Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2014 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2014 (lipiec / sierpień)

Pierwszy Plan. Argentyna

Ojciec Charly: „Ja ich potrzebuję”

Żyją na peryferiach miasta. Nad brzegiem małej cuchnącej i niezdrowej rzeczki, na hałdzie albo moczarach, przekształconych w ubogą miejską aglomerację. W okolicach miasta Buenos Aires, których nikt nie uznaje albo nie uznawał do czasu, gdy zamieszkało tam kilka bezdomnych rodzin. Postanowili mieszkać w tym miejscu, w którym inni decydują się żyć tylko dlatego, że nie mają się gdzie podziać. Nikt z nich się tam nie urodził ani nie dorastał. Jednak pośród zaułków wyróżniają się tylko ze względu na sztywny kołnierzyk oraz ponieważ gdziekolwiek się pojawiają, wszyscy pozdrawiają ich, nazywając po prostu: „Ojcze”.

Silvina Premat


To curas villeros, grupa kapłanów, których swojego czasu ówczesny arcybiskup Buenos Aires Jorge Bergoglio wspierał i towarzyszył im jak żadnej innej duszpasterskiej inicjatywie w diecezji. Jeden z nich, Carlos Olivero, weźmie udział w tegorocznym Meetingu, gdzie opowie o tym, w jaki sposób doświadcza tego, że Przeznaczenie nie pozostawiło człowieka samym, nawet w skrajnym ubóstwie materialnym i egzystencjalnym.

 

Dysproporcja. „Zarówno działanie, jak i sposób myślenia oraz duchowość grupy kapłanów przenika uznanie obecności oraz przewodzenia Boga pośród ludu, najuboższych, w najbardziej marginalnych sytuacjach” – mówi „Tracce” ojciec Charly, jak nazywają go wszyscy. Ma 38 lat i od ponad 10 mieszka pośród ponad 50 tysięcy mieszkańców villa numer 21–24, w dzielnicy Barracas – w tej samej okolicy, w której ojciec José María „Pepe” Di Paola, goszczący na Meetingu w 2013 roku, rozwinął wielką działalność duchową i społeczną, a z której musiał uchodzić z powodu pogróżek otrzymywanych od handlarzy narkotyków.

Od samego początku swojej obecności w tym miejscu ojcu Pepe pomagał Charly, który wówczas był niespokojnym seminarzystą. „Będąc w seminarium w 2001 roku, czułem pewną dysproporcję między powołaniem do całości a kościelną rzeczywistością tamtego miejsca, raczej zamkniętego – opowiada. – Pragnąłem znaleźć się w parafii ojca Pepe. Otrzymałem na to zgodę kardynała Bergoglia, mogąc jednocześnie uczęszczać na zajęcia w seminarium. Poszedłem więc, a kiedy raz udasz się do villa, nie możesz już stamtąd odejść”.


Punkt wyjścia. Charly widział wielu dorastających nastolatków, którzy teraz się narkotyzują. Niektórzy byli jego uczniami na lekcjach katechizmu. Odczuwa takie samo cierpienie jak naturalny ojciec, gdy któreś z jego „dzieci” ulega pokusie łatwego pieniądza; a jeszcze większe, kiedy ktoś postanawia odebrać sobie życie, ponieważ widzi przed sobą drogę bez wyjścia i sensu. Ze smutkiem patrzy, jak niektóre babcie decydują się na sprzedaż narkotyków, by utrzymać swoje porzucone przez rodziców wnuki… Jednocześnie jednak jest szczęśliwy, kiedy jakiś ojciec rodziny dzwoni do niego, by mu opowiedzieć, że jego córka znalazła pracę, albo kiedy chłopak z przyparafialnej grupy prosi o możliwość przystąpienia do Pierwszej Komunii św.

Dobrze rozumie hasło tegorocznego Meetingu. „W miejscach władzy projektuje się świat indywidualistyczny, świat samotności, odmienny od tego, w którym żyje większość ludzi, w którym żywa wiara na pierwszym planie stawia takie wartości jak gościnność, zmysł zabawy czy też inne, będące wartościami chrześcijańskimi, o wiele bardziej ludzkimi od dobrobytu. Przekonanie o tym, że Przeznaczenie nie pozostawiło człowieka samym, przede wszystkim tego znajdującego się na marginesie, oznacza wiarę w to, że najubożsi są powiernikami szczególnego objawianie się Boga i że odpowiedź znajduje się w relacji komunii”.

Uznanie obecności Boga w ubogich, zdaniem ojca Olivera, jest „punktem wyjścia dla wszystkiego”. Dlatego, tak jak Papież, powtarza, że „ubogim nie jest tylko ten, komu trzeba pomóc, ale ten, od kogo człowiek się uczy oraz z którym wchodzi w komunię. To jest fundament zaufania, jakim się darzymy”. Charly przyznaje, że dotknął tego namacalnie, kiedy w 2009 roku otwarli pierwsze gospodarstwo, w którym zgromadzono kilka osób uzależnionych od narkotyków, by poddać je leczeniu odwykowemu i skłonić do pracy nad sobą.

 

Kamień węgielny. Znalazł się sam z sześcioma takimi osobami. „Tam uświadomiłem sobie, że kontrola to iluzja. Łatwo mogli mnie oszukać, jeśli tylko chcieli. Nie mogąc liczyć na swoje zdolności, oparłem się na wyborze, którego oni dokonali, przybywając tam. To był pierwszy krok – zaufać im. Tę drogę pokonuje się wolniej, ale kroki stawiane przez chłopaków są ich wyborem, zostają przygarnięci. Zrozumiałem to z czasem, zmuszając się do tego, by nie rościć sobie prawa do narzucania swojego spojrzenia. Wspaniale jest nauczyć się miłości, która nie rości sobie prawa do wzięcia w posiadanie drugiego; miłości ukrzyżowanej, która trwa w czasie i wydaje przepiękne owoce”.

Pośród tych owoców znajduje się sukces programu pomocy uzależnionym, stworzonego na prośbę ojca Di Paolo, który swą nazwę przejął od nazwy dzieła chilijskiego świętego Alberta Hurtady Hogar de Cristo – Ognisko Chrystusa. Dzisiaj program ten jest realizowany w oferujących dzienną pomoc centrach, znajdujących się w czterech villas, oraz w trzech gospodarstwach, jest także podejmowany przez inne diecezje i organizacje państwowe. Przewiduje funkcjonowanie jednego centrum w dzielnicy, w które zaangażowana jest cała wspólnota, przede wszystkim jednak specjalną rolę odgrywają w nich ci, którym udało się wyjść z nałogu.

„Cały problem polega na tym: kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym – mówi Charly. – Ja nikomu nie pomagam. Potrzebuję tej młodzieży, ponieważ są moją rodziną i ponieważ jestem kruchy. Kruchość ich i moja czyni nas braćmi”.

(przy współpracy Victora Primca)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją