Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2005 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2005 (styczeń / luty)

Listy

Nie ma nic banalnego

i inne...


Obejrzałam wraz z przyjaciółmi kasetę video z 50-lecia ruchu. We wszystkim, co widziałam najbardziej poruszyła mnie jedna sprawa: każdy z dających świadectwo mówił o spotkaniu, o wydarzeniach, osobach, często poznanych przypadkowo o wszystkim, co zmieniło ich życie! Myśląc o sobie, o moich wakacjach zrozumiałam, że czas, dany mi wtedy i przeżywany obecnie charakteryzuje ta sama dynamika: wydarzenia, twarze, często niespodziewane spotkania. Odkryłam coś, co uczyniło przeżywany przeze mnie czas bardziej wartościowym. Opowiadała o tym składająca świadectwo Elena Ugolini, wspominając wakacje dla dorosłych, również ja ową prawdę zapisałam w notatkach: „W spotkaniu z ks. Giussanim, przez ks. Giancarlo, odkryłam, że pytania, które nosiłam w sercu były także w sercach wielu innych osób. Musi więc istnieć na nie odpowiedź, inaczej życie byłoby absurdalne. (...) Posiadamy klucz, otwierający drzwi do zrozumienia rzeczywistości… Jest przy mnie ktoś, kto nieustannie mi pomaga wchodzić w rzeczywistość. Postawił na mojej drodze ks. Giussaniego i innych ludzi, pozwolił przeżyć spotkania dające rozumienie wielu spraw”. W ten sposób słowa wypowiedziane przez przyjacielaz Bractwa, czy uczniaw szkole, mogą być tym, co potraktuję poważnie, co mnie poruszy, będzie „dla mnie” i zadecyduje o moim rozwoju. Właśnie dlatego nasze życie nigdy nie będzie banalne.

Kiedy uczymy się patrzeć na świat w taki właśnie sposób, życie staje się pełne smaku i piękna, a tym samym bardziej interesujące.

Kolejną sprawą zmuszającą mnie do myślenia, była krótka wymiana zdań z uczniem, z którym trudno nawiązać kontakt. Pewnego dnia chłopiec przerwał lekcję pytaniem: „Czy nie jest pani zmęczona powtarzaniem wciąż tych samych kwestii dotyczących gramatyki?”. Odpowiedziałam: „Owszem, masz rację, to bardzo męczące. Ale jeśli służy tobie i pomaga wzrastać, to i dla mnie zaczyna być bardzo interesujące, dlatego to robię”. To tak jakbym powiedziała do niego: „Chodź ze mną, a przez przedmiot, którego uczę, język włoski, odkryję przed tobą sens rzeczywistości. Ja już go znalazłam, a dotyczy on także ciebie.

Maria Pla, Cesena

 

Dobry zamysł

Dziękuję Panu za chorobę, którą mnie obdarzył, ponieważ dzięki niej zamiast śmierci odkryłem życie. Odkryłem to i chcę opowiedzieć wszystko, co mi się wydarzyłow ostatnim okresie życia. Zdałem sobie sprawę, że Pan niejako ciska mi w twarz mój niewłaściwy tryb życia. Ukazując mi jednocześnie inną, idealną drogę pójścia za Nim. Zrozumiałem, że jest niemożliwe aby Pan, jako ojciec, widział tylko nasze zło. Zatem, nawet jeśli ta choroba mogłaby wydawać się karą, nie jest nią, ponieważ, w każdym wydarzeniu, pięknym czy nie, kryje się zawsze zamysł Pana - miałem szczęście to dostrzec. Najbardziej wzrusza mnie fakt, że w cierpieniu na nowo odkryłem życie. O śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa myślę tak, jakby to była moja Wielkanoc. Dziękuję za wszystko Panu i proszę, aby ofiarowana mi świadomość życia, mogła towarzyszyć mi zawsze, we wszystkim co robię.

Andrea

 

W domu Łazarza

Drogi księże Giussani. W ciągu tegorocznego lata, trzy tygodnie spędziliśmy w Palestynie, w Betani (miejsce wskrzeszenia Łazarza). Próbowaliśmy pomóc Samar, prowadzącej sierociniec dla palestyńskich dzieci. Należy ona do Gruppo Adulto (inna nazywa Stowarzyszenia Memores Domini). Zdecydowała ofiarować życie Chrystusowi, poświęcając się całkowicie wychowywaniu porzuconych dzieci. Motywem jej działania jest zapewnienie przyszłości dzieciom, których nie umieli kochać nawet ich rodzice. Samar realizuje to przez proste gesty, daje swoim podopiecznym możliwość kształcenia, utrzymania i zapewnia dach nad głową. Muzułmanów wychowuje respektując ich islamskie pochodzenie, w przeciwnym razie dzieci mogłyby stracić życie z rąk krewnych, chcących w ten sposób uniknąć wstydu z posiadania w rodzinie chrześcijanina. Bardzo wzruszyło nas miłosierdzie Samar. Pozbawiona radości powiedzenia swoim „dzieciom” - Komu oddaje życie, nie waha się stawiać czoła poważnym trudnościom wynikającym z faktu, że jest kobietą, w dodatku chrześcijanką mieszkającą na ziemi islamskiej. Widzieliśmy i jesteśmy świadkami, że jej całkowicie bezinteresowna miłość może przynieść owoce nadziei całemu światu.

28-ego sierpnia udaliśmy się do Betlejem, z Nabilą i Normą, odwiedzić dwóch braci dziewczynek, którzy przebywająw innym sierocińcu. Dzieci pochodzą z nieszczęsnej rodziny. Doświadczyły okrutnej przemocy. Nabila została zgwałcona, poparzona na całym ciele przez własną matkę, pobita do tego stopnia, że ma zniekształconą twarz i połamane zęby. Brutalność czynów przesłoniła naszą pamięć o konieczności przebaczenia, a w sercach przeważyło uczucie nienawiści i zemsty. W Bazylice Narodzenia Pańskiego, przy miejscu narodzenie Jezusa, Nabila zapytała kim był Jezus. Samar, po krótkim wyjaśnieniu, zachęciła ją do przedstawienia Jezusowi swojego największego pragnienia. Dziewczynka potem wyjawiła nam swoją prośbę: „Poprosiłam o przebaczenie dla mojej mamy!”. Jej prosta modlitwa poruszyła do głębi nasze serca. Trzynastolatka nauczyła nas czym jest przebaczenie! Cud wydarzył się dzięki Samar. Ona, swą odważną i dyskretną miłością, prowadziła dziecko ku przebaczeniu tym, którzy je prześladowali.

Roberto i Pasquale

 

Ofiarować pierwociny

Najdroższy księże Giussani, drogie Bractwo! Ponieważ awansowałam w pracy, otrzymując przy tym znaczną podwyżkę, zapragnęłam ofiarować moją pierwszą, nową pensję na potrzeby Bractwa. Mama przypomniała mi jak wraz z siostrami, zaraz po wojnie podjęła pierwszą pracę. Każda z nich ofiarowała Panu pierwszy zarobek. Zadecydowała o tym babcia, choć rodzina z pewnością nie należała do zamożnych. Przypominając sobie całą historię zapragnęłam pójść za wskazaniem babci, choć nie zdążyłam jej poznać. Pragnę wykonać ten sam gest, ze świadomością otrzymaną poprzez przynależność do Ruchu. Trzeba przyznać, że zostałam „zmuszona” do przyjęcia awansu, który czyni moją pracę o wiele trudniejszą i bardziej odpowiedzialną. Przyjęłam propozycję dostrzegając w niej zamysł Pana. I tak zapragnęłam ofiarować Mu pierwsze trudności, aby przemienił je wszystkie według swojej woli.

Gabriella, Milano

 

Od koleżanki do przyjaciółki

Najdroższy księże Giussani. Całkiem niedawno mój menager, jestem promotorem finansów, skarcił mnie mówiąc, że zawartość mojego portfela nie odpowiada moim możliwościom. Następnie zostałam przydzielona do współpracy z najbardziej operatywną i rywalizującą w grupie koleżanką. „Nie podoba mi się pomysł pracy z tobą - brzmiały jej pierwsze słowa podczas naszego spotkania - nie znam cię, nie wiem jak pracujesz, nie podobasz mi się i wiedz, że ja pracuję zawsze po to, aby być najlepszą. Czy masz mi coś do powiedzenia?” W jej słowach nie zabrakło niczego bym mogła ujawnić swój wulkaniczny temperament... Odczekałam chwilę, aby przypomnieć sobie, że doświadczenie, którym żyję, które ze sobą niosę, przerasta wszelki prowokacje. „Przyjdź Panie Jezu, przyjdź przez Maryję, wejdź w moje życie i w życie tej kobiety, która stoi przede mną” – to był mój wewnętrzny krzyk. Poprzez jej biedę ponownie ujrzałam moją własną marność, po czym natychmiast poczułam wielką litość i współczucie wobec nas obu. Ona nie zna jeszcze tego, co ja spotkałam – Chrystusa obecnego w ciele! Moja odpowiedź zrodziła się zatem z tego, co dla mnie jest codziennym doświadczeniem: „O naszym spotkaniu nie zdecydował szef, ani ty, ani nawet ja. Jest Ktoś inny, kto decyduje o wszystkim dla wypełnienia naszego przeznaczenia, a więc naszego szczęścia. Przychodzę do ciebie z tą świadomością, a nasze spotkanie służy czemuś o wiele większemu, jest po to, aby narodziła się przyjaźń”. Dziś Maria Grazia nie jest już tylko moją koleżanką z pracy, ale przyjaciółką. Wraz ze mną i innymi osobami z Bractwa uczęszcza na Szkołę Wspólnoty i podąża za wskazaniami Ruchu.

Maria Antonella, San Giorgio a Cremano

 

Dzieło Gregoirea

Kolejny raz w Afryce, kolejny raz dzięki zaistniałym okolicznościom. Gregoire otwiera nowe centrum dla psychicznie chorych w Awrancou (Benin). Sytuacja na Wybrzeżu Kości Słoniowej nie pozwala na wjazd do kraju. Na inaugurację Gregoire zaprosił wiele osób, liczne grono przedstawicieli władz. Nowe Centrum jest piękne, powstaje na własnym terenie, ale biskup Port Novo przeznaczył już na ten cel kolejną działkę, gdzie 18 lipca położyliśmy kamień węgielny. Wzruszające i niezwykłe jest, że Gregoire gromadzi ponad 700 chorych w centrach Costa d’Avorio, a tu w Awrancou jest już 87 osób. On sam jednak nie chce być postrzegany jako inicjator nowego sposobu leczenia psychicznie chorych, w części Afryki, gdzie dominuje nieustanna przemoc. Nieustannie potwierdza, że Tym, który zaczyna i tworzy jest zawsze Bóg. Świętowanie i wychowanie zaczyna się pośród ludzi cierpiących. Według tradycji afrykańskiej uważa się, że są oni opętani przez złe duchy, które muszą zostać obezwładnione. Dlatego chorych wiąże się, bije, głodzi i więzi. Gregoire zdobył już rozgłos. Ludzie wiedzą, że mogą mu powierzyć swoich bliskich. To człowiek pracujący bez wytchnienia. Wciąż biega, kupuje, rozmawia, zachęca. Wyróżnia się bardzo wśród obojętności, niedbałości, zmęczenia, które zdają się tutaj panować. Przede wszystkim modli się... Jego syn, wraz z kapucynem, ojcem Paolo i innymi przyjaciółmi, regularnie uczęszcza na szkołę wspólnoty w Abidżanie. Podczas ostatniej podróży do Włoch Gregoire przeszedł operację złamanej kości pięty. Oparty na kuli, odprowadzając mnie na lotnisko w Cotonou (stolica Beninu), prosił wszystkich przyjaciół z ruchu o modlitwę. Przekazał też pozdrowienia ks. Giussaniemu. Święto z okazji inauguracji Centrum odbyło się z przemówieniami, śpiewami, tradycyjnymi tańcami. Zrodziło się naprawdę z nowego sposobu postrzegania człowieka, z szacunku mającego początek w spotkaniu małego, prawie nic nie znaczącego człowieka o przemienionym sercu, z Chrystusem.

Marco, Udine

 

Codzienna przyjaźń

Drogi księże Giussani, był to dla mnie i mojej rodziny rok niezwykły i pełen łaski. Pomimo znacznej odległości od rodzinnego domu, bariery językowej i trudu związanego z nauką nowego języka, dzięki przyjaciołom ze Szkoły Wspólnoty w Montrealu mogłem odkryć piękno wydarzenia Chrystusa w najbardziej „cielesny” i codzienny sposób. Każdy szczegół dnia i tygodnia, wypełniony był przez grupę osób tworzących towarzystwo, starające się przypominać wzajemnie „dlaczego” wszystko się wydarza. Poznany, nowy sposób życia wzbudził we mnie wielką wdzięczność za dar spotkania Ruchu, ponadto pozwolił mi cieszyć się bardziej rzeczywistością. Chciałbym przywołać imiona wszystkich moich przyjaciół, przedstawić okoliczności, które mi pomogły, co oczywiście nie jest możliwe. Wspomnę tylko, że nie mógłbym nigdy zapomnieć ojcowskiego spojrzenia Johna Zucchi i całej jego rodziny, piękna przebywania w domu Marka Basika, wspólnego gotowania, dyskutowania o medycynie i poznawania wszystkich restauracji Montrealu. Nie mógłbym zapomnieć gościnności studentów z Ruchu: Antonia i Tommaso, jedynej (...) okazji do uczestnictwa w Szkole Wspólnoty lekarzy, a dzięki niej do codziennego urzeczywistniania myśli Ruchu w doświadczeniu pracy w szpitalu. Wspólne przeżywanie Drogi Krzyżowej w Starym Montrealu było moim pierwszym spotkaniem z ruchem. Kolacja z Johnem, Cecilią, dziećmi, kardynałem Marc Ouelletem, prymasem Kanady i moją grupą Bractwa, odbyta w Forli na zakończenie Meetingu. Na pewno nie była ostatnią. Już po dwóch minutach obcość, dystans, bariera językowa i zmęczenie zostały przezwyciężone przez zaistniały fakt. Był to wyjątkowy wieczór. Na zakończenie kardynał sprawił wszystkim wielką radość żegnając się z nami słowami: „Jesteście piękną rodziną, Kościół tutaj żyje”.

Mattia

 

Chrześcijańskie „szaleństwo”

Od pewnego czasu mam w głowie myśl: prośba jest wszystkim. Oczywiście proszę, ale spostrzegam, że mam pretensję, chodzi przede wszystkim o to, co ma się wydarzyć. Prośba rodzi się we mnie, gdy coś mi dolega i nie daje spokoju. Kiedy proszę Pana mówiąc: „Przyjdź” i myślę o czymś lub o kimś, kogo kocham, chcę ocalić zaistniałą sytuację bądź dramat. Tak więc na pierwszym miejscu osobą, która powinna działać i kochać jestem ja. Powoduje to smutek, ponieważ przekracza moje możliwości. Fakt, że prośba jest wszystkim, wywraca porządek myśli, ponieważ jest tak, że ja pragnę wszystkiego. Prawdziwa prośba zawiera głównie świadomość własnej nicości, stąd nieustanna potrzeba Kogoś innego, aby trwaći być. Zatem prośba zawiera świadomość Jego obecności, która działa i odpowiada! Doświadczyłam już Jego niemożliwej odpowiedniości, odpowiedzi na moje pragnienie. Dlatego mam pewność, że i tym razem zostanę wysłuchana. Teraz, kiedy jestem w potrzebie, w nowej rzeczywistości i dlatego wołam Go: „Przyjdź również dziś, bo nie daję sobie rady!”. Niesamowite jest, że ofiarowanie całego cierpienia, z powodu własnej niezdolności i braku spójności, daje mi ogromny spokój. Myślę o Piotrze, o tym, że jego „tak” doprowadziło go do śmierci. Nie dlatego płaczę, można płakać ze strachu, ale płaczę z powodu czułości. Nie jest ona moja, gdyż w wyznaniu „kocham Cię” jest mój ojciec, mama, bracia, krewni, Franci, ks. Giussani, mój dom, cały świat i pęka mi serce. Staje się dla mnie coraz bardziej oczywiste, że powołanie jest wezwaniem. Wzrusza mnie sposób, w jaki wyraża to postać św. Mateusza na obrazie Caravaggia. W tym okresie często wracało do mojej świadomości słowo „pokora”, znajdujące się w Magnificat: „Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej”. Wszystko zostało mi dane, przede wszystkim dom, potem praca, gdzie zawsze jest coś, czego ja nie wybrałam, co wzywa mnie nieustannie do uczenia się życia i przyjmowania odmienności. Często proszę Maryję, aby moje życie było płodne. Podobnie jak we wszystkich sprawach używamy różnych obrazów, myślę o płodności jako o sposobie wyrażenia siebie, na przykład w pracy, czyli w nauczaniu...

Przychodzenie do biura z zapałem tworzenia czegoś nowego, jakby moje „tak” miało ocalić świat, okazało się niezwykle proste. Pewnego dnia koleżanka, która wie o moim powołaniu powiedziała: „Dlaczego nie znajdziesz sobie mężczyzny?”, odpowiedziałam: „Przecież jest już Ktoś, kto mnie znalazł!”, a ona: „Tak, ale kogoś realnego, prawdziwego…”. Odpowiedziałam: „Przepraszam, ale kto może być bardziej realny i prawdziwy niż Jezus?”. Pomyślała przez chwilę, po czym usłyszałam: „Masz rację!”. Inna moja prośba skierowana do Maryi, to aby pozbawiła mnie strachu przed utratą czegoś…, myślałam o wszystkich spotkanych osobach, tych z którymi mieszkałam i kochałam, mówiłam do siebie: „Jak można przechodzić od jednej sprawy do drugiej?”. Bo tak jest i nie można się nigdy zatrzymać. Aby zdążać w kierunku przeznaczenia, trzeba czasem zostawić wiele osób. Oznacza to tyle, co pozwolić im iść ku ich przeznaczeniu, niekoniecznie towarzyszyć im w tej drodze. Widziałam kiedyś malutkie dziecko z mamą i przypomniałam sobie jak ks. Giussani mówił o osobach w tramwaju: patrzysz na nie jeden raz, myślisz o ich przeznaczeniu i już nigdy ich nie stracisz, (czy jest coś prawdziwszego?). Patrzyłam na to delikatne dziecko z namysłem, stał się on moim na zawsze! (Gdyby ktoś usłyszał wypowiedziane w duchu przeze mnie słowa, pomyślałby, że zwariowałam). To właśnie chrześcijańskie szaleństwo, to że mamy Tego, który podtrzymuje wszystko, „Chrystus wszystkim we wszystkich”. Dlatego już nigdy niczego nie stracę, nie muszę o niczym zapominać, niczego zostawiać. Moje życie już nie jest podzielone, wszystko zostało zjednoczone. Mam w dłoniach nić wiążącą wszystkie sprawy i nie boję się przechodzić z jednej sytuacji do innej. Ta nić prowadzi mnie do sensu, w którym wszystko się zaczyna i kończy, dlatego mogę powiedzieć, że posiadam wszystko. Tak właśnie rozumiem zdanie: „Prośba jest wszystkim” i dlatego proszę: „Przyjdź Panie Jezu”.

Manu, Bolonia

 

Dzieci z Cojasce

Ten e-mail jest podziękowaniem, które wysłałam Simonie, odpowiedzialnej za projekty Avsi w Europie Wschodniej. Wysłałam go po powrocie do Włoch z Rumunii, gdzie spędziłam miesiąc w czasie tegorocznych wakacji, pracując jako wolontariuszka Avsi.

Droga Simono! Od tygodnia jestem już w domu z rodziną i przyjaciółmi, ale nie mogę przestać myśleć o Cojasce, o dzieciach i wszystkich cudownych, poznanych tam osobach. Aby podtrzymywać poczucie bliskości, nieustannie o nich opowiadam. Decyzję o wyjeździe do Rumuni, podjęłam dość nagle, po kolejnym, słabym egzaminie. Propozycja nie wydawała mi się zbyt kusząca od samego początku, a kiedy usłyszeniu komentarze krewnych i przyjaciół na temat miejsca podróży, mój entuzjazm ostygł zupełnie. Zdobyłam się na odwagę nawiązania kontaktu z wami, również dlatego, że nie oczekiwałam pozytywnej odpowiedzi. Kiedy otrzymałam wasze zaproszenie, poczułam lekką panikę. Nie wiem doprawdy dlaczego zgodziłam się wtedy wyjechać. Zawsze byłam osobą nieśmiałą i spokojną. Unikałam sytuacji, w których musiałabym ryzykować, nawet minimalnie. Pomimo to w dzień poprzedzający wyjazd, a zarazem pierwsze tego rodzaju doświadczenie w życiu, jak i podczas podróży w samolocie, czułam niewytłumaczalny spokój. Pierwsze dwa dni spędziłam w Bukareszcie w towarzystwie Ramony. Cały weekend wysyłałam wiadomości i telefonowałam do Włoch szukając otuchy i towarzystwa, nie dając przy tym nikomu poznać, że przeżywam kryzys i odczuwam samotność. Następnego dnia, to jest w poniedziałek, nadszedł moment wyjazdu nad morze z grupą dzieci. Siedziałam w autokarze i patrzyłam przed siebie na drogę, bez słowa. Za mną piętnaścioro dzieci, które co jakiś czas spoglądały na mnie, szeptały coś i śmiały się między sobą. Przez cały czas chodziło mi po głowie tylko jedno pytanie: „Co ja tu robię?”. W pewnej chwili usłyszałam za plecami dwa lub trzy dziecięce głosy: „Piękna?”, „Foto modelka?”… Odwróciłam się, a jedna z dziewczynek powiedziała do mnie, że jestem piękna. Nie wiem jak, ale od tego momentu zaczęłam rozmawiać z nią i innymi osobami. Po przyjeździe na miejsce te same dzieci szukały mnie na plaży, aby grać razem w siatkówkę i pośmiać się ucząc mnie rumuńskiego. Tak zapamiętałam pierwsze słowa. Dzieci z ich uczuciem i chęcią przebywania ze mną nauczyły mnie wiary w siebie i umiejętności stawiania czoła różnym sytuacjom. Jednak, jeśli teraz jestem bardziej pewna siebie, wiem, że nie zawdzięczam tego tylko im. Udział miała także Alina. Pierwszego wieczoru nad morzem, dla zabawienia dzieci, zaproponowała ułożenie piosenki po włoskui rumuńskuz choreografią, zwracając się o pomoc także do mnie. Przez cały wieczór miałam nadzieję, że zapomni o moim śpiewaniu i tańczeniu, ale niespodziewanie usłyszałam: „A teraz zaśpiewa dla nas Maria”. Powtarzałam sobie w duchu: „Bez paniki, wszystko będzie dobrze, w końcu nikt mnie tu nie zna”. Wstałam i przed dziećmi, dorosłymi, spacerującymi przechodniami zaczęłam tańczyć i śpiewać na całe gardło. Odblokowałam się całkowicie, od tej pory mogłam już robić wszystko. Dzieci szukały mnie chcąc nauczyć się tańca i włoskich piosenek. Możliwość przebywania wśród osób takich jak Ioana, Alina, Cristina i Diana, nie wspominając dzieci, pomogła rozjaśnić mi plany związane z przyszłością na uniwersytecie. Jednak, przede wszystkim pomogła mi w tym bardzo Alina. Zobaczyłam jej miłość, sposób w jaki podejmuje swoją pracę, jak obdarza dzieci uczuciem, jak martwi się o ich przyszłość, a przede wszystkim, żeby w ogóle tę przyszłość miały. I tak swoim przykładem zdołała wskazać mi drogę.

Maria

 

Wspólna modlitwa

Drogi księże Giussani. 13 lipca ubiegłego roku doznałam udaru, po czym czułam się bardzo źle i pozostałam lewostronnie sparaliżowana. Lekarze nie dawali mi szans życia. Cierpię i ofiarowuję każdy dzień. Wraz z przyjaciółmi z ruchu, odwiedzającymi mnie licznie, modlę się i proszę o całkowite uzdrowienie. Chcę opowiedzieć o dwóch wydarzeniach, które miały miejsce w ostatnim czasie. Kiedy leżałam w szpitalu, była ze mną w sali kobieta chora na miażdżycę, sparaliżowana od 25 lat. Wyznała mi, że kiedyś dużo się modliła, ale odkąd zaczęła chorować nie potrafi. Modliłam się za nią do św. Ricardo Pampuri. Następnego dnia rano poprosiła o Komunię Świętą i była bardzo zadowolona, że zdołała na nowo podjąć modlitwę. Inna rzecz dotyczy pomagającej nam w domu Rumunki. Podczas szkoły wspólnoty zaprosiliśmy do uczestnictwa również ją i zaczęła przychodzić regularnie.

Silvia, Rosja

 

Potwierdzić Innego

Jestem młodym odontologiem z Trento. Tegoroczne lato spędziłem w Banialuce, w Bośni. Do wyjazdu przyczyniła się przyjaźń z moim proboszczem. Wielką pokusą było, aby jechać tam z wieloma projektami i pretensją rozwiązywania tamtejszych problemów naszymi metodami. Pierwszego dnia ks. Lucio poprosił nas abyśmy współdzielili ze spotykanymi ludźmi to, czym żyjemy w ruchu. Dwie miejscowe dziewczyny były niezwykle zdumione, że wziąłem dwa tygodnie urlopu, aby pracować dla Caritas w Banialuce. W tamtejszych okolicznościach, w bardzo cielesny sposób, poprzez propozycję ks Lucio, nauczyłem się przeżywać moją pracę jako bardzo konkretny aspekt miłości do Chrystusa. Rozumiałem i współdzieliłem potrzeby tamtych ludzi, współdzieląc z nimi sens życia. Wróciłem do pracy we Włoszech z nową świadomością. Przecież jeśli jestem odontologiem, to tylko dzięki otrzymanym talentom (inteligencji, dobrej woli, zręczności), które, jeśli są dobrze zastosowane przynoszą wielki owoc. Jestem wdzięczny za wszystko co otrzymałem w życiu i mogę powiedzieć za św. Franciszkiem: „Ofiaruj to co masz, a odkryjesz że jesteś bogaty”. Pewnego ranka w Bośni odmawiałem Anioł Pański i poruszyły mnie słowa Maryi: „Niech mi się stanie według słowa twego”. Codziennie prosiłem aby stać się narzędziem w Jego rękach, by wypełniać Jego dzieła. W ten sposób przestało mieć znaczenie to, co jestem w stanie zrobić (ilu pacjentów zdołam wyleczyć), zaczęło być ważne kim potrafię być. Trzeba uczyć się patrzeć na ludzi, których się spotyka jak na przyjaciół potrzebujących sensu życia i towarzystwa, tak jak potrzebuję ich ja sam. Trzeba patrzeć na człowieka poprzez ostateczne jego przeznaczenie, którym jest Chrystus. Patrzeć spojrzeniem wnikającym głębiej - w wartość stojącej przed tobą osoby. Moja egzystencja jest albo potwierdzeniem siebie samego (jak bardzo jestem dobry pomagając biednym w Bośni), albo usiłowaniem potwierdzania Kogoś Innego w moim życiu. Modlę się tylko o to, aby pozostać wiernym wobec pewnych osób (wszystkich, które mnie tak wychowały), gdyż mam przeczucie, że życie tą świadomością jest kluczem do zaspokojenia mojego pragnienia szczęścia!

Cristian

 

Pielgrzymka do Częstochowy

Najdroższy księże Giussani. Jutro wyjeżdżam do Ruandy, aby pracować dla Avsi. Jestem podekscytowana, przestraszona i wdzięczna, ponieważ mój wyjazd (to jednocześnie moja pierwsza praca!) zawdzięczam spotkaniu, które przemieniło i wciąż przemienia moje życie! Odbyłam pielgrzymkę do Częstochowy. Było to niesamowite doświadczenie! Kiedy wracałam do domu wydarzył się cud. W kwietniu 2004 r. został porwany krewny mojej adopcyjnej siostry. Miało to miejsce w Północnej Ugandzie. Prosiłam Matkę Częstochowską właśnie o uwolnienie Pasquale (ma zaledwie 14 lat). Rankiem 13 sierpnia przyczepiłam karteczkę z tą intencją na ścianie kaplicy cudownego obrazu. Tego samego dnia po południu otrzymałam z Ugandy wiadomość o uwolnieniu chłopca! Bardzo pragnęłam opowiedzieć Ci o tych wydarzeniach, bo właśnie poprzez Twoją osobę mogłam poznać Maryję, Matkę nas wszystkich. Poznałam sposób patrzenia na Nią pozwalający coraz bardziej kochać Chrystusa! Dziękuję Ci za twoje ojcostwo! Powierzam Cię Maryi i codzienne odmawiam za Ciebie Zdrowaś Mario, za Ciebie, za ruch i cały Kościół!

Maddalena


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją