Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2013 (maj / czerwiec)

Pierwszy Plan

„W ten sposób, stojąc przed Franciszkiem, nawróciłem się”

John Waters


Dwa tygodnie temu zmieszałem się po tym, jak zadzwonił do mnie Mauro Biondi, odpowiedzialny za CL w Irlandii, i zapytał mnie, czy mógłbym pojechać do Rzymu 18 maja i dać krótkie świadectwo „przed Papieżem” w czasie czuwania ruchów w wigilię Zesłania Ducha Świętego. Powiedział, że Papieska Rada do spraw Nowej Ewangelizacji jest gotowa wysłać mi zaproszenie.

Z tego, co zrozumiałem, przewidywano przybycie około 70 tysięcy osób, a wśród nich członków ponad stu różnych ruchów, stowarzyszeń i wspólnot, większych i mniejszych. Moje wystąpienie miało trwać siedem minut i ani o minutę krócej czy dłużej.

Nie miałem pojęcia, że istnieje tak wiele nowych ruchów kościelnych; znałem na przykład ruch Focolari i Wspólnotę „Nowe Horyzonty”, oczywiście CL, tylko z nazwy Wspólnotę „Emmanuel” i Drogę Neokatechumenalną, nie wspominając już pozostałych stu.

Co za odpowiedzialność! Ale również co za radość! Powiedziałem „tak”, jak to zawsze Maurowi, którego po raz pierwszy spotkałem osiem lat temu na lotnisku w Dublinie.

Miałem wystąpić wraz z pakistańskim politykiem Paulem Bhattim, ministrem do spraw mniejszości, którego poznałem w styczniu podczas New York Encountera w Nowym Jorku, gdzie przeprowadziłem z nim wywiad w obecności tysiąca osób. Pytałem go o to, jak zmieniło się jego życie od czasu, gdy wszedł do pakistańskiego rządu po śmierci swojego brata Shahbaza, zamordowanego przez islamistów w 2011 roku.

Martwiłem się o jedno: nie dojrzałem jeszcze do osądu mojej relacji z nowym Papieżem. Kiedyś byłoby to dla mnie przeszkodą nie do pokonania, teraz jednak zacząłem postrzegać to po prostu jako inne oblicze drogi, a rozwój wszystkich wydarzeń jako nowe znaki.

 

Pierwsze obawy. Nawet jeśli starałem się okazywać papieżowi Franciszkowi szacunek i posłuszeństwo, nie byłem pewny, jak się do niego odnosić. Wiedziałem, że został wybrany przez Ducha Świętego, ale wciąż przepełniał mnie smutek z powodu odejścia Benedykta XVI. W czasie ostatnich pięciu lat narastało we mnie przekonanie, że zbliża się moment, w którym przenikliwość i stałość, z jakimi Benedykt XVI opisywał współczesny świat, miały wydać nieoczekiwane owoce.

Chcę być całkowicie szczery: bulwersowało mnie to, że dyskusja o nowym Papieżu w mediach redukowała się do dyskusji o „reformach”. Media zdawały się, zgodnie ze swoją naturą, nie dostrzegać, jak ważny jest obecny moment, a wręcz wytykać Benedyktowi XVI braki. Gesty nowego Papieża były pokazywane w taki sposób, że wydawały się zawierać w podtekście krytykę poprzednika, chociaż jego słowa, same w sobie, mówiły coś przeciwnego. Ukazane przez media jako wskazujące na nowe oblicze papiestwa, wydawały się oznaczać, że Benedykt XVI mniej przypominał Chrystusa, ponieważ nosił na przykład czerwone buty i nie jeździł autobusem.

Niepokoi mnie to, że media – które przeważnie zajmują stanowisko wrogie Kościołowi – wydają się nieco za bardzo przyklaskiwać papieżowi Franciszkowi; odniosłem wrażenie, że to wszystko było dokładnie ukartowane, by raczej wprawić Kościół w zakłopotanie niż z sympatią spoglądać na nową drogę, którą podąża.

Jednocześnie przeczytałem wszystko, co mogłem, o kardynale Bergoglim, starając się jak najlepiej poznać jego osobę i życie. W rezultacie zacząłem rozumieć, że wszystkie te gesty były głęboko zakorzenione w jego doświadczeniu i wierze. Mimo to nie wiedziałem, od czego zacząć, by napisać o nim coś wiarygodnego i użytecznego. Jest to moja pierwsza próba.

