wytryska miłość, która pozostawiając ciebie takim jakim jesteś ze wszystkimi Twoimi błędami, ze wszystkimi twoimi pomyłkami zmienia cię.. Chrześcijańska rewolucja moralna, która jest drogą dążącą do realizacji przeznaczenia, będąc popychaniem i przyciąganiem przez miłość, różni się od moralizmu, który jest zbiorem praw i stosowanych norm, jest dobrym porządkiem stosowanym. Sprawa jest bardzo wielka mój przyjacielu. Jeżeli wszystko wychodzi od rozpoznania obecności, rodzi się to z miłości, jeżeli natomiast wychodzi nie od prostego i nagiego rozpoznania obecności ale od czegokolwiek innego jest to moralizmem. Nie jest to już miłością, ale jest przyzwyczajeniem, jest podporządkowaniem, jest korzyścią. (...) Późne popołudnie, wieczór, mała chałupka w górach Judei. Przy stole siedzą dwaj pozamiejscowi oraz wiele osób, które podróżowały i spotykały się w tym miejscu razem z Nim, który mówił. Prosiliśmy się wzajemnie tyle razy, abyśmy sobie wyobrażali jakie były te oczy, które zjadały żywcem człowieka mówiącego. Była to postawa Andrzeja i Jana wobec Chrystusa, patrzyli na Niego mówiącego ponieważ nic nie rozumieli, jak to często się zdarza, ale akcent, którego ten człowiek używał, odbijał się w nich, a oni tego nie analizowali, tylko Go odczuwali. (J 1,35n). Tłum. On przemawiał tak jak do Andrzeja i Jana, cały tłum był tam i patrzył na Niego jak patrzyli Jan i Andrzej. Byli tak uderzeni, że człowiek z bogatej rodziny zbliżył się i sługa zrobił mu miejsce, aby mógł dojść do miejsca gdzie On przemawiał. Przez chwilę stoi z otwartymi ustami, uderzony przez tę Obecność. Potem przezwycięża ten stan sfrustrowanego wzruszenia i mówi, chce wejść w dyskusję z Nim. Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby otrzymać życie wieczne? Przestrzegaj przykazania. Tych wszystkich rzeczy przestrzegałem, odkąd byłem dzieckiem. Jezus popatrzył na niego z miłością i pomyślał: to prawda jest czysty. „Jeżeli chcesz osiągnąć Królestwo Boże, idź do domu, oddaj wszystko co masz a potem przyjdź do Mnie” . Wyobraźmy sobie, oto młodzieniec wycofuje się i odchodzi smutny, był bowiem bardzo bogaty (Mk 10, 17-20; Mt 19, 16-22). To jest bogaty młodzieniec. Mateusz 26,69-75. W tym momencie kogut zapiał trzeci raz. Jezus wyszedł z sali targany przez żołnierzy, w kajdanach, patrząc w jego stronę. Szymon Piotr, który stał na rogu i czekał, usłyszał hałas, zobaczył Go i „gorzko zapłakał”. Jan 21 rozdział. Ten sam Piotr, który od tego momentu stał się wstydliwy i nieśmiały chociaż nie mógł zatrzymać swoich porywów, miał je, a potem blokował przez wspomnienie i wstyd, był tam obok tego rana na brzegu a wszyscy jedli ryby przygotowane przez Pana. Pan położył się blisko, obok niego, patrzył na niego. Piotr rzucał spojrzenia na Pana, ale nie patrzył bo wstydził się bardziej niż zazwyczaj, aż Jezus mu powiedział: „Szymonie, synu Jana, czy ty Mnie kochasz? Panie, Ty wiesz, że Cię kocham” nie mógł odwrócić twarzy od Niego, on Go kochał, zdradził Go, ale Go kochał. Zwrócił swoją twarz ku Niemu i dał Mu tę odpowiedź, która nigdy nie ustała mimo tych strasznych momentów. Dał Mu odpowiedź dla której zwracał ciągle swoja twarz ku Niemu, gdziekolwiek On był. Na łodzi, w morzu, tak jak tego rana lub w tłumie na górze, albo kiedy on był w domu a Jego nie było, on zawsze był zwrócony ku Niemu. Macie więc cztery przykłady nawrócenia wobec postawy w obecności Chrystusa. Pierwsza naiwna i wielka dla wielu ludzi, najpiękniejsza postawa sięgająca dna serca. Druga postawa człowieka młodego, człowieka, który nie był zwrócony ku Jezusowi tak jak Jan i Andrzej, którzy patrzyli na Niego mówiącego, on też patrzył na Jezusa mówiącego, ale pomijając ten krótki centymetr fascynacji chciał dyskutować, chciał osiągnąć swój cel, chciał wykorzystać tego Człowieka, aby osiągnąć spokój sumienia, żeby być szanowanym jako moralny człowiek, dobrze wychowany, chciał aby wszyscy wiedzieli, że on zasługuje na pochwałę tego Człowieka, a więc to człowiek zwrócony ku Chrystusowi w sposób problematyczny, krytyczny. Problematyka i krytyka są zawsze funkcją i celem ustanowionym przez siebie. Zwrócony ku Chrystusowi, ale skupiony na sobie. Trzecia postawa jest postawą człowieka zwróconego ku Chrystusowi z sercem zmiażdżonym świadomością własnej małoduszności i tchórzostwa. Tchórz, moglibyśmy powiedzieć „grzesznik”. Bogaty młodzieniec nie był „grzesznikiem”, stał się nim na skutek postawy jaką przyjął wobec propozycji Chrystusa. Natomiast Piotr przy sądzie Piłata był człowiekiem zmiażdżonym świadomością bycia grzesznikiem, zmiażdżonym swoim błędem. Był przeciwieństwem tego, kim zawsze chciał być, przeciwieństwem uczuć, które zawsze żywił ku Jezusowi, co mi się stało, jak ja mogłem to zrobić, kim ja jestem? Czym jest człowiek? Czwarta postawa. Ten sam człowiek, ten sam identyczny człowiek z całą identyczną świadomością bycia biednym nędzarzem, który sprzeniewierzył się samemu sobie i stał się kłamstwem, który ma odwagę przyjąć postawę w której jego kłamstwa jego zbrodnie są jakby zdmuchnięte. Zapiera się swojej zbrodni, nie jest prawdą, że ja Cię znienawidziłem, że ja Cię nie kochałem, ponieważ Ty wiesz, Panie, że ja Cię kocham. Cztery postawy: zapał, postawa krytyczna, poczucie własnej nicości a w końcu w tym samym czasie wewnątrz tego poczucia własnej nicości stała się oczywistość stałej relacji, „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Ale to jest przeciwieństwo tego co zrobiłeś? Ja nie wiem jak to jest, ja wiem, że jest tak, [że kocham]. Pierwszy punkt zatem, to nawrócenie jako „postawa” wobec obecności. Możecie sobie wziąć wszystkie rzeczowniki i przymiotniki jakie chcecie: obojętność, całkowity brak zainteresowania, pasja, ciekawość, powierzchowność, litość. Weźcie słownik i wyciągnijcie wszystkie słowa, które można stosować do postawy wobec Obecności. W naszym życiu są wszystkie. W życiu Apostołów i pierwszych chrześcijan były wszystkie. Niektóre z tych postaw były słuszne i zrozumiałe, odpowiadały temu czym ten człowiek był, a inne nie i nie odpowiadały temu czym ten człowiek był. Czy możemy określić jaka jest słuszna postawa? Słuszna była postawa Andrzeja i Jana, ale była taka też postawa Piotra, który odpowiedział: „Panie, Ty wiesz, że ja Cię kocham”. Kiedy postawa jest słuszna? Czy można to określić? Czy jest jakiś fakt, który to określa? Tak, jest. Słuszną postawą jest postawa dziecka, które patrzy. Relacja, która zachodzi między dzieckiem, które patrzy a rzeczywistością na którą ono patrzy jest analogiczna do relacji, która jest między nami, którzy patrzymy a Chrystusem. Jaką... jest żywym znakiem faktu, że postawa słuszna wobec obecności czyli nawrócenie nie może się wydarzyć poprzez racjonalny i woluntarystyczny wysiłek wyboru i osądu, chociaż ostatecznie dochodzi się do tych dwóch słów: osąd i wybór, to co jednak wytwarza ten osąd i wybór jest inna postawa, postawa dziecka, które patrzy z otwartymi oczami i z otwartą buzią na coś, co jest przed nim. Mateusz 11,25-27. „W tym czasie Jezus powiedział: dziękuję Ci Ojcze, Panie nieba i ziemi, ponieważ nie odkryłeś tych rzeczy przed uczonymi, ale przed prostaczkami”. Marek 8,31-33 Święty Piotr, który nie popełnił jeszcze swojego wielkiego błędu, gdy czuł się jeszcze bardzo pewny siebie powiedział, że raczej wolałby, aby mu ucięli głowę, a Jezus mu powiedział „precz ode mnie szatanie”, Piotr ocenił to proroctwo Chrystusa według wyboru i osądu opartego na Jego planie człowieka. Związany z Chrystusem uczeń i człowiek pomyślał: na miłość Boską, jeśliby mieli zabić Ciebie to lepiej niech mnie to spotka, ale to nie była słuszna postawa, ponieważ nie była postawą dziecka. Po zdradzie odpowiada: „tak Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Przewijając całą pamięć o tym co zrobił, co uczynił to dopiero było postawą dziecka, bo to co określa słuszną postawę wobec Obecności to spojrzenie dziecka, ale człowiek nie jest dzieckiem. W spojrzeniu dziecka wibruje cały krzyk, który serce człowieka sugeruje wobec braku wnętrza właściwego temu co jest małe. Spojrzenie dziecka sprawia, że jesteśmy w słusznej postawie wobec rzeczywistości czyli Chrystusa: w postawie prośby.
***
Ten człowiek, Jezus ma bardzo prostą cechę ludzką, jest człowiekiem, z którego promieniuje sympatia ludzka, a więc moralność czyli zwycięstwo nad nihilizmem, to nie jest nie popełnianie błędów, ale aczkolwiek popełnia się błędy w końcu On mówi: „Szymonie, czy ty mnie kochasz?”, „Tak, Panie, ja Cię kocham”, przyjmuję sympatię ludzką, która promieniuje od Ciebie, Jezusie z Nazaretu. A wewnątr5z tej ludzkiej sympatii, która promieniuje od Ciebie, ja uczę się żyć, uczę się być człowiekiem. To bardzo proste, przyjęcie sympatii, sympatii ludzkiej, takiej jak matka odczuwa dla własnego dziecka i dziecko odczuwa względem własnej matki, ponieważ w Jezusie ma źródło taka sympatia. Jezus ma taką ludzką sympatię dla ciebie, dla mnie. A ja mimo iż popełniam liczne błędy mówię: tak, Panie, ja przyjmuję tę sympatię. To ostatnie stwierdzenie jest możliwością przezwyciężenia nihilizmu, który my przyjmujemy przez „zarażenie” od społeczeństwa, w którym żyjemy. Zależy mi na tym abyśmy zatrzymali się na tym co powiedziałem na końcu, czyli na tym, że moralność, odpowiadanie „tak” Chrystusowi, który cię pyta: czy ty Mnie kochasz? ma bardzo prosty początek, którym jest przyjęcie z prostotą sympatii. A to przyjęcie sympatii ma bardzo prosty początek: jest nim spojrzenie na Chrystusa. (...) Kiedy człowiek zatrzymuje się własnymi oczami, własną twarzą na brudach swoich grzechów, tak jak Miguel Manara kiedy wchodzi do swojego klasztoru jest niczym, wygrywają jego grzechy, jest oblężony, uwięziony, zniszczony w swojej nadziei przez to co zrobił. Pamiętacie co mówił Miguel Manara Girolamie? Jak życie jest smutne: to co jest zrobione, to jest zrobione, to co jest dokonane, to jest dokonane, a swoim zrywem Girolama odpowiada: wcale się nie zgadzam. Co mogło sprawić, że ona się buntowała? Istnienie kogoś Innego, obecność kogoś Innego. Ponieważ w przeciwnym wypadku ona też musiałaby powiedzieć to samo, tak jak ty, i mówić to samo, tak jak wszyscy mówimy to samo. Jesteśmy uwięzieni przez to co zrobiliśmy. Przeszłość nas wiąże, przeszłość nie jest już w naszych rękach. W ten sposób możemy już robić dla przeszłości to co się nam żywnie podoba, możemy po tym jak zniszczyliśmy przeszłość, możemy zniszczyć też przyszłość. Cenzurować ten zły czas przeszłości. Ten zły czar rzucony przez złego człowieka, ta sugestia zła, które się uczyniło, które jest o wiele gorsze niż zło, które się uczyniło. Co zrywa ten zły czar, tę sugestię? Obecność chwili, którym może być „nie”, „nie”, które więc potwierdza przeszłość, dokonuje przeszłość, zakopuje człowieka pod ziemię, czyni złym też obecną chwilę, teraźniejszość, albo „Szymonie, czy kochasz Mnie?”, owo „tak”. Oddech, z którym Piotr odpowiedział „tak” był teraźniejszością, która unicestwia przeszłość. Teraźniejszość, która otwiera się na to co boskie, pozwala, aby to co boskie unicestwiło całą przeszłość. Moralność nie zaczyna się od wszystkich sytuacji, w których byliśmy konsekwentni, wszystkich dobrych rzeczy, które uczyniliśmy. Moralność zaczyna się od „tak”, które dziecko mogłoby powiedzieć swojej matce. Ponieważ dziecko mogłoby denerwować swoją matkę tysiąc razy w ciągu dnia, a jeżeli mama biorąc je wieczorem na ręce pyta je czy ono ja kocha, dziecko rzuci się w ramiona mamy, przytuli się do jej piersi i uśmiechając się powie „tak”. „Tak” św. Piotra nie pokrywało się z nieodpowiedzialnym uśmiechem dziecka, które po chwili nie pamięta już niczego z całego dnia, ale kojarzy się z odpowiedzialnością wobec bytu właściwą człowiekowi starszemu. Szymon Piotr podczas, gdy mówi „tak” Jezusowi potwierdzając teraźniejszością istnienie czegoś boskiego, które rzuca na ziemię i unicestwia całe przeszłe zło, pozwala temu co boskie na wejście do teraźniejszości. Powiedzenie Jezusowi „tak, Ty wiesz, że ja Cię kocham” równa się z powiedzeniem: Panie przyjdź, przyjdź Panie. Nie przypadkiem historia ludzka kończy się – jak mówi Biblia – słowem: „przyjdź Panie”, które unicestwia całą nieszczęśliwą historię człowieka, aby Pan przyszedł. (...) Tekst zatytułowany „Uznać Chrystusa” opublikowany w książce pt. Czas i świątynia ma niejako podtytuł: Pierwsze akcenty nowej moralności. Czym jest ta nowa moralność? „Nowa” znaczy bez żadnego porównania bardziej moralna niż ta wcześniejsza, a jednak w bardzo dziwny sposób prostsza i sugestywna. Wszystkie moralności z tysiąca możliwych religii maja moralność, która rodzi się w ten sam sposób. Rodzi się jako szczegółowa analiza czynników, które konstytuują dialektykę, dynamikę odczytana skali rozwoju. Człowiek jeżeli wiec przestrzega tych praw, przestrzega rozwoju. Moralność chrześcijańska nie rodzi się w ten sposób. Moralność żydowska tak, choć sposób jest trochę poprawiony. Moralność żydowska rodzi się z analizy tego czym jest człowiek. Analiza ta jest jednak jest zawsze poprawiona o odniesienie do historii. Bądźcie dobrzy wobec cudzoziemców ponieważ wy tez byliście w Egipcie i wiecie, co to znaczy być cudzoziemcem. Więc analiza poprawiona przez historię. Moralność chrześcijańska nie rodzi się w ten sposób. Tu jest tylko historia, ale nie historia trwająca dwieście lat: króciutka historia trzech lat, której szczytem jest to ciche pytanie, które Jezus postawił w nieoczekiwany sposób Piotrowi: „Szymonie, czy miłujesz mnie?” A Piotr odpowiedział „tak”, przebijając przez to „tak” wszystkie złe wspomnienia, które obciążały jego pamięć o tym, co on zrobił w poprzednich latach (był jedynym, który dostąpił „zaszczytu” zostania nazwanym przez Jezusa – szatanem); on rozumiał, ze to wszystko nie miało ze sobą nic wspólnego, on Go kochał. „Piotrze, czy ty Mnie kochasz?” „tak, tak” „ale czy ty Mnie kochasz??, „tak”, „ale czy naprawdę kochasz Mnie bardziej niż ci?” porównanie to jest absolutnie przypadkowe, konkretne, praktyczne, materialne, cielesne. Ja nie wiem jak to jest. Ale tak jest. Musi powiedzieć „tak”. To jest początek moralności. Bowiem człowiek, który mówi „tak” może popełniać błędy każdego dnia, może czynić zło dziesięć razy dziennie, bo łatwiej zgodzić się na własną śmierć niż uchronić się od codziennych błędów, dlatego błędy codzienne są przebaczone, ponieważ przebacza się temu, który bardzo kocha. Nie ma nikogo, który by tak kochał jak ten, który jest gotowy oddać swoje życie za przyjaciela, albo według tej doskonałej uwagi, która dała tytuł naszemu tekstowi: Nie ma większej ofiary niż oddać życie dla dzieła kogoś innego, ale to jest paradoks. Każdy z was rozumie, że właśnie jest tak. Dziecko, chłopak, który narobi wszystko, co może, zachowując się jak łobuz co sprawia, że matka płacze codziennie, gdy dotkniesz jego matkę to on cię rozszarpie. Ale jeżeli on tak kocha swoją matkę to tak czy inaczej, wcześniej czy później, nawet po trzydziestu latach, zmieni się. Moja mama powiedziałaby: sądzę, że to jest najpiękniejsza uwaga jaka można by uczynić o koncepcji człowieka chrześcijańskiego. Moralność rodzi się jako sympatia przeważająca, nieodparta wobec osoby obecnej. Albowiem dziewictwo jest miłością wobec osoby obecnej. Nie wobec praw, nie wobec czystości, lecz wobec osoby obecnej. Albowiem dziewictwo jest miłością wobec osoby obecnej, nie wobec czystości. Najpiękniejsze jest tłumaczenie samego św. Jana: ktokolwiek ma tę nadzieję w Nim, siłą rzeczy patrzy na Jezusa jako swoją nadzieję, na tę nadzieję skąd mu przyjdzie wszystko, oczyszcza się, tak jak On jest czysty, żeby móc to zrozumieć oczyszcza się. Czyli ta działalność etyczna, moralna, jak zawsze tłumaczyliśmy: staraj się być czysty, jest całkowicie odległa od naszego rozumienia tego czasownika, tak jak brzmi ono w słowniku. Człowiek rozumie bowiem, że nie ma żadnego roszczenia. Tłumaczy się, zamienia się w wielki krzyk, w wielką prośbę, lub w wielkie żebranie. Nie znajdziecie bowiem żadnej religii, w której moralność powstaje w ten sposób. Powstaje bowiem poza polem moralnym, powstaje z powodu spotkania, powstaje z powodu obecności, i dlatego, że całe prawo jak powiedział Jezus (co czytamy u Mateusza) zawiera się w jednym słowie: kochaj bliźniego swego jak siebie samego. (...) Dlaczego, kiedy staram się wyjaśnić 20 rozdział Ewangelii św. Jana nikt nie rozumie kiedy nalegam i co to oznacza, że „tak” powiedziane Chrystusowi jest początkiem moralności? Ponieważ istnieje mentalność formalistyczna i moralistyczna tworzona przez zbiorowość [społeczeństwo], które jest miejscem, w którym człowiek jest najbardziej zniewolony, najmniej wolny, która nie pozwala chrześcijaństwu mieć koncepcji relacji między nieskończonością a wolnym „ja”, miłosiernym. (...) Wyobraźmy sobie, że ja jestem Piotr Szymon, syn Jana. Boję się. Ciekawe, gdzie może być Pan. Widzę Go tutaj, o pół metra od siebie, On mnie woła, co mi teraz powie?, wszystko mi wypomni, to i tamto. Ale skąd! On tylko pyta: „czy ty Mnie kochasz?”, rozumiesz, ze to wszystko co wcześniej czyniłem, w tym momencie to wszystko jest spalone, jest obejmowane pytaniem: „czy ty Mnie kochasz?”, reszta już się nie liczy. Nie ma już dziury w szafie. Czy rozumiesz? Św. Piotr mógł powiedzieć sobie: „No, co teraz sobie [o mnie] pomyśli, może mi powie ‘to jest kłamstwo’, to co mi mówisz”. Odpowiedział „tak”, ponieważ żyli trzy lata razem, i był zdziwiony, zdziwiony tym czym ten człowiek był. Jeżeli potem go obraził i postępował przeciwko Niemu, jeżeli czasami wobec Niego był mało opanowany, trochę gniewny, niedyskretny setki razy, juz tego nie pamięta, przyrzekam, że już w tej chwili wszystko zapomniał, ponieważ to była zbyt imponująca, istotna sprawa: „czy ty Mnie kochasz?”. Wtedy odpowiada Mu „tak, i trzy razy odpowiedział Mu „tak”. Trzeci raz się trochę zdenerwował: dlaczego mu nie wierzy? Przywiązuje wagę do małych błędów? A jednak nie. Wtedy powierzył mu całe swoje stado. Powierzam ci swój lud, Mój lud, tobie [Piotrze] i nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałem ‘ciekawe, pewnie jutro znowu popełni błąd”. Piotr musi Mu powiedzieć „tak”, albo już wie, musi Mu powiedzieć, że nie wie ponieważ pewnie jeszcze raz popełni błędy. „tak” wyszło z niego jako konsekwencja zdziwienia, z którym patrzył na Niego. I znów patrzy na Niego każdego rana. I patrzył na Niego wieczorem oddalając się, rozumiesz? Musisz patrzeć na Niego. Ale żeby patrzeć na Niego, musisz patrzeć na żywe osoby, choćby była tylko jedna na sto, musisz iść tam gdzie jest. Czy mnie rozumiesz? Ale najważniejszą kwestią jest utożsamiać się z faktem Szymona. To wszystko co było nigdy nie istniało. On tylko jest. To jest matematyka, to jest sama matematyka, tyle że lżejsza na początku, kiedy to jego brat Andrzej i Jan siedzieli trochę zdziwieni w jego małej chałupce i on zaczął mówić, podczas gdy szedł po picie dla nich, zaczął mówić a reszta już nie istniała. Problem bólu z powodu własnych grzechów polega na tym że osiąga słój dokładny punkt, w przeciwnym przypadku chodzi o osobistą dumę, niepotrzebną próbę potwierdzenia siebie, rozpacz bez racji. Więc pamiętaj o tym, co zostało wcześniej powiedziane. To „tak” w tym punkcie rozwesela życie. „Tak” Jezusowi rozweseliło Szymona. (...) Obiekcja nie rodzi się z rzeczy negatywnych, wywodzi się ze sprawy pozytywnej, ze zdolności człowieka, w której zostaje podkreślona. Tak jak żaba, która widzi i woła: ja też chcę się stać taka duża. I wtedy nadyma się, nadyma tak, aby stać się taką jak dużą jak wół, ale ponieważ jej skóra nie jest przystosowana do tego, aby stać się skórą wołu w pewnym momencie pęka. I to jest prawdziwy punkt z którego się rodzi nasza kruchość przynależności do Chrystusa, i to tego nas uczy wspaniały fragment o Szymonie u św. Jana 21. On nie miał obiekcji – Szymon – wobec tego strasznego i decydującego pytania, wszystkie jego błędy nie stanowiły dla niego obiekcji takiej, do jakiej ja nie jestem zdolny. Był raz, w którym miał obiekcje, przy myciu stóp, ale było to w zupełnie w innym kontekście, miało to inne znaczenie. Natomiast kiedy Jezus powiedział: „czy ty Mnie kochasz?” Piotr odpowiedział „tak”. Ktokolwiek by go tam słuchał zanim powiedziałby „tak” wymieniłby tysiące błędów, które popełnił. To co czyni kruchą naszą przynależność jest właśnie ta zdolność, którą mamy, którą jest uczestnictwo w tajemnicy Bytu, a którą zazwyczaj stawiamy jako samodzielną, autonomiczną zdolność. Człowiek jest zdolny miłować, kochać, ale nie zauważa, że to miłowanie jako zdolność sama z siebie jest od razu rzeczą dwuznaczną. Utrzymuje się do momentu, gdy nie jest zaprzeczona, jest potwierdzeniem siebie zamiast potwierdzeniem Boga, jest to wielka alternatywa, tak jak mówi powieść Van der Meersch`a: życie albo jest potwierdzeniem Boga aż do ofiary życia dla Niego, albo jest potwierdzeniem siebie, aż do śmierci Boga[1]. (...)
Nie jest rzeczą oczywistą być posłusznym, ponieważ autonomiczność, samodzielność przedziera się , filtruje tę wieź i ugina ciebie tak, abyś odczuwał czyli abyś interpretował tę więź tak, jak ty chcesz. Dlatego gdyby On nie przemówił, nie wiedzielibyśmy, co to znaczy, że Bóg nas kocha. (...) Jeden z was powiedział: „W „tak” Matki Boskiej, w „tak” Piotra była właśnie cała wolność osoby, która przylgnęła i mówiła ‘ja chcę’. Tak, ale to obraz, który daliście sprawie jest mylny, a nie stwierdzenie jako takie. Musi przejść, owszem, przez wolność ale ta wolność jest rozumiana w pomylony sposób. Tak, jakby to był akt zdecydowany przez mnie, ja decyduję czy mówię Ci „tak”, ja decyduję czy powiem: bądź wola Twoja. Ależ skąd! To inna rzecz. Ponieważ wobec Chrystusa, który pytał: „Czy ty Mnie kochasz?” nawet zdrada sprzed kilku dni nie stanowiła oporu. Ostatnią myślą, którą miał podjąć św. Piotr było w tym momencie przeliczanie czy ponownie wysłuchać echa swoich błędów. Wobec pytania: „czy ty mnie kochasz?” jego „tak” było natychmiastowe, jako konsekwencja zdziwienia, które zaczęło się w Betanii kiedy Andrzej jego brat przyprowadził go do Chrystusa, a on odczuł, że Chrystus patrzy na niego w taki sposób, że on jest przeszyty tym spojrzeniem i jest tym samym określony jako człowiek, w swoim charakterze, do tego stopnia, że nawet zmienił mu imię. Poszli do domu tego wieczora wstrząśnięci, ponieważ nigdy wcześniej nie znaleźli takiego człowieka! Dominował podziw i zdziwienie dla wyjątkowości tej obecności, stwierdzenie wyjątkowości doświadczenia tego wieczora, możliwości jutra. Kilka dni później, kiedy On przemienił wodę w wino, a każdego dnia było to samo, a więc coraz bardziej ważka stawała się oczywistość przylgnięcia, sympatii i przylgnięcia, zaufania i pewności. Do tego stopnia, że Jezus w pewnym momencie mówi oddam wam do jedzenia Moje ciało, a wszyscy krzyczą On jest szalony, a Piotr mówi, my również nie rozumiemy tego co mówisz, ale jeżeli odejdziemy od Ciebie to dokąd pójdziemy, nic nie równa się z Tobą. To „tak” nad jeziorem Tyberiadzkim jest przedłużeniem tego przywiązania, tego zadziwienia, tego podziwu, który trwał trzy lata. (...) Piotrowe „tak” może wydarzyć się z powodu przywiązania, które realizuje się od samego początku jako konsekwencja spotkania z człowiekiem, którego postawa wzruszyła tych, którzy byli obecni niewytłumaczalnym zdziwieniem, które ogarniało cały byt. Był to początek, który się powtarzał każdego dnia. We wszystkie te dni, gdy Piotr, Andrzej i Jan poszli tam, powtarzała się ta sama rzecz, a więc było tak jakby kolejny raz kreślić coś ołówkiem, dwa razy, trzy razy, cztery razy, pięć razy, dwadzieścia razy, pięćdziesiąt razy, dziurawi się nawet zeszyt. To „tak” Piotrowe jest raczej wynikiem prostoty jako cnoty, która przylega. Przylega do oczywistości zdziwienia, które ten człowiek budził, ale kim jest ten człowiek, jak on może taki być? A św. Piotr, św. Jan i św. Andrzej byli lojalni, prości i lojalni wobec tego, wobec oczywistości, której doznawali. Byli lojalni jednego dnia, dwa dni, rok, dwa lata, trzy lata wobec władzy stosowanej w sposób coraz bardziej urozmaicony i coraz bardziej potężny. W pewnym momencie ten człowiek zapytał św. Piotra: „ty Mnie kochasz?” „tak”, nawet chwilę nad tym nie pomyślał, było potwierdzeniem czegoś co jest i żyło od lat, zaczęło się w przeszłości i całe dążyło ku przyszłości. Dlatego nazywało się również obietnicą. Ten człowiek od pierwszego razu, gdy Go usłyszeli, był jak obietnica; zdziwienie, które On budził było jak obietnica, obietnica czegoś lepszego, silniejszego, bardziej prawdziwego, bardziej miłosnego, bardziej współczującego; było obietnicą czegoś co jest bardziej prawdziwym życiem. Był obietnicą, kiedy św. Piotr powiedział „tak, była to prostota, z która myślał zawsze o tej obietnicy i zawsze brał tę obietnicę pod uwagę, nawet niechcący. To „tak” wyraża prostotę wierności wobec spotkania, które się wydarzy, według wartości, które to spotkanie budzi i pozwoliło trwać w historii tego doświadczenia. (...) Od czego zrodziło się zainteresowanie Szymona Jezusem? Z początkowej ciekawości. Kiedy jego brat Andrzej przyprowadził go tam ciekawość przemieniła się w szok, taki nieobojętny, który przerodził się natychmiast w palące przywiązanie, afektywność. Każdego dnia chodził tam słuchać tego człowieka i zobaczyć co on robi. I sprawiło, że stał się przyjacielem do tego stopnia, ze Jezus zabrał go ze sobą na wesele w Kanie. A on przechodził od zdziwienia do następnego zdziwienia. I kiedy On go spotkał: „czy ty Mnie kochasz?”, gdyby on tak się zatrzymał i powiedział „tak, owszem ja Go zdradziłem, a On mnie nazwał szatanem, tyle razy interweniowałem całym moim temperamentem przeciwko Niemu, nawet teraz nie wiem co się może wydarzyć za minutę, za pięć minut, za pół godziny, jutro. A gdyby On mnie wziął za rękę i wysłał do amfiteatru, żeby być zjedzonym przez zwierzęta? Kto może o tym wiedzieć?”. Gdyby św. Piotr został tam i mówił „Panie, ja popełniłem błędy, ja Cię zdradziłem, jutro mogę błądzić w sposób jeszcze gorszy” albo najwyżej powiedziałby: „jednak wydaje mi się, że naprawdę Cię kocham”. Wprowadziłby coś obcego w stosunku do korzenia jego więzi z Chrystusem. Ponieważ korzeniem jego więzi z Chrystusem było zdziwienie, które nastąpiło po ciekawości, które skłoniło go, żeby pójść i zobaczyć. „nikt nie mówi jak ten człowiek”, zdziwienie było spowodowane wyższością tego człowieka i odpowiedniością, bieganiem się tej wyższości z pragnieniem jego serca. Myśl o grzechach, o zdradach byłaby myślą obcą z natury, obca w stosunku do korzeni jego więzi z Chrystusem, sympatii, która Chrystus u niego wzbudził. Sympatia, zdziwienie, właśnie dlatego z powodu tego co mu powiedział, gdy tylko go zobaczył, byłoby to komplikacją, skomplikowałoby coś prostszego. Słyszał „tak mówię „tak” wtedy ten drugi jeszcze raz nalega, ale trzeci raz już Piotr nie wie jak z tego wyjść i mówi tak, jak przetłumaczyłem jego postawę „słuchaj, ja nie wiem jak, ale Cię kocham”.
[1] Por. M. Van der Meersch, Corpi e anime (Ciała i dusze), Milano 1964, s. 617. |