Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > wrzesień / paĹşdziernik

Ślady, numer 5 / 2013 (wrzesień / paĹşdziernik)

Listy

To, co dla mnie najlepsze i inne…


TO, CO DLA MNIE NAJLEPSZE

Tegoroczna pielgrzymka na Jasną Górę była dla mnie najważniejszym doświadczeniem tegorocznego lata. Dlaczego? W moim życiu wiele się dzieje, muszę podejmować wiele decyzji, osądzać wiele spraw. Plan był taki: pójdę na pielgrzymkę i podczas modlitwy oraz w chwilach ciszy znajdę odpowiedź na wszystkie pytania, które noszę w sercu. Na szczęście dobry Bóg wie, co jest dla mnie dobre. W lipcu zadzwonił do mnie przyjaciel Krzysiek z prośbą o pomoc przy kierowaniu ruchem podczas pielgrzymki. Odpowiedziałam „tak” ze świadomością, iż cały mój „plan” pielgrzymki właśnie legł w gruzach. Trudno… Pierwszy dzień drogi był ciężki, ciągłe skupienie na tym, co się dzieje, wyjeżdżające zewsząd samochody… Czułam się, jak ktoś idący z boku, niepielgrzym. Podczas pielgrzymki czytany był tekst księdza Juliána Carróna Głos ideału, poświęcony rozeznaniu powołania. Na postoju drugiego dnia sięgnęłam po niego i wzruszyłam się. Ksiądz Carrón, mówiąc o wyborze zawodu, wskazuje na trzy punkty: predyspozycje, okoliczności oraz pomoc w budowaniu Królestwa Bożego. Zdałam sobie wtedy sprawę, że w moim „tak” jest właśnie ta pomoc w budowaniu Królestwa Bożego, wspólnocie Kościoła, jaką jest grupa pielgrzymów, okoliczności to potrzeba ludzi, a predyspozycje są czymś danym, danym przez Tego, który wie, co jest dla mnie dobre – nie wynikają z moich wrodzonych zdolności czy geniuszu, są dane i potwierdzone moim „tak”. W tym momencie drogi uświadomiłam sobie, że jestem prowadzona, że nie jestem obok, że dla Niego mój los jest ważny. Kolejne doświadczenie drogi to burza z ulewą i mgłą – ,podczas tych sześciu kilometrów miałam ogromną świadomość tego, iż jesteśmy bezpieczni, bo nie prowadzimy siebie sami, ale jesteśmy prowadzeni przez Boga.

Na ostatnim kilometrze drogi, kiedy widać już wieżę sanktuarium, odpowiedź na wszystkie pytania została mi podarowana w niezaplanowany sposób. Oto moje doświadczenie tej drogi: wszystko, czego potrzebuję, jest dane. Jestem pewna jutra, bo to nie ja jestem panem mojego życia – jest nim Pan.

Anna, KrakĂłw

 

TRUDNY DAR

Tegoroczne wakacje spędziłam z moją córką Krysią i całą wspólnotą CL w Ustroniu. Były to pierwsze wakacje spędzone z przyjaciółmi z Ruchu. Na zawsze pozostaną one w naszej pamięci jako piękny dar.

Krysia „leży w łóżku” już 53 lata. Gdy inni patrzą na nas, myślą, że spotkało nas wielkie nieszczęście. Ja przyjmuję życie Krysi jako łaskę. To jest dar trudny do uniesienia, ale Pan przygotowywał mnie do jego przyjęcia od najmłodszych lat. Urodziłam się na Wołyniu w Starej Hucie wczesną wiosną 1939 roku, tam spędziłam też czas wojny. Miałam sześcioro rodzeństwa. W 1945 roku z całą rodziną przyjechałam na Zachód i osiedliłam się w Gałowie koło Wrocławia. Ukończyłam siedem klas szkoły podstawowej. Od najmłodszych lat pomagałam rodzicom w gospodarstwie rolnym. Wykonywałam bardzo ciężkie fizyczne prace. Gdy skończyłam 20 lat, wyszłam za mąż. Urodziłam siedmioro dzieci – dwie córki i pięciu synów. Krysia jest drugim dzieckiem z kolei. Gdy miała trzy miesiące, zachorowała na zapalenie opon mózgowych i rdzenia kręgowego. Wtedy Pan spojrzał na mnie w szczególny sposób. Bardzo gorąco modliłam się o życie dla Krysi. Prosiłam Pana Boga, by pozostawił ją przy życiu „obojętnie, jaka będzie”. Pan mnie wysłuchał. Dar, który mi ofiarował, przyjęłam z wielką pokorą i radością i tak przyjmuję go do dziś. Krysia z roku na rok rozwija się umysłowo i duchowo. Chociaż nasze życie rodzinne obfitowało w różne trudne chwile, to im więcej było trudności, tym więcej było modlitwy, a Krysia przywoływała mnie do niej.

Z chwilą, gdy moje zdrowie zaczęło podupadać, Pan Bóg postawił na mojej drodze księdza Józefa Adamowicza i księdza Andrzeja Białka oraz lutyńską wspólnotę CL, a w niej Piotra i Bożenkę Szarów. Od tego czasu nasze życie zaczęło rozkwitać. Wspólne spotkania, wyjazdy do Częstochowy, wakacje w Krynicznie wypełniły nasze życie radością, zwłaszcza Krysia poczuła się potrzebna. Od tamtej chwili z roku na rok powiększa się grono naszych przyjaciół.

W 1995 roku zmarł mój mąż. Dzieci założyły własne rodziny i zostałyśmy same z Krysią. Razem wypełniamy dany nam czas modlitwą, od 2007 roku w Bractwie CL. Poznałyśmy Miłosza i Jacka, którzy zatroszczyli się o to, by Krysia miała windę, dzięki której może częściej bywać w kościele i na spacerach.

Codziennie dziękujemy Panu Bogu za dar wspólnoty i staramy się go pielęgnować, modląc się za cały Ruch CL w Polsce i na świecie.

Irena, Lutynia

 

WIĘCEJ NIŝ PROSIMY

Do wzięcia udziału w pielgrzymce do Medjugorja nie skłoniła mnie wcale głęboka chęć nawrócenia, ale raczej wizja tygodniowego odpoczynku nad Adriatykiem: plażowania, kąpieli i podziwiania przepięknych widoków w towarzystwie moich przyjaciół. Tymczasem już pierwszego dnia pobytu w Vionnicy, w miejscu naszego zakwaterowania, oddalonym kilka kilometrów od Medjugorja, zrozumiałam, że jestem tu z zupełnie innego powodu. Słuchając historii medjugorskich objawień, wraz z przytoczonymi słowami Maryi, uświadomiłam sobie, że jest Ona mostem łączącym nas z Chrystusem. Jest to niesamowity dar, dar bliskości z samym Bogiem.

Po obiadokolacji wyruszyliśmy do Medjugorja, aby uczestniczyć w modlitwach wieczornych. Po wszystkich opowieściach nie mogłam się wprost doczekać, aby móc zobaczyć to miejsce. Dwie części Różańca, Msza św., Koronka pokoju, modlitwa o uzdrowienie duszy i ciała, a po niej kolejna część Różańca – tak przebiegał zwykle wieczorny program modlitewny. Natomiast w środy i soboty po przerwie dochodziła jeszcze godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu. Gdy jeszcze przed wyjazdem czytałam program pielgrzymki, wydawało mi się to co najmniej dużą przesadą, a na pewno czymś niemożliwym do przeżycia w takim upale. Jednak już pierwszego dnia przekonałam się, że po trzech godzinach modlitw chciało się tam zostać jeszcze dłużej. A powodem tego jest po prostu Chrystus – Jego stała obecność.

Następnego dnia odwiedzaliśmy wspólnotę Cenacolo, miejsce w którym młodzi chłopcy, wychodząc z uzależnień, powracają do normalnego życia i odkrywają swoje prawdziwe pragnienia. Na koniec, po tym jak opowiedzieli o swoim życiu, zachęcali nas do pozostawienia intencji, obiecując polecać je podczas wspólnotowych Mszy św. Pomyślałam, że to dobra okazja, by powierzyć intencje wszystkich tych, którzy prosili mnie o modlitwę i którym ją obiecałam. Oczywiście pierwsza myśl to moi przyjaciele, dzięki którym jestem w tym miejscu. Zastanawiając się od czego zacząć, uświadomiłam sobie jednak, że jest w moim sercu cierń, który przeszkadza mi w pełni przylgnąć do Chrystusa. Chodzi o relacje z moim tatą. Już sama myśl o tym sprawiła, że poczułam z tego powodu wielkie wzruszenie, pomieszane ze smutkiem. Natychmiast zapisałam jako pierwszą prośbę o uzdrowienie relacji z tatą, a dopiero potem wszystkie inne. Intencja ta była owocem moich przeżyć podczas wcześniejszej modlitwy o uzdrowienie.