W sobotę 18 maja zacząłem widzieć wszystko wyraźniej: jego pasję, żywotność, jasność, jego sposób mówienia do 200-tysięcznego tłumu tak, jakby zwracał się do każdego z osobna, sposób, w jaki patrzył na głębokie treści zawarte w uderzających historiach i obrazach. Poruszyła mnie jedna nieoczekiwana rzecz: jego podobieństwo do Benedykta XVI w sposobie pojmowania Chrystusa i mówienia o Nim. Mają oni inny styl wyrazu, ale ich pontyfikaty stanowią kontynuację, biorąc początek w pontyfikacie Jana Pawła II.

Jan Paweł II był zdolny do złożonych i głębokich wizji, ale publicznie starał się mówić prosto, często bez kompromisów. Benedykt XVI natomiast mówił tak, jak myślał, stosując rozwinięte konstrukcje, będące owocem głębokich refleksji i przemyśleń. Stawiał czoła złożonym i pełnym sprzeczności problemom jako czemuś jak najbardziej naturalnemu. W pewnym sensie Franciszkowi udaje się zespolić podejście obydwu swoich poprzedników we własnym stylu, kondensując wielkie myśli i koncepty w prostych historiach i obrazach, przywołujących żywo doświadczenie ludzkiego trudu, nieustannie przypominając swoim słuchaczom, że tym, co jednoczy nas wszystkich, jest osoba Jezusa.

 

Angażuje się cały. Na początku odczułem fizyczną obecność Papieża, który jest o wiele bardziej żwawy i żywotny niż się wydaje na ekranie telewizora. Sprawia wrażenie o dziesięć lat młodszego, niż jest w rzeczywistości; media ukazują go jako nieśmiałego – nie ma w nim tymczasem żadnej nieśmiałości. Całą swoją osobą angażuje się w słowa i spotkanie z tymi, do których się zwraca. Zważywszy na to, że mój włoski nie jest za dobry, miałem dużo czasu, by przyglądnąć się jego gestom oraz ekspresji i zauważyłem, że kiedy jest odprężony, jego twarz jest blada, jednak gdy tylko zaczyna reagować i mówić, nabiera rumieńców.

Uderzyła mnie szczególnie jego fizyczność, sposób, w jaki całe jego ciało wydaje się trwać w gotowości na akt komunikowania. Przygotował sobie schemat wystąpienia, ale podążał za nim tylko okazjonalnie. Można się było wiele nauczyć, patrząc na niego i wychwytując co jakiś czas zdanie, które pozwalało podążać za głównym wątkiem jego wystąpienia. Gdy czytałem później tłumaczenie jego słów, wrażenie wywarł na mnie opis wyłaniania się jego powołania do kapłaństwa oraz nawoływanie do tego, by Kościół wyszedł ze swoich zamkniętych pokoi i podjął ryzyko spotkania się z całą ludzkością.

Zdumiała mnie przenikliwość, z jaką opisuje aktualną sytuację Kościoła, ponieważ wykracza poza wszelkie pragnienie zwykłej obrony tego, co kocha. Pragnie także mówić prawdziwie i zrozumiale. „Kiedy Kościół się zamyka – powiedział – choruje, choruje!”

 

Na śniadanie. Powiedział, że my chrześcijanie musimy „dotknąć ciała Chrystusa, wziąć na siebie to cierpienie w intencji ubogich. Bieda dla nas chrześcijan nie jest kategorią socjologiczną, filozoficzną albo kulturalną: jest kategorią teologalną”, ponieważ Chrystus stał się ubogi, by iść z nami drogą, cierpiał, umarł i zmartwychwstał, by zbawić ludzkość. „Nie możemy stać się chrześcijanami drętwymi, chrześcijanami zbyt wyedukowanymi, którzy rozmawiają o sprawach teologicznych, popijając spokojnie herbatę. Nie! Musimy stać się chrześcijanami odważnymi i wyruszyć na poszukiwanie tych, którzy są właśnie ciałem Chrystusa, tych, którzy są ciałem Chrystusa!”

Papież kładzie nacisk na zdania podobne tym zdaniom jakby po to, by obalić to, co postrzega jako przyzwyczajenie do słuchania konceptów, które były używane przez długi czas formalnie. Papież Franciszek chce, byśmy pojęli, że dobrze rozumie to, co mówi.

Na placu opowiedział nam o tym, jak kiedyś spowiadał: „Czy daje pan jałmużnę? – Tak, ojcze! – O, to dobrze, dobrze. Niech mi pan powie, czy kiedy daje pan jałmużnę, dotyka pan ręki tego, komu pan ją daje, czy też rzuca mu pan po prostu monetę?”. Na końcu dodał: „Na tym polega problem: ciało Chrystusa, trzeba dotykać ciała Chrystusa, brać na siebie to cierpienie ze względu na ubogich”. Mając świeżo w pamięci moje spotkanie z nim, o papieżu Franciszku myślę teraz, że jest człowiekiem prawdziwym, który chce utrzymać kontakt z rzeczywistością, na tyle na ile jest to dla niego możliwe. Dostrzegam w nim zdumienie tym, że został papieżem, ale także determinację, by pozostawać spójnym z impulsem, który zaprowadził go do kapłaństwa 60 lat temu.

Spotkałem go także bardziej prywatnie, na krótko, w Domu św. Marty, w którym postanowił zamieszkać przynajmniej na jakiś czas. Dziwnie było patrzeć na tę imponującą białą postać, gdy schodziła na śniadanie do jadalni, a potem rozmawiała z którymś z biskupów albo kapłanów. Po śniadaniu, w niedzielę rano, podziękowałem mu i podarowałem swoją książkę Lapsed Agnostic (poszerzoną wersję mojego wystąpienia), choć niestety wydaje mi się, że jego angielski nie jest lepszy od mojego włoskiego.

Ten Papież siłą rzeczy stanie się zmorą dla swojej ochrony, ponieważ postanowił wejść w lud, tak jak wchodził Jan Paweł II przed zamachem w 1981 roku. To jest papież, który się naraża, wie jednak dobrze, co mówi. Nie chce być papieżem z miłości do prestiżu albo władzy. Na praktykowany przez tłumy zgromadzone na placu św. Piotra zwyczaj wykrzykiwania papieskiego imienia odpowiedział dobrodusznie: „Nie Franciszek, ale Jezus!”.

 

Co się teraz stanie? Nie wydaje mi się, żeby Papież miał jakieś zastrzeżenia do urzędu Piotrowego. Wydaje mi się raczej, że wierzy w to, że można być papieżem w nieoczekiwany sposób, na sposób właściwy tylko aktualnej chwili, i to jest racja tego, że nikt wcześniej o tym nie pomyślał.

Mamy skłonność – nie wiem, czy jest to rozsądne czy nie – do patrzenia ze sceptycyzmem na gesty, zwłaszcza na gesty naszych przywódców. Ale gesty wykonywane przez Papieża, które widzieliśmy – dzisiaj jestem co do tego przekonany – są gestami człowieka, który sam pragnie być nowiną, ponosząc ryzyko, że jego gesty zostaną przyjęte ze sceptycyzmem, o ile nie wręcz z cynizmem, człowieka świadomego jednak tego, że to ryzyko jest nieuniknione, jeśli pragnie się nadać właściwy kształt swojej relacji z tymi, za których jest odpowiedzialny przed Chrystusem.

W każdym razie, nawróciłem się! W pewnym sensie było to nieuniknione. To, że proces zrozumienia tego wszystkiego przebiegał tak wolno, zależało tylko ode mnie – chodziło o brak wynikający z nadmiernej nieufności do mediów. Franciszek był zaś po prostu sobą. Spotkanie to było dla mnie wielkim zaszczytem oraz źródłem wielkiej ekscytacji i radości. To, co mi się wydarzyło, nie jest czymś, co należy rozważać samo w sobie, z pewnością nie dokonało się ze względu na zadowalające samouznanie. Jawi mi się raczej jako jakiś znak – kolejny fragment nienapisanej przeze mnie, ani nawet żadną ludzką ręką, historii. Zatrzymuję się tylko na chwilę, by sobie wyobrazić, co się teraz wydarzy.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją