Ślady
>
Archiwum
>
2002
>
listopad / grudzień
|
||
Ślady, numer 2 / 2002 (listopad / grudzień) Listy Realizować pragnienia i inne Realizować pragnienia Drogi Księże Giussani, nazywam się Natasza, jestem z Moskwy. W tym roku dużo pracowałam (jestem logopedą w przedszkolu, a wieczorami udzielam prywatnych lekcji). Lubię moją pracę, lubię dzieci, ale w tym roku często zadawałam sobie pytanie: „Panie, czy w moim życiu jest coś innego oprócz pracy? Oczywiście, wykonuję ją dla Twojej chwały, ale wielokrotnie nie mam czasu, aby być razem z moimi przyjaciółmi, iść z nimi do kina, do teatru, na spacer. I co mam zrobić ze wszystkimi moimi pragnieniami? Dlaczego człowiek zawsze pragnie życia pełniejszego niż to, jakie właśnie teraz prowadzi?”. W pewnym momencie zrozumiałam, że dalej tak być nie może. Jednocześnie zaś miałam świadomość, że jedyną rzeczą, jaką powinnam robić, żeby zrealizować swoje pragnienia, było pozostać wierną Panu, kochać Go. Chcę opowiedzieć jaki dar otrzymałam od Niego jako odpowiedź na moje pytania. Tego lata zostałam zaproszona przez moich przyjaciół na Meeting i na międzynarodowe wakacje do La Thuile. Byłam zaskoczona, gdy podczas mszy na otwarcie Meetingu zobaczyłam 3.000 osób, które były jednością. Potem pracując na Meetingu poznałam bardzo wielu radosnych ludzi, okazujących sobie szacunek i miłość. Początkowo czułam zazdrość, ponieważ było ich tam tak wielu i było im łatwiej być razem. W Moskwie jest nas od 40 do 45 osób, a ja przez większą część mojego czasu jestem sama. Ale potem zrozumiałam, że nie jest ważne ilu nas jest: 3000 czy tylko 2, jeśli tylko mamy świadomość tego, dlaczego jesteśmy razem. Będąc w Italii, dzięki stowarzyszeniu Famiglie per Accoglienza mieszkałam u rodziny Biondi a potem u mojej przyjaciółki w Mediolanie. Także to było dla mnie jak objawienie. U nas w Rosji młodzi ludzie często żenią się bardzo wcześnie i wkrótce potem rozwodzą lub żyją na kontrakcie cywilnym, w każdej chwili gotowi do zerwania ze sobą. Moja siostra mieszka obecnie ze swoim trzecim mężem. Ale nigdy nie byłam tak poruszona relacjami między mężem i żoną oraz rodzicami i dziećmi, jak wtedy, gdy przebywałam w rodzinach moich przyjaciół. To oczywiste, że w tych relacjach jest obecny Ktoś, kto uczy cię patrzeć na bliźniego, szanować osobowość dziecka i dlatego też kochać miłością, która domaga się wieczności. Widziałam to w relacjach moich młodych przyjaciół. Podczas tych wakacji Pan dał mi wyraźniejszą świadomość tego, czego pragnie moje serce i odpowiedział na wszystkie moje pragnienia, które odczuwałam w ciągu tego roku. Ksiądz mi zapewne nie uwierzy, ale tutaj spotkałam wszystkich, których bardzo kocham i których nie widziałam przez długi czas: przyjaciół z Portugalii, Włoch, Białorusi, Kazachstanu oraz z innych rosyjskich miast, które leżą daleko od Moskwy. Byliśmy razem i robiliśmy piękne rzeczy. To zdumiewające jak to wszystko mogło się wydarzyć w jednym miejscu i w jednym momencie. Patrząc na przyjaciół, z którymi przebywałam, myślałam: „Jakie to szczęście, że wszyscy należymy do tej historii. I jak wielki jest Bóg, który stworzył tę historię i przyjaźń, która usuwa wszystkie granice”. Teraz, kiedy jestem zmęczona i nie odczuwam Jego obecności, nie mogę już wątpić. I muszę prosić Pana, aby uczył mnie żyć tą przyjaźnią, zawsze i w każdym miejscu żyć tym ogromnym pragnieniem miłości. Mogę prosić go o wszystko, o co chcę. Wiem, że mi dopowie, darując stokroć więcej niż się spodziewam i w sposób najbardziej nieoczekiwany. Bardzo Księdzu dziękuję. Natasza, Moskwa
Na koncercie Spotkanie z Mango (włoski piosenkarz – wyj. tłum.) Pada już od wielu dni, czy zatem koncert się odbędzie? Przychodzę na plac o 18.00, podczas gdy służby porządkowe wyprowadzają wszystkich, ponieważ rozpoczynają się próby. Kładę się na ziemi za wielkim kwietnikiem. Nie daję się wyprowadzić na zewnątrz i zachowując się pewnie, jak osoba z personelu, zbliżam się do garderób. On rozmawia ze swoimi chórzystkami, podchodzę, pozdrawiam go i wręczam mu prezent. Podaję mu Księgę Psalmów z komentarzem ks. Giussaniego, mówiąc przy tym, że ks. Giussani, tak jak on, lubi pisać i wysławiać piękno. Uśmiecha się zdumiony, odprawia chórzystki i zabiera mnie do swojej garderoby, mówiąc: Chodź ze mną, bo to mnie interesuje. Rozpoczyna się spotkanie, które będzie trwało około 40 minut, przeplatane śpiewem niektórych jego piosenek. Oto niektóre zdania z dialogu: „Nie umrzemy nigdy, podoba mi się ta idea, potrzebuję tego, aby móc żyć. Nie wiem, co miałbym zrobić z Bogiem, który nie byłby ze mną w tym momencie i gdyby aniołowie nie potrafili latać. Moja mama, która zmarła kilka miesięcy temu, jest tutaj ze mną i teraz czuję jej uścisk. Myślę, że moja córeczka wybaczy mi to, że czasami płaczę i się z nią nie bawię. Piękno jest zawieszone na moich zachodach i ulatuje jakbym nie potrafił go zatrzymać”. I pokazując mi franciszkański krzyż, który zawsze ma na szyi mówi mi: „Wywodzę się z tradycji chrześcijańskiej i żyję wewnątrz tej tradycji. Bóg podarował mi ten głos i troszczę się o niego na wszelkie możliwe sposoby, dar pozostaje darem, jeśli się o niego troszczymy. Śpiewam o pięknie, ponieważ wierzę, że ono nie może się nigdy skończyć”. Obiecuje mi, że jeszcze tego wieczoru przeczyta książkę, w czasie podróży do Werony na festiwal. Po raz ostatni czyta mi wiersz dedykowany żonie i napisany poprzedniej nocy, mówi o pięknie i miłości, a jego słowa mnie kołyszą. „Nie umrzemy nigdy” mówię mu, a on mnie obejmuje. Spotkałem człowieka prostego, umiejącego słuchać, kochającego piękno, poezję, muzykę i jak każdy dobry neapolitańczyk, także jedzenie i picie. Daniele, Uniwersytet katolicki w Mediolanie
Pasjonujące wyzwanie Najdroższy Księże Giussani, minęły już dwa lata od kiedy przeniosłem się z Mediolanu do Frankfurtu w Niemczech i dlatego od dawna chciałem się uczynić Cię uczestnikiem mojego doświadczenia. W tym mieście jest nas z Ruchu piętnaście osób i jest to dla mnie ogromną łaską. W tych miesiącach czasami musiałem zacisnąć zęby, żeby pozdrawiać kolegów, z którymi często wybuchały spory, ale jakież zdumienie i wzruszenie ogarnia mnie wobec owej eksplozji Bytu, jaką jest życie, uczynione wielkim przez Obecność, która wszystko przenika i wszystko ogarnia. Jak mógłbym, wobec tego spektaklu życia, nie ofiarować wszystkiego przyjaciółce szukającej pracy, gdy rozumiem, że wszystko jest dla mnie, że w moim staraniu odpowiedzenia na jej potrzebę staję się bardziej człowiekiem. Spotykamy bardzo wielu ludzi w tym mieście, gdzie ostatecznie jest tak wielu ludzi samotnych i zalęknionych, żyjących iluzją, że zrealizują się w życiu dzięki karierze. To jest ciągłe, pasjonujące wyzwanie! Tego roku zaprosiliśmy Javiera, konsula hiszpańskiego we Frankfurcie, na Meeting do Rimini. Był tak bardzo zdumiony tym co zobaczył, że ogarnął go zachwyt, a w nas natychmiast zrodziło się pragnienie podjęcia jakiegoś wspólnego gestu, aby zaświadczyć o tym pięknie we Frankfurcie. Wie Ksiądz, ostatni Meeting ukazał mi oczywistość mojej przynależności. Było jasne, że ja jestem tym ludem i niosę go tam, gdzie żyję, ponieważ należę do Tego, który ten lud zebrał, a z tą świadomością można iść na cały świat i nie odczuwa się już lęku: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”. Księże Giussani, chłopak, który się z tobą spotkał tamtego wieczoru, kilka lat temu w Corvetto, zaczyna rozumieć to, co mu wówczas powiedziałeś „... nawet twoje grzechy nie mają żadnego znaczenia, gdyż jest tylko On...”. wielka katedra, jaką nasze życie wnosi krok po kroku, to nieustanna przygoda. A więc razem, do dzieła! Massimo, Frankfurt
Bez rezygnacji Drodzy przyjaciele, to o czym piszę opowiedziałam na spotkaniu, którego temat brzmiał: „Jaki jest twój osąd swojego życia w świetle Szkoły Wspólnoty przeprowadzonej w tym roku?”. Rzeczywistość jest pozytywna, ponieważ należy do Chrystusa i narzuca się nam w sposób nieunikniony. Jeśli człowiek pozwala się objąć temu pozytywnemu, a jednocześnie dramatycznemu uściskowi, to żyje po stokroć intensywniej. Ja tego doświadczam, nie w wyniku moich wysiłków, ale przez łaskę. Chrystus objawia się w tych dwóch małych istotach (bliźnięta, które urodziłam 7 czerwca), jakby chciał mi powiedzieć: „Ja jestem z tobą w każdym momencie twojego dnia. Jestem przy tobie gdy karmisz piersią niemowlęta, gdy troszczysz się o Enrico i Paolo i gdy troszczysz się o Mnie. Twoje zadanie jest następujące: nie musisz niczego wymyślać”. Jest to dla mnie tak oczywiste, że nie ma już miejsca na moją interpretację: jest tak i koniec. Powierzenie się tej Obecności napełnia moje serce wdzięcznością i pozwala bardziej rozkoszować się życiem. Ten przebłysk świadomości, który teraz przeżywam, bierze swój początek z dziewięciu długich miesięcy ciąży, w czasie których moje zadanie nie było dla mnie takie jasne. Kiedy się dowiedziałam, że oczekuję dziecka ( a nawet dwojga dzieci), mając już trójkę, pierwszą reakcją była rezygnacja, bierna rezygnacja. Mówiłam sobie, że jestem zadowolona, ale w moim sercu był smutek. Potem pojawiła się złość. Ta ciąża pokrzyżowała wszystkie moje plany. Musiałam jeszcze raz wszystko zaczynać od początku: ciąża, poród, karmienie piersią, mycie pup dzieci, itd. Dlaczego to wszystko? Pan wstrząsnął moim życiem i życiem mojej rodziny w sposób odczuwalny i oczywisty. I ja nie chciałam się na to zgodzić. Do tego stopnia, że gdy szłam na wizyty ginekologiczne i na badania ultrasonograficzne mówiłam sobie: „Może teraz mi powiedzą, że serca dzieci przestały bić... i ta myśl jakby podnosiła mnie na duchu. Wstydzę się wprawdzie o tym mówić, ale nawet taka myśl się we mnie rodziła (później się z tego spowiadałam). Musiałam zrezygnować ze wszystkich moich domysłów, aby zrobić miejsce Chrystusowi, Jego obecności. Nie musiałam już więcej wysilać się na budowanie mostu między mną a Chrystusem (jest o tym mowa w tekście Szkoły Wspólnoty), ale właściwie musiałam zwyczajnie rozpoznać Chrystusa, który przyszedł i przychodzi w każdej chwili i na różne sposoby. Z czasem, dzięki pracy na Szkole Wspólnoty i przy pomocy niektórych przyjaciół, dojrzała we mnie świadomość, że ten fakt zdarzył się właśnie dla mnie, że został mi on dany po to, aby mnie przemienić. Taka świadomość jeszcze bardziej się pogłębiała, aż do zrozumienia następującej rzeczy: otóż ja nie wybieram sobie sama zadania, ale zostało mi ono dane. Aż do momentu poczęcia trzeciego dziecka mój mąż i ja „planowaliśmy” narodziny dzieci (albo lepiej, Pan pozwolił nam je zaplanować). Potem przy czwartej nieprzewidzianej ciąży zrozumiałam, że powołanie do małżeństwa i do bycia „mamą” zostało mi dane. Jeśli z jednej strony wydaje się, że to ogranicza, ponieważ wymaga wyrzeczenia się własnych projektów, z drugiej strony jednak jest wyzwalające: nie wymaga żadnego wysiłku planowania, ale prostoty powierzenia się planom Kogoś Innego. Pełna wdzięczności za to, co Pan pozwala mi przeżywać, wierzę, że najlepszym sposobem, aby Mu podziękować jest podzielenie się tym doświadczeniem z przyjaciółmi. Maria, Cartoceto
Poprzez śpiew Drogi Księże Giussani kilka lat temu poruszyła mnie Księdza wypowiedź: „Także mała wspólnota powinna mieć swój chór”. A więc z niemałym trudem i dzięki wielkiej cierpliwości powstał u nas chór polifoniczny „Canticum Novum”, pragnący świadczyć za pośrednictwem śpiewu o pięknie spotkanej rzeczywistości. Do początkowej grupki Bractwa dołączyli niektórzy studenci poruszeni brzmieniem śpiewu, które przez swoją ekspresywność, świadczy o zdolności serca do wyśpiewywania swojej miłości do Tego, który się nam ofiarował: wszystko jest na chwałę Chrystusa. W tym naszym doświadczeniu związanym z chórem chcemy pokazać, że pewien repertuar nie jest przeznaczony wyłącznie dla profesjonalistów, ale jest dostępny dla wszystkich nim zainteresowanych, którzy podejmują go z zapałem i przekonaniem, bez lekceważenia techniki wykonywania. Trzeba ją traktować nie w sposób mechaniczny czy z naukową suchością, ale z ładunkiem człowieczeństwa i wielkim zamiłowaniem, z jakim te utwory zostały ofiarowane przez ich autorów wiernym i Kościołowi, aby wyśpiewać wspólną wiarę. Przezwyciężywszy początkową podejrzliwość, dziś pewni narzeczeni wybrali nasz chór dla celebracji ich związku małżeńskiego. Ofiary, które zostały nam bezinteresownie przekazane, pragniemy przesłać Księdzu w dowód wdzięczności i synowskiej miłości, do jakiej przez swoją ojcowską postawę Ksiądz nas wychował. Donata i chór z Avigliano
Edycje zagraniczne Wydawało mi się, że praca na Meetingu, w dziale poświęconym zagranicznym książkom, jest bezużyteczna: myślałam, że tylko nieliczni mogliby się zainteresować tak specyficznym i z pewnych względów niezrozumiałym sektorem (szczególnie jeśli chodzi o teksty pisane cyrylicą!). tymczasem bardzo szybko zmieniłam opinię: ktokolwiek wchodził do księgarni, zatrzymywał się z zainteresowaniem, często przeglądając książki w różnych językach. Wszyscy byli zachwyceni, widząc Tracce (Ślady) po hiszpańsku, angielsku, francusku, w języku portugalskim i rosyjskim, gdyż pewnie tak jak ja, nie myśleli nigdy o tym, że rozprzestrzenienie się Ruchu w świecie dokonuje się właśnie dzięki tym używanym przez nas tekstom. Były też osoby, które pytały o znaczenie tytułów książek w różnych językach i były zdumione widząc na przykład Zmysł religijny w języku niemieckim czy tłumaczenie Rekolekcji Bractwa na język rosyjski; inni kupowali książki w wersjach obcojęzycznych, aby dać je w prezencie przyjaciołom z zagranicy; jeszcze inni kupowali Ślady w różnych językach z czystej ciekawości. Ale najpiękniejszy moment nastąpił, gdy przyszli Hiszpanie i Anglicy i zatrzymali się przez godzinę (dosłownie!), aby rozmawiać o tym, jak uradowała ich możliwość zobaczenia także we Włoszech tekstów przetłumaczonych na ich języki narodowe. Pewien Peruwiańczyk powiedział mi, że gdy ujrzał Zmysł religijny w języku hiszpańskim, wystawiony obok innych wersji językowych, było to dla niego „wyraźnym znakiem jedności, która wykracza poza granice konkretnych narodów”. Wystawienie i możność sprzedawania tych publikacji okazały się niezwykle ważne: to było wielkie świadectwo zarówno dla Włochów, jak i dla wszystkich obcokrajowców. Chiara
Jak Jan i Andrzej Drogi Księże Giussani, jestem studentką z Litwy i piszę do księdza, aby wyrazić swoją wdzięczność i jednocześnie, aby mógł ksiądz uczestniczyć w mojej radości, gdyż podczas tego lata moje życie zupełnie się zmieniło. Nie, właściwie to nie życie się zmieniło, ale ja sama. Teraz patrzę na wszystko inaczej, myślę w inny sposób, czuję inaczej. Urodziłam się i wychowałam w rodzinie, w której nigdy nie mówiło się o Bogu. Nie chcę przez to powiedzieć, że moja rodzina była zła, bo bardzo ją kocham. Wzrastałam jednak w przekonaniu, że Boga nie ma. W dzieciństwie nie stanowił o to dla mnie problemu, ale później, kiedy zaczęłam myśleć o swojej przyszłości, poszukiwać sensu swojego życia, chcąc nie chcąc, pojawiło się u mnie pytanie o Boga. Chciałam w Niego wierzyć, ale nie mogłam, nie wiedziałam jak to zrobić. Ale w ubiegłym roku, dzięki mojej najlepszej przyjaciółce Razie, poznałam Ruch. Na początku poznałam trzy włoskie studentki, które studiowały na Litwie i mieszkały z Razą. Mijał czas, a ja poznawałam coraz więcej osób z Ruchu, przebywałam z nimi, słuchałam ich, patrzyłam jak się modlą, jak są razem, jak śpiewają. Fascynowała mnie ich prosta i zwyczajna więź z Bogiem. Chciałam być z nimi, chciałam być taka jak oni. Przebywałam wśród nich, ale byłam inna, gdyż ciążył mi na sercu pewien sekret, którego nigdy nie ośmieliłam się nikomu wyjawiać: nie byłam ochrzczona! Czułam się inna niż wszyscy, myślałam, że nie powinnam nawet przebywać w kościele. Wszystko jednak zmieniło się w ciągu jednego dnia. Byliśmy na wakacjach Ruchu. Czułam się bardzo dobrze wśród ludzi, na których patrzyłam. Myślałam, że może powinnam się odważyć z nimi porozmawiać, ale nie potrafiłam się przełamać. Pewnego popołudnia czytaliśmy razem tekst o Janie i Andrzeju, którzy spotykają Jezusa. Wiele myśli chodziło mi po głowie, ale milczałam, bałam się nimi dzielić z innymi, bo musiałabym wyznać, że nie jestem ochrzczona. Po spotkaniu siedziałam na ławce, na dziedzińcu i wtedy podszedł do mnie Davide, student z Włoch. Zapytał mnie, co myślę o tym spotkaniu. Ponieważ oboje mieliśmy kłopoty z wyrażaniem naszych odczuć i myśli po angielsku, zawołaliśmy Razę i poprosiliśmy ją o tłumaczenie naszej rozmowy. Wyznałam, że nie miałam odwagi, by odezwać się przy wszystkich, że trzymałam wszystkie myśli dla siebie i kiedy Dawid powiedział, iż nie tylko ja miałam z tym problem, i że on też czuł to samo, wszystko stało się dla mnie łatwiejsze. Miałam możliwość opowiedzenia tego, o czym myślałam dwójce przyjaciół i nie wydawało mi się to takie straszne. Powiedziałam, że dla mnie najważniejsze na spotkaniu było to, iż mówiliśmy o tym jak Jan i Andrzej spotkali Jezusa. Spotkali oni Jezusa i zstąpiła w nich przemiana tylko dlatego, że obaj mieli wielkie pragnienia. Wtedy Dawid zwyczajnie mnie zapytał: „A jak to się dzieje u ciebie?”. Było to bardzo proste pytanie, ale trochę mnie ono przestraszyło. Powiedziałam więc, że trudno mi było rozpoznać to spotkanie, ale bardzo się w to zaangażowałam i bardzo pragnęłam, żeby ono się wydarzyło. Widziałam ich spojrzenia, które były dla mnie wsparciem i zaczęłam im opowiadać o tym, co ciążyło mi na sercu, wyznałam im, że nie jestem ochrzczona i że czułam się przez to źle. nie wyrazili oni zdziwienia, ani zakłopotania, zapewniali mnie, iż jestem taka sama jak wszyscy inni i że dom Boga jest otwarty dla każdego. I tak oto, spontanicznie, poprosiłam ich, żeby zostali nimi chrzestnymi. Zgodzili się. Postanowiliśmy trzymać to w tajemnicy, aż do ostatniego dnia wakacji. Kiedy to ogłosiliśmy, wszyscy byli bardzo uszczęśliwieni, widziałam w wielu oczach łzy, odczuwałam z ich strony wielkie wsparcie i ciepło. To było dużo więcej, niż mogłam oczekiwać. Potem wszyscy razem poszliśmy na Mszę. Tego dnia, w kościele, po raz pierwszy poczułam się spokojna i kochana. Wilno
Żywe źródło nadziei Zastanawiałam się nad tym, jak mało doceniam „piękne nadzieje”, i dochodzę do wniosku, że nadzieja może się opierać tylko na wierze, która oznacza skok jakościowy świadomości. Nieprzypadkowo mówi się, że siła ludu tkwi w jego wierze; rzeczywiście, każdy początek, każde działanie niesie w sobie działanie, nie tylko na to, że dojdzie się do celu. Faktycznie, Maryja, wypowiadając swoje „tak” i oddając siebie Duchowi, który działa w rzeczach, jest obrazem nadziei. Nadzieja i wiara umożliwiają Zesłanie Ducha Świętego. Udajesz się do jakiegoś sanktuarium maryjnego: kontemplujesz jej boskie macierzyństwo, przez które staje się ona Matką wszystkich ludzi, a twoje życie dzięki temu się odradza. Lecz każdego ranka, przez twój jeden gest, podpowiada ks. Giussani, idąc śladem modlitwy Dantego, wobec lęków i ciężarów jakie niesie dzień, możesz połączyć się z tym źródłem, z owym ożywiającym napojem nadziei. Z drugiej strony, kto nas rzeczywiście wspomaga, jeśli nie ta osoba, która przez to, że istnieje, ożywia w nas nadzieję? Milene, Mediolan |