Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2013 (maj / czerwiec)

Życie CL

Rekolekcje Bractwa CL. Moja pierwsza miłość

Paola Bergamini, Luca Fiore, Davide Perillo


Tak spotkanie z Chrystusem opisał ksiądz Julián Carrón podczas jednej z lekcji w czasie Rekolekcji Bractwa CL w Rimini. Czy jest to wydarzenie zdolne jeszcze wypełnić całe życie? Czy też tylko wspomnienie, jedna spośród wielu spraw? Troje z grona najstarszych członków Ruchu opowiada, jak po wielu latach wciąż jest ono niesłabnącym płomieniem. Ale trwa i nieustannie ich porusza, tak jak na początku.

 

 

„Ty masz wytrwałość: i zniosłeś cierpienie dla imienia mego – niezmordowany. Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości” (Ap 2, 3-4). Są to słowa z Apokalipsy św. Jana, które ksiądz Julián Carrón przywołał podczas Rekolekcji Bractwa. „Gdzie jest nasza pierwsza miłość?” – zapytał w piątkowy wieczór. Co znaczy „oczekiwać wszystkiego” od uroku tego zakochania, od „faktu Chrystusa”? Podczas lekcji w Rimini zobaczyliśmy, w jaki sposób ta pierwsza miłość jest wielką Obecnością, drogą nade wszystko, która dla Zacheusza, Apostołów, Magdaleny była warta więcej niż całe ich życie. Wydarzenie, które było jedynym sensem i zyskiem ich dni. Dokładnie tak samo, jak dzieje się to dziś pośród nas, 2000 lat później. I jak opowiadają o tym poniższe historie. Życie, które krok po kroku staje się relacją.

 

WIESZ DOKĄD IŚĆ I IDZIESZ Z PEWNOŚCIĄ

W wieku 13 lat Susanna Pagani nie wiedziała prawie w ogóle, kim jest Jezus i czym jest Kościół. Dopiero co przyjechała do Mediolanu z Argentyny, gdzie wyemigrowali wcześniej jej rodzice. Posłali ją do szkoły sióstr urszulanek, tam poznała siostrę Teresę. To spotkanie po 40 latach wciąż pozostaje żywe w jej sercu. „Tryskała radością, wiarą i energią. Odkryłam Jezusa. Wtedy On po raz pierwszy wyszedł mi na spotkanie”. Susanna miała talent do rysowania oraz pasjonowała się modą. Po ukończeniu gimnazjum poszła do technikum odzieżowego Marangoni. W międzyczasie poszukiwała miejsca, w którym mogłaby żyć fascynującym doświadczeniem wiary. Wreszcie pewnego dnia jedna z jej przyjaciółek zaprowadziła ją do jakiejś sutereny, gdzie poznała ludzi z CL. Zaczęła chodzić na spotkania. W wieku 18 lat pracowała w wydawnictwie: była zdolna, sympatyczna, miała wielu przyjaciół, z których jeden zakochał się w niej. Wszystko toczyło się jak zwykle, „ja jednak czekałam na coś innego. Przeczuwałam, że pragnął mnie Pan. Nie było łatwo, walczyłam do końca, by powiedzieć Mu «nie». Miałam pracę, kochałam modę. Jaką drogą podążyć?”. No właśnie, problemem była droga.

Wtedy poznała Zgromadzenie Małych Sióstr Jezusa, żyjące duchowością błogosławionego Karola de Foucauld. Sprawdzian zaczął się w Asyżu. Była gotowa wstąpić do zakonu, dopóki jedna z jej przyjaciółek nie uświadomiła jej: „Susy, nie chodzi o formę, ale o dziewictwo”. To był wstrząs. „Nie muszę poszukiwać odpowiadającej mi formy, ale pragnąć Jezusa. Powrócić do tamtego spotkania i Go kochać. On miał zrobić wszystko”.

Po powrocie do Mediolanu zadzwoniła do księdza Giussaniego. Zaczęli się spotykać. Nigdy nie mówił jej, jakiego wyboru ma dokonać, ale kazał patrzeć na to, czego szuka jej serce, wziąć na przykład pod uwagę to, że bardzo kocha swoją pracę. „To było wyzwolenie. Jezus chciał mnie z moim talentem, z moją pasją”. W wieku 24 lat wstąpiła do Memores Domini do domu w Gudo Gambaredo. Pierwszy rok był tragiczny. Z zewnątrz rzeczywistość ta wydawała się tak fascynująca, tymczasem „kiedy jesteś w środku, zauważasz różnice między tobą a tymi, którzy cię otaczają”. Do tego doszły silne bóle brzucha, z powodu których co miesiąc przez tydzień pozostawała w łóżku. „Po różnych badaniach okazało się, że były to objawy zapalenia wyrostka robaczkowego. Te dni przymusowego unieruchomienia były jednak darem od Pana. Zaczęłam odkrywać istotę tego, dlaczego tam byłam. Ksiądz Giussani mówił mi, żebym modliła się do Matki Bożej, żebym ofiarowywała się Jej, prosząc o wiarę i miłość do Chrystusa. Coś się odblokowało. Jezus stawał się coraz bliższym przyjacielem. Zaczęłam przeżywać pobyt w domu nie jako ograniczenie, ale rozumiejąc, że każdy gest jest dla Niego. Wszystko stało się prostsze”. W tamtych latach ksiądz Giussani mieszkał w Gudo, razem stawiali czoła problemom, relacja ta była fascynująca, ale także szczera aż do bólu. „Coś przechodzi na ciebie przez osmozę”.

 

Życie biegnie dalej. Wszystko pasuje do siebie. Dopóki pewnego dnia jeden z przyjaciół nie poprosił jej, by pomogła pewnej dziewczynie, która miała problemy w domu i w pracy. Zawierzył ją jej. Relacja z nią była intensywna, czasem dramatyczna. Dzień zlał się z nocą. Dzwoniła do niej, kiedy tylko tego potrzebowała. Dla Susanny, która miała 50 lat, był to nowy początek. Nie tylko. Pan prosił ją o coś innego. W pobliżu Gudo przeprowadzano remont gospodarstwa Santa Marta, gdzie miało powstać dzieło miłosierdzia oraz dom zastępczy. Dziewczyna poprosiła księdza Giussaniego, by i ona mogła wstąpić do domu Memores.

W 2001 roku, po 29 latach spędzonych w Gudo, Susy przeprowadziła się. Nagle zamiast z 18 osobami zamieszkała z czterema, które ledwo co znała. „Pan na nowo brał mnie za rękę. Mówił: «Spójrz na mnie». Były to lata poznawania, ciszy, jeszcze bardziej intensywnego przylgnięcia do Jezusa”. Dopóki w 2005 roku pewnego wieczoru podczas Rekolekcji ksiądz Carrón nie zagadnął: „Erasmo i Cente potrzebują, by Maria Grazia pomogła im przy dzieciach, które przyjmują w swoich rodzinach w Komecie. Kto chce do niej dołączyć?”. Susanna podniosła rękę, Erasmo był jej wspólnikiem, wreszcie nie musiałaby więc codziennie pokonywać 120 kilometrów. Ale nie tylko z tego powodu powiedziała „tak”. „Teraz, gdy mogłam iść na emeryturę, Pan prosi mnie, bym rozpoczęła coś nowego. Bym przyjęła Go w nowym wymiarze, ale jest to takie samo doświadczenie, jakim żyłam z księdzem Giussanim w Gudo. Ta Miłość, która zafascynowała mnie w wieku 13 lat i która na nowo objęła mnie w obliczach i wydarzeniach, teraz jest jeszcze bardziej zasadnicza. Ponieważ dzisiaj nie ma już żadnych «ale», «jeśli» ani też żadnych pogmatwanych myśli. Wiesz dokąd iść i idziesz w ciemno. Dlatego teraz jestem bardziej szczęśliwa, dlatego mówią mi: «Nigdy wcześniej taka nie byłaś»”.

 

„DZISIAJ MOJE «TAK» JEST BARDZIEJ INTENSYWNE I OGOŁOCONE ZE ZBĘDNYCH SZCZEGÓŁÓW”

Był rok 1966, tuż po Wielkanocy. Wyszła z biura księdza Giussaniego mieszczącego się przy ulicy Bagutta i poszła kupić sobie szminkę do ust. Nigdy wcześniej się nie malowała. Tak robią dziewczyny, które wreszcie wiedzą, że są pożądane. Maria Rita Casalboni ma dzisiaj 67 lat. Ruch poznała 50 lat temu. Od 40 lat jest Memor Domini. Dzisiaj, gdy pytasz ją, kiedy przyszła do niej „pierwsza miłość”, wraca do tamtego dnia. Była na pierwszym roku studiów, poznała Ruch w parafii trzy lata wcześniej. Po maturze poproszono ją, by zajęła się grupą GS w liceum Carducciego w Mediolanie. Była także odpowiedzialna za wspólnoty Ruchu powstałe przy jedenastu mediolańskich parafiach. Uczyła w wieczorowym gimnazjum dla dorosłych. W tym samym czasie marzenie o związku z pewnym chłopakiem prysło niczym bańka mydlana. Podczas pierwszej sesji na pierwszym roku na Uniwersytecie Katolickim nie zdała ani jednego egzaminu.

W ten sposób pewnego dnia trafiła do księdza Giussaniego. „Zajmuj się tylko grupami w parafiach. To środowisko jest zdrowsze” – powiedział jej, przeczuwając już, że zawierucha roku ’68 dotknie także GS, po czym rozmowa zeszła na inny tor. „Nie pamiętam, czy była to odpowiedź na jego pytanie, ale w pewnym momencie powiedziałam mu, że moja wolność jest ptakiem, szukającym miejsca, na którym mógłby przysiąść…”. Odpowiedział na to pytaniem: „Czy idea oddania się Bogu stanowi dla ciebie problem?”. „Dostrzegłam horyzont, który szeroko otwierał się przede mną. Odpowiedziałam, że nie, że nie byłby to dla mnie żaden problem. I to «nie» stało się moim pierwszym «tak»”.

Idąc chodnikiem ulicą Bagutta, czuła się kimś innym: „Po raz pierwszy czułam, że moja twarz, która do tej pory wydawała mi się ode mnie oderwana, stała się czymś tożsamym ze mną. Odczułam jedność mojego «ja». Poszłam do niego z codziennymi problemami, a on pokazał mi istotę. W tym kierunku właśnie pragnęło podążać moje serce”.

 

Po 44 latach nauczania, z których większość spędziła w liceum Pariniego, Maria Rita jest teraz na emeryturze i pracuje w archiwum Memores Domini. „Podczas Rekolekcji wzruszył mnie sposób, w jaki ksiądz Carrón podszedł do tego, co zrobiliśmy z «pierwszą miłością». Powiedział: «Pytam o to samego siebie, a następnie pytam o to was». On żyje tym, czego nauczył się od księdza Giussaniego. Potem powiedziałam sobie: to prawda, nie można żyć, nie wracając do początku”. Dlaczego? „«Tak» wypowiadane teraz jest jak «tak» na początku, ponieważ z «tak» się rodzisz, wcześniej nie istniejesz. To «tak» jest jak «tak» wypowiadane na chrzcie św.” Czy to „tak” w ogóle się nie zmieniło? „Dzisiaj jest bardziej intensywne, ogołocone ze zbędnych szczegółów”. Jakich szczegółów? „Tak się złożyło, że w pewnym momencie nie miałam już żadnych obowiązków związanych z Ruchem. Traktowałam to jako ofiarę. Potem oderwałam się od księdza Giussaniego. Było to uzdrawiające ogołocenie, w przeciwnym razie «tak» pokrywa się skorupą”. Jaką postać ma jednak to „tak”? „Odkryłam to w ostatnim czasie. Powiedzieć na nowo «tak» znaczy czynić wszystko wobec aniołów Bożych. Pracuję w suterenie, przeważnie sama. Jednak «pierwsza miłość» wydarza się ponownie poprzez myśli chorych przyjaciół i to, co mówi obecny Papież. To jest to, czego naprawdę potrzebuję. Czasem są to wymierzane policzki. Jakby ostrzeżenie dla «salonowych chrześcijan»”. W jaki sposób Chrystus wypełnia życie? „Kto może mi pomóc znaleźć odpowiedź na codzienne problemy, poczynając od dolegliwości, trudności w relacjach… jeśli nie Chrystus? Rozumiem, że potrzebuję jeszcze dużo czasu, by zrozumieć, co to znaczy. Nie mam wątpliwości co do tego, że to On mnie wypełnia. Co nie oznacza, że nie jestem uczuciowo związana z niektórymi moimi przyjaciółmi albo uczniami: kocham ich bardzo. Nie sądzę jednak, by miłość ta była odbierana Chrystusowi. Jest to rodzaj miłości do Niego. Ja również często błądzę, lubię na przykład kupować sobie ładne rzeczy… Mój spowiednik mówi mi, że skoro ich potrzebuję do tego, by bardziej kochać Jezusa… Mam nadzieję, że tak jest. Ale wiesz, co myślę? Że Bóg sam zajmie się ogołoceniem nas z tego, co jest zbyteczne. To, co nie zostaje odjęte, jest dla Niego”.

 

„TRACI PAN ZBYT DUŻO CZASU…”

Pierwsza miłość w jego przypadku budziła się stopniowo, w niezwykły sposób. „Kiedy byłem dzieckiem, widziałem, jak moja mama modliła się w kościele, sama, w ciszy. Widać było tylko poruszające się usta. Patrzyłem na nią i rozumiałem, że z drugiej strony musiał ktoś być. To było pierwsze odczucie obecności Chrystusa w moim życiu”. Kiedy pytasz księdza Pigiego Bernareggiego, 75 lat, od 49 lat pracującego na misjach w Brazylii, kiedy zakochał się w Jezusie, odpowiedź zaczyna się od tego, „od obrazu rzeczywistości, jaki ujrzałem, patrząc na moją mamę”. Oraz od dwóch pierwszych lat w liceum Bercheta, „gdzie znalazłem środowisko, w którym wszystko mówiło o tym, co jest zaprzeczeniem tej Obecności, gdzie jednak jedna rzecz zawsze była dla mnie oczywista: On jest. Nie udało im się jej skazić”. Był w klasie, do której pewnego ranka w 1954 roku „wszedł z charakterystyczną dla siebie energią ksiądz Giussani. To, co mówił, odpowiadało tej pierwotnej oczywistości, którą w sobie nosiłem”. Niektórzy uczniowie zaczęli za nim podążać. Jemu zajęło to trochę czasu. „Było jednak oczywiste, że jest pewny Chrystusa. Zdominowany przez Jego obecność. Jeśli to jest «pierwsza miłość», o której była mowa podczas Rekolekcji Bractwa CL, jest ona odwrotnością sentymentu: chodzi dokładnie o fundament istnienia osoby”.

 

Fundament, którego oblicze powoli odkrywał ksiądz Pigi, „niedające się pomylić z niczym innym rysy”, przechodząc zawsze tę samą drogę: fakty. Epizody. Wydarzenia. Tak jak to, które sprawiło, że powiedział „tak” księdzu Giussaniemu. „Było to po pierwszym spotkaniu, na które poszedłem na ulicę Statuto, do siedziby GS. Przeczytaliśmy Ewangelię o siewcy. Ksiądz Giussani na zakończenie podsumował: gleby, na które pada ziarno, różnią się od siebie lojalnością wobec doświadczenia. Powiedziałem sobie: «Tak właśnie jest, trzeba być lojalnym wobec tego, co się widzi. Trzeba mówić ’tak’». Zapamiętam sobie to zebranie na zawsze”.

Podobnie jak to, podczas którego ksiądz Giussani poprowadził lekcję o Wniebowstąpieniu. „Był rok 1962 albo 1963. Mówił: «Wstąpił do nieba, ale do jakiego nieba? Tam, gdzie lata sputnik albo Jurij Gagarin? Nie! Niebo jest tam, gdzie jest Ojciec. A gdzie jest Ojciec? W głębi twojej osoby. Chrystus, ze swoim chwalebnym ciałem – ze swoim ludzkim, fizycznym, rzeczywistym ciałem – zamieszkał w głębi naszego istnienia». Wtedy zrozumiałem, że tajemnica Wniebowstąpienia jest fotografią tego, co wydarza się w ludzkim życiu. Chrystus w tamtej chwili wziął w posiadanie wszystkich ludzi wszystkich epok, również tych żyjących wcześniej oraz później, także tych, którzy nawet sobie nie wyobrażają, że On istnieje”. Dlatego spotkanie Go jest „jak zakochanie: zakochujesz się w tej osobie, nie wiedząc o niej nic”, znajdujesz jednak obiektywną odpowiedniość, nieuchronną. „Potem odkrywasz ją stopniowo. Abyś mógł rozpoznać to, co już jest. Kiedy spotykaliśmy się w Varigotti, zawsze rozdawano nam książeczki z fragmentami tekstów jakiegoś autora. Jedna z nich zawierała między innymi taki cytat z Laurentego pustelnika: «Powiedziano mi, że wszystko trzeba przyjąć bez słowa i zachować w ciszy. Wtedy pomyślałem, że może całe moje życie upłynie na uświadamianiu sobie tego, co mi się przydarzyło. A pamięć o Tobie napełni mnie ciszą». Oto, czym było moje życie”.

 

Był jednym z pierwszych członków GS, którzy wyjechali na misje do Brazylii w 1964 roku. Cztery lata później był także jedyną osobą, która tam pozostała, wytrzymawszy uderzeniową falę roku ’68: pod wpływem kontestacji, teologii wyzwolenia, protestów przeciw rządowi wojskowemu, Ruch – nowo narodzony w Brazylii – dosłownie się rozpadł. Wszyscy odeszli. Dlaczego on pozostał? „Myślę, że stało się tak właśnie z tego powodu, o którym mówimy. Moje religijne doświadczenie było wystarczająco skonsolidowane, by wytrzymać także tę przerażającą presję”. I by pozwolić mu potem prowadzić życie takie, jak prowadzi od pół wieku w Belo Horizonte – koadiutora, proboszcza, także w fawelach, „gdzie znajduje się niewiarygodne człowieczeństwo oraz wielkie doświadczenie wiary, tam ludzie uczestniczą w Męce Chrystusa”.

Ale czy relacja z Nim zmieniła się w tych latach? Możesz kochać Jezusa bardziej niż 60 lat temu? „Jeśli chodzi o sposób, to nie. Również dlatego, że On pozostaje sobą, Absolut nie wzrasta ani się nie zmniejsza. Mówiąc po ludzku, my wzrastamy. Mówiąc jednak po Bosku, nie. A ponieważ Wcielenie jest Boskością w człowieczeństwie, nie jest to antynomia, to jest tajemnica. To, jak przemiana naszego człowieczeństwa może współegzystować z niezmiennością Chrystusa, jest nieopisywalne, czyż nie? Ale jako moje serce, mój zapał, tak. Miłość wzrosła”. Czy wciąż jest to zakochanie? „Tak. Zgodnie z tym, co powiedzieliśmy teraz, tak. Głębiej zakorzenione. To jest jak ta lauda, kojarzysz?” Szuka słów, mieszając włoski z portugalskim. Znajduje melodię. Śpiewa ją niskim, młodzieńczym głosem: „Zbyt wiele czasu traci ten, kto Cię nie kocha, / słodka Miłości, Jezu”. I całą strofę, aż do: „Kto tego nie czuje, nie potrafi o tym mówić”. No właśnie, kto potrafiłby opisać miłość do Chrystusa?”. I kto może oddzielić nas od Niego, zakochanego w nas?


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją