Ślady
>
Archiwum
>
1992
>
Biuletyn (6) styczeĹ
|
||
Ślady, numer 1 / 1992 (Biuletyn (6) styczeĹ) Listy Ĺwiat naleĹźy do tego kto bardziej kocha Ewa ZnaczÄ ce doĹwiadczenie siÄga I, II, III klasy licealnej i dotyczy mojej Ăłwczesnej postawy. ByĹam wĂłwczas âokrutnieâ zafascynowana literaturÄ i pragnÄĹam ja nieustannie zgĹÄbiaÄ. WchĹaniaĹam okruchy Ĺwiata, drobiny â byĹy one jednak bardzo niespĂłjne, powodowaĹy dezintegracje. ZdobywaĹam kulturÄ, ogĹadÄ, to mnie budowaĹo oraz stwarzaĹo poczucie wyĹźszoĹci duchowej i wiÄkszej dojrzaĹoĹci od rĂłwieĹnikĂłw. Te wszystkie aspiracje wymagaĹy duĹźego zaangaĹźowania, nakĹadu czasowego. ZgrzytaĹam zatem zÄbami, kiedy jakieĹ czynnoĹci, przysĹugi, obowiÄ zki odciÄ gaĹy mnie od mojej pasji. Nie miaĹam potrzeby Boga, religii; odczuwaĹam obojÄtnoĹÄ, chĹĂłd wobec tych spraw i odstÄ piĹam od modlitwy. Do KoĹcioĹa trafiaĹam jedynie na zasadzie rutyny i strachu â byĹa to forma daniny, bÄ dĹş odrabiania paĹszczyzny. To, co mnie otaczaĹo â dom, szkoĹa, krewni i znajomi, koĹcióŠâ wykradaĹo, zabijaĹo mĂłj czas. Literatura wzrastaĹa we mnie i wprawiaĹa mnie co najwyĹźej w rozkoĹysanie senne, czyli marzenie. Marzenia pogardzajÄ rzeczywistoĹciÄ , bo w konfrontacji z niÄ wyglÄ dajÄ zawsze lepiej. Ĺwiat bÄ dĹş sproszkowany, bÄ dĹş wysublimowany w idee i utopie â zatem i Chrystus (osoba!) pomniejszony takĹźe do roli idei. ByĹy to wiÄc sprawy smutne, bo nieziszczalne. W koĹcu zaczÄĹo we mnie kieĹkowaÄ pytanie; âdo czego zmierzam?â, jaki jest sens tego, co robiÄ?â, âco jest w tle?â. I zaczÄĹa mnie przeĹladowaÄ myĹl, Ĺźe to co robiÄ jest nieczyste; Ĺźe paktuje z diabĹem; Ĺźe to on podsuwa mi taka róşnorodnoĹÄ, aby odciÄ gnÄ Ä mnie od Biblii, od Boga i miĹoĹci. Taka diagnoza nie zaprowadziĹa mnie do metamorfozy, ale do pewnych zmian. Ich kolebkÄ , punktem wyjĹcia byĹa pielgrzymka. OdebraĹam jÄ poczÄ tkowo jako aneksjÄ mojego czasu. MiaĹa byÄ to zatem nowa paĹszczyzna. MyĹlaĹam: poĹwiÄcÄ ten czas Bogu, aby podziÄkowaÄ za dary i Ĺaski; po czym wrĂłcÄ do swojego Ĺwiata (a raczej getta) przywar. CieszyĹam siÄ, Ĺźe pielgrzymka trwa 10 dni a nie 14. PoczÄ tkowo byĹo to doĹÄ znaczne zderzenie z inna mentalnoĹciÄ , ĹwiatopoglÄ dem. Dlatego wyraĹşnie obieraĹam to, jako cos w rodzaju enklawy. W miarÄ oswajania siÄ, dojrzewaĹam do myĹli, Ĺźe trzeba siÄ ĹpieszyÄ kochaÄ ludzi (Twardowski) i Ĺźe âĹwiat naleĹźy do tego, kto bardziej pokochaâ. Teraz jestem w IV klasie i postÄpujÄ â w odczuciu tych, ktĂłrzy siedzÄ i kujÄ do matury â co najmniej dziwnie. Ale czuje, Ĺźe moja obecnoĹÄ w Domu Dziecka nie jest straconym czasem.
|