W sobotę planowaliśmy wejście na gĂłrę KriĹźevac, ktĂłrej nazwa pochodzi od ustawionego na szczycie na pamiątkę 1900. rocznicy śmierci Jezusa Chrystusa białego krzyĹźa. Podczas wchodzenia na szczyt odprawia się Drogę KrzyĹźową, co i my planowaliśmy uczynić. Organizatorzy zaproponowali, abyśmy się przygotowali i sprĂłbowali włączyć w rozwaĹźania. Zastanawiałam się, czy ktĂłraś stacja jest mi szczegĂłlnie bliska, przy ktĂłrej mogłabym powiedzieć kilka słów o swoim własnym doświadczeniu. Nic nie przychodziło mi do głowy. Dopiero w czasie samej Drogi KrzyĹźowej, gdy usłyszałam słowa: „Pan Jezus z szat obnaĹźony”, zrozumiałam, Ĺźe to była moja stacja. ObnaĹźenie z szat, czyli z moich ułomności, niedoskonałości, z grzechu… – to były moje obawy przed samym wyjazdem. Sprawiały, Ĺźe nie umiałam się nim do końca cieszyć… Powtarzałam sobie tylko, trochę bez przekonania: Jezu ufam Tobie! Po pierwszej Mszy św. w Medjugorju uświadomiłam sobie, Ĺźe wszystkie moje obawy prysły jak bańka mydlana, wręcz przestały mieć znaczenie, zaczęłam się prawdziwie cieszyć, Ĺźe tam jestem. Moje myślenie zostało uzdrowione. On znĂłw zadziałał.

W jednym z ostatnich dni naszej pielgrzymki spotkaliśmy się z człowiekiem, ktĂłry przez wiele lat był uzaleĹźniony od narkotykĂłw i sam o sobie mĂłwi, Ĺźe jest wybrykiem natury, Ĺźe to cud, Ĺźe jeszcze Ĺźyje. Gdy Wiesiek, bo tak miał na imię, opowiadał swoją historię, poczułam jedność z nim. Uświadomiłam sobie, Ĺźe mamy bardzo podobne doświadczenia, tylko w innych okolicznościach. Ja, tak samo jak kiedyś on, chciałam swojej śmierci… Powodem tego była moja samotność. Czułam się niekochana, nieakceptowana nie tylko przez innych, ale teĹź przez samą siebie. Ĺťyjąc ze świadomością, Ĺźe jestem jakimś wybrykiem natury i nie wiem, po co w ogĂłle Pan BĂłg chciał mnie na tym świecie, zaczynałam błądzić, to znaczy grzeszyć, co powodowało, Ĺźe często budziłam się z lękiem przed potępieniem wiecznym.

On jednak wiedział, po co mnie stworzył, i był ciągle blisko. Pewnego dnia w jakimś akcie desperacji napisałam w swoim pamiętniku, że skoro ciągle jeszcze nie spotkałam tego jedynego, który miałby mnie wyrwać z mojej samotności, rozwiązać wszystkie moje problemy i dać mi szczęście, to może chociaż mogłabym spotkać przyjaciół, którzy pomogliby mi nie myśleć ciągle o tym, że jestem sama, i wśród których czekanie na to szczęście stałoby się przyjemnością. Teraz, z perspektywy czasu, widzę, że to nie jest czekanie na…, ale życie w oczekiwaniu, życie pełnią w oczekiwaniu na to, co Bóg dla mnie przygotował.

Długo nie musiałam czekać na odpowiedĹş „z gĂłry”, bo juĹź na pierwszym roku studiĂłw spotkałam Agnieszkę. Jej Ĺźyczenia wielkanocne, wysłane mailem, choć wtedy zupełnie dla mnie niezrozumiałe (zawierały cytat z księdza Giussaniego), pokazały, Ĺźe wreszcie znalazł się ktoś, kto mnie zauwaĹźył, kto wyłowił mnie z tłumu 150 studentĂłw i komu nie były obojętne, tak jak większości, pragnienia mojego serca. Wzruszyły mnie te Ĺźyczenia, od razu na nie odpisałam. Potem ona zaproponowała rozmowę i tak zaczęła się nasza przyjaźń, ktĂłra zaowocowała moim uczestnictwem w Ĺźyciu CL. Spotkanie wspĂłlnoty ludzi wierzących, chcących pogłębiać swoją wiarę – to było coś, o czym rĂłwnieĹź marzyłam. To dowĂłd na to, Ĺźe BĂłg daje nam więcej, niĹź to, o co Go prosimy, i Ĺźe On, jak nikt inny, zna pragnienia naszych serc. Tam poznałam wielu młodych ludzi, ktĂłrzy nosili w sobie pragnienia podobne do moich. Dzięki temu krąg moich przyjaciół znacznie się poszerzył. Zaczęłam prawdziwie Ĺźyć, cieszyć się Ĺźyciem, zachwycać nim i szukać znaczenia, sensu we wszystkich moich doświadczeniach. Wreszcie poczułam się kochana i lubiana, zobaczyłam, Ĺźe moje Ĺźycie naprawdę ma sens.

Dziś moja wiara zmieniła swoje oblicze i Jezus jest mi jeszcze bliższy, czuję Jego obecność nie tylko poprzez drugiego człowieka, ale poprzez Eucharystię, Słowo Boże i sakrament pokuty.

Jest jeszcze jedna rzecz, ktĂłra upodabnia moją historię do historii Wieśka. Tego dnia, gdy wchodziliśmy na gĂłrę KriĹźevac, po zdobyciu szczytu, usiadłam na kamieniu i poczułam głęboki Ĺźal w sercu. Zaczęłam płakać. To było pewnego rodzaju wzruszenie, jakiś Ĺźal, smutek. Nie umiałam tego wtedy nazwać, ale czułam, Ĺźe ranię Jezusa. Po tym jak łzy juĹź wyschły, powiedziałam sobie w duchu: Dobrze, Ĺźe jest ci wstyd z powodu twoich grzechĂłw, ale zastanĂłw się, jak moĹźesz zmienić swoje Ĺźycie. Pomyślałam o spowiedzi… Wtedy jeszcze nie wiedziałam, Ĺźe nie chodziło tu o „zwykłą spowiedź”. Duch Święty, ktĂłry natchnął mnie tą myślą, prowadził mnie do spowiedzi z całego Ĺźycia – spowiedzi generalnej. SpowiedĹş taką musiał odbyć takĹźe Wiesiek po tym, jak na nowo zachwycił się Chrystusem i obudziło się w nim pragnienie większej bliskości z Nim. Było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie, bo musiałam wrĂłcić do grzechĂłw z przeszłości, o ktĂłrych bardzo chciałam zapomnieć. Dopiero teraz, gdy ofiarowałam je Panu, powierzając Mu wszystko, co czyniło mnie nieczystym w Jego oczach, poczułam, Ĺźe wreszcie mogę je sobie wybaczyć i o nich zapomnieć, bo On zmył je wszystkie swoją własną Krwią, przelaną na KrzyĹźu.

Dopiero teraz czuję się prawdziwie wolna i szczęśliwa, bo mam pewność, Ĺźe choćbym nie miała nikogo i tonęła w błocie moich grzechĂłw, to jest Ktoś, kto zawsze będzie przy mnie i nigdy się ode mnie nie odwrĂłci, bo mnie ukochał, zanim jeszcze pojawiłam się w łonie mej matki. Jest nim oczywiście BĂłg w osobie Jezusa Chrystusa.

Wiesiek zakończył swoją wypowiedź słowami, które i ja dziś mogę wypowiedzieć z większą pewnością: Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo czuję się naprawdę kochana.

Karolina, Wrocław

 

 

WŁAŚCIWA DROGA

Człowiek z natury jest viator, wędrowcem, a my jesteśmy zawsze in statu viatoris, zawsze w drodze, to jeden z wymiarów życia (ks. J. Carrón).

Nie planowaliśmy w czasie tegorocznych wakacji pielgrzymki do Częstochowy, ale niespodziewane okoliczności zmusiły nas do zmiany wcześniejszych planów. Wtedy, ku mojemu zaskoczeniu, starsze dzieci wyraziły chęć pielgrzymowania na Jasną Górę w grupie CL. Zapisy zakończyły się już dawno, jednak szybko okazało się, że możemy jeszcze dołączyć.

Moje wyobrażenie o pielgrzymce wiązało się z własnym doświadczeniem pielgrzymki dominikańskiej sprzed wielu lat i w żaden sposób nie uwzględniało specyfiki tak licznej grupy włoskiej młodzieży z CL. Ta wielowymiarowa swoistość wywołała początkowo we mnie zakłopotanie, a następnie niezwykłe zdumienie dojrzałością wiary, wychowania, radością życia i pokorą tych młodych ludzi.

Zakłopotanie wynikało przede wszystkim z nieznajomości języka włoskiego, a także z faktu, iż chyba wszyscy włoscy uczestnicy byli znacznie ode mnie młodsi, zaś z grona Polaków znałem tylko kilka osób. Ponadto dawno nie spałem pod namiotem i choć nastawiłem się na związane z tym niewygody, to podświadomie, a może i bardzo świadomie, odczuwałem spore niezadowolenie z tego powodu.

Oprócz kilku bardzo osobistych intencji, z którymi udawałem się do Królowej Polski, chciałem zaszczepić w dzieciach chęć pielgrzymowania do Matki Bożej. Chciałem, by zrobiły kolejny krok w odkrywaniu tajemnicy Jasnej Góry. Ruszyłem więc, wmieszany w tłum, z mieszanymi uczuciami i bez specjalnych oczekiwań. Dzieci szybko znalazły swoje towarzystwo, ja natomiast pierwszego dnia czułem się trochę zagubiony, tym bardziej że fantastyczny śpiew ponad 1000-osobowego chóru kłócił się z moją niemocą pełniejszego współudziału w tym śpiewaniu. Postanowiłem więc nastawić się na słuchanie, patrzenie i myślenie o tym, co widziałem, słyszałem i co zaprzątało moją głowę.

A zatem co zobaczyłem? Otóż zobaczyłem rzeszę młodych ludzi, doskonale zorganizowaną, zdyscyplinowaną, przepełnioną nieograniczoną niczym radością, otwartością na innych, przyjaźnią, ale i skupieniem w Drodze, którą podjęli z prawdziwej potrzeby serca. Zobaczyłem, jak pragnienie odkrywania własnej drogi koncentruje tych młodych na słuchaniu i rozważaniu kierowanych do nich słów oraz na zaangażowaniu w modlitwę. Widziałem setki młodych ludzi, którzy w trosce o swoją przyszłość poświęcili wakacyjny czas, by w trudzie i z głęboką wiarą zanieść Matce Bożej, Królowej Polski, Czarnej Madonnie swoje intencje wypisane na skrawkach papieru, zaszyte w głębi serc. Zobaczyłem, jak śpiew, który naturalnie wypełnia serca tych młodych, otwiera ich i łączy z innymi; jak wspólnota ogarnia i przyjmuje zagubionego oraz zadowolenie i radość moich dzieci. Usłyszałem mnóstwo pięknych pieśni, których słów w większości do dzisiaj nie rozumiem, ale które wciąż rozbrzmiewają w moich uszach i wzbudzają tęsknotę; słowa refleksji i świadectw wielu osób, dzięki którym młody duch ożywił marzenia i zmobilizował się na nowo. Otrzymałem wskazówkę, gdzie szukać, jak rozpoznać i jak rozumieć łaski dane nam przez Pana Boga. Dowiedziałem się, że „życie jako powołanie jest kroczeniem w kierunku przeznaczenia poprzez okoliczności” i że „nie ma okoliczności, w których Chrystus nie mógłby się ukazać”, a na koniec usłyszałem deklarację córki, która przyszłe wakacje chce podporządkować pielgrzymce.

Co się podziało w mojej głowie? Nabrałem przekonania, że droga, która jest drogą młodych ludzi z Włoch, jest właściwa i mam chęć szukać jej i iść nią razem z moimi bliskimi. Pomyślałem, że warto byłoby w przyszłym roku zorganizować większą grupę polskich uczestników pielgrzymki i odpowiednio się do niej przygotować, tak aby również lepiej odwzajemnić włoskiej młodzieży świadectwo współuczestnictwa we wspólnej drodze, a także po to, by nie było osób zagubionych.

„Kochani, pielgrzymka jest po to, by prosić o wiarę, bo to jest teraz sprawa najbardziej paląca” – to słowa księdza Carróna, skierowane do uczestników tegorocznej pielgrzymki. Myślę, że doskonale mogą posłużyć jako zachęta na przyszły rok. Chcę też podziękować wszystkim uczestnikom pielgrzymki za wspólną drogę, którą każdy mógł indywidualnie dotrzeć do Jasnogórskiej Pani.

„É bella la strada per chi camina – Piękna jest droga, dla tego, który kroczy”… Buen Camino!

Witek, KrakĂłw 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją