Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2002 > listopad / grudzień

Ślady, numer 2 / 2002 (listopad / grudzień)

Pierwszy Plan

Ameryko, nie wypowiadaj wojny pokojowi

Naciski ze strony rządu amerykańskiego. Zamach na Bali i zagrożenie międzynarodowym terroryzmem. Negatywne konsekwencje polityczne wojny i niebezpieczeństwo powstania efektu „domina” na całym Bliskim Wschodzie. Rozmawialiśmy o tym z prezydentem Regionu Lombardzkiego, który wielokrotnie przebywał w Iraku.

Gianluigi Da Rold


Gubernator Lombardii Roberto Formigoni, chwilowo rezyduje na dziewiątym piętrze gmachu zwanego „Pirellone”, w najmniejszym z gabinetów. Rozmawiając z nim, mimo woli wraca wspomnienie wypadku z 18 kwietnia tego roku, kiedy to mały samolot „wbił się” w gmach rządu Regiony Lombardii. I tak, kierując się tą emocjonalną logiką, trudno zapomnieć o koszmarze dziwnych wypadków, strasznych zamachów i o „wichrach wojny”, które wieją z coraz większą siłą.

 

Panie Prezydencie Formigoni, porozmawiajmy właśnie o tych „wichrach wojny”, o „obwieszczonej wojnie” pomiędzy Stanami Zjednoczonymi Georga Busha i Irakiem Saddama Husajna. Amerykańskie naciski wydają się przybierać na sile, a władza ONZ rzeczywiście okazuje się ograniczona.

Widzę ten nacisk rządu amerykańskiego i staram się w tym znaleźć, paradoksalnie, jakieś pozytywne aspekty. Tak wielka presja być może jest spowodowana dążeniem do zdobycia szczegółowych informacji na tematy budzące podejrzenia, to znaczy, czy inspektorzy ONZ mogli ostatecznie się zorientować, czy w Iraku istnieje lub nie arsenał broni masowego rażenia. Jeśli amerykańskie naciski są ukierunkowane na tę sprawę, byłaby to jakaś logika, która mogłaby w końcu doprowadzić do pokoju. Jak dotąd ta logika wydaje się być skupiona na tym, by udowodnić łączność między Irakiem i Al Kaidą, między domniemanym „bandyckim państwem” i terroryzmem Bin Ladena. Mam szacunek, zaufanie i żywię przyjazne uczucia dla prezydenta Stanów Zjednoczonych i rządu amerykańskiego. Dlatego życzyłbym sobie, aby naciski, groźby oraz owe „wichry wojny” okazały się tylko budowaniem napięcia, dramaturgii mogącej doprowadzić do pokoju.

 

Jednak ostatni zamach w Indonezji zdaje się pogarszać całą sytuację. Budzi niepokój opinii publicznej co do najbliższej przyszłości, a jednocześnie ma wpływ na waszyngtoński rząd.

Zamach na Bali pokazuje, ze istnieje zagrożenie ze strony międzynarodowego terroryzmu i że potrzebna jest z nim walka. Z tego co się mówi, także Bin Laden nadal żyje i działa, strasząc swoimi zapowiedziami. My zaś stajemy wobec tego wroga, będąc nadal zaangażowani w operację wojskową w Afganistanie, która nie jest jeszcze zakończona. Zważywszy na to, wydaje mi się nieroztropne atakowanie Iraku, bez niepodważalnych dowodów, że posiada on arsenały z groźną bronią i jest powiązany z terrorystami z Al Kaidy.

 

Wielu uważa, że amerykańska strategia polityczna jest raczej sztywna. W Iraku i w rejonie Zatoki Perskiej znajduje się 60 procent światowych zasobów ropy naftowej. Ta część świata nie może być przedmiotem nieprzewidywalnych „uderzeń i kontruderzeń” politycznych, które mogą negatywnie wpłynąć na rozwój całego Zachodu w najbliższych pięćdziesięciu latach.

Gdyby tak było, to byłaby to niewłaściwa strategia. Ze względu na szacunek jaki mam dla Stanów Zjednoczonych i amerykańskiej administracji, nie uważam żeby tak było. Kto stosuje taką strategię powinien również brać pod uwagę jej skutki. Myślę, że zdaje on sobie sprawę, że ewentualna wojna przeciw Irakowi mogłaby spowodować tzw. niekontrolowany efekt domina. Z następującą w związku z tym destabilizacją całego regionu bliskowschodniego w takiej sytuacji liczy się coś więcej niż baryłki z ropą naftową...

 

Panie prezydencie, pomówmy o Iraku. Zna pan ten kraj, bo bywał pan tam wiele razy. Co pan myśli o Saddamie Husajnie?

Saddam to dyktator jak wielu innych w tej części świata. Nie trzeba uciekać się do wielu opisów i wyjaśnień, aby określić człowieka i jego postępowanie. Chociaż stwierdzam, co już uczyniłem przy innej okazji, że porównywanie Husajna do Hitlera nie ma racji bytu. Na marginesie chciałbym zwrócić uwagę: czy to porównanie ma sens w sytuacji, gdy już w 1991 roku, podczas wojny w Zatoce Perskiej, armia iracka roztopiła się jak śnieg w słońcu? Już wówczas owa armia, w odniesieniu do brytyjsko-amerykańskiej potęgi, była rzeczywistością niespójną. Dzisiaj porównanie Husajn-Hitler brzmi jeszcze bardziej nieprawdopodobnie. Irak dotknięty jest wieloletnimi sankcjami, nie jest to kraj Trzeciego Świata, ale jednak bardzo biedny, wpędzony w zacofanie w wyniku historii minionych stu lat. Jak więc może być czymś realnym porównywanie reżimu Husajna do reżimu Hitlera?

 

Irak posiada pewną specyficzną cechę odróżniającą go od otaczających go państw. Jest nią świecki charakter państwa.

Oczywiście. Dodałbym jeszcze, że w tej części świata, gdzie zauważa się sygnały niepokojącego i wciąż rozprzestrzeniającego się fundamentalizmu, Irak jest jedynym państwem laickim. Są tam kościoły katolickie, jest Patriarcha. Są także katolickie szkoły, a nawet oratoria. Ja, gdy przebywałem w Bagdadzie, chodziłem bez problemu na mszę św. i mogłem się modlić przed figurkami Matki Bożej z Lourdes. Nie wydaje mi się, żeby można coś takiego robić w Arabii Saudyjskiej. Nie zapominałbym także, że wicepremier Iraku nazywa się Tarek Aziz i że jest on chrześcijaninem.

 

Czy może to mieć znaczenie dla polityki światowej?

Bardzo wielkie, jeśli nie decydujące. Stany zjednoczone nie mogą zapominać, że Irak był sojusznikiem Ameryki w „wielkiej grze” strategicznej, prowadzonej na tamtym obszarze, przeciwko fundamentalizmowi ajatollachów irańskich w końcu lat siedemdziesiątych. Dzisiaj istnieje ryzyko rozszerzenia strefy wpływów fundamentalizmu. Myślę, że trzeba na to uważać.

 

Jeśli dobrze zrozumiałem, chce pan powiedzieć, że wojna spowodowałaby nie tylko bezpośrednie bolesne skutki, ale przyniosłaby także negatywne konsekwencje polityczne.

Prawdziwe ryzyko w tym wypadku wiąże się z tym, że doszłoby do utrwalenia schematu o zderzeniu dwóch cywilizacji: zachodniej i wschodniej, albo jeszcze gorzej, wojny pomiędzy islamem i chrześcijaństwem. A zatem, atak na Irak mógłby okazać się tego typu katastrofą, której trzeba starać się uniknąć.

 

Pański pogląd na temat wojny z Irakiem jest zdecydowanie różny od tego, jaki reprezentował pan w odniesieniu do operacji wojskowej w Afganistanie.

Nie chciałbym, aby uważano mnie za pacyfistę. Myślę, że mam poczucie rzeczywistości. Lecz wydaje mi się, że właściwie odczytuję rzeczywistość, gdy twierdzę, że wojna jest mimo wszystko ostatecznym argumentem, po który można sięgnąć po przebyciu wszelkich możliwych dróg dialogu w celu jej uniknięcia. Uważam, że w tej sprawie, trzeba podjąć wszelkie możliwe kroki, by uniknąć zła o wiele gorszego niż inspekcje z ramienia ONZ.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją