Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2013 (lipiec / sierpień)

Listy

Co takiego się wydarzyło? i inne…


CO TAKIEGO SIĘ WYDARZYŁO?

Wzruszona czułością i delikatnością Stwórcy, poruszona obfitością Jego łask – to pierwsze słowa, które przychodzą mi na myśl, gdy wspominam czas spędzony w Rzymie przed uroczystością Zesłania Ducha Świętego. Gdybym chciała opisać, jak doświadczyłam Jego obecności w ciągu tych pięciu dni, musiałabym pewnie napisać książkę, i to nie jakąś cienką, 100-stronicową, ale opasłe tomisko, które i tak nie pomieściłoby wszystkiego. Bo jak opisać to, że On jest, że obchodzi Go wszystko, cała ja, nie tylko fragment mojego dnia między godziną 8.00 a 13.00, ale cała doba, całe 24 godziny wszystkich dni mojego życia. Doświadczenie tego „stokroć więcej”, tej pełni tu, na ziemi, sprawia, że chcę przebywać w Jego towarzystwie każdego dnia, w tej szarej codzienności, która dzięki Niemu nabiera barw.

Co takiego się wydarzyło? Niby nic: wyjazd z przyjaciółkami z grupy Bractwa (z Justyną oraz Basią i jej córką Anią), samolot, który wylądował, bardzo życzliwy właściciel schludnego mieszkania, znośna pogoda w Rzymie, zrealizowany plan turystyczny, codzienne Msze św., spotkania z niezwykłymi osobami, spotkania z Ojcem Świętym. A jednak każda z tych rzeczy prowokowała do pytania: ale kto mi to dał? Dlaczego mi to dał? Gdy pomyślę o odpowiedzi, w moich oczach ze wzruszenia pojawiają się łzy: to wszystko dlatego, że zostałam umiłowana, umiłowana „miłością odwieczną”!

Pobyt w Wiecznym Mieście rozpoczął się dla naszej czwórki od błogosławieństwa Papieża podczas środowej audiencji i zakończył błogosławieństwem po Regina Coeli w niedzielę. Tak, to Pan błogosławi i prowadzi mnie po drogach, „gdzie mogę odpocząć, orzeźwia moją duszę…”. Uważność na rzeczywistość, chociażby na pogodę, sprawiła, że każde miejsce, w którym byłyśmy, zaoferowało nam nieskończenie wiele – w dżdżysty poranek poruszenie pięknem Kaplicy Sykstyńskiej i tego samego dnia po południu rozkoszowanie się zapachem przepięknych róż, zroszonych porannym deszczem. Uważność na drobne sprawy pozwala dostrzegać te większe. Słowa Papieża rozbrzmiewają wciąż w moich uszach. Ojciec Święty mówił o przymiotach Ducha Świętego, a w dzień naszego przyjazdu zachęcał do codziennej modlitwy do Niego.

Przyjdź, Duchu Święty, dodaj mi siły i odwagi, bym spotykając na swojej drodze cierpiące ciało Chrystusa w osobach moich pacjentów, kolegów z pracy, nie bała się spojrzeć im prosto w twarz, dotknąć cierpiącego ciała i zaświadczyć, że jesteśmy powołani do pełni w Bogu Ojcu, Synu i Duchu Świętym. On jest, z czułością patrzy na moje życie, ale także na życie każdego człowieka, dlatego w obliczu ciężkiej choroby taty mojej koleżanki ze studiów (z którą ostatni raz widziałam się cztery lata temu) chwytam za telefon, by być przy niej, bo Jego obecność daje odwagę, by żyć.

Anna, Kraków

 

NOWY POCZĄTEK

Jestem w Ruchu od lat i po tegorocznych Rekolekcjach Bractwa zauważyłam w swoim życiu, że to, co mówił ksiądz Carrón o niebezpieczeństwie przyzwyczajenia się do cudu, jest też moim doświadczeniem. Doskonale znam wszystkie słowa, „ruchowe” piosenki, zabawy, nawet teksty, a Chrystus stał się oczywistością, do której się przyzwyczaiłam, a nie żywą Obecnością w rzeczywistości. To wywołało i smutek, i ból, ale też wielkie pragnienie nawrócenia i nowości.

Wyjazd do Rabki na spotkanie młodzieży z Francesco i Luciano był dla mnie „zranieniem Pięknem”, dzięki któremu skorupa przyzwyczajeń powoli zaczęła pękać. Czekałam z niecierpliwością na wakacje GS w Lewinie, mając pewność, że będą pięknym czasem bycia razem. Jechałam po to, aby odzyskać dla siebie ten utracony smak, ale także po to, by spotkać się z innymi dorosłymi i towarzyszyć młodym. Jak nigdy błagałam o ukazanie się Jego Obecności i o to, abym potrafiła Ją rozpoznać. Jednak to On (jak mówił ksiądz Radek) zawalczył o mnie. Jego wyciągnięta dłoń i moje pragnienia spotkały się. To, co nam się wydarzyło, to dla mnie „stokroć więcej” już tutaj na ziemi!

Chrystus objawił mi się w twarzach przyjaciół (tych starych i nowo poznanych), w twarzach młodzieży. Czujemy się jak wielka rodzina, ale nie dzięki naszym wysiłkom czy zdolnościom, ale dlatego, że jest to dar od Kogoś Większego. Z oczami pełnymi łez, wzruszenia i zachwytu rozpoznawałam Jego miłość do mnie w prostych gestach, uśmiechu, wspólnej kawie, zabawie. To niesamowite jak On jest piękny!

Prowokacją, aby spojrzeć na swoje życie, są świadectwa młodych – te dawane podczas Szkoły Wspólnoty i te wyrażające się w pójściu za propozycją, w prostocie i z wielką radością, drobne gesty czynione z pasją do Chrystusa, zwyczajne rozmowy, przeżywanie ciszy… Prowokacją jest też postawa dorosłych: Jarka, który przygarniał z miłością każdego; księdza Jurka z jego ojcowską dobrocią; Piotra, który towarzyszył nam z dyskrecją, słuchając i prowadząc nieskończone ilości rozmów; księdza Radka, który niestrudzenie spowiadał; Andrzeja, który ubogacał nasze bycie „razem” grą na gitarze i uśmiechem; Karola i Marcina, którzy zawsze byli do dyspozycji; Dagmary, Agnieszki, Annette, Teresy, które ogarniały nas wszystkich wielką troską, szczególnie te osoby, które czuły się samotne; Marty i Agnieszki Bielawskiej, pełnych radości i pozytywności życia. Moje serce krzyczy: „Ja też chcę tak żyć!”, przepełnia je wdzięczność za was wszystkich. Jesteście dla mnie darem. Te wakacje są dla mnie nowym początkiem, zachwytem Jezusem ukazującym się w drobiazgach, otwarciem się na Jego miłość.

Pamięcią i modlitwą ogarniam tych naszych przyjaciół, którzy nie mogli z nami być, ale towarzyszyli nam modlitwą i swoim cierpieniem: Agnieszkę Szular, Karolinę Hutyrę, Piotra Kozłowskiego, Ewę Życzyńską, Francesca i Luciano…

Wakacje się skończyły, ale tak naprawdę nic się nie kończy, wręcz odwrotnie. Mamy siebie nawzajem i miejsce, w którym możemy dotykać i kosztować, jak dobry jest Pan!

Marzena, Świdnica

 

 

SREBRNE GODY W DOMU ŚW. MARTY

Drogi księże Juliánie, chciałem zrobić niespodziankę mojej żonie z okazji 25. rocznicy naszego ślubu. Znalazłem numer telefonu do Domu św. Marty i wysłałem fax z prośbą o możliwość uczestniczenia w porannej Mszy św., odprawianej przez Ojca Świętego. W ten sposób w dniu naszej rocznicy znaleźliśmy się przed gwardią szwajcarską, która oczekiwała na nas z listą, na której były zapisane nasze imiona, a wkrótce potem – stanęliśmy twarzą w twarz z papieżem Franciszkiem. Spontaniczna homilia: zwyczajne słowa, których wszyscy używamy, tak bogate w doświadczenie, i milczenie – równie wymowne jak słowa. Gdy po skończonej Mszy św. odwróciliśmy głowy, zobaczyliśmy, że Papież modlił się obok nas. Potem wyszedł, prawie niezauważony. Mieliśmy już wychodzić, gdy powiedziano nam, byśmy zaczekali. Po chwili zrozumieliśmy, że czekał na nas na zewnątrz, by nas pozdrowić, każdego z osobna, uśmiechając się jak przyjaciel stojący w drzwiach swojego domu. Zaparło nam dech w piersiach. „Jesteśmy tutaj, by świętować z Waszą Świątobliwością nasze srebrne gody. Przynosimy Ojcu Świętemu całą miłość Ruchu”. W tych dwóch słowach, które zdołaliśmy wypowiedzieć w tamtej chwili bez przygotowania, zawierało się to wszystko, „co mamy najdroższego”. Pogłaskał nas, składając nam życzenia, podziękował i pożegnał słowami: „Dalej, naprzód!”, wskazując palcem do góry. Wkrótce potem plac św. Piotra wypełnił się ludźmi, którzy tak jak my patrzyli na niego z zapartym tchem, gdy mówił.

Marco i Rosella, Ravenna

 

 

 

PO NARZEKANIACH PRAGNĘ ZACZĄĆ NA NOWO

Drogi księże Juliánie, od czterech lat pracuję jako pielęgniarz na oddziale pogotowia ratunkowego. W ostatnim roku odeszli bardziej doświadczeni koledzy i na ich miejsce przyjęto wiele osób zaraz po studiach. Poza tym program szkoleniowy, realizowany w samym szpitalu dla pielęgniarzy, jest bardzo słaby, co odbija się oczywiście na rozwoju zawodowym, w pierwszej kolejności moim. Ponadto brak doświadczenia u nowo przyjętych osób tworzył klimat narzekań, który podsycałem z zapałem, zrzucając z siebie wszelką odpowiedzialność za to miejsce (w którym praktycznie spędzam więcej czasu niż w domu) i obarczając winą innych: oddziałową, która nie zdawała sobie sprawy z sytuacji, kolegów, którzy dopuścili do pracy nowo przyjętych bez wcześniejszego, odpowiedniego przygotowania itd. Nowym początkiem drogi był dla mnie ostatni miesiąc wraz ze Szkołą Wspólnoty i Rekolekcjami Bractwa, kiedy ponownie rzuciłeś mi wyzwanie, stwierdzając, że każda okoliczność, jaką daje nam Pan, jest nam dana dla naszego osobistego wzrostu. Te słowa, w miarę upływających dni w domu i w pracy, nie dawały mi spokoju. Od kiedy potraktowałem je na poważnie, zmieniłem się. Podchodząc dojrzale do mojego pragnienia, porozumiałem się z jedną z moich koleżanek (która nie jest z Ruchu), która również ma w sercu zapał do uczenia się i doskonalenia umiejętności. Zorganizowaliśmy więc szkolenie, biorąc za nie odpowiedzialność (zazwyczaj robią to lekarze oraz doświadczeni pielęgniarze, ja mam 26 lat). Oto wydaje mi się, że moja inicjatywa jest posłuszeństwem, a gdy oddałem się do dyspozycji Obecności, okoliczności już mnie nie szantażują. Pragnę dojrzewać i widzieć coraz wyraźniej to, co Pan przygotowuje dla mnie w każdej chwili, jaką mi ofiarowuje.

Andrea

 

NIE ZANIEPOKOJENIE, ALE PEWNOŚĆ CO DO ŻYCIA

Jest to czas, w którym pytam się, co takiego mam, czego nie mają inni, zważywszy, że wydaje mi się, że oni są lepsi ode mnie: realizują ciekawsze inicjatywy, są doskonałymi mamami doskonałych dzieci, z idealnymi mężami i wspaniałymi przyjaciółmi; czasem zazdroszczę im tego, czego nie mam, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie jestem doskonała: dom wydaje się nieuporządkowany, z mężem nieustannie toczę boje, mam pięcioro dzieci, nie wychodzi mi urządzanie kolacji ani innych wydarzeń, zawsze się miotam między pracą, rodziną, szkołą itd., wciąż o czymś zapominam… Co ja mam, czego inni nie mają? Co mogę im dać? Ostatniego wieczoru pewna mama w oratorium powiedziała mi: „Życie jest ciężkie, wciąż się martwię”. Na co ja jej odpowiadam: „Ja również, kiedy patrzę na moje dzieci, pytam się ze ściśniętym sercem, co z nich wyrośnie. Chciałabym je zatrzymać, ale wiem, że nie są moje i muszę pozwolić im odejść”. Ona spojrzała na mnie w milczeniu, po czym powiedziała: „Nie mówię o dzieciach, ale o sobie. Żyję w niepokoju, niepokoję się dzisiaj i będę niepokoić się jutro. Boję się o dzisiaj i jutro. Na co ja natychmiast jej odpowiedziałam: „A ja się nie martwię. Oto, co mam: jestem pewna mojego dnia, nawet jeśli jestem zła, jeśli popełniłam błąd, byłam smutna, płakałam, bałam się. Ja żyję i na koniec dnia proszę o przebaczenie za swoją małość oraz zapomnienie, proszę o to Kogoś, komu zawierzyłam życie. Jestem pewna Jego Obecności i się nie martwię.

Gabriella

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją