Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2013 (lipiec / sierpień)

Pierwszy plan

Aleksander Filonenko. „Prawdziwy świat na tym świecie”

Alessandra Stoppa


Byłem matematykiem. By mieć pewność, że chrześcijaństwo jest prawdziwe, musiałem zobaczyć przynajmniej jednego człowieka, który żył w ten sposób”. Dzisiaj wstydzi się, że tak myślał, stając przed zgromadzonymi w tekach zdjęciami 1700 męczenników Kościoła rosyjskiego, którym poświęcona jest wystawa prezentowana podczas Meetingu, przy organizacji której współpracował. W tamtym czasie jednak Aleksander Filonenko był żołnierzem, synem sowieckiego społeczeństwa, przekonanym, że religia kompensuje ludzkie braki. Dopóki nie pojawił się Paweł Floreński, który zakwestionował wszystkie jego idee. „Zdumiewające życie pośród piekła. Byłem gotowy porzucić wszystko, by za nim podążyć. Ale on już nie żył. Pamiętam, że powiedziałem pewnemu przyjacielowi: «Czy znajdzie się ktoś, kto jeszcze żyje w ten sposób?». Na to pytanie nie mogłem odpowiedzieć teoretycznie. Musiałem poszukiwać”. I znalazł. Oblicze po obliczu.

Całe życie ukraińskiego filozofa mówi o tym pragnieniu twarzy. „Twarzy należących do ludzi, wobec których chcę żyć”. I dzięki którym odkrywa swoje oblicze. To jest dla niego horyzont najbliższego Meetingu: kiedy i jak manifestuje się prawdziwe człowieczeństwo, wyłania się z anonimowości. Opowiada „Tracce”, dlaczego w tym wszystkim chodzi o naszą nadzieję.

 

To człowiek przeżywa kryzys! Ale człowiek jest obrazem Boga! Dlatego ten kryzys jest tak głęboki” – powiedział ostatnio Papież. Gdzie dostrzega Pan zagrożenie, niebezpieczeństwo?

Żyjemy w spokojnych czasach, a jednak strach przed tym, co nieprzewidywalne, wzrasta, nie zmniejsza się. Jest to lęk człowieka postmodernistycznego. Z jednej strony mówimy, że jest całkowicie wolny, a z drugiej on sam musi rozwiązać kwestię swojego bezpieczeństwa. Presja problemów społecznych wzrosła gwałtownie i nikt nie oczekuje już ochrony ze strony państwa; wydaje się, że człowiek w pierwszej kolejności musi bronić samego siebie, a dopiero potem zająć się tym, co go ożywia. Zasadnicza trudność człowieka tkwi jednak w następującym kryterium: kiedy miłość staje się sprawą drugorzędną, nic nie znajduje rozwiązania. Społeczeństwo definiuje anonimowa władza, a jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by rozumieć wyjście z kryzysu jako osiągnięcie stabilności, poczucia bezpieczeństwa. W ten sposób kończymy jednak w ślepym zaułku. Ponieważ porządkujemy życie, usiłując okiełznać strach.

 

Dlaczego mówi Pan o „anonimowej władzy”?

Jest to zrozumiałe, gdy pomyśli się o czasach wojny. Chłopak, który ma określone imię, zostaje wyrwany swojej rodzinie, by zostać żołnierzem. W takiej sytuacji jego historia, jego rodzina, jego życie nie interesują już nikogo. Po zakończeniu wojny wydaje się, że coś się zmieni, ponieważ nastaje pokój, ale ta logika anonimowego życia pozostaje. Anonimowa władza nie zwraca się do człowieka, nazywając go po imieniu. Zwraca się do elementu systemu.

 

Co pokazuje nam postsowieckie doświadczenie?

Boicie się wejść w okoliczności, z których my wychodzimy. Nasza historia doprowadziła do atomizacji społeczeństwa: osoba nie budzi już publicznego zainteresowania. To jest kryzys. W badaniach nad społeczeństwem zachodnim niebezpieczeństwo to można zaobserwować od lat 90. My, którzy żyjemy w nim od dziesięcioleci, staramy się z niego wyjść. Ale paradoks naszego doświadczenia polega na tym, że pochodzi ono z piekła.

 

I co nam pokazuje?

Kiedy rozważa się możliwe drogi wyjścia z kryzysu, trzeba przede wszystkim zdać sobie sprawę, że chodzi tylko o zewnętrzną powłokę piekła XX wieku. Nigdy sobie nie wyobrazimy, jak wiele się wydarzyło, tak bardzo jest to przerażające. To pokazuje jednak, że polityka bezpieczeństwa przegrywa już na starcie. Wyjściem jest rozwiązanie problemu braku bezpieczeństwa, a następnie ofiarowanie człowiekowi możliwości życia w pełni. Człowiek nie wyjdzie z kryzysu, dopóki nie odnajdzie siebie. Trzeba odkryć miejsce, w którym rodzi się pierwotne, prawdziwe człowieczeństwo.

 

Kiedy ksiądz Giussani używa w 1988 roku sformułowania, które jest tytułem Meetingu, mówi także, że najważniejszym zadaniem jest „przywrócenie człowiekowi tożsamości”. Mówi Pan teraz o odkrywaniu pochodzenia prawdziwego człowieczeństwa. W tym sensie „stan wyjątkowy” nie oznacza tylko kryzysu, ale wyłonienie się ludzkiego oblicza.

W języku rosyjskim jest takie słowo, olicetvorenije, które etymologiczne oznacza właśnie „nadawać oblicze”. Nie ma w języku włoskim odpowiadającego mu terminu. Można by je przetłumaczyć jako „personifikację”, ale oznacza właśnie odkrywanie oblicza. To jest droga wyjścia z kryzysu: uczynienie osoby historią, przywrócenie ludzkiego oblicza społeczeństwu, które jest anonimowe. Jest to zadanie chrześcijańskiego dzieła. I jest to dzieło konkretne. W zrozumieniu tego pomaga nam drugie słowo, likovanije, którego rdzeniem również jest lik (oblicze): to słowo oznacza wielką radość, rozradowanie, ale również wspólnotę. Oto w tym słowie zamyka się bardzo wyraźnie chrześcijańskie roszczenie. Największe, najgłębsze roszczenie – odkrycie własnego oblicza. Wówczas poważnym problemem staje się to, kiedy i jak objawia się nasze oblicze na świecie.

 

Jak do tego dochodzi w Pana doświadczeniu?

Nie możemy zobaczyć naszego oblicza. Widzimy je, przeglądając się w lustrze. Jest tak, jak z dziewczyną, która słyszy: „Jesteś piękna!”. Wtedy zauważa siebie. A ten, kto jej to mówi, odczuwa potrzebę bycia świadkiem życia, które w niej jest. Kiedy spotykam drugą osobę i nasze spotkanie jest prawdziwe, doświadczam tej wielkiej radości. Drugi, który jest częścią tego spotkania, widzi, jak z moich rysów wyłania się moje oblicze. Wydarza się coś niewiarygodnego: prawdziwy świat na tym świecie objawia się tylko w spotkaniu. Bez niego nie można odkryć swojego „ja”. Jeśli osoba pragnie odkryć samą siebie, musi się spotkać, doświadczyć wspólnoty.

 

Dlaczego mówi Pan o wspólnocie?

Założeniem doświadczenia wspólnoty jest nie tyle wspólnota zewnętrzna, co wewnętrzna, coś, co człowiek ma już w swoim wnętrzu. Nazywam to wspólnotą serca. Są to oblicza tych osób, w których obecności chcielibyśmy żyć. Nigdy nie żyjemy w samotności. Nawet najbardziej osamotniona osoba żyje wobec twarzy tych osób, z którymi chciałaby żyć. Poszukiwanie oblicza jest pragnieniem poszerzenia tej wspólnoty swojego serca do rozmiarów całego świata.

 

Na czym polega „nadawanie oblicza historii”?

Widzi Pani, bardzo dobrze, że we Włoszech wznowiono wydanie Siły bezsilnych Václava Havla. Mówi on o paralelnym polis, ludzkiej wspólnocie. I zauważa: ludzka wspólnota nie może być zamknięta. Może być mała, ale musi być otwarta w rozmowie, musi zadawać pytanie całemu społeczeństwu. To pytanie jest zadaniem poszukiwania oblicza. To właśnie musimy zrobić z historią naszego Kościoła: przywrócić oblicza, ponieważ jest to historia miłości, przyjaźni. Nadzieja, która wydaje się niemożliwa, ukazuje się w miejscach nieoczekiwanych: ukazuje się w radości prawdziwych spotkań. Jakiegokolwiek prawdziwego spotkania. Stąd rodzi się nadzieja, a z nadziei rodzi się cywilizacja przyjaźni, o czym świadczy Meeting.

 

Co to jest „prawdziwe spotkanie”?

To pytanie jest najważniejsze ze wszystkich. Odpowiem, dając przykład, ponieważ nie chodzi o żadną teorię. Pewnego dnia Tatiana Czajka, filozofka z Akademii Nauk w Kijowie, przeprowadzała wywiad z kobietą, która przeżyła Holokaust. Po wysłuchaniu jej przerażającej historii, zapytała ją, czego pragnie. „Niczego”. Ona jednak nalegała, nie mogąc w to uwierzyć. „Jakie jest pani największe pragnienie?”. Na co kobieta odpowiedziała: „Tylko umrzeć”. Wciąż nie wierzyła. Dopóki kobieta nie wyznała: „Mam jedno pragnienie… ale to jest tylko fantazja. W życiu kochała mnie tylko jedna osoba, moja matka, tymczasem ja nie pamiętam jej twarzy. Tylko jej zarys. Dałabym wszystko, by móc zobaczyć jej twarz”. Czajka zapytała ją: „Ma pani jakieś wspomnienia o niej? – Pewnego dnia podarowała mi trzewiczki z białego płótna, które sama zrobiła. – Jak je pani dała? – Obudziła mnie rano i mi je dała. – Kazała je pani ubrać? – Tak, posadziła mnie na krześle i włożyła mi je. – Ale jak? Klęczała? – Cóż za absurdalne pytania mi pani zadaje! Nieważne, tak, przyklęknęła, by mi je założyć, i zapytała mnie, czy są dobre…”. Nagle zamilkła. „O Boże, widzę twarz mojej matki!”. Tamta kobieta przez całe lata pisała do Czajki, by podziękować jej za to, że przywróciła jej oblicze jej matki.

 

Co Pana uderza w tej historii?

W najbardziej rozpaczliwej sytuacji naszym najgłębszym pragnieniem jest pragnienie oblicza kogoś, kto nas kocha. Trzeba być spragnionym tego oblicza, by to zrozumieć.

 

A jak to jest w Pana przypadku?

Wraz z przyjaciółmi z Charkowa w ramach gestu charytatywnego chodzimy do pewnego internatu. Półtora roku temu zaczął z nami przebywać Witalik, chłopiec, który nie potrafił mówić. Rozumiałem tylko, że usiłuje zadawać pytania, ale nie rozumiałem, co mówił. Nie dawało mi to spokoju: jak możemy mu pomóc? Z czasem, po wielu próbach, nauczyłem się go rozumieć. On nie potrafił mówić, ponieważ przez całe lata nikt nie miał cierpliwości, by go wysłuchać do końca. I oto teraz Witalik za każdym razem, gdy mnie widzi, mówi mi: „Mam jedno pytanie”. Tak naprawdę ma ich sto, to jest jednak jego walka z czasem i wtedy mówi mi, że przynajmniej na jedno muszę odpowiedzieć. Ostatnim razem pytanie brzmiało: „Znamy się od półtora roku i wydaje mi się, że jesteśmy przyjaciółmi. Dla mnie jednak bardzo ważne jest to, by wiedzieć, czy to tylko moja fantazja, czy też naprawdę jesteśmy przyjaciółmi”. Na to pytanie można tylko odpowiedzieć całym życiem. Jest to prośba o olicetvorenije, prośba o odkrycie oblicza jego i mojego, jednocześnie. W momencie, w którym rodzi się przyjaźń, odkrywam moje oblicze, zmieniam się. A rezultatem tego jest wdzięczność.

 

To jest silniejsze od wszystkiego innego?

Od wszystkiego. Niech pani pomyśli o obietnicy Chrystusa: „A bramy piekielne go nie przemogą”. Zazwyczaj pojmowana jest ona w sensie defensywnym, jak gdyby Kościół był jakąś fortecą, której nie może zniszczyć żadna siła. Jest to interpretacja minimalistyczna. Istnieje jednak także interpretacja maksymalistyczna, która uważnie przygląda się temu przedstawieniu: drzwi są nieporuszone, stoją tam, gdzie muszą stać, nie atakują. Rzecz w tym, że nie mogą wytrzymać naporu świadectwa. To jest ta siła, która je rozbija, i światło wnika do piekieł. Tym jest historia Kościoła rosyjskiego w XX wieku. Poznać ją znaczy odkryć samego siebie, ponieważ krok w uświadomieniu sobie siebie mogę postawić tylko wtedy, gdy spotykam coś wielkiego. Jest tak jak z tymi, którzy nie tylko po prostu przeżyli piekło, ale pozostali żywi.

 

Havel kończy swoją książkę, pytaniem, czy świetlista przyszłość jest „naprawdę zawsze i tylko problemem odległego «tam»”, czy też nie jest przypadkiem „czymś, co jest już tutaj od jakiegoś czasu”, a czego my nie zauważamy.

Musimy nauczyć się patrzeć i wzrastać. My widzimy przyszłość w teraźniejszości, w dzisiaj, kiedy widzimy oblicze. Dlatego sztuka patrzenia jest sztuką odkrywania oblicza. Sztuka wzrastania jest natomiast sztuką wdzięczności. Jeśli potrafimy patrzeć, rośnie wdzięczność. Która ze swojej strony odczuwa potrzebę wydania owocu: miłości jako działania ukierunkowanego na świat. Kiedy pytamy, skąd człowiek bierze odwagę kochania w świecie, w którym rządzi strach, odpowiadamy, że dzieje się tak za sprawą poczucia obowiązku lub z zasady. Są to jednak bardzo słabe źródła. Miłość rodzi się z wdzięczności za to, co zobaczyłeś. Widzieć-dziękować-kochać. A kochać to dawać świadectwo. Kiedy ja nie wiem już, jakie jest moje zadanie w dziele miłosierdzia, potrzebuję powrotu do obrazu. A nie powrotu do argumentów czy zasad. Powrotu do patrzenia.

 

I dlatego w obliczu złożoności i nieustępliwości rzeczywistości nie zwycięża sceptycyzm?

Siła zła doprowadza do narodzin – taka jest reakcja – pragnienia tego, by nie przynależeć do marzycieli. Ale to szkodzi nadziei. Radość, ogromna radość, wydaje się czymś bardzo kruchym, ale jest jedynym miejscem narodzin nadziei. Dlatego decydujące jest świadectwo tego, kto mówi nam, że ta radość istnieje, że istnieje miłość głębsza od piekieł. Nadzieja, którą spotykamy każdego dnia w spojrzeniu kochanej osoby, w spojrzeniu dziecka, staje się silna. Staje się trwalsza, ponieważ zostaje pobłogosławiona przez oblicze tego, kto dorasta w życiu do poziomu Chrystusa, do poziomu rzucanego przez Niego wyzwania. Bez nich naszą nadzieję można by zranić i zwyciężyłby sceptycyzm, przezorność. Tymczasem objawia się radość. I ukazuje się w obliczach. Kiedy przychodzą chwile ucisku i chwiejności, myślę o tych obliczach. I zaczynam na nowo.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją