Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2014 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2014 (listopad / grudzień)

Pierwszy Plan. Syria

Boże Narodzenie w Aleppo

Wojna trwa tutaj już trzeci rok. Ludzie stracili pracę, dom, a wiele osób także swoich najbliższych. Historie chrześcijan, którzy czekają na pokój w Syrii.

Luca Fiore


Wojna trwa tutaj już trzeci rok. Bomby i granaty wciąż spadają na budynki mieszkalne. Prąd jest włączany w ciągu dnia na godzinę. Ludzie stracili pracę, dom, a wiele osób także swoich najbliższych. Ten, kto ucieka, nie wie, czy idzie, aby spotkać życie czy śmierć. Hana tymczasem pozostaje, spodziewając się dziecka... Głosy z czekającej na pokój Syrii.

25 grudnia miną dwa lata, pięć miesięcy i dziewięć dni. Aleppo ma dosyć wojny, która w Syrii nazywana jest „matką wszystkich bitew”. Miasto – liczące przed wybuchem konfliktu trzy miliony mieszkańców, a dzisiaj połowę z tego – podzielone jest na dwa koncentryczne okręgi: zewnętrzny, znajdujący się w rękach rebeliantów, oraz wewnętrzny, kontrolowany przez wojska z Damaszku. Nie można mówić o oblężeniu, ponieważ istnieje przejście prowadzące na zewnątrz, łączące centrum miasta z resztą kraju. Niektórzy mówią o 10 tysiącach zabitych i 4,5 tysiącach zaginionych. Linia frontu od wielu miesięcy biegnie niezmiennie ulicami i chodnikami miasta. Barykady i punkty kontrolne znaczą długą szramę na ciele miasta. Walki wciąż trwają poza miastem. Ale pociski z moździerzy i granaty spadają co jakiś czas na budynki mieszkalne. Prąd jest włączany w ciągu dnia tylko na godzinę. Ten, kto posiada własny generator i znajdzie paliwo, by go uruchomić, ma szczęście. Nie brakuje owoców i warzyw. Towary do sklepów docierają regularnie. Ceny jednak wciąż rosną. W lecie rebelianci przeprowadzili sabotaż wodociągu i całe dzielnice pozostały bez wody na długie tygodnie. Studnie stały się najcenniejszym dobrem. Dzisiaj woda wróciła, ale na jak długo?

Było to miasto z największą liczbą chrześcijan w całym kraju, 200 tysięcy. Pozostała ich mniej więcej połowa. Dla tych ludzi będzie to trzecie Boże Narodzenie przeżywane w czasie wojny. Ostatnie przeżyli zagrożeni wielkim niebezpieczeństwem. Między 15 a 28 grudnia 2013 roku wojsko syryjskie przeprowadziło ofensywę powietrzną, w czasie której według niektórych źródeł zginęło ponad 500 osób. A w tym roku? Intensywność starć zmniejszyła się, ale nie strach. Dwadzieścia kilometrów stąd napiera wojsko islamskie. Jeśli wojsko Assada ustąpi, Aleppo może skończyć jak Mosul.

Ale co takiego myślą chrześcijanie, którzy pozostali? Jak żyją? I jak przygotowują się do obchodzenia świąt, które dla reszty świata są symbolem radości i spokoju?Elias Machek musiał uciekać z domu w Wielki Piątek 2013 roku. Tamtego ranka obudził się, słysząc wystrzały, którym towarzyszył okrzyk: „Allahu Akbar!” (Bóg jest ponad podstępy napastników). Wziął trochę rzeczy, ile mógł, i skierował się ku bezpiecznej dzielnicy. „Ulice były pełne uciekających ludzi. Widziałem upadającego człowieka, ugodzonego kulą. Nikt nie mógł udzielić mu pomocy. Do dzisiaj słyszę krzyk jego żony i płacz dzieci. Strzały nie ustawały. Kiedy wspominam tamte chwile, myślę o rękach Boga, które nas podtrzymywały i wskazywały drogę. Módlcie się za nas, żebyśmy nie ulegli pokusie i nie wyparli się naszej wiary…”

 

„Niebiescy maryści”. Hana Krir ma 25 lat i w lipcu tego roku wyszła za mąż za Eliasa. Na Facebooku zamieściła zdjęcia ślubne, nie odnosi się jednak wrażenia, by uroczystość odbywała się w miejscu zagrożonym spadającymi bombami. Na razie mieszkają u krewnych, ponieważ nie mogą sobie pozwolić na wynajem. Jest jednak jedna wspaniała wiadomość: spodziewają się dziecka. Ale także ta nadzieja nie jest wolna od troski: „W szpitalu powiedziano mi, że nie wiedzą, czy będą mogli mi pomóc. Zobaczymy”. Uczy angielskiego w jednej z katolickich szkół. „Uczniowie nie mogą się skupić. Każdy z nich stracił co najmniej jednego krewnego, który zginął wskutek wojny”. A Boże Narodzenie? „W ogóle go nie czujemy. Mamy tak dużo problemów… Nawet bogaci ludzie nie są w stanie stawić czoła najbardziej elementarnym potrzebom. Na szczęście jest Caritas, która nam pomaga, dostarcza nam gazu do gotowania, trochę jedzenia… Jak nazwę swoje dziecko? Jeśli to będzie chłopczyk, będzie nazywał się Abed Allah, tak jak mój teść; imię to oznacza «niewolnika Boga». A jeśli dziewczynka, nie wiem”.

„Chcielibyśmy przygotować piękną uroczystość, ale jak to zrobić? Żyjemy w strachu – opowiada Mia Asal. – Kilka dni temu w nasz dom trafił pocisk wystrzelony z moździerza”. Mia jest żoną Umita. Wojna zabrała pracę obydwojgu. Ona pracowała jako przewodnik turystyczny. Mają dwie córki, jedna ma 20, a druga 16 lat. „Dalej się uczą, ale także one odczuwają duże napięcie. Idea jest taka, by stąd wyjechać, ale nie mamy na to pieniędzy. Chciałabym, by moje córki znów się uśmiechały. O co proszę przybywającego Jezusa? O pokój dla Aleppo i Syrii. Ale nie wiem za bardzo, co powiedzieć. Czuję się smutna i nieszczęśliwa”.

„Na to Boże Narodzenie przygotowałam drzewko. Jest symbolem życia”. Antonia Raouik opowiada historię swojej rodziny, która rok temu uciekła z Jabal el Saydeh, reprezentacyjnej dzielnicy Aleppo. W lecie 2012 roku to Antonia przyjmowała uchodźców z innych stron miasta zajętych przez rebeliantów. Nie wszyscy spośród jej sąsiadów byli gotowi to zrobić. Niektórzy utrzymywali, że nie należy pomagać muzułmanom. „Ja i mój mąż widzieliśmy w nich jedynie ludzi, którzy stracili wszystko”. Rok później to samo spotkało ją. „Pewnego ranka obudziły nas odgłosy wystrzałów oraz krzyki rebeliantów. Moja starsza córka wpadła w panikę. Młodsza zamarła”. Następnego dnia rozpoczęła się ucieczka. Ulice w dzielnicy zaludniły się. „Nie wiedzieliśmy, czy uciekamy w stronę życia, czy na spotkanie śmierci. W tych niekończących się dniach mamrotałam do siebie słowa psalmu: «Pan jest moim światłem i moim zbawieniem, kogóż miałbym się lękać?». Ostatecznie dotarliśmy do bezpiecznej dzielnicy, gdzie znaleźliśmy czekających na nas przyjaciół”. Dla Antonii i jej rodziny te miesiące są straszne. Trud dojścia do siebie, rozpoczęcia na nowo, zaakceptowania tego, co im się przytrafiło. Dzielnicy, w której się urodziła i mieszkała, już nie ma. A jednak „powoli doświadczaliśmy obecności Pana. Widzieliśmy solidarność, cenną pomoc brata Georgesa Sabe oraz «niebieskich marystów». Nawet jeśli wydaje się, że nie ma żadnej perspektywy, Maryja wskazuje nam w sercach drogę nadziei. Pomijając wszystko, także w to Boże Narodzenie życie się odradza”.

Bracia maryści (inaczej lasalianie ze Zgromadzenia Braci Szkół Chrześcijańskich) są ważną obecnością w Aleppo. Codziennie zajmują się dystrybucją ciepłego posiłku dla około 350 osób. Czterdziestu pięciu rodzinom płacą za wynajem. Oferują bezpłatne leczenie rannym cywilom, co jest bardzo cenne, zważywszy że dwa szpitale w mieście są w zapaści. Zajmują się również najmłodszymi: zorganizowali przedszkole dla 280 dzieci, chrześcijan i muzułmanów. Pozostałe 20 dzieci w wieku 7–13 lat, które z różnych powodów nie uczęszczają do szkoły, są przyjmowane i doglądane w nauce. Aline, Laila i Mony pracują razem z nimi. Każda ma swoją historię i swoje pytania. „Straciłyśmy wszystko, ale najbardziej boli brak zrozumienia dlaczego oraz dla kogo to wszystko – opowiada Aline. – Mało jest już bolesnych wydarzeń, które mnie dotykają. Pytam Boga: «Dlaczego nie interweniujesz?». Owszem, jestem wierząca, ale czuję, że tracę także wiarę. I pytam się, czy świętowanie ma jeszcze sens”. Laila opowiada o paradoksach przeżywanych przez tego, kto od 2,5 roku żyje pod ostrzałem: „Wojna i pokój, nadzieja i rozpacz, niecierpliwość i oczekiwanie, wiara i zwątpienie. Moja postawa nie odpowiada temu, co wiem o sobie, i wraz ze świętym Pawłem mówię: «Nie czynię dobra, które widzę». Ból zawładnął moim życiem. Mam pozostać czy odejść? Nie znam odpowiedzi na to pytanie”. Mony opowiada o walce o to, by nie wpaść w pułapkę wojny. Pułapkę, która sprawia, że człowiek pozwala się jej zdominować. „To wiara oświeca moje wybory: każe mi się zwrócić ku drugiemu, drugiemu, który różni się ode mnie. Dzisiaj mogę odczytywać moje życie poprzez doświadczenie krzyża. Czasem droga wiary wydaje się utopią. A jednak nawet jeśli wszystko sugeruje coś przeciwnego, można dzisiaj zachować postawę pokoju, pojednania oraz solidarności”.

 

Młodzi z Homs. Sto siedemdziesiąt kilometrów na południe od Aleppo wojna niepokoi także Homs. Oblężenie starego miasta, zakończone w maju, nie położyło kresu walkom. Oczywiście w porównaniu z ubiegłym rokiem to Boże Narodzenie będzie spokojniejsze. Ale tylko z punktu widzenia wojskowego. „Jak przygotowujemy się na przyjście Jezusa? Przede wszystkim przygotowujemy nasze ciała. Będzie bardzo zimno i nie ma nafty do ogrzewania. Tutaj temperatura spada nawet do pięciu stopni poniżej zera”. Ojciec Ziad Hilal, dyrektor Jesuit Refugee Service, od razu przechodzi do sedna sprawy: „Embargo nie uderza tylko w rząd Damaszku, cierpią przede wszystkim zwykli ludzie”. Wie to, ponieważ organizacja, którą kieruje, pomaga trzem tysiącom potrzebujących w mieście, rozprowadzając żywność i artykuły pierwszej potrzeby. On sam zarządza ambulatorium i centrum dla niepełnosprawnych umysłowo, w którym jest 85 osób, oraz centrum dla inwalidów wojennych. To nie koniec: codziennie do centrów prowadzonych przez jezuitów przychodzi około dwóch tysięcy dzieci, chrześcijan i muzułmanów, które razem się uczą i bawią. 

Przed jego biurem można spotkać Narę Nasseif, 22-letnią studentkę drugiego roku. Po południu pracuje u jezuitów, by pomóc swojej rodzinie. „Przychodzą do mnie ludzie pragnący otrzymać pomoc. Muszę zrozumieć, czego potrzebują, i skierować ich do jednego z naszych centrów. Są to osoby zmęczone, często zdenerwowane. Czasem krzyczą i chcą, byśmy natychmiast odpowiedzieli na ich prośby. Nie jest łatwo. Przyjmuję ich i próbuję uspokoić. Na początku było naprawdę ciężko. Wracałam do domu i modliłam się do Boga o to, abym z pasją służyła tym ludziom. Próbowałam wykorzystać w pracy doświadczenie, które zdobyłam w dzieciństwie w parafii”.

Spotyka prawdopodobnie osoby takie jak Josef, 23-letni student farmacji, który pomaga jezuitom w lekcjach katechizmu dla dzieci ze szkół podstawowych. „Normalnie można by myśleć, że Homs to miasto śmierci. Ale kiedy tu przybywasz i widzisz to, co się tu robi, widzisz życie – wyjaśnia. – Byłem chrześcijaninem od dziecka. Przeżywałem trudne chwile, miałem wątpliwości w wierze. Ale za każdym razem, gdy tu wracałem, znajdowałem ojca Ziada wraz z innymi i widziałem światło, którego nie ma gdzie indziej. Dzisiaj też tak jest, nie jest to jakaś myśl, to coś, co czuję i czym żyję”.

Na ulicach nikt by nie powiedział, że Boże Narodzenie będzie też w Homs. Nie ma świateł, nie ma przyozdobionych drzewek. „Zaczęliśmy Adwent od wyjaśnienia dzieciom tajemnicy Zwiastowania – mówi dalej Josef. – W ten sposób my także staramy się przyjąć tę nowinę do naszych serc”. Ojciec Ziad w tym roku po raz pierwszy dzięki darom z Europy będzie mógł kupić prezent dla każdego z pięciu tysięcy dzieci. Czekoladę, cukierki, podkoszulki, pidżamy. „Będzie to kolejne dziwne Boże Narodzenie. Kiedy Chrystus przyszedł na ten świat, nie miał elektryczności ani ogrzewania. Było Mu zimno tak jak nam. Ale to nie przeszkodziło Mu być przyjacielem osób, które spotykał”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją