Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2015 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2015 (styczeń / luty)

Życie CL

Synowie marnotrawni

Poszukiwanie siebie, możliwość odkrycia ojca na nowo. Oraz oczekiwanie, cierpliwość. Rodzice, nauczyciele i młodzi opowiadają o doświadczeniu miłości, która nie mówi „precz”, ale „idź”. Tak jak w przypowieści.

Paola Bergamini


GOSZCZENIE

CIASNE ŻYCIE

Alexandra ma pięć lat, gdy pojawia się w życiu Angeli i Roberta, którzy prawie 10 lat po ślubie decydują się otworzyć swoje małżeństwo na adopcję. Jest błyskotliwą dziewczynką z silnym charakterem. Zrozumieli to już na samym początku. Angela wspomina: „Z nią nie można było długo dyskutować. Wbijała w ciebie wzrok i pytała”. Po niej przyszedł Alfonso i Marco. Alfonso miał ciężką wadę serca. Zmarł, mając zaledwie 22 miesiące. „Od samego początku wiedzieliśmy, że szanse na przeżycie są małe, jego istnienie zmieniło jednak życie naszej rodziny. Nauczyliśmy się nie bać śmierci, a tylko to pozwala wychować dzieci do życia. Mogliśmy to zrobić za sprawą tych przyjaciół, których mieliśmy obok siebie, kierujących nasze spojrzenie ku górze”. W dniu pogrzebu Alfonsa Alexandra podchodzi do mamy i mówi: „Nie jestem smutna. Zobacz, ile osób kocha jego i nas”.

W wieku 16 lat Ale odkrywa, że wszystko jest dla niej za ciasne. Poczynając od liceum klasycznego, które porzuca w trzeciej klasie. Zaczyna się burzliwy okres. Wspomina: „Nie było mi źle w rodzinie, ale czułam się tak, jakbym miała na sobie za ciepły sweter. Chciałam czegoś innego. Szukałam czegoś innego”. Rodzice mówią jej: „W porządku. Ale w takim razie nie będziesz siedziała w domu. Znajdź sobie pracę”. Przez sześć miesięcy pracowała fizycznie. Potem wznowiła naukę, zmieniając profil. A potem znowu porzuciła szkołę. Kontynuuje swoją opowieść: „Wolność, którą mi dawali, nie znajdowała się w zadaniach do wykonania, ale w ich spojrzeniu na mnie. W poszanowaniu tego, czego poszukiwałam dla mojego życia, a było to to, czego pragnęli także oni dla swojego życia, chociaż w inny sposób”.

Są to trudne lata, także lata starć. Ucieczek i powrotów. Angela opowiada: „Jeśli szanujesz swoją wolność, to znaczy lgniesz do planu, jaki Bóg ma względem ciebie, potrafisz uszanować wolność swoich dzieci. Kiedy mówią ci: «Teraz ja decyduję o swoim życiu. Odchodzę», możesz odpowiedzieć: «Idź», zamiast: «Precz». Ojciec syna marnotrawnego nie pobiegł za nim, ale na niego czekał. Nie możesz ograniczyć ich do sposobów postępowania, których sam byś pragnął”.

„Nie zawsze jest łatwo – wyjaśnia Roberto. – Oczywiście. Uczysz się zachowywać w sercu pozytywne spojrzenie, to znaczy nie pozwalać przeważyć strachowi. A możesz to zrobić, kiedy masz koło siebie przyjaciół współdzielących z tobą tę drogę. Których zawsze możesz pytać i prosić. Następnie… uczysz się zachowywać dystans do sytuacji. Przede wszystkim strzec relacji między mężem a żoną. Czasami wyjeżdżaliśmy z Angelą na dwa dni. Wcześniej prosiliśmy o pomoc krewnych i przyjaciół i w drogę. Ponieważ my, razem, byliśmy portem, do którego oni mogli zawsze zawinąć”.

W wieku 18 lat Ale wyjeżdża do Ameryki pracować jako opiekunka do dzieci. Zostaje dwa miesiące, potem wraca. „We Włoszech miałam chłopaka, ale to nie tylko ze względu na niego chciałam wrócić. Tam także wszystko było dla mnie za ciasne, tęskniłam za tą przyjaźnią, którą widziałam zawsze w domu. Nie pamiętałam nic z tego, o czym mi mówiono, ale to, co dla mnie czyniono, owszem. Jedno było jasne: nigdy nie byłam dla nich problemem do rozwiązania, podobnie jak dla ich przyjaciół”.

Po powrocie do Włoch pracuje w firmie Roberta i zdaje zaocznie maturę. Pewnego ranka mówi im przy śniadaniu: „Tak naprawdę chciałam się tylko dowiedzieć, czy kochaliście mnie, czy też swoje wyobrażenie o mnie”. Życie już jej tak nie uwiera. Kończy studia w Europejskim Instytucie Designu (IED). Potem przychodzi praca, małżeństwo, trójka dzieci. Wciąż jednak czegoś brakuje.

Pewnego wieczoru podczas transmisji Szkoły Wspólnoty z księdzem Juliánem Carrónem Angela widzi wchodzącą Ale. „Pomyślałam, że potrzebuje czegoś dla dzieci”. Tymczasem Alexandra siada i słucha. „Latem pojechałam na wakacje Ruchu zaproszona przez kilku przyjaciół. Znalazłam tam coś tak pięknego, że wykraczało to poza moje opinie. Była tam głębia życia, której pragnęłam dla mojego życia, dla mojej rodziny. To, co widziałam w moich rodzicach”. Bezpieczny port, do którego można zawinąć.

 

W SZKOLE

„WRÓCIŁEM DO DOMU”

Enrico jest pełnym życia chłopakiem, zawsze niespokojny i niepozbierany na tyle, żeby budzić sympatię. Szkoła zawsze mu nieco zawadzała. Nie zalicza pierwszej klasy liceum o ścisłym profilu i w ten sposób postanawia przenieść się do Państwowego Technikum Przemysłowego (ITIS) na profil informatyczny. Marina, nauczycielka, będąca jednocześnie odpowiedzialną za GS w Genui, dobrze się z nim dogaduje, nawet jeśli nie brakuje między nimi starć. Wspólnie spędzane wieczory, wakacje, Szkoła Wspólnoty, a w lecie miesiąc pracy w hotelach Tivigest, gdzie poznaje nowych przyjaciół. Życie naprawdę jest ciekawe, nawet jeśli nie zawsze jest łatwe. Enrico wspomina: „Trzeciej klasy znowu nie zdałem i choć nie zostawiłem tego towarzystwa, coś zaczęło się psuć”. Czasem ma wrażenie, że niektóre pytania na temat sensu życia, sprowokowane także przez niektóre trudne sytuacje rodzinne, sprawiają, że jego serce wybucha. „W pewnym momencie miałem już dosyć. Powiedziałem sobie: wystarczy. Lepiej mieć spokój”. Nie trzaska drzwiami, po prostu nie pokazuje się już więcej. Marinie mówi, że lepiej uczy mu się z kilkoma kolegami. To tylko wymówka: wie o tym on i wie Marina, która nie prawi mu kazań ani też nie obmyśla strategii, by go zatrzymać. „Możesz rzucać wyzwanie wolności młodych, będąc z nimi w relacji, nie planując, że masz ich zaprowadzić tam, gdzie ty chcesz. Możesz ich kochać, wymyślając tysiąc sposobów przyciągnięcia ich spojrzenia, musisz być jednak świadomy tego, że to Pan działa. Czas i sposoby należą do Niego. Jest to jedyna możliwość, by nie niepokoić się o to, co się robi. Nawet jeśli trudno jest pozwolić, by nie zwyciężyła złość. Enrico pozostał w moim sercu”. Czasem do niego dzwoni, przekazuje mu pozdrowienia od jednej czy drugiej osoby.

Przychodzi matura z doskonałym wynikiem. We wrześniu znajduje pracę, a w międzyczasie poznaje dziewczynę, z którą zaczyna się spotykać. Wszystko zdaje się zmierzać w dobrym kierunku: kawałki układanki pasują do siebie. „Wydawało mi się, że znalazłem spokój”. Potem, z dnia na dzień, układanka się rozsypuje. „Dziewczyna mnie zostawiła, praca nie daje mi satysfakcji. Być może nie chciałem przyjąć do wiadomości, że chodziło o coś innego, co się nie układało. W ten sposób postanowiłem skończyć z całym dotychczasowym życiem”.

Zmienia miejsce zamieszkania. Przeprowadza się do Mediolanu w poszukiwaniu nowego zajęcia. Jest sam. Pewnego dnia jego siostra, studiująca w stolicy Lombardii, składa mu propozycję: „Chciałabym, byś poznał Claudia Bottiniego [jednego z odpowiedzialnych za CL w Mediolanie – przyp. red.] i jego przyjaciół. Dlaczego nie przyjdziesz na Szkołę Wspólnoty, którą prowadzi? – Pomyślę o tym” – brzmi odpowiedź.

„Kiedy nadszedł wyznaczony dzień, postanowiłem pójść. Nawet ja sam nie wiem za bardzo, dlaczego. Być może naprawdę to był już koniec. Bez przyjaciół, bez dziewczyny, bez pracy. Co tak naprawdę miałem do stracenia? A poza tym zawsze ufałem mojej siostrze. Widziałem, że jest szczęśliwa”. Idzie na Szkołę Wspólnoty, poznaje Claudia, a potem Riccarda, Matteo, Giacomo… Ponownie z mocą wyłania się to pragnienie pełni, te pytania o życie, które wydawały się uśpione. Na nowo rozkwita wspomnienie lat GS, nie jako wspomnienie z przeszłości; teraz ma gęstszą konsystencję. To jest nowy początek, nieoczekiwany. Po kilku miesiącach dzwoni do Mariny: „Muszę ci opowiedzieć, co mi się przytrafiło. Odwiedzę cię po powrocie”.

Pewnego letniego wieczoru dzwoni do niej do domu. „Cześć, jestem na dole. – Wejdź, jest tu na kolacji młodzież GS”. Enrico wchodzi, nie zna już prawie nikogo i zaczyna opowiadać swoją historię. „Na koniec powiedział mi: «Wróciłem do domu». Jezus poprzez towarzystwo Ruchu nigdy go nie opuścił. Wciąż na niego czekał”.

 

W RODZINIE

WYBÓR LAURY

Pierwsze lata małżeństwa były naznaczone dla Luigiego i Fernandy bolesnym doświadczeniem czterech utraconych ciąż. Dla obydwojga jedna rzecz natychmiast staje się oczywista: „Dzieci są darem. Oczywiście upragnionym, ale darem. Mają w sobie obietnicę dobra, która nie zależy od nas”. Potem natomiast pojawili się, jedno po drugim, w krótkim odstępie czasu Lucia, Laura, Caterina i Giovanni.

Życie płynie bez większych problemów, bez większych zawirowań. Luigi wyjaśnia: „Zawsze staraliśmy się zachęcać do tego, co jest nam najdroższe – do towarzystwa Ruchu, które mogli widzieć w codziennej relacji z naszymi przyjaciółmi. Nigdy jednak nie mówiliśmy: «Idź na Szkołę Wspólnoty. Jedź na wakacje GS». Spotykali osoby współdzielące nasze doświadczenie, które je zafascynowały”. Pokusa mówienia, co muszą robić, co lepiej zrobić, zawsze czai się za rogiem. Fernanda kontynuuje: „Zawsze chciałbyś dla nich więcej. By mniej się męczyli, ponieważ ty już to przeszedłeś, wiesz, jak wszystko wygląda. Czasem jednak trzeba się powstrzymać i tylko ich wspierać. Ugryźć się w język. Nie gadać za dużo. Z całej czwórki największy opór stawiała być może Laura, ponieważ nigdy nie pozwalała, by coś «trzeba było zrobić»”.

W maju 2013 roku to właśnie Laura ogłasza swoją decyzję: we wrześniu wstępuje do nowicjatu sióstr klauzurowych w Vitorchiano. W lipcu kończy studia medyczne. „W poprzedzających miesiącach zauważyliśmy w niej większą intensywność, wielką powagę w stawianiu czoła każdemu aspektowi życia” – opowiada Fernanda. Ostatnie egzaminy zdane na najwyższe oceny. Nawet jej promotorka była zdumiona jej pracą. Luigi wspomina: „Patrzyliśmy na nią, przeczuwając coś wyjątkowego. Absurdalnie role się odwróciły: to my podążaliśmy za nią. Oczywiście, ta radykalna forma była dla nas niespodzianką”. I wciąż pokusa, by powiedzieć: tak dobrze idzie ci na studiach, tak bardzo ci się podobają, zobacz, jak się angażujesz, zdaj przynajmniej egzamin państwowy, potem zdecydujesz. Fernanda opowiada: „Nasza wolność zaangażowała się w towarzyszenie jej. Odczuwaliśmy smutek i tęsknotę, wiedząc, że nie możemy do niej zadzwonić ani jej zobaczyć, kiedy mieliśmy na to ochotę. Rozłąka, przyzwolenie na wyjazd przysparzało cierpienia”.

W połowie września odwożą ją do Vitorchiano. Życie nie jest już takie samo dla Luigiego i Fernandy. Zmienia się relacja między nimi. Nic już nie jest oczywiste. Tak jak poranna modlitwa, by zarówno dla Laury, jak i dla nich Jezus stawał się coraz bardziej towarzyszem. „Człowiek uczy się od dzieci” – mówi Fernanda. I w ten sposób pewnego ranka znajduje na stole w kuchni karteczkę: „Przepraszam za wczorajszy wieczór. Luigi”. W ciągu 32 lat małżeństwa nic takiego nigdy się nie przydarzyło. Tak naprawdę była to tylko zwyczajna dyskusja dotycząca jakiejś błahostki. Niczemu jednak nie można już pozwolić umknąć. Luigi kontynuuje: „Czułem się właśnie jak dobry brat z przypowieści o synu marnotrawnym. Myślałem, że wiem już wszystko, że byłem w porządku. To był nowy początek”.

W listopadzie 2014 roku na ceremonii obłóczyn pojawia się także promotorka Laury. I wciąż to pytanie: „Co to wszystko ma wspólnego z tym, co studiowałaś?”. Na co ona: „Od momentu, w którym zostałam poczęta, to wszystko, co zainwestowali we mnie moi rodzice, było dla tego. Po to, bym tutaj dotarła”. Do domu.

  

„Syn marnotrawny pozostanie na zawsze obrazem tego, który mając wszystko (…), nie jest w stanie oprzeć się fascynacji autonomii; wszystko jawi mu się jako przeszkoda w jego lęku o bezgraniczną wolność (…). Wszyscy możemy wyobrazić sobie owo drżenie ojca w obliczu wolności syna. Niezależnie od wszystkiego ojciec podejmuje ryzyko wolności syna. Jakaż miłość do wolności syna, aby on mógł na nowo odzyskać poprzez swoje doświadczenie to, co już wiedział!”

ks. Julián Carrón (ze „Strony pierwszej”, „Ślady” 5/2014)

„I wydarza się coś nieoczekiwanego. Właśnie wtedy, gdy syn jest najbardziej pogubiony, kiedy aby przeżyć, zniża się do jedzenia strąków, którymi żywiły się świnie, jeszcze nie wszystko jest stracone. Dlaczego? Dlatego, że właśnie w chwili, w której najmniej można by się tego spodziewać, syn «wraca do siebie». Syn odnajduje się wewnątrz czegoś, co się nie zgubiło. Właśnie w chwili pozornie największej ciemności i zamieszania do głosu dochodzi jego serce z jego konstytutywnymi oczywistościami i wymogami. Wszystkie jego błędy nie są w stanie wymazać z pamięci jego domu, jego ojca (…). Uświadamia sobie wielkość swojej potrzeby i dobro, iż ma ojca”.

ks. Julián Carrón (ze „Strony pierwszej”, „Ślady” 5/2014)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją