Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2013 (wrzesień / październik)

Z okładki

Ksiądz Giussani. Życie, które wciąż trwa

Po co jesteśmy na świecie? Jaki wkład możemy mieć my – ja – by stawić czoła problemom, historii? To samo pytanie zadawał sobie ksiądz Giussani. Nieprzypadkowo wyłania się ono dzisiaj z pierwszych stronic przepięknej biografii pióra Alberto Savorany: „Nie chcę żyć niepotrzebnie – to moja obsesja”.

Davide Perillo


Po co jesteśmy na świecie? Jaki wkład możemy mieć my – ja – by stawić czoła problemom, historii? To samo pytanie zadawał sobie ksiądz Giussani. Nieprzypadkowo wyłania się ono dzisiaj z pierwszych stronic przepięknej biografii pióra Alberto Savorany: „Nie chcę żyć niepotrzebnie – to moja obsesja”. Zdanie to pochodzi z listu księdza Giussaniego z 1945 roku, który napisał jako młody kapłan. Jedno z setek świadectw, dokumentów i faktów, z których wyłania się opowieść o nieprzeciętnym życiu – naznaczonym charyzmatem – a jednak tak nam bliskim, ponieważ jak wspominał jakiś czas temu ksiądz Julián Carrón, ksiądz Giussani, „żył w tych samych okolicznościach i przeżywał te same wyzwania, co my”. Miał te same pytania, wymogi, potrzeby. Ma wiele do zaofiarowania poprzez sposób, w jaki on je przeżył – drogę dla wszystkich, odciskającą się jak pieczęć kiedyś – i teraz – na życiu tysięcy ludzi.

 

Jeśli jednak rozglądniemy się wokół, tam gdzie jesteśmy, możemy zauważyć dziesiątki przykładów tego, co może zrodzić się z takiego życia: uzdrowionych podziałów, nieprzewidzianych przyjaźni. Człowieczeństwa rozkwitającego dzięki tej drodze nawet tam, gdzie wydaje się to niemożliwe.

 

„Nie chcę żyć niepotrzebnie”. W tej „obsesji” ksiądz Giussani został wysłuchany. Jego życie – pisze Savorana – „jest życiem bogatym i pełnym, przeżywanym bez wytchnienia, po tym, jak odkrył Przyjaciela, który zrewolucjonizował całe jego życie”: Chrystusa. „Wieczność – jedyną osobistą Miłość” – jak nazywa Go w jednym z listów.

 

To dlatego rodził i rodzi. To dlatego współdzieli życie tego, kto spotyka jego charyzmat. Nie za sprawą organizacji, której nie było, czy też jego doniosłości społecznej i kulturalnej – również one przyszły później i mogły zniknąć wczoraj. Nie: ze względu na jego przyjaźń z Chrystusem, która wykiełkowała w dzieciństwie i rozkwitła „pięknego dnia” (to wciąż są jego słowa), kiedy najpierw w liceum, wobec Prologu Ewangelii świętego Jana, zauważa, że ten Przyjaciel jest rzeczywisty, że Słowo stało się ciałem. „Odtąd żadna chwila nie jest już dla mnie czymś banalnym”.

 

Nie chcemy, by ta biografia była tylko hołdem złożonym drogiej nam osobie, ale by uświadomiła nam, jaką odpowiedzią jest Chrystus dla naszego życia i co możemy zrobić dla świata, przyjmując Jego przyjaźń. Każda chwila może być pełna, niebanalna, ponieważ jest odkryciem Jego. I każdy człowiek może być towarzyszem w dokonywaniu tego odkrycia. „Bratem, którego trzeba chronić” – jak prosi nas Papież, mówiąc o Syrii, ale przede wszystkim o nas.

 

Na początku września we włoskich księgarniach ukazała się biografia założyciela CL, księdza Luigiego Giussaniego. Jej autor ALBERTO SAVORANA opowiada o doświadczeniu kilku lat pracy nad książką. O zmaganiu się z powierzonym mu zadaniem, o morzu dokumentów, o świadectwach… Oraz o odkryciu na nowo tego wszystkiego, czym żył u boku księdza Giussaniego. Owocem jest dzieło, które pokazuje nam żywego księdza Giussaniego. Dlatego jest ono wyzwaniem dla wszystkich.

 

Pięć i pół roku pracy. Ponad 50 tysięcy przeczytanych i przestudiowanych stron. Następnie archiwa, świadkowie, książki… Teraz, gdy do księgarń trafia Vita di don Giussani (Życie księdza Giussaniego, Rizzoli 2013), duże wrażenie wywierająsłowa autora tej biografii Alberto Savorany, odpowiedzialnego za biuro prasowe CL, który na końcu wywiadu wyznaje: „Widzisz, teraz chciałbym zniknąć. Chciałbym tylko, by ten, kto przeczyta tę książkę, zapragnął poznać go jeszcze lepiej. To jest dopiero początek, pierwsze podejście”.

Tak właśnie jest! Jest to jednak początek imponujący – ze względu na objętość i wnikliwość pracy. Oraz ponieważ jest dziełem jednej z tych osób, które miały okazję lepiej poznać księdza Giussaniego. 20 lat pracy ramię w ramię w charakterze „rzecznika prasowego” Ruchu, potem jako redaktor naczelny „Tracce” (w latach 1994–2008) oraz współtwórca publikacji dzieł założyciela CL, który zmarł w 2005 roku i którego proces beatyfikacyjny trwa. Przede wszystkim jednak 20 lat bardzo bliskiej przyjaźni, prawdziwej i żywej. Która w tej wydawniczej przygodzie znalazła inny sposób, doprawdy nieprzewidywalny, by trwać dalej.

Podczas lektury odkrywa się wiele szczegółówdotyczących osoby księdza Giussaniego. I przychodzi ochota, by dowiedzieć się o nim więcej, dogłębniej poznać jego osobistą historię i charyzmat. Od pierwszego do ostatniego wersu zdecydowanie dominuje jeden element: wyrazista i przejrzysta percepcja życia, które wciąż trwa. Czyjejś Obecności, a nie „pobożnego wspomnienia”, by posłużyć się sformułowaniem drogim samemu księdzu Giussaniemu. Oto dzieło Savorany pokazuje nam żywego księdza Giussaniego. Dlatego jest wyzwaniem. Tak jak było nim – i wciąż jest – dla samego autora.

 

Alberto, jak doszło do powstania tej książki?

Pewnego wieczoru w lutym 2008 roku byliśmy na kolacji z grupką przyjaciół i księdzem Carrónem. Na zakończenieksiądz Carrón powiedział, że kilka lat po śmierci księdza Giussaniego przyszedł być może już czas, by pomyśleć o pierwszej próbie zredagowania jego biografii w oparciu o dokumenty. I zapytał mnie, czy czuję się na siłach, by podjąć się tego zadania. Byłem bardzo zaskoczony. Również dlatego, że wcześniej postanowiłem sobie, że nie będę zajmował się historią życia księdza Giussaniego. Zarówno z powodu nieśmiałości i świadomości swoich ograniczeń, jak teżdlatego, że współdzieliłem z nim 20 lat mojego życia, osobistego i zawodowego, i obawiałem się, by nie przeważyły osobiste wspomnienia.

 

Twoja reakcja?

Dwojaka. Z jednej strony czułem nieadekwatność, ponieważ podobne przedsięwzięcie wydawało mi się absolutnie nieproporcjonalne do moich sił. Z drugiej strony wzrósł entuzjazm, ponieważ chodziło o posłuszeństwo komuś, kto mnie o to prosił. To natychmiast pozwoliło mi okazać moją dyspozycyjność i poczuć się wolnym. Ten, kto zasugerował mi tę pracę, mógł w każdej chwili odwołać wydane polecenie. Był to obiektywny fakt: znak, że w środku znajdowała się Tajemnica. Następnego dnia powiedziałem „tak”. Ale w sercu podjąłem decyzję tego samego wieczoru…

 

Co sobie pomyślałeś, uświadamiając sobie ogrom czekającej cię pracy? Przestraszyłeś się chyba trochę

Pierwszym problemem było to, od czego zacząć. Pamiętam, że zapytałem o to także księdza Carróna. Wtedy opowiedział mi o tym, jak on i jego przyjaciele, seminarzyści, a potem młodzi kapłani z Madrytu, zaczęli studiować historyczność Ewangelii. Entuzjazm wywołany tym, czego doświadczali w swoim gronie oraz wraz ze swoimi nauczycielami, potęgował ciekawość i pragnienie dalszych studiów, lepszego zrozumienia tego, jak się wszystko zaczęło. „Spróbuj zrobić to samo – powiedział mi. –Zanurz się w poszukiwaniach, w lekturze, w badaniach faktów i źródeł, wychodząc od teraźniejszości, w której żyjesz. Daj się zaskoczyć rzeczom, a zobaczysz, że droga odnajdzie się sama”. To było jasne od samego początku. Nie chodziło o dzieło wspominające odległą historię, ale o historię, w którą byłem osobiście zaangażowany. Zarówno dlatego, że nią żyłem, przynajmniej przez ostatnie 20 lat, jak i dlatego, że – z tego zdałem sobie sprawę dopiero w trakcie pracy – nie można przyjrzeć się dokładnie faktom z życia człowieka, jeśli nie ma już w tobie czegoś, co przeżyłeś jako pytanie, doświadczenie, oczekiwanie, trudność.

 

We wprowadzeniu piszesz o „ludzkiej sympatii”, właśnie w pełnym tego słowa znaczeniu, o współdzieleniu…

Tak. Prowadziło mnie przepełnione przyjacielską ciekawościąspojrzenie na człowieka, który przeżył to samo, co ja. Wielokrotnie, odnajdując pewne szczegóły i fakty z życia księdza Giussaniego, natychmiast porównywałem je ze swoim życiem.

 

Na przykład?

Kiedy opowiada, że w wieku 13 lat zdecydował się na ucieczkę, że spędził część lata na lekturze całego Leopardiego, ponieważ przeżywał kryzys i nic nie mogło zaspokoić jego pytań, jak tylko te lektury itd., zawsze myślałem: „13 lat, tak… Ja w tym wieku byłem w liceum”. Odnaleziona w seminaryjnych dziennikach informacja o tym, że właśnie w tym roku przeżywał kryzys w swoim życiu, była dla mnie potwierdzeniem, że kiedy mówi „13 lat”, chodzi właśnie o ten moment jego życia. I w tamtej chwili pomyślałem o tym, jak ja patrzyłem na dwójkę moich starszych dzieci, gdy miały 13 lat – jak na małe dzieci, które dopiero co zaczynają używać rozumu. A w związku z tym, że to odkrycie zbiegło się z 13. urodzinami mojej córki, w jednej chwili zdałem sobie sprawę, że nie miałem przed sobą małej, „niepoczytalnej” dziewczynki, ale rozumną istotę, która na swój sposób przeżywała te same co ja pragnienia i niepokoje, zadawała te same pytania. Wiele epizodów zmusiło mnie do przeprowadzenia tego typu porównań. Również z tego powodu bardzo mnie uderzyło zdanie, które ksiądz Carrón wypowiedział podczas Rekolekcji Bractwa: „Historia księdza Giussaniego jest tak znacząca, ponieważ żył w tych samych okolicznościach, w których my żyjemy, i musiał stawić czoła tym samym wyzwaniom i temu samemu ryzyku”. Za jego sprawą na nowo przeżyłem wiele momentów, faz i sytuacji z mojego życia. I mogłem dokonać porównania.

 

Czy jednak nie to samo wydarzało się w relacji z nim za jego życia?

Tak, ale praca nad książką zobiektywizowała to, ponieważ zmusiła mnie, by bardziej trzymać się faktów zamiast zatrzymywać na pozorach. Ksiądz Giussani miał tak silną osobowość, że czasem można było skoncentrować się tylko na tym, nie wykonując już następnego kroku, pozwalającego pojąć, że ta osobowość w rzeczywistości była znakiem i głosem czegoś innego. Zanurzenie się w pracy nad dokumentami zmusiło mnie do zanurzenia się w danych, do odczytania ich jako znaków, które prowadzą ostatecznie do czegoś innego. Z tego punktu widzenia najdonioślejszym znakiem w całym jego życiu jest okazałość postaci Chrystusa, która wyłania się jako absolutnie dominujący element. Był bardzo młody, gdy napisał takie oto zdanie: „Największą radością życia człowieka jest radość z odczuwania Jezusa Chrystusa jako żywego i pulsującego w ciele swojej własnej myśli i swojego serca. Reszta to ulotna iluzja i łajno”. Nie jest to pogarda wobec rzeczy – jest to umieszczenie ich we właściwej perspektywie. Księdzu Giussaniemu w całym jego życiu jawi się ta niesamowita prawda: Chrystus jest konsystencją rzeczy, jest rzeczywistością rzeczywistości.

 

Piszesz, że „dominuje [w nim] odczuwanie Wcielenia, rozpoznanie obecności Chrystusa tu i teraz, Jego współczesności”…

Absolutnie. A dominowała od dnia, w którym jego profesor Gaetano Corti przeczytał i wyjaśnił Prolog Ewangelii według św. Jana. Dlatego prawdziwe jest to, co powie: „Odtąd żadna chwila nie jest już dla mnie czymś banalnym”. Tu znajduje się klucz do historii młodego człowieka, który odkrywa tajemnicę życia. Tajemnicę, której nie zauważył wcześniej, dlatego wplątałsię w dialog z Leopardim. „Pięknym dniem”, jak mówi, jest dzień, w którym zrozumiał, że piękno, które prześladowało Leopardiego, wcieliło się – jest Chrystusem.

 

Byłeś bezpośrednim świadkiem wielu faktów, o których opowiadasz. Co pomogło ci w tym, by nie przeważył wymiar osobistych wspomnień?

Przede wszystkim była to konkretna decyzja. W książce nie zamieściłem „moich wspomnień o księdzu Giussanim”, zawsze starałem się opierać na źródłach, dokumentach, świadkach, których uznałem za wiarygodnych, i samym księdzu Giussanim. Także wtedy, gdy opowiadam o epizodach, których ja sam byłem świadkiem, robię to zawsze prawie jako widz, patrzący na to, co się dzieje, jakby przez okno. Ale największą pomocą, właśnie w czynieniu tej pracy możliwie najbardziej obiektywną, było słuchanie w tych latachtego, co mówił ksiądz Carrón. Nie tyle w prywatnych rozmowach, które oczywiście miały miejsce, ale kiedy przemawiał publicznie. Dla mnie decydującą lekcją jest patrzenie na to, jak on na nowo przeżywa słowa księdza Giussaniego; jak przepływają one przez jego człowieczeństwo, pytania, trudności, pragnienia życia Ruchu i życia w ogóle. To od samego początku pomagało wyznaczać drogę, a przede wszystkim było korektą.

 

Dlaczego?

Za każdym razem, gdy go słuchałem, ustawiał mnie we właściwej perspektywie w stosunku do ogromu danych wynikających z materiałów, do których miałem dostęp. Zwłaszcza źródeł nieopublikowanych. Ksiądz Giussani mówił bardzo dużo. Przede wszystkim jednak przez całe swoje życie mówił zasadniczo właśnie o swoim życiu. Wzrastając – to znaczy z czasem, gdy jego życie się rozwijało i dotykało coraz bardziej sedna – wciąż odczytywał na nowo przeżyte już chwile. Nie jako intymne i osobiste epizody, ale jako dokumentację pewnej metody: metody doświadczenia, którą on stosował do siebie od razu. Ksiądz Carrón pomógł mi postępować zgodnie z tą metodą i wciąż podejmowaćna nowo.

 

Co znaczy, że ksiądz Giussani uczył się wszystkiego z doświadczenia, z wydarzających mu się faktów?

Dla niego cała rzeczywistość była znakiem. Nie kończyła sięna tym, co widać i co można dotknąć, ale odsyłała dalej. Tak jak w znanym stwierdzeniu Montalego: „Na wszystkich rzeczach jest napisane: «Tam dalej»”. Na każdy epizod swojego życia patrzył on z tej perspektywy. A następnie czynił go przykładem dla wszystkich. Czy to chodziło o rodzinne wydarzenie, zdrowie, spotkanie z Papieżem albo z chłopakiem poznanym niedawno na krużgankach Uniwersytetu Katolickiego, wszystko było wyłanianiem się na jego oczach głębi, która wykraczała poza ulotny fakt. Dlatego prawdą jest, że były momenty, w których brał zdanie wypowiedziane przez jakiegoś chłopaka albo coś, co wydawało się bez znaczenia, i czynił to treścią wykładu, książki, propozycji.

 

Jak konkretnie pracowałeś? Jak poruszałeś się w tym ogromie materiałów?

Postępowałem bardzo mechanicznie. Przede wszystkim wyróżniłem prymarne źródła, na których pracowałem. Materiały archiwalne, które właśnie z tej okazji Bractwo oraz CL pozwoliło mi konsultować; inne archiwa, do których był dostęp; kilka prywatnych źródeł – na przykład korespondencja z siostrami; oraz źródła opublikowane, które dobrze znałem, bowiem współpracowałem przy ich wydaniu w ostatnich latach. Następnie, założywszy, że muszę przedstawić udokumentowane życie, ustaliłem chronologię: pewne momenty – rewidowane stopniowo – które dzięki posiadanej przeze mnie wiedzy mogły stać się pilastrami jego historii. Pomocą w tym była dla mnie praca wykonana przez księdza Massima Camisaskę przy tworzeniu trzech tomów historii CL:tak naprawdę pierwsza część pokrótce przedstawia dzieje życia księdza Giussaniego przed powstaniem Ruchu. Potem zacząłem kolejno czytać wszystkie materiały. I sprawdzałem zasadność albo brak zasadności hipotezy, którą postawiłem w oparciu o źródła. W pewnych przypadkach dane zmusiły mnie do zrewidowania ogólnego planu. Na przykład tak jak to było z epizodem, który, moim zdaniem, odegrał decydującą rolę w życiu księdza Giussaniego, ponieważ zwiastował zwrot w jego przyszłym powołaniu.

 

O jaki epizod chodzi?

Chodzi o spotkanie, do którego doszło w lecie 1951 roku z młodym chłopakiem, poznanym przypadkowo w konfesjonale, w parafii przy ulicy Lazio w Mediolanie. Ksiądz Giussani zajmował się tam działalnością duszpasterską w soboty i niedziele, nauczając już wtedy w Venegono, gdzie robił błyskotliwą karierę teologiczną. Tam miał miejsce epizod, o którym będzie opowiadał przy różnych okazjach, ale przede wszystkim w Zmyśle religijnym. Ten młody chłopak podczas spowiedzi powiedział mu, że dla niego ludzkim ideałem człowieka jest Kapaneusz z Boskiej Komedii Dantego: jest skuty łańcuchami przez bogów, którzy jednak nie mogą mu zabronić ich nienawidzić. Jest to decydujący epizod, ponieważ widać w nim księdza Giussaniego w działaniu. Mógł odesłać tego młodego człowieka albo zrobić mu wykład, tymczasem zadał mu pytanie: „Czy jednak miłość do Boga nie jest czymś większym od nienawiści do Niego?”. Za półtora miesiąca chłopak wrócił i wyznał: znów zacząłem chodzić na Mszę św., pytanie księdza nie dawało mi spokoju przez całe wakacje. Ksiądz Giussani został wielkim przyjacielem tego chłopaka i za jego pośrednictwem poznał grupę jego kolegów oraz młodzież z parafii, uczęszczającą do okolicznych liceów: Bercheta, które znajdowało się cztery przecznice dalej, Beccarii... Spowiadając ich, uświadomił sobie, że ci młodzi ludzie, wszyscy gorliwi katolicy, aktywnie uczestniczący w życiuKościoła i parafii, czuli się źle w szkole. Profesorowie prowadzili propagandę przeciwko księżom, wierze i religii, a oni nie wiedzieli, jak na to odpowiedzieć. Wtedy ksiądz Giussani zrozumiał, że dorośli nie przekazali tym chłopakom metody, potrzebnej do zweryfikowania tego, czy to, czego nauczyli się w rodzinie oraz w parafii, jest prawdziwe; czy wiara jest w stanie wytrzymać napór okoliczności. I zaczęło kiełkować w nim pytanie: „Może Pan prosi mnie o coś innego?”.

 

A więc to, w jakiś sposób, jest początek Ruchu…

To jedna z niewielu kwestii, w której wziąłem na siebie odpowiedzialność wskazania momentu przełomowego, który wcześniej nie był wskazywany w tym miejscu, ponieważ od tamtego wydarzenia miały upłynąć jeszcze trzy lata, zanim ksiądz Giussani zaczął uczyć w liceum Bercheta. To jednak tłumaczy również fakt, dlaczego rok, półtora roku później od tego wydarzenia zaczął chodzić na posiedzenia Gioventù Studentesca (Młodzieży Uczniowskiej) w Mediolanie: sprowokowały go te spotkania.

 

Jakie inne epizody zdumiały cię najbardziej albo których wcześniej nie pojmowałeś w ten sposób?

Zdumiewająca rzecz, która jest obecna w życiu księdza Giussaniego od końca lat 50., to sposób pojmowania przez niego natury doświadczenia Ruchu oraz wciąż możliwych redukcji. Po raz pierwszy przed niebezpieczeństwem szkodliwej dla życia redukcji stowarzyszeniowej, organizacyjnej ostrzega nie pod koniec lat 70. i później, ale między końcem lat 50. a początkiem lat 60. W chwili, gdy GS eksploduje, jeśli chodzi o liczebność, i wszystko wydaje się układać pomyślnie: w gest charytatywny zaangażowanych jest mnóstwo młodych ludzi, podejmowane są pierwsze inicjatywy kulturalne, gazetka, pierwsze spotkania Szkoły Wspólnoty [tzw. raggi – promienie – przyp. red.], kapilarna obecność… A jednak ksiądz Giussani dostrzega czyhająceniebezpieczeństwo – które widzi jako już urzeczywistnione – zagubienia natury pierwotnego doświadczenia. Mówi o tym na 5–6 lat przed powstaniem Ruchu. Jest to leitmotivobecny w jego wystąpieniachprzez całe lata 60. To nieustanne przywoływanie jest niesamowite. Mówił także – przynajmniej w latach, w których byłem tego świadkiem – o tym, że widział naszą zawziętość: ciężko przychodziło nam coś zrozumieć. Ponieważ gdy on o tym mówił, życie Ruchu w pewnych momentach wydawało się podążać innymi drogami.

 

Jak bardzo cierpiał z tego powodu?

Z pewnością bardzo. Ponieważ widział, jak traciliśmy czas, marnując otrzymany dar, gdyżmieliśmy inne zmartwienia. Na przykład kiedy w połowie lat 60. zauważył pierwsze oznaki kryzysu, są teksty, w których mówi, że troska o „czyn”, o sukces, rezultat swoich spraw, możezniszczyć wszystko, „jeśli nie szukamy Go dniem i nocą”. Były chwile, w których otwarcie mówił o tym rozgoryczeniu z powodu niewierności naturze doświadczenia w takiej postaci, w jakiej zostało ono spotkane. Był jednak również uważny na punkty, momenty, osoby, w których widzi, że na nowo wydarza się początek. Czy to jeśli chodziło o młodzież, która ukończyła liceum i zaczynała zadawać sobie pytanie o powołanie, czy to o studentów, którzy pośród kryzysu trzymali się razem, ponieważ nie chcieli utracić tego, co przeżyli – i sprawili, że w pewnym momencie wszystko w tajemniczy sposób zaczęło się na nowo pod nazwą Comunione e Liberazione… Niesamowite jest to, jak ksiądz Giussani w tym wszystkim podążał za. Uczył się chociażby od chłopca, który zabierał głos podczas spotkania raggi. I mówił o tym: „W tamtej chwili to on był autorytetem, a ja podążałem za nim”.

 

Skąd wypływała i jak dojrzała ta otwartość, ta dyspozycyjność?

Przede wszystkim zaszczepiła się ona w pewnym naturalnym przymiocie, jakim jest prostota serca. Dlatego ksiądz Giussani kochał powtarzać werset z liturgii ambrozjańskiej: „W prostocie mego serca z radością oddałem Ci wszystko”. To jest pierwotna, niemal dziewicza otwartość na wszystko, do której z pewnością przyczynili się rodzice: mama swoją głęboką wiarą, a ojciec swoim człowieczeństwem. Od małego zmuszali go, by patrzył w twarz wszystkiemu. Następnie seminarium. Mówił, że te 12 lat było najpiękniejszym okresem w całym jego życiu, ponieważ uświadomiły mu to, co w rodzinie było wszechogarniającym, ale wtedy jeszcze bezrefleksyjnym doświadczeniem. Stało się tak dzięki nauczycielom, których miał: Cortiemu, Figiniemu, obydwu Colombom, Galbatiemu, rektorowi Petazziemu. Jest jednak trzeci czynnik, który uczynił w nim zwyczajem tę otwartość: powstanie Ruchu, który jak mówił, „stanął przede mną”, ponieważ „nigdy nie zamierzałem niczego zakładać”. Był zdumiony tym, co mu się przytrafiło. Co widział, że wydarzało się jako nieprzewidziany, nieobliczalny owoc tej prostoty serca.

 

W pewnym sensie podążał za Ruchem…

Podążał za osobami, faktami. Dlatego powie: dla mnie historia jest wszystkim, nauczyłem się wszystkiego od tego, co się wydarza, od zderzenia z okolicznościami. Od kiedy w wieku 12 lat, chcąc pomóc ojcu socjaliście – który zastanawiał się, dlaczego poszedł do seminariumzrozumieć, że „piękna jest droga”, nie wyjaśniał, ale opowiedziało porannym doświadczeniu: o pięknie uczestniczenia we mszy św. prymicyjnej pewnego kapłana. Aż do ostatnich lat ogołocenia, stopniowej rezygnacji z uczestniczenia w „publicznych” momentach na skutek choroby: rozmowy w domu z pielęgniarzami, sekretariatem, osobami opiekującymi się nim staną się punktem odniesienia w relacji, w której dokona odkryć, o których następnie opowie wszystkim. Dlatego na kilka dni przed śmiercią powie swojej siostrze: „Pamiętaj, że byłem posłuszny, zawsze byłem posłuszny”.

 

Jednym z aspektów wywierających największe wrażenie podczas lektury książki jest to, że „wydarzenie” nie jest jakąś kategorią, ale czymś, co kształtuje każdą chwilę.

W istocie zdumiewające jest to, że ksiądz Giussani nigdy nie bał poddawać się krytyce, zmieniać. Nie musiał bronić żadnego schematu, ale ugruntowywał doświadczenie. A doświadczenie może być tylko teraźniejsze. To znaczy przeżywane w obliczu okoliczności, które się zmieniają. Na przykład jedną z najbardziej fascynujących rzeczy do zrekonstruowania jest rok ’68. Wtedy ksiądz Giussani przeżywa prawdziwe nawrócenie. Zdaje sobie sprawę, że by odpowiedzieć na kryzys, aby na nowo mógł wydarzyć się początek z Bercheta, nie może zaufać formie początku. Konkludując, mówi: „Nie możemy postępować tak samo jak wtedy, gdy zaczynaliśmy. Wtedy powiedzieliśmy: urodziłeś się w pewnej tradycji, sprawdź, czy ta tradycja nadaje się do przeżywania życia. Ja teraz nie mogę powiedzieć młodemu kontestatorowi z Uniwersytetu Katolickiego: «Zweryfikuj tradycję», ponieważ on przeciwstawia się właśnie jej”. Wówczas potrzebny był inny punkt wyjścia, na którym można by było odbudować możliwość doświadczania. Jeśli jednak tym punktem nie jest przeszłość, tradycja, to co nim jest? Jest tylko jeden taki punkt: teraźniejszość. A teraźniejszość jest osobą: to Chrystus. Zacznijmy na nowo od Chrystusa, a odzyskamy całe bogactwo tradycji.

 

Czy pojawiły się jakieś aspekty „historycznej interpretacji” księdza Giussaniego oraz Ruchu, które w jakiś sposób muszą być odczytane w nowym świetle?

Niejednokrotnie w ciągu tych wielu lat publicyści pisali o księdzu Giussanim jako o prześladowanym przez świat, przez współczesność. I przedstawiali go jako człowieka nieugiętego, który chciał na nowo schrystianizować społeczeństwo i uczynić CL hegemonem oraz monopolistą. Wręcz przeciwnie. Ksiądz Giussani nigdy nie bał się świata ani współczesności. Ponieważ ta postawa otwarcia, prostoty i ciekawości nie była w nim wybiórcza: to było poruszenie, z którym spoglądał na wszystko i wszystkich. Bez lęku, ponieważ przepełniała go pewność co do Chrystusa. Oczywiście był zaniepokojony. Dostrzegał racjonalistyczne redukcje i przeprowadził całe kursy rekolekcji na ich temat. Nie zabrakłoteż osądów, także surowych. Nie były one jednak podyktowane strachem, niechęcią. Raczej głęboką litością dla ludzkiego doświadczenia, które spotkał. Wystarczyłoby zastanowić się przez chwilę: najbardziej znaczącym autorem, z którym prowadził on dialog przez całe życie, był Leopardi. W porządku: a co jest bardziej „nowoczesne” w powszechnym wyobrażeniu – w negatywnym tego słowa znaczeniu – od ateisty i „kosmicznego” pesymisty Leopardiego? A jednak ksiądz Giussani uważał go za odpowiedniego towarzysza drogi. Ponieważ widział w nim, pomimo jego kruchości, redukcji i uległości światu, całą głębię ludzkiej duszy. Dlatego stwierdzenie „wszystko jest mizerne i nikłe” (G. Leopardi, Myśli, tłum. S. Kasprzysiek, Kraków 1997, s. 71)stało się jednym z jego haseł.

 

Również akcent, jaki kładł na umysł, jest bardzo nowoczesny.

To prawda. Ksiądz Giussani nigdy nie odwoła się do wiary jako do zasady autorytetu, by to, co mówił, zostało zaakceptowane. Tak brzmiało jego pierwsze zdanie w szkole: „Nie jestem tutaj po to, abyście uznali za prawdziwe to, co mówię, ale po to, by nauczyć was metody weryfikowania, czy to, co mówię, jest prawdziwe. A to, co mówię, pochodzi sprzed dwóch tysięcy lat”. Potem doda: „Wszedłem tam, by pokazać przystawalność wiary do wymogów życia”. Nie po to, by narzucić wiarę ze szkodą dla życia, ale by pokazać, że wiara jest najwłaściwszą odpowiedzią na życie. Epoka, której fundament stanowi bóg Rozum, powinna wznosić toasty na cześć postaci takiej jak ksiądz Giussani, który co prawda nie ubóstwił rozumu, ale wywyższył go, nadając mu właściwą miarę otwartości na wszystko.

 

Jak zmieniła się twoja relacja z nim podczas pracy nad biografią?

Sądziłem, że dobrze go znam…

 

Kiedy spotkałeś go po raz pierwszy?

W połowie lat 60., na początku liceum. Ksiądz Francesco Ricci zaprosił księdza Giussaniego, by poprowadził kilka adwentowych spotkań w Forlì, skąd pochodzę. To jest moje najwcześniejsze wspomnienie o nim. Potem przyszło GS, studia, CLU… I zaczęła umacniać się osobista relacja, ponieważ zdarzało mi się zabierać głos podczas assemblei, pić z nim kawę, widywać się. Było tak aż do wydarzenia, które zmieniło moje życie.

 

Co to za wydarzenie?

Wigilia 1983 roku, kiedy Enzo Piccinini, jeden z „legendarnych” odpowiedzialnych za Ruch, zawiózł nas do Mediolanu na obiad z księdzem Giussanim. Byliśmy w pięć albo sześć osób. Tam w pewnym momencie ksiądz Giussani zaczął mówić o nadzwyczajnym Roku Świętym ’84. Powiedział, że Watykan poprosił różne ruchy, skupiające ludzi młodych, o pomoc w sekretariacie, biurze prasowym itd. Zapytał wtedy, czy ktoś z nas mógłby pomóc. Zgłosiłem się tylko ja, byłem tuż po obronie pracy magisterskiej. A więc los padł z czystego przypadku na mnie: w styczniu wyjechałem na sześć miesięcy do Rzymu, by prowadzić biuro prasowe Roku Świętego. Ksiądz Giussani stoi więc także u początku mojej drogi zawodowej. Nie dlatego jednak, że miał wobec mnie jakieś plany. To jest inny aspekt jego życia. On rzucał pomysł, a potem wszystko zależało od ciebie. To nie był rozkaz: „Zrób to!”. Pytał: „Czy jest ktoś, kto mógłby się tego podjąć?”. Później, w lutym 1985 roku, przyjechałem do Mediolanu i więzi się zacieśniły.

 

Dlatego mówiłeś: „Sądziłem, że dobrze go znam”…

Tak, ponieważ utrwaliła się nie tylko zawodowa, ale także bardzo osobista i rodzinna więź. Współdzielenie życia. Ale ta praca, która prawie zmusiła mnie do zdystansowania się do jego fizycznej obecności, pozwoliła mi odkryć, że przez wszystkie te lata, gdy widziałem go w działaniu, zebrałem nieskończenie małąilość danych. Dlatego niejednokrotnie mówiłem sobie: „Gdzie ja wtedy byłem? Gdzie ja wtedy byłem, kiedy mówił nam o tym podczas Dnia Inauguracji, assemblei, Ogólnokrajowej Rady, ponaglany troską o nasze życie, moje życie?”. Ponieważ to jest kolejna zdumiewająca cecha księdza Giussaniego: ta stała, niekończąca się, bardzo silna, skierowana na osobę uwaga, której doświadczyłem; nie chodziło o to, żeby wspólnota się powiększyła albo uwieczniła, ale żeby osoba doświadczyła tego samego, czego doświadczał on w relacji z Chrystusem. Czasem się tym gorszyłem. Raz opowiedziałem o tym księdzu Carrónowi. Bolałem nad tym. Jakbym mówił: spójrz, ile razy się pogubiłem.

 

A on?

Powiedział mi: „Ale dlaczego się gorszysz? Wtedy rozumiałeś zgodnie z ówczesną twoją świadomością i dojrzałością. Bez doświadczenia tego, czego doświadczyłeś od tamtej chwili do teraz, dzisiaj nie potrafiłbyś się zdumieć tym, co przeczytałeś i usłyszałeś, a czego nie pojmowałeś. Zobacz, ze mną też tak było. Ja nie miałem tego szczęścia, co ty, by widywać się codziennie z księdzem Giussanim. Nie widywałem się z nim w ogóle. Co z niego miałem? Książki. A więc czytałem je, czytałem, czytałem… W porządku: teraz, gdy czytam je ponownie, odkrywam rzeczy, których wcześniej nawet sobie nie wyobrażałem. Ponieważ obecne doświadczenie nie jest takie samo, jak to w latach 80. A więc nie ma się czym gorszyć. Co więcej, trzeba się cieszyć. Ponieważ oznacza to, że podąża się drogą”. Dlatego mówiłem, że zdumiewające jest to, jak ksiądz Carrón na nowo odczytuje księdza Giussaniego. Jak pozwala mu dzisiaj przemawiać.

 

Ale czy ty możesz powiedzieć, że teraz lepiej pojmujesz, czym jest charyzmat? Nie tyle jako fakt historyczny, ale jako życie: czy jest bardziej twoim?

Oczywiście. Spotkał mnie jedyny w swoim rodzaju przywilej: przez prawie pięć i pół roku mogłem zanurzyć się w tym ogromie danych, które uświadomiły mi bezpośrednio, wprost, rozwój jego życia. Rozwijanie się charyzmatu, który nie jest czymś fizycznym, skodyfikowanym, ale jest właśnie tym bardziej przekonującym, sugestywnym, odpowiednim do czasów sposobem, by powiedzieć coś, co było zawsze, tę samą prawdę, co zawsze. Tak, czuję, że teraz ten charyzmat jest bardziej moim. Ale to jest droga.

 

A czy twoja relacja z księdzem Carrónemzmieniła się w ciągu tych pięciu lat?

Moja relacja z nim zmieniła się 19 marca 2005 roku, w dniu jego wyboru na przewodniczącego Bractwa. Nie wstydzę się powiedzieć, że w tamtej chwili odzyskałem możliwość relacji z księdzem Giussanim, która w przeciwnym razie, ze względu na intensywność tego, co z nim przeżyłem, oraz na to, że nie było go już fizycznie, mogła stać się pełnym goryczy i nostalgii bólem.

 

Dlaczego tamtego dnia?

Ponieważ tuż po wyborze, w pierwszym wystąpieniu wygłoszonym jako przewodniczący, a więc w sposób zupełnie inny od tego, w jaki mówił jeszcze poprzedniego dnia, zrobił rzecz dla mnie niewyobrażalną. Ze wszystkich dostępnych tekstów księdza Giussaniego wybrał ten szczególnie mi bliski: Il sacrificio piú grande é dare la propria vita per l’opera di un Altro (Największą ofiarą jest oddanie swojego życia dla dzieła Kogoś Innego). Pochodzi on z początku lat 90., powstał po pojawieniu się oznak choroby, które na kilka miesięcy odsunęłyksiędza Giussaniego od obowiązków przewodniczącego Ruchu. Mówi w nim o charyzmacie, który jest czymś przemijającym, za pośrednictwem czego można dotrzeć do Chrystusa. Bez tej przemijalności nie ma Chrystusa, a bez Chrystusa nie ma znaczenia. Podkreślając historyczność charyzmatu, który trwa w teraźniejszości. Kiedy ksiądz Carrón podjął ten wątek, mówiąc, że „to właśnie wydarza się teraz”, w jednej chwili oddaliłem od siebie pokusę nostalgicznych wspomnień o księdzu Giussanim i zacząłem go słuchać jak„ojca bardziej niż kiedykolwiek wcześniej”, bardziej obecnego niż wcześniej. Ponieważ wraz z jego „przemijalnościąnie zabrakło tego, co przynosiła mi ta przemijalność. A to, co mi przynosiła, kazało mi odczuwać jako jeszcze bardziej obecne, pulsujące to ciało, bez którego kto wie, gdzie bym skończył.

 

Po napisaniu tej książki pragniesz poznać księdza Giussaniego jeszcze lepiej?

Zobacz, nie jestem historykiem, nigdy nie miałem bliżej do czynienia z pracą badawczą. Zdaję sobie sprawę ze wszystkich ograniczeń tej pracy, która jest nieco inna od tradycyjnych biografii. Wyznam ci prawdę: teraz pragnąłbym zniknąć. Chciałbym tylko, by każdy, kto będzie miał cierpliwość przeczytać choćby jeden rozdział, z ciekawością zechciał przeczytać i dowiedzieć się więcej. Wiem, że zszedłem zaledwie kilka centymetrów pod powierzchnię życia księdza Giussaniego. Jestem pewny, że odnajdzie się wiele innych dokumentów. Świadkowie, z którymi nie mogłem rozmawiać albo o których istnieniu nawet nie wiem, ponieważ ksiądz Giussani miał masę relacji z różnymi ludźmi i wiadomo tylko o części z nich. A więc życzę sobie, by tak jak we mnie zrodziło się to pragnienie kontynuacji i pogłębiania, inni mogli zrobić to dużo lepiej ode mnie.

 

Jest coś, co poruszyło cię w szczególny sposób, co uderzyło cię najbardziej?

List do rodziców Luigiego, chłopaka z ulicy Lazio, napisany po jego śmierci. Ksiądz Giussani napisał go razem z siostrą. Zaczyna tak: „Najdrożsi Rodzice…”. Nie wiedząc, jak zapełnić ogromną pustkę wypełniającą matkę z powodu utraty syna, stawia się na miejscu syna. Jest to poruszający list, który mówi o bezgranicznym człowieczeństwie księdza Giussaniego. I wzmacnia mój osąd o tym, że ta historia była decydująca dla jego życia. Inną, równie zdumiewającą rzeczą jest przeczytany na łamach gazetki „Chrystus”, którą ksiądz Giussani redagował z kilkoma kolegami z seminarium, artykuł napisany przez niego w lecie 1941 roku, Jezus Chrystus jest naszą licealną młodością, w którym opisuje doświadczenie nauki. Dla mnie było to prawdziwe objawienie. W dwóch kolumnach streszcza to, co znajdzie się potem w Zmyśle religijnym, najsławniejszej jego książce. Mówi o tym, jak w studiowanych przedmiotach dokonuje się decydujące doświadczenie relacji człowieka z rzeczywistością, a więc z Tajemnicą, oraz o konieczności wydarzenia się czegoś, co udzieli odpowiedzi na zagadkę życia. I na końcu wprowadza Chrystusa, który niespodziewanie wkracza na scenę świata. Nie jest to sławny ksiądz Giussani, który zakłada Ruch, przyjaciel papieży, podróżujący po świecie… Jest młodym chłopakiem, nie ma jeszcze 19 lat. Ale tam zobaczyłem całą prawdę tego, co powiedziałksiądz Carrón, że historia księdza Giussaniegojest decydująca, ponieważ przeżył on wszystkie okoliczności, które dotknęły również nas. W swoim życiu nie robił niczego innego, jak tylko pogłębiał i poszerzał, w sensie świadomości, intuicje przedstawione już w tym artykule, dlatego te dwie kolumny, w ciągłym rozwoju, który jest dochodzeniem do sedna, staną się setkami stron i faktów.

 

Czy to zdanie, które cytowałeś już wcześniej:Największą radością życia człowieka jest radość z odczuwania Jezusa Chrystusa jako żywego i pulsującego”, jest teraz w jakiś sposób bardziej twoim? Kiedy mówisz „Chrystus” dzisiaj, w porównaniu z tym, jak mówiłeś „Chrystus” w lutym 2008 roku, mówisz coś innego?

Jest pełen ciała. Przynajmniej jest we mnie bardziej świadomym pragnieniem. Nie powiem ci, że zdanie to bardziej opisuje moje dni, moją świadomość jako coś niezbywalnego… Ale ze względu na to, że zobaczyłem, co tworzy w człowieku to wyznanie, poddanie się atrakcyjności Chrystusa, czuję bardziej autentyczne pragnienie, żeby stało się ono moim. By zaczęło mnie opisywać. I – mogę to wyznać – w niektórych momentach zdumiewam się, że tak jest.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją