Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2013 (marzec / kwiecień)

Listy

Gest Papieża. Wobec mojej odpowiedzialności i inne...


GEST PAPIEŻA. WOBEC MOJEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI

Drogi księże Juliánie, jest coś, co łączy to, o czym nam mówisz już od jakiegoś czasu, z doniosłym gestem rezygnacji Ojca Świętego. Jak gdybyś wraz z Ojcem Świętym mówił nam: nie możecie opierać się na niczym innym, jak tylko na Chrystusie. Papież znów postawił nas wobec naszej odpowiedzialności. Ty co prawda nie zaproponowałeś nam pójścia na skróty w sprawie polityki, ale tak naprawdę nie proponujesz nam chodzenia na skróty, jeśli chodzi o życie. Chodzeniem na skróty jest opieranie się na Ruchu jako na organizacji. Chodzeniem na skróty jest opieranie się na papieżu, który gwarantowałby prawomyślność, albo papieżu charyzmatycznym. Chodzeniem na skróty jest opieranie się na księdzu Giussanim i jego „dyskursie”. Chodzeniem na skróty jest opieranie się na „szefie”. Chodzeniem na skróty jest opieranie się na dziełach, choćbyśmy je kochali i byli gotowi przelać za nie krew. Chodzeniem na skróty jest liczenie na zwycięstwo polityczne i opieranie się na władzy. Ostatecznie przez wiele dziesięcioleci był to błąd popełniany przez wielu katolików we Włoszech: opieranie się na państwie, najpierw, by czynić dobro, a następnie by zapewnić władzy trwanie. Można być w CL od najdawniejszych lat – mówię tu o sobie – a może być tak, że Chrystus wciąż jeszcze nie naruszył murów opasających nasze serca i umysły. To właśnie grozi mi po 40 latach bycia w Ruchu. Wydarzenie będzie trwało, gdy na nowo wydarzy się w naszych sercach i umysłach, a nie w organizacji. Gra toczy się o coś o wiele ważniejszego niż o dobre funkcjonowanie „stowarzyszenia”. Gra toczy się o całe moje życie. Czy jednak w ten sposób nie formułuję teorii swego rodzaju protestanckiego indywidualizmu? Czy przypadkiem nie twierdzę, że towarzystwo się nie liczy i że nie liczy się Ojciec Święty? Wręcz przeciwnie. Chcę tylko powiedzieć, że dorosłe towarzystwo odradza się prawdziwsze, gdy Chrystus zaczyna rozbijać skorupę naszych konformizmów, nawet jeśli chodziłoby o ortodoksyjne konformizmy CL-owskie. W ostatnich tygodniach zauważyłem, że dzieje się właśnie coś takiego. Zaczyna się od zadawania pytań i zmuszania do odpowiedzi, bez roszczenia sobie prawa, ale także bez mniemania, że już się wie. Kiedy stawką jest wolność, to znaczy serce, zawsze się ryzykuje. Widziałem jednak młodzież i dorosłych spotykających się razem, by odkryć racje, przy pomocy których można stawić czoła zarówno polityczno-wyborczej okoliczności, jak i życiu, mając nieustannie na uwadze naszą historię, to, co się wydarzyło, nasz „charyzmat”. To wszystko wydaje mi się bardzo katolickie, bardzo zdrowo „CL-owskie”, bardzo chrześcijańskie.

Gianni, Bolonia

 

 

W ROKU WIARY

CZY RZECZYWIŚCIE WIERZYSZ?

Prezentujemy listy, które przytoczył Francesco Barberis, nasz polski wizytator, podczas spotkania w Warszawie, które odbyło się 23 lutego i było połączone z obchodami ósmej rocznicy śmierci księdza Giussaniego.

 

Drogi księże Juliánie, jestem mężatką od 10 lat oraz mamą dwójki ślicznych dzieci w wieku 9 i 7 lat. Kilka miesięcy temu dana mi została łaska spodziewania się trzeciego dziecka. Wraz z mężem byliśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu, a nasze dzieci skakały z radości. Cieszyli się z nami również nasi przyjaciele i krewni, ponieważ od dawna pragnęliśmy dziecka.

Dwa tygodnie temu podczas USG ginekolog zauważył, że coś jest nie w porządku. Zrobiliśmy natychmiast inne badania i okazało się, że diagnoza jest śmiertelna, ta, która wstrzymuje ci oddech: trisomia 18. Jest to rzadka choroba występująca u jednego na 6000 dzieci. Dzieci dotknięte tą wadą nazywane są dziećmi chorymi terminalnie, ponieważ nawet jeśli uda im się przyjść na świat, żyją bardzo krótko z powodu poważnych deformacji prawie wszystkich organów. Czasem żyją tylko jeden dzień, czasem jedną godzinę – średnio 130 dni. Jest jednak również pewna rodzina w Ruchu, o której czytałam w ubiegłym roku w „Tracce”, która ma chłopczyka z trisomnią 18, liczącego dzisiaj 1,5 roku!

Możesz sobie wyobrazić komentarze znajomych i krewnych, radzących ci „dla twojego dobra”, byś dalej się nie męczył: „Czy warto? A jeśli się urodzi i wywróci ci życie do góry nogami? Bo przecież takim dzieckiem trzeba się zajmować w dzień i w nocy, jak dasz sobie radę? Musisz zostawić pracę, musisz w stu procentach poświęcić się jemu (teraz już wiemy, że to dziewczynka)… Pomyśl o twoich dzieciach…”. Ja jednak myślę o swoich dzieciach, o trójce moich dzieci! Nie ma ani chwili, w której bym o nich nie myślała i nie prosiła Boga o siły do stawienia czoła tak trudnej okoliczności, tak bolesnej. Płaczę codziennie i bardzo mało śpię. Bardzo się boję i wydaje mi się, że nie dam rady.

Ja i mój mąż jesteśmy jednak jednym. Kiedy lekarz wezwał nas po wydaniu diagnozy, by się dowiedzieć, co chcemy dalej robić, powiedzieliśmy mu, że niezależnie od wszystkiego chcemy towarzyszyć temu maleństwu aż tam, gdzie Bóg chce je doprowadzić. Zdumiał się, zaczął mówić otwarcie o przejmujących dreszczem statystykach i procentach, nie naciskał jednak, byśmy zmienili zdanie.

Nasi przyjaciele z Bractwa nie opuszczają nas ani na chwilę. Zawsze ktoś zadzwoni, zawsze jest okazja do zjedzenia wspólnie obiadu, a ja proszę, proszę! I nie wstydzę się prosić wszystkich, ponieważ odczuwam potrzebę!

Bóg jak gdyby mówi mi: „W porządku, dotąd zrozumiałaś teorię, teraz zobaczymy, czy rzeczywiście wierzysz, że jestem Panem twojego życia, że ja jestem skałą, na której możesz budować swoją pewność”. Zawsze powtarzałam, że dzieci tak naprawdę nie są „moje” – spójrz natomiast, jak oczywiste jest to teraz! Córka, którą noszę pod sercem, nie zależy ode mnie, nawet jeśli jest w moim wnętrzu, to Ktoś Inny może sprawić, że się urodzi albo nie. Dosłownie jest czyniona przez Kogoś Innego. Tymczasem w przypadku pozostałej dwójki, przede wszystkim w codziennym życiu, wydaje ci się, że to ty nimi „rozporządzasz”.

Nie wiem, dlaczego zostaliśmy wybrani, dlaczego Bóg upodobał nas sobie spośród wielu, chcę zaufać, że również ta okoliczność jest dla naszego dobra, i jest to ogromne wyzwanie w Roku Wiary.

Tymczasem już wydarzyło się coś pięknego: jest lud, który się za nas modli. Wraz z naszą grupą Bractwa wybraliśmy się na grób księdza Giussaniego. Jest też grupa osób w Chieri, których nawet nie znam, które codziennie modlą się za nas na Różańcu. Moja ciocia, która nie ma nic wspólnego z naszym doświadczeniem, pojechała do Lourdes, by prosić o cud. Klienci, których spotykam w pracy, rodzice szkolnych kolegów moich dzieci – wszyscy się za nas modlą, nawet ci, którzy wyznali mi, że nie wierzą, ale za mnie i tak się modlą.

Zanim dowiedzieliśmy się o chorobie, myśleliśmy o imieniu dla dziewczynki i spodobało nam się imię Anna. Nasza trzecia córka nazywa się właśnie Anna. To znaczy „ta, która jest pełna łaski”. Święta Anna jest również opiekunką kobiet rodzących. Chcę mówić do niej po imieniu: Anna. Chcę „patrzeć jak na obecność na to, co jest”. Chcę zwracać się do niej po imieniu, ponieważ Anna jest osobą obecną, nawet jeśli jeszcze się nie urodziła i nie wiem, czy będzie nam dana łaska, by z nami była. Ona jest i już działa, a ja kocham ją całym sercem.

Pozdrowienia. Kocham Cię.

Natalina

 

 

Drogi Francesco, kiedy kobieta spodziewa się dziecka, mówi się, że jest przy nadziei. Jako synonimów używa się właśnie następujących określeń: „jestem w ciąży” albo „spodziewam się” dziecka. Moje doświadczenie oczekiwania na Annę zmieniło mi życie. Oczekiwałam na Annę, pragnąc, bym mogła ją przytulać, wychowywać i kochać jak pozostałe moje dzieci. Kiedy dowiedziałam się, że jest chora, oczekiwałam na Annę, pragnąc dla niej spełnienia. Chciałam, by się urodziła, ale byłam świadoma, że nie zależy ode mnie. I rzeczywiście nie urodziła się. Umarła po niespełna pięciu miesiącach. A więc czy oczekiwałam na próżno? Nie! Co więcej, moje oczekiwanie się spełniło, inaczej jednak niż to sobie wyobrażałam, inaczej niż tego chciałam.

Po pogrzebie Anny odczuwałam spokój. Wydawało mi się to po ludzku niemożliwe, wiedziałam jednak, że moja córeczka jest spełniona, jest w ramionach Maryi i w Sercu Jezusa.

Już następnego dnia zaczęłam jednak odczuwać bardzo silną tęsknotę, jakby jakiś brak, a nie był to tylko brak Anny. Wciąż oczekiwałam, wciąż oczekuję… oczekuję Jego. Oczekuję, że będzie wydarzał się w każdej chwili. Mam nadzieję, że ta rana, która jest we mnie, pozostanie zawsze otwarta, ponieważ ona każe mi pytać: „Kim Ty jesteś? Przyjdź, Panie, wypełnij ten brak, ukaż się!”.

Po tym jak doświadczyłam adekwatnej odpowiedzi na swoje oczekiwanie (jak to było w dniu pogrzebu), nie mogę się zadowolić czymś mniejszym od tego.

Obiektywnie rzecz ujmując, moje życie można podzielić na przed i po Annie. Chciałabym przeżyć pozostały mi czas jak ostatnie miesiące, miesiące po Annie. Już nigdy nie chciałabym być taka jak wcześniej, ale zraniona, żywa, nieustannie poszukująca jedynej właściwej odpowiedzi, na którą czeka moje serce.

Uściski, do zobaczenia w niedzielę.

Natalina

 

 

PLAKAT WIELKANOCNY

W DRODZE DO EMAUS

Giuseppe Frangi

 

Płaskorzeźba zachowana na krużgankach benedyktyńskiego opactwa św. Dominika w Silos, położonego w sercu Kastylii, to dzieło mówiące samo za siebie. Dwóch uczniów zmierzających do Emaus napotyka na swej drodze Pielgrzyma, którego zapraszają, by zatrzymał się z nimi na nocleg. Pierwszy, najprawdopodobniej Kleofas, podniesionym do góry palcem (który dzisiaj jest uszkodzony) wskazuje na ciemniejące niebo. Możemy sobie wyobrazić, co mówi: „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Drugi natomiast przyciska do piersi księgę, przypominającą z wyglądu jeden z manuskryptów zawierających teksty rozważane w klasztorze. Jest to odniesienie do Pism i ich znaczenia, które odkrył przed uczniami podczas wędrówki Pielgrzym. To, że zaproszenie zostało przyjęte, możemy wywnioskować z układu stóp pielgrzymującego Jezusa (których na plakacie nie widać): jedna stopa odwrócona jest w stronę uczniów. Jezus jest dziwnie ubrany. Ma na sobie królewską szatę: czapka to korona noszona przez cesarzy bizantyjskich; płaszcz jest bogaty, obszywany perłami. Jezus posiada jednak także atrybuty charakteryzujące pielgrzyma: sakwa ozdobiona jest motywem muszli. Jezus z Silos jest królem, ale również pielgrzymem. Płaskorzeźby z Silos powstały bowiem w czasie, gdy pielgrzymowanie do Santiago de Compostela zaczynało stawać się tradycją. Klasztor nie leżał na pielgrzymim szlaku, prawdopodobnie jednak pogłoska o cudach, które dokonały się przy grobie jego założyciela, przyciągała do tego miejsca licznych wiernych. Płaskorzeźby datowane na połowę XII wieku znajdują się na narożnych pilastrach krużganków i są naprawdę pokaźnych rozmiarów jak na tamte czasy. Pierwotnie postacie były polichromowane, a więc jeszcze wyrazistsze i emanujące tym większą siłą skłaniającą do utożsamienia się z nimi.

 

PODPIS: Chrystus i uczniowie idący do Emaus, Opactwo w Silos, Hiszpania

 

POWRÓT DO ŹRÓDEŁ WIARY

Najdroższy księże Carrónie, doświadczenie CLU było doświadczeniem najbardziej prawdziwym i przekonującym dla mojej wiary. W Ruchu dane mi było spotkanie. Widziałam, jak moje życie stawało się prawdziwsze: robiłam zwyczajne, codzienne rzeczy, ale byłam radośniejsza, bardziej inteligentna, bardziej zafascynowana rzeczywistością. Chrystus był rzeczywistą obecnością w moim życiu; niczego się nie bałam. Jednak w wyniku różnych okoliczności oddaliłam się od tego doświadczenia. Zażyłość z Chrystusem słabła powoli. Wciąż wierzyłam, była to jednak wiara letnia, bezpłodna. Zaczęłam bać się rzeczywistości. Zaczęłam angażować się w życie parafii, ale czułam, że czegoś mi brakuje. Tęskniłam za odpowiedniością. Kilka miesięcy temu przytrafił mi się jednak dramatyczny fakt: 11 października otrzymaliśmy z mężem smutną wiadomość. Po wizycie u lekarza okazało się, że dziecko, którego oczekujemy (nasze pierwsze), ma rzadką wadę genetyczną. Nadeszły tygodnie niepokoju, przygnębienia i łez. Lekarze zaproponowali nam podjęcie decyzji o przerwaniu ciąży, ale my tego nie chcieliśmy. Nie wiem, co się wydarzy ani co będzie z dzieckiem. Wiem tylko, że się urodzi, ponieważ chce go Bóg. To właśnie ten dramat uświadomił mi, jak bardzo krucha stała się moja wiara. Dwa fakty rozbudziły w moim sercu pragnienie powrotu do źródeł mojego doświadczenia. Pierwszy miał miejsce podczas pielgrzymki do Medjugorie, gdzie poznałam osoby z Ruchu. Nie wiedziałam, że są z Ruchu, gdy jednak siedzieliśmy razem przy stole i rozmowa zeszła na temat wspólnej nauki studentów podczas weekendowych wyjazdów, zaczęłam opowiadać o doświadczeniu Ruchu z taką tęsknotą, że sama się tym zdumiałam. Wówczas moi nowi znajomi powiedzieli mi, że są z Ruchu, zapraszając na swoją Szkołę Wspólnoty. Drugim faktem był telefon od mojej siostry, od której usłyszałam, że „by nie zwariować w obliczu wielkiego cierpienia, potrzeba towarzystwa”. Natychmiast zrozumiałam, o jakim towarzystwie mi mówi. W ten sposób postanowiłam na poważnie podejść do sprawy. Pomyślałam: jeśli rzeczywiście chodzi tutaj o ponowne odkrycie wiary, o nowe odkrycie tego, kim jest dla mnie Chrystus, muszę powrócić do źródeł, u których odkryłam prawdziwe chrześcijaństwo, gdzie wiara ma związek ze wszystkim i z każdą okolicznością”. Tylko ksiądz Giussani potrafił mówić mi o Chrystusie i o Kościele w sposób tak bardzo odpowiadający mojemu sercu, że odczułam pragnienie, by na nowo wydarzyło się to teraz, w teraźniejszości. Zaczęłam prosić księdza Giussaniego, by pomógł mi żebrać i by wyżebrał dla mnie zdrowie dla dziecka. Postanowiłam wrócić na spotkania Szkoły Wspólnoty, by odzyskać prawdziwy i pewny osąd w obliczu wszystkiego. Nigdy wcześniej nie rozumiałam tak dobrze, co znaczy oczekiwać i pragnąć spełnienia. Ale nie jakiekolwiek spełnienia – spełnienia całkowitego. Spełnienia, którym jest Chrystus. Stopniowo uświadamiam sobie, że wiara i zaufanie potrzebne do tego, by uwierzyć, że wydarzy się to, co jest niemożliwe; by uwierzyć w cud uzdrowienia dla naszego dziecka, nie są mniejsze od wiary i zaufania potrzebnych do zaakceptowania i przyjęcia planu Kogoś Innego, nawet jeśli go nie rozumiemy. Kto jednak gwarantuje spełnienie? Skąd mam pewność, że przeznaczenie jest dobre? Ta pewność jest możliwa tylko wtedy, gdy jest się pewnym Chrystusa, tylko wtedy gdy się wie, kim On jest. Dlatego odczuwam naglącą potrzebę, by Chrystus się objawił, by kolejny raz ukazał mi swoje Oblicze, to, które zagubiłam i pozwoliłam, by wyblakło, gdy opuściłam Jego towarzystwo.

Kety, Cesena

 

 

REKOLEKCJE CLU

JAK SAMARYTANKA

Drogi księże Juliánie, pojechałam do Rimini bardziej dlatego, że Rekolekcje CLU stały się już jakimś zwyczajem niż ze względu na rzeczywistą potrzebę. Tytuł: „Czy nam ktoś kiedykolwiek cos obiecał? Wobec tego, dlaczego czekamy?” zaskoczył mnie, jednak zaraz po tym jak go usłyszałam, pochłonęło mnie tysiąc spraw, które miałam do zrobienia. Potraktowanie tych pytań jak prawdziwego wyzwania wydawało mi się stratą czasu. Od samego wprowadzenia musiałam jednak stawić im czoła: miałam przed sobą człowieka, który mówił od serca. Z niewyobrażalną dla mnie radością mówił o życiu i o obietnicy, jaką przynosi życie. Wówczas w moim wnętrzu rozpoczęła się walka. Wszystko redukował mój sceptycyzm. Gdy mówiłeś o Samarytance, pomyślałam: „Tak naprawdę bardziej rozumnie jest uważać Jezusa za szaleńca, który gdy mówił o wodzie na zawsze gaszącej pragnienie, wygadywał jakieś niedorzeczności, i że wcześniej dowiedział się wszystkiego o tej kobiecie, by wywrzeć na niej wrażenie”. To znaczy nie zgadzałam się, że jest coś, czego nie mogłabym wytłumaczyć. Nie sądziłam, że najbardziej rozumną hipotezą jest dopuszczenie możliwości istnienia czegoś, co wymykałoby się zrozumieniu. Potem jednak wydarzyła się następująca rzecz: moja najbliższa przyjaciółka Silvia zapytała cię, co to znaczy, że Chrystus daje spełnienie, i opowiedziała ci o całym swoim dramacie przeżywanym w ostatnich miesiącach. Wtedy dla mnie ponownie wydarzyło się to, co 2000 lat temu przytrafiło się Samarytance: widziałam ciebie, patrzącego na nią z czułością, z pewnością, że ten jej smutek nie jest czymś, na co skazana jest na zawsze, z ojcostwem, do których ja nie byłam zdolna. W jednej sekundzie zniknęły moje obiekcje dotyczące nieredukowalności, o której często mówisz. Ponieważ ty, który rzecz jasna znasz Silvię gorzej ode mnie, w pełni zrozumiałeś jej dramat i stałeś przed nią, nie czując się zmuszonym wykluczać żadnych elementów. W ostatnich miesiącach, gdy zawsze widziałam ją smutną, potrafiłam się tylko irytować jej nieustannym płaczem albo poklepywać po ramieniu, mówiąc: „Dalej, odwagi, życie jest piękne”. Tymczasem ty potrafiłeś spojrzeć na nią jako na całość, nie redukując jej. Ja nie tylko nie potrafię patrzeć w taki sposób, ale nawet nie pomyślałabym o czymś takim. Zanim nie zobaczyłam kogoś, kto potraktował ją w taki sposób, nigdy bym nie pomyślała, że można ją tak kochać. Ten sposób potraktowania jej z jednej strony odpowiadał mi w sposób przyprawiający o zawrót głowy, z drugiej zaś przerastał. Ta chwila szczerości wobec tego, co miałam przed sobą, sprawiła, że na nowo zaczęłam spoglądać na te dni bez uprzedzenia. Po 2000 lat na nowo doświadczam Ewangelii. Wracam do domu z pragnieniem, bym uległa tej nadzwyczajności.

Anna


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją