Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1991 > Biuletyn - maj

Ślady, numer 2 / 1991 (Biuletyn - maj)

Teksty ks. Giussaniego

Spełniona obietnica

Notatki z rozmowy ze studentami, sierpień 1990

Luigi Giussani


"Oto pokolenie, które Cię szuka, szuka Twego oblicza, Boże Izraela": to powinna być definicja naszego towarzystwa. "Boże, mój Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca wody" (Ps 62). Problem każdego z nas polega na tym, czy te słowa odpowiadają prawdzie naszego życia. Skąd się bierze cień, który natychmiast na nie pada? Nie jest to przede wszystkim problem niewiedzy lecz wolności."Ciało moje tęskni za Tobą": w cienkiej nici prawdy albo szczerości owego pragnienia mieści się istota krótkiego ostrza naszej wolności, gdzie w grę wchodzi cała nasza osoba. Tym, o co rzeczywiście chodzi w przypadku wolności, jest odblask Tajemnicy Boga w naszej osobie. Ponieważ, chociaż zamysł Boga spełnia się niezawodnie, to jednak szczęście nie może stać się moim udziałem, jeśli go nie chcę. Później powrócimy do znaczenia tych uwag.

Począwszy od Ekip 1976, które nosiły znamienny tytuł Od utopii do obecności (zwracano wtedy uwagę na potrzebę przejścia od polegania na projekcie,reaktywnym i zdominowanym przez klimat ideologiczny tworzony przez innych, do przeżywania oryginalnej obecności), przebyliśmy drogę, która przynagla nas teraz do podważenia i usunięcia również słowa "obecność". Ponieważ wszystko to, co uczyniliśmy w tych latach na uniwersytetach, cała nasza ekspresja obecności, czerpie swą ostateczną konsystencję z osoby. Obecność bierze się z osoby, jedynie i wyłącznie z osoby; tu chodzi o sprawę, która utożsamia się z moim ja. Tak że, jeśli posłużyć się porównaniem, gdyby wszyscy zdradzili, gdyby wszyscy sobie poszli, ja, taki jaki jestem, nieodpowiedni i niezdolny, "pozostanę" i wszystko zaczęłoby się ode mnie na nowo.

Tym, co definiuje osobę, jako ołtarz i bohatera obecności, jest jasność świadomości, która zwie się wiarą. Wiara oznacza pojmowanie rzeczywistości w jej ostatecznej perspektywie: oznacza uznanie, rozpoznanie tego, dzięki czemu wszystko istnieje, owej wielkiej Obecności, co umożliwia przekształcające posługiwanie się rzeczami, dzięki któremu wszystko układa się w pokoju. Inteligencja naturalna nie jest w stanie dosięgnąć ostatecznego horyzontu rzeczywistości. Tylko dzięki temu, że coś się nam wydarzyło, nasza inteligencja jest go w stanie rozpoznać i dosięgnąć, tylko dzięki temu nasza osoba jest obecnością. Musimy pamiętać, że wszystko to odnosi się do każdego z nas, wskutek decydującego i największego wydarzenia, jakie nam się przytrafiło.

1. "Wydarzenie realne w życiu człowieka"

L. Wittgenstein odnotował w swoich dziennikach to rewelacyjne spostrzeżenie: "Chrześcijaństwo nie jest doktryną, nie jest też teorią na temat tego co było i co będzie udziałem ludzkiej duszy, lecz jest opisem realnego wydarzenia w życiu człowieka". Tym co definiuje fenomen chrześcijański jest wydarzenie Chrystusa, który napotyka, ogarnia i przenika moje życie. Chrześcijaństwo jest wydarzeniem Chrystusa jako osoby w mojej egzystencji. Dlatego św. Augustyn, przeciwstawiając się kulturze dominującej, podnosił swego czasu oskarżenia: "To jest straszna i ukryta trucizna waszego błędu, że sądzicie jakoby łaska Chrystusa polegała na przykładzie do naśladowania, jaki pozostawił, a nie na darze Jego osoby". Wydarzeniem realnym jest Chrystus, Słowo życia, które stało się Ciałem i puka do drzwi mojej egzystencji, jak mówi pierwszy rozdział Ewangelii św. Jana.

To o czym mówimy zostało mocno podkreślone w rozdziale czwartym pierwszego listu św. Jana: "Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie. Po tym poznacie Ducha Bożego: każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga. Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch Antychrysta, który - jak słyszeliście -nadchodzi i już teraz przebywa na świecie".

Chrześcijaństwo jest realnym wydarzeniem Chrystusa, Słowa Wcielonego, które napotyka i ogarnia nasze życie. Poza uznaniem tego wydarzenia istnieje tylko kłamstwo, antychrystus. A kłamstwo jest śmiertelnym i niszczącym manipulowaniem tym, co ludzkie. Stąd św. Paweł, ze swoją zadziwiającą pasją, mówił: "Nie znam nikogo poza Chrystusem i to Chrystusem ukrzyżowanym", co znaczy: nie znam nikogo poza tym historycznym Chrystusem. Niezależnie od tego, jak bardzo możemy się czuć zażenowani tym stwierdzeniem, zostaliśmy wezwani, aby się z nim utożsamić, to znaczy aby uznać realne wydarzenie Jego obecności i powtarzać: "Nie mamy nic innego tylko Chrystusa". Nie jest to jakaś przesada św. Pawła ale najwyższa prawda jaką możemy wyrazić.

2. Chrzest, początek nowej osobowości

Postąpmy teraz krok naprzód, kierując się fragmentem św. Pawła: "Wszyscy bowiem dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi - w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa" (Gal 3, 26-27). Spotkanie Chrystusa z moim życiem, wskutek którego Chrystus zaczął być dla mnie wydarzeniem realnym; to wtargnięcie Chrystusa do mojego życia, począwszy od którego wziął się On za mnie i podjął, jako vir pugnator, walkę, by zawładnąć moją egzystencją, nazywa się chrztem. W hierarchii wartości i precedencji, która rządzi naszą codziennością, nic nie jest nam tak obce jak chrzest. A jednak, w ludzkim życiu nie istnieje nic, co byłoby bardziej decydujące od tego faktu, któremu na imię chrzest. Jest to fakt do tego stopnia realny, że można go objąć w całej jego zewnętrzności, że wyznaczony jest precyzyjną datą, że dotknął nas również w sposób fizyczny, w ściśle określonym momencie. Tak jak każdy fakt, może wyglądać on bardzo niepozornie. Również to, że Chrystus wędrował przez pola i przemawiał na placu, mogło, na pierwszy rzut oka, wydać się rzeczą banalną. Ale wraz z tym wtargnięciem, któremu na imię chrzest, zaczęło się we mnie coś nieodwołalnie nowego, ponieważ kiedy wydarzenie realne przenika do wewnątrz jakiejś sytuacji, zmienia ją, określa ją w nowy sposób. Ten, określony w czasie, początek może również zostać pogrzebany pod grubym całunem ziemi albo złożony w grobie zapomnienia i ignorancji, a jednak, to w nim znajduje oparcie i do niego z konieczności musi nawiązywać, wszelki rozwój własnego losu.

Chrzest jest w świecie początkiem nowej osobowości albo "nowego stworzenia". Wyrażenie "nowe stworzenie" jest w Nowym Testamencie jakby stale powtarzającym się refrenem: na przykład w drugim liście do Koryntian, albo we wzruszającym zakończeniu listu do Efezjan; ale o chrzcie, jako o początku "nowego stworzenia" mówi również św. Jakub, a św. Piotr mówi o "wspólnocie krwi" z Tajemnicą, z Bogiem.

Jeśli myślimy o ewidentnej hierarchii naturalnej bytów, wskutek której roślina przewyższa kamień, zwierzę jest czymś więcej od rośliny, a człowiek jest punktem kulminacyjnym tej hierarchii (jako świadomość potrzeby szczęścia, z której, razem z całym światem, jest on utworzony), to chrzest stwarza byt większy od człowieka, daje początek "nowemu stworzeniu". Nowe stworzenie oznacza nową świadomość, zdolność do spojrzenia i pojmowania rzeczywistości, której inni nie są w stanie osiągnąć, oznacza również nową afektywność, zdolność przylgnięcia do rzeczywistości, poświęcenia się dla niej, poświęcenia się dla kogoś innego od siebie, którego inni nawet nie są w stanie sobie wyobrazić. "Nowe stworzenie" ustala inny rozum i inne serce w jedzeniu i piciu, na jawie i we śnie. Słowa prawa, które w Starym Testamencie przywiązywano do ramienia albo żłobiono na odrzwiach domu, dla "nowego stworzenia" stają się normalną świadomością, z którą przebyć trzeba cały splot okoliczności.

W tym spotkaniu Chrystusa z człowiekiem, jakim jest chrzest, zostaliśmy wybrani: "nie wyście mnie wybrali ale ja was wybrałem". Pan jak silny wojownik, Dominus quasi vir pugnator, pochwycił nas, zechciał nas. Ale dlaczego? Dlaczego wybrał Ciebie, dlaczego wybrał mnie? Żeby przez Ciebie, przeze mnie Jego "porwanie" dosięgło innych ludzi, zakomunikowane zostało innym. To jest metoda, której zdecydował się On użyć. Rozpoczął od łona piętnastoletniej dziewczyny (wydarzenie przygotowane przez tysiąclecia historii całego jednego narodu): z tamtego objęcia w posiadanie wyniknęło objęcie w posiadanie ciebie i mnie, to znaczy zawiązały się więzi, ukonstytuował się przepływ ludzi wewnątrz wielkiej fali świata, która dotarła aż do ciebie i do mnie. Gdyż w twoim i w moim życiu Chrystus stał się wydarzeniem realnym.

"Nowe stworzenie", zrodzone ze chrztu, przeciwstawia się temu, co Chrystus nazwał "światem" , o którym powiedział: "Ja za nimi proszę, nie proszę za światem". Pogrążyliśmy się w rzeczywistości ludzkiej przeciwstawiającej się temu, co nam się wydarzyło, w rzeczywistości, która potrzebuje tego, co nam się wydarzyło, a więc potrzebuje, żebyśmy żyli tym, co się nam wydarzyło, ale świadomie i emocjonalnie jest radykalnie obca, jest w opozycji do tego, co się nam wydarzyło: stąd też i w opozycji do nowej osobowości, do nowego stworzenia. "Przyjdzie czas - mówi św. Antoni Pustelnik - gdy ludzie postradają rozum i do kogoś, kto nie jest wariatem będą mówili: jesteś wariat, a powiedzą tak jedynie dlatego, gdyż nie będzie on do nich podobny".

Również my, którzy zostaliśmy wybrani, możemy pogrążyć się w mulistym oceanie świata, nie pamiętając o tym, co nam się wydarzyło, popadając w zapomnienie, to znaczy nie żyjąc pamięcią, która jest świadomością obecności Chrystusa, realnego wydarzenia w naszym życiu. "To jest zwycięstwo, które zwycięża świat: wiara"; wiara zaś oznacza uznanie owego realnego, determinującego moje życie, wydarzenia.

3. Zasadnicze pytanie

"W tych latach - jest to fragment otrzymanego przeze mnie listu - zawsze prosiłem o wiele rzeczy, niektóre były nawet dobre (jako, że wszyscy, również ci, co nie wierzą, od czasu do czasu proszą; nie tylko marynarze podczas burzy składają śluby), ale nigdy nie prosiłem o to, co mi się już wydarzyło, tzn. o to, żebym w swoim ciele żył tym do czego Bóg mnie wezwał. Nigdy nie prosiłem o to aby Chrystus powrócił do mnie tu i teraz. Nie prosiłem, żeby zdarzyło mi się powołanie, ponieważ wiem, że On bierze na serio prośby i odpowiada na nie. A wtedy nie można się już bawić. Dzisiaj po raz pierwszy świadomie zwróciłem się z taką prośbą". Oto jest nasze uczestnictwo w walce, jaką toczy w świecie Pan, vir pugnator: pamięć, która wyraża się w pokornej prośbie, żeby się narzucało, żeby w ciele naszych dni, tu i teraz, żyło to, co już nam się nieodwołalnie wydarzyło (ponieważ objęcie nas w posiadanie przez Chrystusa jest nieodwracalne, jak uczył katechizm).

Niedawno, po niespodziewanej śmierci jednego z naszych drogich przyjaciół, ktoś bardzo mu bliski napisał: "Śmierć Vico, choć pełna bólu rozłąki, nie spowodowała mojego zagubienia, jak zdarzało się przy innych okazjach. W naszym towarzystwie uczę się patrzeć w twarz bólowi, a teraz również śmierci, jako części życia. A przecież pośród nas uczymy się kochać życie, prawdę wszystkich rzeczy, ich piękno, a także smak posiadania, bez obawy o to, że się je straci. Posiadać rzeczy bez obawy o to, że się je straci: tu nie chodzi o jakieś zgrabne sformułowanie literackie, ale o, normalnie rzecz biorąc nieznane, doświadczenie nowej inteligencji i afektywności (miłości). "A zatem - czytamy dalej w liście - możliwy jest "ból bez rozpaczy", jak mówi św. Paweł, możliwe jest obejmowanie sprzeczności aż po śmierć, ponieważ wartością prawdy i piękna, bólu i śmierci, jest Chrystus, jest jego obecne towarzystwo", to znaczy: jest wydarzenie, coś, czego nie da się już pominąć. Nawet gdybyśmy wszyscy przestali wierzyć w Chrystusa, zaczęli go ignorować i znieważać, nie bylibyśmy w stanie Go przez to usunąć. W wydarzeniu Chrystusa mieści się prawda naszego bytu. Jeśli bowiem istnieje wydarzenie, które - wtedy, kiedy mnie dosięga i ogarnia - czyni mnie "obolałym ale nie zrozpaczonym", pozwala mi "objąć" sprzeczności aż po śmierć, to znaczy to, że w tym wydarzeniu jest prawda i życie.

"Śmierć Vico - kończy autor listu - z większą wyrazistością, ale ostatecznie również z łagodnością, postawiła mnie przed zasadniczym pytaniem (również to jest cud: stanąć przed zasadniczym pytaniem z łagodnością): czego chcę? Odpowiedzi na to pytanie nie da się już więcej uniknąć, jeśli ją odłożę, nie tylko na jutro, ale nawet na jedną godzinę, na jedną chwilę, gubię siebie, przez cały czas trwania tej serii uników, tracę chwile, godziny, dni życia. Jestem tu i teraz, aby prosić, by czas stosowania uniku był ciągłe coraz krótszy, żeby z biegiem czasu był wchłonięty przez prośbę, by to, co czynię, coraz bardziej odpowiadało temu, czego chcę, czego naprawdę pragnę, tzn. "żeby mi się stało według Jego słowa". A Jego słowo jest jasne, ponieważ pokrywa się z obliczem towarzystwa, te zaś nie jest już więcej po to, by je poddawać w wątpliwość, ale by za nim pójść".

Czego chcę? Czego żądam? Powrotu Chrystusa do mojego życia, tzn. żeby odżyło w moim ciele to, co już mi się wydarzyło, ponieważ Chrystus już mnie wybrał, już mnie pochwycił, nie mogę Go już więcej oderwać od siebie. Prosić, aby wydarzyło się to, co już mi się stało, znaczy prosić, żeby urzeczywistniła się moja nowa osobowość, prawda mojej inteligencji i mojej afektywności.

We chrzcie mieści się jedyne źródło nowej osobowości, nowego bohaterstwa w historii: cała reszta sprowadza się do roli, zawodu, obowiązku. We chrzcie, "Nowy Człowiek", od którego zaczyna się wieczność (wieczność nie jest jakąś długą nicią czasu lecz prawdą rzeczy), tzn. Chrystus, komunikuje się temu, kogo wybiera. A kto został wybrany, stał się częścią nowego stworzenia, tego, które jest przeznaczeniem wszystkich i które na końcu wybuchnie w powszechnej oczywistości. Kto jest ochrzczony, ten wezwany jest od zaraz, jeszcze w tym świecie, do tego, aby stanowić część strumienia, o nurcie przeciwnym do wielkiego ruchu śmiertelnego grzęzawiska, które wciąga rzeczy do nicości, do bezznaczenia i śmierci. Jesteśmy wezwani do tego, by płynąć w strumieniu, gdzie osoby są protagonistami nowej świadomości i nowej afektywności, tzn. gdzie osoby żyją pamięcią o Chrystusie, która nie jest wspomnieniem jakiejś przeszłości, lecz świadomością czegoś teraźniejszego, świadomością realnego wydarzenia w aktualnym życiu (por. Rz 12, 1-2). Tym, co nas ze sobą łączy w tym strumieniu, nie jest nasz akces, lecz coś, co się nam już zdarzyło. Wspólnota krwi, która nas wiąże, jako owoc tego co nam się wydarzyło, jako wynik gestu, w którym Chrystus zapragnął naszego życia, a, poprzez nas, pragnie życia wszystkich ludzi, jest znacznie bardziej realna i głęboka od jakiegokolwiek pokrewieństwa naturalnego.

4. Bez Chrystusa, kłamstwo optymizmu i utopii

Weźmy teraz pod uwagę następny, decydujący krok. W cytowanym wyżej liście potwierdzono, że "jest możliwe obejmowanie sprzeczności bólu i śmierci, ponieważ istnieje Chrystus". Już ten fragment odzwierciedla to, co nam się teraz nasuwa. Obecnie musimy dotknąć ostatecznego unerwienia, żywotnego centrum tego, o czym mówiliśmy z punktu widzenia rozumu i serca, a zatem musimy utrafić w sedno ludzkiego problemu. W Księdze Mądrości, w rozdziale pierwszym czytamy: "Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było, i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi. Bo sprawiedliwość nie podlega śmierci". Otóż bez Chrystusa to zdanie jestkłamstwem. Bez Chrystusa żadne zdanie nie jest aż tak kłamliwe jak to, wobec całej hańby życia, które staje się złem, grzechem, ruiną, wobec złośliwego ataku sprzeczności, który kończy się zniszczeniem każdej rzeczy, strąceniem jej w otchłań śmierci. Jednocześnie nie istnieje żadne inne zdanie, które w sposób bardziej bezpośredni, wyrażałoby naturę ludzkiego serca, wychodziłoby naprzeciw jego istotnym wymaganiom. Serce człowieka nie zostało uczynione po to, by ulec zniszczeniu, ale po to aby żyć, istnieć: piękno, sprawiedliwość, miłość, szczęście, są istotnym celem pragnienia, które definiuje ludzkie serce. Gdyby jednak Chrystus nie był przyszedł, nie byłoby kłamstwa większego od tego stwierdzenia, aż do tego stopnia, w sposób makabryczny, byłoby ono sprzeczne z tym, czym de facto jest rzeczywistość.

Bez Chrystusa, zdanie z Księgi Mądrości byłoby wyrazem owego greckiego optymizmu, który odziedziczyła, od humanizmu poczynając, i stopniowo wynosiła na piedestał, nowożytna kultura. Właśnie ta postawa, w swojej formie liberalno-laickiej, przeważa bezwstydnie na wszystkich stronach gazet, w mentalności propagowanej przez władzę, nawet wbrew najbardziej ewidentnym sprzecznościom. I tak, jeśli ktoś mówi źle o życiu, jakie się zwykło prowadzić, jest pesymistą, a jeśli ośmieli się rzec jedno słowo, będące w kontraście ze status quo, zostaje "wykluczony". Bez Chrystusa ów fragment Księgi Mądrości byłby wyrazem optymizmu bezużytecznego, ponieważ nie znajduje on żadnego odpowiednika, i optymizmu cynicznego, bo jego afirmacja usprawiedliwia potem wszystko to, co uznaje się za swoją "powinność".

Z drugiej strony, w stosunku do optymizm typu greckiego, znajduje się inny wielki biegun historyczny: bez Chrystusa słowa Mądrości byłyby wyrazemutopii żydowskiej. Wszystkie utopie, które wstrząsnęły światem nowożytnym (utopia ze swej natury jest agresywna, również jeśli mieni się być promotorką demokracji), są pochodzenia żydowskiego, są wersją owego wielkiego oczekiwania, któremu w straszny sposób przeczy historia.

Chrystus jest odpowiedzią na potrzeby ludzkiego serca i na żydowskie proroctwo. Jedynie dzięki Chrystusowi, powyższy fragment z Księgi Mądrości, staje się prawdziwy, ponieważ Chrystus objawił w sobie realny plan Pana życia, plan Tajemnicy. Kto to uznaje i przyjmuje Chrystusa, tak jak Go przyjął starzec Symeon w Nunc dimittis i jak przedtem przyjęła Go owa mała, piętnastoletnia kobieta w Magnificat, odczuwa, że kształtuje się w nim prawdziwa osobowość, że staje się on niepokonywalnym protagonistą życia i historii, "panem" siebie i rzeczy, pełnym podziwu, nacechowanego pokorą, i tej niewyczerpanej zdolności do rozpoczynania od nowa, która, otóż właśnie to, charakteryzuje człowieka akceptującego Chrystusa.

Pracujemy, jesteśmy zaaferowani, podejmujemy trud spotykania się i zaangażowania, ponieważ nie jesteśmy już w stanie ominąć tego, co nam się zdarzyło, bez względu na to jak niepozornie mogło się to wydarzenie ukazać na naszym horyzoncie. Poruszamy się powodowani miłością do Tego, co nam się wydarzyło, czyli powodowani miłością do nas samych, a więc miłością do człowieka, który cierpi, bez względu na to, jakiego rodzaju jest jego męka. Działamy, żeby pomnożyli się nowi i niezwyciężeni protagoniści historii, którymi są chrześcijanie, działamy, żeby zwiększył się wpływ Chrystusa na ludzi: "błogosławieni jesteście wy, którym dano poznać to, co geniusze i prorocy pragnęli poznać a nie poznali. Wam natomiast zostało to objawione". Kto został pochwycony mocną ręką Pana historii, który stał się człowiekiem, kto został wezwany, aby poznać i kochać Chrystusa, ten jest wezwany aby trwać, aby gustować życie i pasjonować się człowiekiem, aby być "obecnością" w okolicznościach życia wszystkich ludzi, aby stać się źródłem prawdy - w tej mierze w jakiej mu pomaga Duch św. - nawet, jeśli sam musiałby pozostać kimś obcym. To właśnie obchodzi nas najbardziej: tożsamość twojej osoby, twoje trwanie, twoje, jako ochrzczonego, wybranego i ogarniętego realnym wydarzeniem, którym jest Chrystus.

5. Cierpienie w służbie chwały. Rz 8, 18-25.

Podejmijmy na nowo ten wątek. Plan realny Pana życia, plan Tajemnicy, którą Chrystus objawił, polega na tym, że cierpienie staje się funkcją czegoś większego, ma na celu doskonałość, której na imię chwała przyszła, że nie jest żadną stratą: śmierć jest po to, aby było zmartwychwstanie. Jednak chwała wieczna, która się objawia, nie jest niczym innym, jak rzeczywistością, przedmiotem mojego doświadczenia, ukazanym w prawdzie, bez cieni i bez sprzeczności. Zatem, jak mówi św. Paweł, "stworzenie samo oczekuje", żeby przyszło to czego z upragnieniem oczekuje. Pisał Bonhoeffer z więzienia: "każdy dzień jest pełny, ale z głębi wyłania się, coraz mocniej i okazalej, oczekiwanie". Najgłębszy rdzeń mojego ja utożsamia się z oczekiwaniem spełnienia. Ponieważ moje ciało, moja osoba, stworzenie, jest "poddane upadkowi", ze względu na tajemniczy plan, ze względu na plan Pana życia. W tej upadłości ważne miejsce zajmuje nasz grzech, nasz błąd i bolesne upokorzenie, które jest jego skutkiem. Stąd eksploduje w nas pragnienie, żeby "być wyzwolonym od zepsucia" Niezależnie od tego, jak bardzo ludzkie życie - i stworzenie - przytłacza i upokarza upadek, grzech, jest ono określone przez pragnienie wyzwolenia od zepsucia, które polega na niewłaściwym traktowaniu osób, rzeczy, nas samych. Pragnienie wyzwolenia oznacza pragnienie wejścia w przestrzeń wolności, przylgnięcia do Bytu, żeby gesty, działania, stosunek do siebie, do rzeczywistości, były znaczone wolnością, były wreszcie prawdziwe.

Obecnie przeżywamy jakby bóle porodu: "całe stworzenie jęczy jak kobieta, która rodzi". Nie jesteśmy osamotnieni w bólu, nie możemy uskarżać się na trud, tak jakbyśmy byli jedynymi, którzy nim zostali dotknięci; zresztą w porodzie nigdy nie występuje tylko sam ból, lecz i świadomość, że ma narodzić się nowy człowiek. W bólu rodzenia, pisze św. Paweł, "posiadamy już pierwsze dary Ducha", czyli zaczyna się odsłaniać fakt "przybrania za synów", zaczyna się odsłaniać prawda Bytu w nas, brzask prawdziwej więzi z rzeczywistością, ponieważ w życiu nie trwamy w prawdzie, ale ulegamy mistyfikacji. "Przybranie za synów" polega, mówi św. Paweł, na "odkupieniu naszego ciała", na wywyższeniu bez zwłoki, na pięknej i mocnej równowadze naszego ciała, na szczęściu mojej osoby, konkretnej i całej. W więzi z Chrystusem, w towarzystwie z Nim, "zmartwychwstanie ciał" już się rozpoczęło, jest jak jutrzenka, która użyczy miejsca dniowi. Każda chwila dana nam jest po to, żebyśmy mogli doświadczać owych "pierwszych darów Ducha". Już od teraz jesteśmy uczynieni prawdziwymi, jesteśmy "zbawieni w nadziei". Nadzieja jest pewnością przyszłości, która spełnia się teraz, która zaczyna urzeczywistniać się dzisiaj. Dlatego "oczekujemy wytrwale", żyjemy w oczekiwaniu świadomym i uzasadnionym, w oczekiwaniu, któremu towarzyszy, jak oddech, wołanie kończące Biblię: "Przyjdź Panie".

6. "Wieczne mieszkanie". 2 Kor 5, 1-21.

Jeszcze raz trzeba położyć nacisk na punkt piąty, rozwijając go w formie dodatkowego wyjaśnienia. Pisze św. Paweł: " Tak, wszystko zostało uczynionedla wiecznego mieszkania, mieszkania nie uczynionego rękami ludzkimi w niebie". Pojęcie" wieczne mieszkanie" nie wskazuje przede wszystkim na jakiś wymiar przestrzenny i czasowy a zatem na jakieś "gdzie indziej". Wieczne, oznacza: radykalnie inne od tego co teraz widzisz i czego dotykasz rękami i oczyma, oznacza jakby wymiar definitywny tego co widzisz i czego dotykasz, teraźniejszość, ale inną, bardziej głęboką. Wieczność jest prawdą tego co widać. Niebo jest głębią ziemi, rzeczy. My, mówi znowu św. Paweł, "pragniemy ciała niebieskiego", to znaczy chcemy osiągnąć to, czym naprawdę jesteśmy, chcemy osiągnąć prawdę posiadania samych siebie, posiadania innych ludzi i rzeczy. Ale - to jest to dodatkowe podkreślenie - chcielibyśmy, żeby to ciało niebieskie utożsamiło się z tym, którego dotykamy, bez konieczności rozkładu, to znaczy chcielibyśmy, żeby to co wieczne, prawdziwe, weszło w życie i ukazało się bez konieczności owej przeprawy przez straszne rozdarcie śmierci. Śmierć występuje tu jako ostateczny symbol, ale ta sama dynamika obowiązuje we wszystkich innych, wielkich manifestacjach ludzkiej osobowości: w uczuciowości, w pracy, w sprawowaniu władzy. Chcielibyśmy, żeby prawda, wieczność przenikała więź uczuciową bez potrzeby umartwiania instynktu, żeby praca stała się doskonałym wyrazem osoby, bez potrzeby narzekania na trud i pozbawiona upokorzeń niedokładnością, żeby posiadanie było pełne i pozbawione trudności, które powoduje dystans. To znaczy chcielibyśmy, żeby zniesiony został krzyż. Dlatego bluźnił Carducci: "Ukrzyżowany męczenniku, ty gnębisz świat".

Bez Chrystusa nic z tego nie dałoby się zrozumieć, co więcej wszystko byłoby niesprawiedliwością. On, który jednym gestem mógł zdobyć świat, przeżył życie w absolutnym umartwieniu. Chrystus jest tajemnicą, która stała się jednym z nas i poniosła śmierć na krzyżu. Umierając na krzyżu Chrystus wołał, że umartwienie, wyrzeczenie i śmierć nie są obiekcją wobec życia, lecz są - w tajemnicy, która powołuje rzeczy do istnienia - warunkiem życia.

Naszą, najbardziej głęboką i "doświadczalną" rzeczywistością, nie jest przywiązanie do ciała, takiego jakim ono jest, lecz do wieczności ciała. Nie zostaliśmy przyczepieni do tego co posiadamy, ale do prawdy tego co posiadamy. Faktem jest, że można wiele posiadać i popełnić samobójstwo, poza tym nikt nie jest zadowolony z tego co ma. To wieczność ciała, prawda uczucia (miłości), pracy i posiadłości jest tym, do czego jesteśmy przywiązani. W tym celu nas Bóg uczynił, mówi św. Paweł (a nie dla więzi uczuciowej, takiej, jaką ona zazwyczaj jest, zniewieściałej i zniszczonej przez instynktywność). Zostaliśmy stworzeni do posiadania, do pracy, do życia uczuciem według tego co wieczne, prawdziwe, według owej różnicy, którą, ten, co przynależy do Chrystusa, zaczyna już tu doświadczać jako "zadatku Ducha".

"W oczekiwaniu z wytrwałością", w trudzie, w umartwieniu, w zdolności do wyrzeczeń, nawet aż po śmierć, rodzi się niemożliwe uczucie: radość.Odblaskiem nadziei, dla kogoś, kto kroczy "in spem contra spem", jest radość, głos i ciepło, pełna afektu intensywność ufności. Radość serca i zaufanie do wolności są ostatecznymi cechami nowej osobowości.

7. Wydarzenie przyjaźni: warunki pozytywności

Przypatrzmy się teraz warunkom przejścia od powierzchownej obserwacji do głębi doświadczenia, do prawdziwej pozytywności istnienia. W przywiązaniu do rzeczywistości według własnej miary, człowiek pozostaje zamknięty w ostatecznej i nieprzezwyciężalnej samotności, w destruktywnym i desperackim niezadowoleniu. Nic nie jest tak uciążliwe dla człowieka, jak afirmacja pozytywności życia. Nic nie jest bardziej "niemożliwe", a jednocześnie bardziej upragnione i konieczne, od doświadczenia realnej pozytywności. Eutanazja jest jakby współczesnym symbolem desperackiego sposobu układania odpowiedzi, jaką człowiek udziela życiu. Optymizm precyzyjnie przykrywa desperacką otchłań, w jakiej znajduje się człowiek, skupiający wzrok na sobie samym; rozproszenie jest jedynym sposobem, jaki ofiaruje świat, żeby trzymać nas z daleka od tej otchłani.

Otóż, skok od destrukcyjnej samotności do przypadkowej i konstruktywnej pozytywności, nie dokonuje się w umyśle, nie jest owocem myśli, nie jest kwestią odkryć, lecz wydarza się jedynie w kontekście określonym przez więzi. Przejście od optymizmu i utopii (które mogą również składać się ze wszystkich ustalonych przez nas planów, będących jakby odpowiedzią na głód pozytywności) do realnej pozytywności, przypadkowej i konstruktywnej, może zdarzyć się jedynie razem (w towarzystwie), jedynie w przynależności do jakiegoś realnego kontekstu. Kroczyć pod prąd dominującej kultury, przejść od optymizmu iluzorycznego i od agresywnej utopijności do efektywnego doświadczenia pozytywności, można wyłącznie w oparciu o moc czegoś, co się wydarza, w oparciu o moc jakiegoś realnego kontekstu ludzkiego. Na fragment z Księgi Mądrości, to znaczy na wymagania serca, nie sposób udzielić odpowiedzi przy pomocy słów; odpowiedzią na wymaganie pozytywności, dla której zostaliśmy stworzeni, nie mogą być myśli, może nią być jedynie wydarzenie. "Najbardziej rezolutna myśl - zauważa Pavese - nie jest niczym wobec tego co się wydarza. Szaleństwo polega na uznawaniu zwykłych myśli za wydarzenia" (a dominująca kultura, dodajmy, jest jak wezbrane morze myśli, o których sądzi się, że są wydarzeniami). Ów kontekst więzi, owo wydarzenie realne, wewnątrz którego ktoś zaczyna pojmować ukryty sens istnienia, czyli prawdę uczuciowości, miłości, pracy, posiadania, doprowadza do swej pełni źródło, któremu na imię Chrystus. Ten kontekst więzi jest miejscem gdzie Chrystus czyni się obecnym, gdzie okazuje się w swoim ciele.

Ogarnia on nas jakby niespodziewanie, będąc tyleż przeczuwany co i nieprzewidziany oraz darmowy, zresztą jak każde wydarzenie: nieprzewidziana chwila, w której nas dotyka nazywa się spotkaniem. Spotkanie to ukazuje wartość chrztu, jest rozkwitem tego "spotkania" z naszym ciałem, które Chrystus urzeczywistnił we chrzcie. W spotkaniu staje się znaczące owo objęcie mnie w posiadanie przez Chrystusa, dokonujące się we chrzcie; dla życia zaczyna się coś nowego i nieodwracalnego. Dlatego można o spotkaniu zapomnieć po jednej godzinie, ale nie będzie można go już nigdy wymazać.

Kontynuacją tego spotkania jest towarzystwo, jest wciągnięcie własnego życia do wspólnej wędrówki ku przeznaczeniu. Poszerzeniem spotkania jestwydarzenie przyjaźni, jako współdzielenia drogi ku przeznaczeniu, jako wzajemne pragnienie, aby spełniło się przeznaczenie drugiego. Przejście od optymistycznej albo utopijnej iluzji do realnej pozytywności dokonuje się jedynie poprzez "bycie razem", w uznaniu drugiego, który został "wezwany", za część mnie samego, to znaczy poprzez towarzystwo powołaniowe (oto natura tego kontekstu, o którym mówiliśmy przedtem).

Posłuchajmy znowu św. Pawła: "Słowo Chrystusa, orędzie Jego obecności, niech w was przebywa z całym swym bogactwem. Z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach" (Kol 3, 16)."Nauczajcie siebie nawzajem", jest to jakby sugestywna formuła określająca wydarzenie przyjaźni. Jak wielkież bogactwo nalegań, pouczeń, świadectw mieszka w naszej przyjaźni, nie dzięki dyskusjom jakie prowadzimy, ale dzięki życiu, które daje się zobaczyć.

Kilka lat przed śmiercią, już strawiona przez chorobę, która miała zakończyć się śmiercią, nasza młoda przyjaciółka Laura pisała: "uderza mnie mocno to zdanie św. Pawła: "już czas, żeby powstać ze snu, ponieważ teraz nasze zbawienie jest bliżej niż kiedy uwierzyliśmy". Po entuzjazmie początków, kiedy wszystko wydaje się jasne i fascynujące, choć kruche, czas przekształca i rozwija pewność towarzystwa Pana, pewność Jego obecności, w tyglu codziennej wierności, w tej wielkiej okoliczności życia, jaką jest miejsce powołania (ów "kontekst", którym dla niej były osoby z domu Memores Domini). Jesteś blisko Panie i kochasz mnie, a ja mogę Cię objąć poprzez towarzystwo osób, z którymi żyję. Spraw, abym była czujna, żeby nie zmogła mnie senność zapomnienia". Nasze wspólnoty obfitują w tego typu świadectwa, w serca, które tak żyją.

Innym przykładem przyjaciela, który nas poucza, jest Vico - o odblasku jego śmierci już mieliśmy okazję usłyszeć wcześniej - na ścianie swojego pokoju zawiesił on taki fragment z Claudela: "Owszem sprawiedliwość jest piękna, ale o ileż piękniejsze jest, owocujące wszystkimi ludźmi drzewo, zrodzone z eucharystycznego zasiewu (tzn. z Chrystusa, Boga wcielonego i obecnego w naszym ciele), z którego rozwija się wszystko, co żyje tą samą troską (spójność, która rodzi się z jednego korzenia, jakim jest Chrystus, i rozkwita, żyjąc troską o ten sam korzeń). Ach, gdyby ludzie pojęli, tak jak ja, tę architekturę (ową spójność w jedności, która jest mieszkaniem nieskończoności), któż z nich chciałby jeszcze być nieobecny na koniecznym dopełnieniu, w miejscu świętym, które Bóg im wyznacza?" Jest to fragment trafnie dopasowany do zawodu, który Vico sprawował (prowadził pracownię architektury), przede wszystkim jednak fragment, w cudowny sposób ostateczny; ostateczny, ze względu na obraz jaki proponuje, obraz więzi, która łączy jednych z drugimi w owym "razem", w towarzystwie, bez którego nie można byłoby zrozumieć jedynej odpowiedzi, na rozdzierającą serce potrzebę szczęścia, odpowiedzi jaką jest Chrystus. Rzeczywiście, odpowiedź ta jest paradoksalna: ból śmierci i radość wieczności, ból zepsucia i radość trwania, współistnieją w niej obok siebie. Paradoks ten jednak nie może znaleźć uzasadnienia w logice, może on zaistnieć jedynie w wydarzeniu: w Chrystusie, w towarzystwie Chrystusa. Towarzystwo rzeczywiście jest wydarzeniem, w którym odpowiedź, jaką jest Chrystus, żyje, budując nową ludzkość. Stąd Chrystus i towarzystwo są przedmiotem naszej czułej miłości.

Nasze towarzystwo jest jak frędzel Chrystusowego płaszcza, którego dotknęła się kobieta z Ewangelii, jest jak ręka Chrystusa, która cię obejmuje, podtrzymuje i podnosi, nawet jeśli nie widać całej tajemnicy osoby, której towarzystwo to jest wyrazem. Znowu u św. Pawła mamy taki obraz: "Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie, i przesadnej czci aniołów, zgłębiając to, co ujrzał (anioł jest treścią pretensjonalnej wizji). Taki, nadęty bez powodu zmysłowym swym sposobem myślenia, nie trzyma się mocno Głowy - Tego, z którego całe Ciało, zaopatrywane i utrzymywane w całości dzięki wiążącym połączeniom członków, rośnie Bożym wzrostem" (Kol 2, 18-19). Oto obraz naszego towarzystwa, analogiczny do architektonicznego obrazu, którego użył Claudel.

Reasumując zatem, zanim postąpimy dalej: przejścia od mentalności współczesnej, która odczytuje fragment z Księgi Mądrości, entuzjazmując się iluzorycznym optymizmem i uporczywie obstając przy agresywnej utopii (utopia ma miejsce również w zakochaniu, i jeśli jej w porę nie skorygować, staje się agresją pretensji i posiadania), a więc przejścia od cielesnej do realnej wizji życia, do przeobrażonej więzi ze wszystkim - co nie znaczy wymyślonej ale przemienionej prawdą - nie można dokonać inaczej jak tylko razem; zaczyna się ono od spotkania a kontynuuje się je poprzez komunię życia.

8. W biegu. Hbr 12, 1-2

Ustalmy teraz zachowanie kogoś, kto jest wierny spotkaniu i żyje "razem". List do Hebrajczyków przedstawia go w sposób fascynujący. "I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, (a przede wszystkim) grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala". Postawa kogoś kto żyje razem pokrywa się z odwagąuczenia się - ponieważ, jeśli jesteśmy otoczni przez dużą liczbę świadków, od świadków się uczymy - i z niezłomną wiernością w naśladowaniu: to czyni życie biegiem. Bieg, to wielki obraz, który definiuje postawę nowego człowieka: "Nie (mówię), że już (to) osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też (to) zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa" (Flp 3, 12-14).

9. W pokoju. 2 P 3, 13-14

Popatrzmy teraz na rezultat takiej postawy w życiu. Pisze św. Piotr: "Umiłowani (...) oczekujemy, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość. Dlatego, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, aby (On) was zastał bez plamy i skazy - w pokoju". Wynik egzystencjalny odwagi uczenia się, wierności pójścia za, czyli biegu, nazywa się pokój, który uczyniony jest na równi z radości i bólu", jak mawiał Claudel. Rzecz jasna, że nie może tu chodzić o rezultat mechaniczny i ilościowy, lecz o stałe dążenie! Wierność, która pozwala wzrastać nie oznacza bynajmniej bezgrzeszności; dziecko, które ciągle popełnia błędy i tłucze przedmioty, patrzy na swoją matkę wiernym spojrzeniem, któremu nie można niczego zarzucić. Stąd też, kiedy mówi się do ciebie: "Każdy zaś, kto pokłada w Nim tę nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty" (1 J 3, 3), to wiadomo, że nie chodzi tu o rezultat mechaniczny czy ilościowy, lecz o dążenie, o bycie w biegu. Któż bowiem może być czysty, tak jak On?

10. Wielki warunek przebaczenia. Psalm 145

Coś jednak pozostaje jeszcze nierozstrzygnięte. W jaki sposób zostanie zrealizowane pragnienie, aby być bez skazy, bez zarzutu przed Bogiem, owo oczyszczanie samych siebie, tak jak On jest czysty, przy całej naszej niezdolności, niestałości, kruchości? Jak, przy wszystkich naszych mankamentach, mogą urzeczywistnić się kroki, które przypomnieliśmy, od spotkania do towarzystwa, od wiary do oczyszczenia, do pokoju? Jak można realistycznie mówić o tych rzeczach, które zmierzają do pokrzyżowania naszego życia i jednoczą się, wstrząsając wszystkim i osądzając wszystko? W jaki sposób można miećnadzieję? Potrzeba, aby spełnił się wielki warunek, będący dla człowieka ekstremalnym wyrazem objawienia tajemnicy w Chrystusie: przebaczenie, albo mówiąc bardziej jednoznacznie, miłosierdzie. Przebaczenie, miłosierdzie obwieszcza i odbija w życiu i w historii realne wydarzenie, o którym mówiliśmy - Chrystusa i towarzystwo. "Miłosierdzie w historii ma jedno imię: Jezus Chrystus", powiedział Jan Paweł II w swojej encyklice Dives in misericordia.Przebaczenie determinuje stosunek Boga, Tajemnicy, do człowieka, i jest najwyższą treścią świadomości nowego człowieka w jego związku z rzeczywistością. Wyraz temu daje Psalm 145: "Pan podtrzymuje wszystkich, którzy padają, i podnosi wszystkich zgnębionych. Oczy wszystkich oczekują Ciebie, Ty zaś dajesz im pokarm we właściwym czasie. Ty otwierasz swą rękę i wszystko, co żyje, nasycasz do woli. Pan jest sprawiedliwy na wszystkich swych drogach i łaskawy we wszystkich swoich dziełach. Pan jest blisko wszystkich, którzy Go wzywają, wszystkich wzywających Go szczerym sercem.Spełnia wolę tych, którzy się Go boją, usłyszy ich wołanie i przyjdzie im z pomocą".

11. "Szczere serce": krótkie ostrze wolności

Musimy zatem podjąć ostatni punkt. Czytaliśmy w Psalmie: "Pan jest blisko tych, którzy wzywają Go "szczerym sercem" Tu nie chodzi o coś mechanicznego, o coś już zdefiniowanego. Z czym utożsamia się owo "szczere serce"? Z cienkim ostrzem na którym działa nasza wolność. Nasza wolność staje naprzeciw Chrystusa, spotkania, towarzystwa, przyjaźni jak mur z brązu. Wolność, która jest kątem otwartym na nieskończoną perspektywę, na tajemnicę, staje się w życiu grobem albo więzieniem. Własna miara zaś jest jak miara muru, z którego grób albo więzienie zostały zbudowane. Wolność jednak jest stawianiem oporu, ale jednocześnie, zanegowaniem tego oporu, jest cienkim ostrzem, które może zniszczyć samo siebie, zniszczyć ów mur zagradzający drogę prawdzie. Oto jest alternatywa, którą dzierżysz w swoim ręku. Prosić ze szczerym sercem: to jest najprostsze, najcieńsze ostrze wolności; prawie jak podmuch, ledwo zaznaczający się półmrok - wystarczy jeden ruch i już mamy coś przeciwnego. W człowieku, który prosi ze szczerym sercem, nowe niebo i nowa ziemia już się urzeczywistniają. Ktoś, kto zaczął prosić szczerym sercem, już się nie cofnie wstecz. Prośba jest wydarzeniem nieodwracalnym ponieważ Chrystus odpowiada.

"Darmowe objęcie, dar Jego obecności, którego nawet nie pragnęliśmy w sposób godny - czytamy w innym liście - dosięga nas w tajemniczym kontekście: w kontekście ludzkiego towarzystwa, którego natura dystansuje inteligencję i wyobraźnię. Taka oferta darmowości, prosta i wstrząsająca, ucina w połowie każde częściowe albo stronnicze zastrzeżenie (preteksty wolności), i wynosi dramat wolności bardziej w górę. Jeśli pozostaje jakiś dystans, to z powodu radykalnej niedyspozycyjności osoby (mur, o którym wyżej). Korzeniem możliwego odrzucenia, stawiania oporu wydarzeniu Chrystusa w jego wynurzeniu historycznym (którym jest "kontekst", o którym mówiliśmy) jest niechęć do samych siebie, pewien rodzaj nienawiści do własnego życia". Nie istnieje żadna inna racja, żeby powiedzieć Chrystusowi i towarzystwu nie. Wszystkie zastrzeżenia są częściowe i stronnicze, nieadekwatne: pozostaje jedynie nienawiść do siebie. Tu znajduje swój wyraz diaboliczność grzechu pierworodnego, która pozostaje w nas, jako działająca w życiu codziennym konsekwencja. Dokumentuje to nasz drugi list: "jak kwiat, który całkowicie zależy od aktywności korzenia, tak ja, jeśli pozwolę się oderwać od Chrystusa, ginę. Świadomość tego czym jestem - "Ty, który mnie czynisz" - umożliwia mi oddanie siebie samej Chrystusowi, potwierdzenie jego panowania nade mną, czyli urzeczywistnienie mojego prawdziwego ja, ponieważ moim prawdziwym ja jest owo Ty. Jakimż codziennym rozłamem jest zapominanie tego, czym jestem: ja jestem Tobą, o Chryste, który mnie tworzysz, ja nie jestem utworzona z moich reakcji. Moim grobem jest moje ja, ale moim zmartwychwstaniem jesteś Ty. Zwyciężyłeś śmierć, którą jestem, ponieważ jesteś mocniejszy ode mnie, kochasz mnie i dlatego mnie zbawiasz. Moje spełnienie dokonuje się w Twojej tajemnicy, obecnej w tej rzeczywistości poprzez którą mnie wezwałeś".

Naszym spełnieniem jest wydarzenie Chrystusa w naszym życiu: "Nie mamy nikogo, poza Chrystusem":

  • ponieważ Chrystus stanowi motyw, dzięki któremu życie jest rzeczą rozumną, stanowi prawdziwy cel jedzenia i picia, czuwania i snu, życia i śmierci.
  • ponieważ Chrystus uskutecznia cud nie-obcości, (swojskości), stwarza nieprawdopodobną siłę, dzięki której obcy czują się, dlatego że są, jedno(domownikami). "Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani Greka (wielki podział kulturalny), nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego (wielki podział socjalny), nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie" (Gal 3, 27-28). We wszystkich ideologiach jest to nieprawdopodobna utopia.
  • ponieważ w Chrystusie przebaczony został grzech: przede wszystkim to ostatnie. Grzech przestaje być zwycięski, nie określa już więcej obrazu człowieka: tym co go określa jest Chrystus rozpoznany w towarzystwie. Dar przebaczenia pozwala odrodzić się w nas zdumieniu stwórczemu, budzi dziewicze zdumienie pierwotnego spojrzenia na stworzenie. Nie ma nic bardziej dziewiczego od zdumienia wobec faktu, iż zostało nam przebaczone.

    tłum.: ks. Joachim Waloszek

  •  


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją