Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2004 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2004 (listopad / grudzień)

Wychowanie. 1. Odpowiednio przedstawiać przeszłość

Znać tradycję, przygotować przyszłość

Profesor Nikolaus Lobkowicz wypowiada się na temat pierwszego czynnika Ryzyka wychowaczego: „Poznanie przeszłości pomaga zrozumieć teraźniejszość i rozumnie ją podejmować”.

rozmowę przeprowadzili Sebastian Hügel i Alberto Savorana


Jakie znaczenie ma przeszłość w procesie wychowawczym, który powinny realizować szkoła i uniwersytet?

Wychowanie nie polega jedynie na „socjalizacji”, czyli uspołecznieniu, chociaż jako integracja z kulturą, w której się człowiek urodził i w której żyje, niewątpliwie ją w sobie zawiera. Jeśli socjalizacja miałaby być tylko dostosowaniem się do teraźniejszości, to byłaby ślepa, pozostałaby zjawiskiem całkowicie powierzchownym. Dzisiaj, kiedy wszystko jest przeżywane w pośpiechu, ma to jeszcze większe znaczenie, ponieważ żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym. Dlatego też młodzież jest bombardowana zasadami, ideami i poglądami, które trudno ze sobą pogodzić, często bowiem są one ze sobą sprzeczne. Alasdair MacIntyre opisał to zjawisko w swojej książce Dziedzictwo cnoty (Warszawa, Wydanictwo PWN, 1996). Znajmość przesłości to niezawodna pomoc w refleksji, a co za tym idzie w rozumnym podejmowaniu teraźniejszości. Jeśli pogłębia się znajomość przeszłości, zaczyna się rozumieć rzeczywistość, a także dokonywać właściwych rozróżnień. Powoli zaczyna się odkywać kryteria, na bazie których można oceniać teraźniejszość i w związku z tym podejmuje się racjonalne metody działania.

 

Od czego trzeba zaczynać przekazywanie młodym tradycji w epoce, w której dorosli, jak się wydaje, przeżywają teraźniejszość bez żadnej pamięci?

To, co pan mówi o dorosłych, jak mi się wydaje, mnie nie dotyczy: ja jeszcze nigdy nie odczuwałem tak wielkiego zainteresowania historią, jak to ma miejsce dzisiaj. Problem polega na tym, że znajomość przeszłości jest nieuchronnie wybiórcza (aby tego uniknąć musielibyśmy przeżyć na nowo całą przeszłość) i że trzeba wskazać „właściwe” kryteria wyboru. W tym celu trzeba posiadać coś w rodzaju „perspektywy”, która przede wszystkim nie byłaby abstrakcyjna, ale „egzystencjalna”, perspektywy, pozwalającej mi rozpoznać to, co rzeczywiście mnie dotyczy. Stąd nie chodzi o przekazywanie jakiejkolwiek tradycji, trzeba raczej szukać tej, która niesie w sobie najwięcej sensu, jest najbardziej znacząca, to znaczy pozwoli mi zrozumieć historię taką, jaka ona rzeczywiście jest - postrzeganą z punktu widzenia samej historii. Aby tak się stało trzeba „zrozumieć człowieka”, który niezależnie od przemian kulturalnych, pzoostaje wciąż taki sam, ponieważ cechuje go to, co nazywamy „istnieniem” albo „bytem”. Myślę, że najlepszą drogą przekazywania młodym tradycji jest budzenie w nich potrzeby rozumienia, potrzeby zrozumienia samych siebie w teraźniejszości, a także przypomnienie, że my wszyscy wzdychamy, tęsknimy za wspólnym „domem”. Tradycję przyjmuje się i pogłębia jedynie wtedy, gdy znalazło się tzw. „duchową ojczyznę”.

 

Co to znaczy, że młodemu człowiekowi należy pomagać w poznawaniu i weryfikowaniu tradycji, w której się urodził, w tzw. „zglobalizowanym świecie”, nieposiadającym punktów odniesienia?

Wszystkie te dyskusje o globalizacji uważam za czczą gadaninę. Pomijając sferę ekonomiczną jesteśmy dalecy od życia w „zglobalizowanym świecie”. Dzieje się raczej tak, że my - w porównaniu z naszymi dziadkami i rodzicami - wiemy dużo więcej i znamy dużo więcej szczegółów na temat kultur różnych od naszej. Turystyka, jakkolwiek byłaby powierzchowna, przyczyniła się do tego w znaczącym stopniu. Oczywiście nie doszliśmy jeszcze do takiego punktu, gdzie np. nauczałoby się w szkołach historii europejskiej; do dzisiaj naucza się historii z punktu widzenia różnych krajów: historia niemiecka, francuska, włoska - to dziedzictwo nieszczęsnego zjawiska nacjonalizmu, który uważam za grzech XIX wieku. Znam tylko jedną książkę, jedno imponujące dzieło, które usiłuje przedstawić w jednolity sposób europejską historię od Gibraltaru po Moskwę, od Islandii po Maltę, od jej początków az po zjednoczenie Niemiec. Chodzi o pracę wydaną w Oksfordzie w 1996 r., zatytułowaną Europe. A History (wyd. pol. Europa: rozprawa historyka z historią, Kraków, 1998), autorstwa angielskiego historyka Normana Daviesa, który nota bene jest katolikiem.

Co zaś się tyczy pańskiego pytania, bez punktów odniesienia niemożliwe jest osadzenie tradycji w kulturze. Młody człowiek dorasta jako katolik, protestant, żyd albo nawet ateista nie tylko w jakimś określonym kraju, ale także w określonym regionie i mieście. Trzeba mieć punkt wyjścia do socjalizacji kulturowej; nawet jeśli później ta konkretna kultura zostanie porzucona, będzie się zawsze odczuwać swoistą wdzięczność za to, że się ją poznało i że się można z nią było skonfrontować. Punktem wyjścia pozostanie zawsze „ojczyzna pochodzenia”, chociażby później się ją porzuciło albo wręcz nauczyło się ją nienawidzić. Nie powinno się jednak jej nienawidzić: nawet jeśli byłaby ona błędna albo wyprowadziła nas na manowce, stała się przecież częścią nas samych. Myślę z przyjemnością o Edycie Stein, która również jako karmelitanka nie przestała być Żydówką i która każdego ranka, gdy przychodziła do kaplicy i patrzyła na obrazy Jezusa i Maryi na ołtarzu, myślała z radością, że oboje oni byli „tej samej krwi”, co ona. Bez świadomości naszych korzeni przyszłośc nie może być pozytywna...

 

Ks. Giussani w swojej książce Ryzyko wychowawcze pisze, że trzeba przedstawić przyszłość w sposób „odpowiedni”. Jakie są według Pana warunki, które wychowawca - rodzic lub nauczyciel - powinien spełniać, aby nawiązywać „odpowiednie” relacje z młodzieżą?

Według mnie jedyna właściwa droga polega na życiu tym, co w tej przeszłości jest obiecujące, to znaczy na przeżywaniu tego w taki sposób, że bycie częścią owej historii będzie sprawiać radość dzieciom lub młodzieży. Nasza kultura, która już od czasów starożytnych Greków zasadniczo oparta jest na ustnym i pisemnym przekazie, zawsze ignorowała prawdę, że tradycje utrwalają się nie poprzez nauczanie i przyswajanie wiedzy, ale poprzez przykłady. To oczywiście nie wyklucza, a wręcz pociąga za sobą fakt, że ojciec, matka lub wychowawca, zgodnie ze słowami z Pierwszego Listu św. Piotra (1 P 3, 15), mają wobec tych, którzy się tego domagają, w rozsądny sposób uzasadniać nadzieję, która jest w nich. To może też oznaczać, że jeśli się odchodzi od swoich tradycji, to mówi się o tym otwarcie, zamiast przyjmować, jak to się często dzisiaj dzieje, nowe poglądy. Dramat naszej kultury politycznej polega na tym, że politycy nigy nie potrafia otwarcie przyznać się do popełnionych błędów, co byłoby gestem, którym z pewnością zawojowaliby serca młodzieży. Tymczasem młodzież odwraca się od polityki, z wyjątkiem tych, którzy pewnego dnia także zostaną kłamcami.

 

W Przedmowie do książki Ryzyko wychowawcze mówi Pan o „wyblakłym” chrześcijaństwie, twierdzi Pan, że „porusza się ono po torach, które są bogate w «tradycję», lecz równocześnie są «tradycjonalne» i postrzega się je jako w pewien sposób ograniczające”. Gdyby miał Pan krótko wskazać elelmenty definiujące naszą tradycję, tę zapoczątkowaną dwa tysiące lat temu, to na które z nich zwróciłby Pan szczególną uwagę?

Tradycja ta jest tak szeroka i tak bogata, że trudno jest w kilku zdaniach wyodrębnić niektóre jej elementy, nie popadając jednocześnie w ryzyko jej wypaczenia lub zubożenia. Ponadto mamy do czynienia z czymś więcej niż zwyczajna tradycja. Chodzi tu o drogę, która wybrał Bóg, aby umożliwić nam uczestnictwo w Nim samym. Dwa zdecydowanie majważniejsze elementy tej tradycji to przyjęcie ludzkiego ciała przez Logos, przez Słowo Boże oraz obecność Jezusa Chrystusa i ducha Bożego, trwającego w Jego Kościele. Dzisiaj Kościół nabiera szczególnego znaczenia, pomija sie bowiem jeden jego aspekt, który bardzo rzadko jest rozumiany: istotnie, postrzega się ciągle Kościół jako dzieło z pewnością ważne, ale zawsze jedynie jako dzieło ludzkie. Z pewnością część wielu tradycji Kościoła jest kulturą, to znaczy zostały one stworzone przez człowieka, ale chodzi po prostu ok olejne wymiary „skłonności - ze swej natury - boskiej”. Bez wątpienia działanie Boga w historii sięga dalej niż widzialny Kościół, ale Bóg wyraźnie postanowił działać w historii poprzez swój Kościół.

 

Po zagubieniu większej części tradycji, wydja się, że dzisiaj pośrednictwo wiary powinno oprzeć się na nowo na podstawowych aspektach chrześcijaństwa. Ojciec święty podkreślił to niedawno (zob. List Jana Pawła II do ks. Giussaniego z lutego 2004 r.: „Na tym właśnie polega początkowa intuicja pedagogiczna waszego Ruchu: jest nią nieustanne proponowanie w porywający sposób i w harmonii ze współczesną kulturą, wydarzenia chrześcijańskiego, postrzeganego jako źródło nowych wartości, zdolnych do nadania właściwego kierunku całej ludzkiej egzystencji”). Co z tego wynika w odniesieniu do tradycji i jakie jest w tym momencie kulturowe zadanie ludu chrześcijańskiego?

Przede wszystkim muszę powiedzieć, że to pytanie mnie zawstydza, ponieważ zbyt rzadko myślę o tym, że powinienem odczuwać wdzięczność za to, że jestem chrześcijaninem. Może ma to związek z faktem, ze dorastałem w rodzinie i atmosferze, gdzie oczywistą sprawą było, że „jest się dzielnym katolikiem w antykatolickim środowisku”, tak bowiem przeżywałem swoją młodość w Czechach. Poza tym, z metodologicznego punktu widzenia, nie jest łatwo odpowiedzieć na Pańskie pytanie. Oczywiście, jesli dokonuje się refleksji nad historią chrześcijan, trzeba patrzeć na historię ludzkości w określonym świetle, aby umieć dostrzec, jak Bóg prowadził Żydów do Wcielenia, a po tym, jak stał się człowiekiem, krok po kroku kierował Kościołem. Hegel z pewnością dokonywał wielkiego uproszczenia, gdy twierdził, że prawdziwa i doświadczalnie zrozumiała historia świata polega na uogólniającym, uniwersalizującym sądzie. Doprowadziło go to w końću do zinterpetowania Holocaustu (w znaczeniu całopalnej, męczeńskiej ofairy) jako kroku dialektycznie koniecznego do głębszego zrozumienia praw człowieka (także w Kościele dzisiaj mówi się o prawach człowieka w sposób zupełnie inny niż to miało miejsce przed pierwszym światowym konfliktem). Tomasz Masaryk, piwerwszy czechosłowacki prezydent, sformułował ten pogląd w sposób jeszcze bardziej wyrazisty: „Pravda vitezi”, „Prawda zwycięży”. Św. Augustyn postrzegał to w sposób jeszcze bardziej precyzyjny: na pierwszym planie, na głównej scenie, znajduje się prawdziwa historia świata, ale jednocześnie, w tle, toczy się inna historia, historia łaski, w której pozorne zwycięstwa na pierwszoplanowej scenie są porażkami, a porażki są, albo mogą być, zwycięstwami. Zmiemska porażka Chrystusa jest „zwycięstwem Boga w historii”. Może mógłbym odpowiedzieć na Pańskie pytanie w ten sposób: dokonując refleksji nad historią, moja chrześcijańska wiara dała mi perspektywę, która zawsze znajdowała potwierdzenie w analizie historycznych związków. Dlatego dała mi ona spojrzenie na rzeczywistość, które uodparnia mnie na różne ideologie.

 

„Aby wychowywać, trzeba odpowiednio przedstawiać przeszłość. Bez przybliżenia przeszłości, bez wiedzy o przeszłości i tradycji, młody człowiek ulega rozmaitym dziwactwom lub sceptycyzmowi... Świadomie przyjęta tradycja daje możliwość całościowego spojrzenia na rzeczywistość, przynosi hipotezę znaczenia... Tradycja faktycznie jest jakby hipotezą roboczą, w którą natura wyposaża człowieka, aby mógł dokonywac porównań ze wszystkimi rzeczami” (ks. Giussani)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją