Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2013 (lipiec / sierpień)

Muzyka

Na „Jarmarku Cudów”. Uwiedziony przez Mozarta

ks. Joachim Waloszek


Ksiądz Giussani miał wyjątkową zdolność patrzenia na piękno muzyki. Msza koronacyjna Mozarta była dla niego „jak zanurzenie się w świeżość poranka”. Pragniemy wciąż uczyć się tego oryginalnego spojrzenia oraz ukazywać je innym. Okazja ku temu nadarzyła się między innymi podczas Tygodnia Ewangelizacyjnego we Wrocławiu.

 

 

Jednym z wydarzeń „Jarmarku Cudów” – Tygodnia Ewangelizacyjnego, obywającego się we Wrocławiu w dniach 16–23 czerwca w ramach obchodów Roku Wiary, pod patronatem biskupa Andrzeja Siemieniewskiego – był wieczór muzyczny zatytułowany „Obecność przed oczyma człowieka”. Koncert odbył się 20 czerwca w kościele pw. św. Krzyża na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu. W programie znalazło się „Te Deum” oraz Msza C-dur „Koronacyjna” Wolfganga Amadeusza Mozarta w wykonaniu Akademickiego Chóru Politechniki Wrocławskiej i Orkiestry Symfonicznej Zespołu Szkół Muzycznych im. Stanisława Moniuszki w Wałbrzychu pod batutą Małgorzaty Sapiechy-Muzioł z udziałem solistów: Darii Stachowicz – sopran, Agnieszki Pulkowskiej – alt, Szymona Rudzkiego – tenor, Stawrosa Chatzipentidisa – bas.

Organizatorzy wieczoru, członkowie Ruchu Comunione e Liberazione (Komunia i Wyzwolenie) z Dolnego Śląska, proponując to muzyczne wydarzenie w ramach Tygodnia Ewangelizacyjnego, pragnęli pokazać oryginalne spojrzenie na piękno muzyki proponowane przez księdza Luigiego Giussaniego, który dla wielu ludzi Kościoła jest wielkim świadkiem wiary; piękno, które może prowadzić do rozpoznania samego Piękna – jak powiedział w mediolańskiej katedrze podczas mszy św. pogrzebowej księdza Giussaniego kardynał Joseph Ratzinger: „Ksiądz Giussani wyrósł w domu (…) biednym w chleb, ale bogatym w muzykę, i tak od początku został dotknięty, co więcej zraniony, przez pragnienie piękna, a nie zadowalał się jakimkolwiek pięknem, jakimś banalnym pięknem: poszukiwał samego Piękna, Piękna nieskończonego, i w ten sposób znalazł Chrystusa, w Chrystusie prawdziwe piękno, drogę życia, prawdziwą radość”.

Proponujemy wprowadzenie do koncertu, przygotowane przez księdza Joachima Waloszka.

 

„Kiedy w naszym parafialnym kościele w Traunstein na święta rozbrzmiewała msza Mozarta, to zdawało mi się, małemu chłopcu, który przybył z prowincji, że niebo stanęło otworem. Z przodu w prezbiterium unosiły się snopy kadzielnego dymu, w których załamywały się promienie słońca. Na ołtarzu dokonywała się święta Ofiara, o której wiedzieliśmy, że otwiera niebo nad nami. A z chóru rozbrzmiewała muzyka, która tylko z nieba pochodzić mogła. Muzyka, która objawiała nam radość i zachwyt aniołów nad Pięknem Boga. Trochę z tego Piękna było tam wtedy pośród nas. Muszę powiedzieć, że ciągle jeszcze coś podobnego odczuwam, kiedy słucham Mozarta” – tak pisał o swoim dziecięcym i trwającym całe życie zauroczeniu pięknem muzyki Mozarta nie kto inny, tylko Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI. Podobne, pełne uwielbienia dla muzyki Mozarta wyznania składali inni wybitni współcześni teologowie, wśród nich Hans Urs von Balthasar i największy z teologów kościoła reformowanego Karl Barth. To od niego pochodzi znane powiedzenie, że w niebie obowiązuje oczywiście muzyka wielkiego Jan Sebastiana, ale kiedy Pan Bóg udaje się na drzemkę, aniołowie czym prędzej wyciągają swoje skrzypeczki i nie posiadając się z radości, grają oczywiście – a jakże – Mozarta!

Gdzie leży klucz do zrozumienia tego tajemniczego, rajskiego, albo niebiańskiego, blasku muzyki Mozarta? Dlaczego nie starzeje się w wymiarze estetycznym, ale również duchowym, religijnym jego poetyka dźwiękowa, mimo że przedstawia się nam w bardzo niemodnym już opakowaniu, w formach z odległego świata dworskiej etykiety, operowych manier i konwenansów, w ornamentach i zdobieniach epoki z karocami i perukami? Na czym polega zagadka jego niedościgłego geniuszu? Nie tylko rzecz jasna na jego niepospolitym talencie, słuchu, pamięci muzycznej, wrażliwości. Zagadka jego geniuszu, arcypiękna jego muzyki, jest o wiele głębsza.

Ten niezwykły Boży dar – talent – arcytalent przyjęty i rozwijany był przez Mozarta w postawie jakiegoś dziewiczego zasłuchania w muzyczny porządek, harmonię istnienia, duszy, którą chłonął wewnętrznym zmysłem i wylewał na zewnątrz, nieomal pod przymusem tworzenia. „Wie papa doskonale, że muzyka pochłania mnie bez reszty, że wypełnia cały mój czas” – pisał do ojca w liście z 31 lipca 1778 roku. Zmarł z wyczerpania. Pisał – jeśli tak wolno powiedzieć – to, co słyszał. Mozart daje pierwszeństwo temu, co Karl Barth nazwie Urton der Musik – prabrzmieniu muzyki. W pewnym sensie sam będąc jedynie instrumentem, pozwala nam usłyszeć jedynie to, co niewątpliwie słyszy, co przenika weń z zewnątrz, z Bożego stworzenia, ze stwórczego porządku i z Bożego umiłowania, co w nim wzbiera i chce z niego wyjść na zewnątrz. Tworzy w postawie szacunku wobec sztuki samej – lecz zawsze w jedności ze Stwórcą i z Ładem przez Niego stworzonym. Jak nigdy w dziejach muzyki – ani przedtem, ani później. „Z czasem – zauważył Stanisław Kosz – ten muzyczny żywioł, czerpany z zasłuchania, pochłania go bez reszty” – i tu chyba też po części tkwi przyczyna jego życiowego niepowodzenia w ostatnich latach. Nie mógł być przecież zrozumiany, publiczność musiała się od niego odwrócić, jeśli i dziś zadziwia nas tylu niezwykłymi fragmentami swoich kompozycji. Nie muszą też wcale dziwić słowa Ernsta Gerbera w muzycznym leksykonie, pisane na rok przed śmiercią kompozytora: „Ten wielki mistrz, zaznajomiwszy się wcześnie z harmonią, zżył się z nią tak głęboko i poufnie, że niewprawne ucho z trudem tylko może podążać za nim w jego dziełach. Nawet bardziej wprawne uszy muszą usłyszeć je wiele razy”.

Myślę, że najtrafniej tę tajemnicę mozartowskiego geniuszu, którą próbuję tutaj zasugerować, uchwycił bazylejski teolog Hans Urs von Balthasar w swoim Bekenntnis zu Mozart. Jego zdaniem u Mozarta wsłuchanego swym genialnym słuchem w harmonię świata, w harmonię stworzenia, ludzkiej duszy, słychać przy całej dramaturgii życia, której nie omija jego muzyka, zawsze coś z odblasku raju, piękna świata przed grzechem i świata pojednanego na powrót z Bogiem przez dzieło odkupienia, a przeto słychać jakiś tryumfalny śpiew nieba, do którego zmierzamy. „Czyż nie jesteśmy – pisał Balthasar – zarówno z chrześcijańskiego, jak i świeckiego punku widzenia, w drodze między «rajem» i «niebem», czyż nie pochodzimy od Boga i nie zmierzamy ku Bogu, przez wszystkie powodzie i pożary czasu, bólu i śmierci? Dlaczegóż więc, przemierzając wszelkie dysonanse egzystencji, nie mielibyśmy dać się prowadzić «czarodziejskiemu fletowi» nadzwyczajnego przeczucia miłości, światła i chwały, wiecznej prawdy i harmonii. Czyż istnieje lepszy, albo w ogóle inny, rodzaj świadectwa o szlachectwie naszego dziecięctwa Bożego niż owo stałe uświadamianie nam, skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy? Wszyscy, którzy byli dla ludzkości wzorem, starali się o tym pamiętać, a zwłaszcza Ten, który objawił siebie jako Syn Ojca. Ten, który nieustannie miał przed oczyma Jego oblicze i spełniał Jego wolę”.

Nie trzeba się wcale silić, żeby dowieść, iż taką właśnie twórczą postawę zasłuchania i posłuszeństwa owemu Urton der Musik uskrzydlała, jeśli nie warunkowała, w duszy Mozarta jego religijność, jego ufna, prosta (nieomal dziecięca) wiara w Boga i w Jego Miłość, w Jego Miłosierdzie, wiara, której sam dawał wielokrotnie wyraz również w swoich listach. „Bo śmierć – pisał Amadeusz do ojca Leopolda tuż przed jego śmiercią w liście z 4 kwietnia 1787 roku – jeśli się dobrze zastanowić, jest prawdziwym i ostatecznym celem naszego życia. A ja już od kilku lat tak zżyłem się z tą prawdziwą i najlepszą przyjaciółką człowieka, że dla mnie wcale nie jest przerażająca, przeciwnie – uspokajająca i pocieszająca! Uważam to za wielkie szczęście i dziękuję Bogu, że pozwolił mi uświadomić sobie, że śmierć jest kluczem do szczęśliwości prawdziwej”. Wzruszające wyznanie. Mozart nie dyskutuje z Bogiem. Ufa Mu, rozpoznając swym charyzmatycznym słuchem bezgraniczne piękno Jego stworzenia i Jego miłosiernej Miłości, objawionej w Jezusie.

Znowu napisze o tym najwnikliwiej Balthasar: „Mozart, tworząc i żyjąc, pragnie być Jego uczniem, uczniem Jezusa, a stara się o to, czyniąc na powrót słyszalnym tryumfalny śpiew nieupadłego jeszcze i znowu zmartwychwstałego stworzenia, w którym (jak chrześcijanie wierzą o niebie) cierpienie i wina nie są obecne jako jakieś odległe wspomnienia, jako «przeszłość», ale jako przezwyciężona, przebaczona, prześwietlona (łaską) teraźniejszość. Dlatego – trzeba to powiedzieć na przekór Kierkegaardowi – nie sposób nie dostrzec u Mozarta fluidu jakiegoś słodkiego, wiecznie młodzieńczego Erosa, unoszącego się ponad wszystkim, jak silny, uwodzący zapach…”.

Ten zapach mozartowskiego geniuszu uwiódł również księdza Giussaniego, który w swoim komentarzu do Mszy koronacyjnej napisał: „Kiedy Mozart tworzył (…), jego przylgnięcie do Jezusa w tajemniczy sposób rozjaśniało każdą rzecz. I dlatego słuchanie tej jego Mszy jest dla mnie jak zanurzenie się w świeżość poranka, kiedy słońce jeszcze się nie ukazało całe nad horyzontem, a jutrzenka zwiastuje jego rozpoczynającą się (zwycięską) obecność. Postępowanie naprzód muzyki jest jak światło, które przenika nasz dzień”.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją