Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2013 (styczeń / luty)

Rocznica

Ksiądz Luigi Giussani. Ojciec, który się za nas ofiarował

W ósmą rocznicę śmierci księdza Giussaniego ojciec Mauro G. Lepori, opat generalny zakonu cystersów, opowiada o swoich rzadkich, ale decydujących spotkaniach z księdzem Giussanim.

Ubaldo Casotto



 

Spotykamy się 23 stycznia o godzinie 17.30 w Centrum Kulturalnym w Mediolanie, gdzie opat generalny zakonu cystersów przybył, by wziąć udział w spotkaniuzatytułowanym: „Czy każdy początek rozwija sięalbo siękończy? Rozmowa o naszych czasach śladami świętego Benedykta”. Ojciec Mauro Giuseppe Lepori przybywa punktualnie, siada i od razu się wymawia: „Nie jestem żadnym mówcą, potem pan uporządkuje moje słowa”. Tymczasem można by go słuchać godzinami. I niczego nie trzeba porządkować.

 

Ojcze Mauro, jak poznał Ojciec księdza Giussaniego?

Jako student, pod koniec lat 70. Przyjeżdżał głosić rekolekcje dla studentów z CL w Szwajcarii. Pamiętam, że raz głosili je razem z von Balthasarem, mówiąc na zmianę. To niesamowite, jak bardzo się poważali, z jaką uwagą słuchali jeden drugiego.

 

Pierwsze osobiste spotkanie?

W 1992 roku poprzez wspólnąznajomą. Byłem już zakonnikiem, uczyłem w nowicjacie. Wracając z rekolekcji na Węgrzech, zatrzymałem się w Mediolanie. Zrodziła się relacja dla mnie całkowicie darmowa, ogromny dar. Przeżyłem tak również następne spotkania; nigdy nie ośmielałem się rościć sobie prawa do spotkania z nim i zawsze odbierałem te spotkania jako dar jego bezinteresowności.

 

W roku 1994 został Ojciec wybrany przeorem opactwa w Hauterive. Czy nadal Ojciec widywał się z księdzem Giussanim?

Tamtego dnia przeżyłem jedną z najintensywniejszych chwil w mojej relacji z nim. Przekazano mi telefon, mówiąc, że słychać niewyraźnie. „Tu ksiądz Giussani…” – w tamtym czasie zaczął już mieć trudności z mówieniem. Mówił mi o miłości – caritas, przez wzgląd na którą wybiera się opata, a potem mi powiedział: „Proszę cię, ofiaruj mnie”. Oddawał do dyspozycji swoje życie w intencji dzieła, które rozpoczynałem. Cały tamten dzień przeżyłem, słysząc ten głos, który mi mówił: „Proszę, ofiaruj mnie”.

 

Czy widział się z nim Ojciec jeszcze potem?

Mało było spotkań z nim, raptem widzieliśmy się pięć razy. Spotkania były rzadkie, dla mnie jednak bardzo ważne. Z każdego jego słowa starałem się uczynić skarb, ponieważ ksiądz Giussani relację z każdą osobą doprowadzał niemal do ostatecznej prawdy, intensywności i miłości – caritas. Czułem, że nie jestem zdolny pojąć tego, co mi komunikował, czułem całą swoją marność wobec tej łaski. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba było czasu, by zrozumieć; to posiane we mnie ziarno przynosi owoce.

 

Wymienia Ojciec biskupa Corecco jako swojego przewodnika duchowego. W jakiej relacji pozostawał ksiądz Giussani z biskupem Corecco?

Kolejnym zasadniczym dla mnie spotkaniem z księdzem Giussanim było spotkanie przy łożu śmierci biskupa Corecco, osoby prowadzącej mnie podczas studiów oraz później. Byłem świadkiem ostatniego spojrzenia wymienionego między nimi, kiedy spotkali się na granicy tajemnicy życia. Biskup Corecco był niemal konający, a ksiądz Giussani z miłością, czułością oraz niewiarygodną wdzięcznością obejmował go i płakał. Byłem w tamtych chwilach świadkiem całego jego niezwykle intensywnego człowieczeństwa.

 

Relacja z księdzem Giussanim wiąże się więc z zakonnym powołaniem Ojca…

Moje powołanie dojrzało w Ruchu, a więc charyzmat księdza Giussaniego towarzyszy mi od samego początku, przede wszystkim w uczeniu się traktowania jako charyzmat również mojego cysterskiego powołania. Teraz żyję do końca charyzmatem zakonnym, ponieważ w Ruchu żyłem i nauczyłem się, co znaczy charyzmat oraz chrześcijańskie doświadczenie. Pomogła mi głęboka harmonia łącząca benedyktyński charyzmat z chrześcijańską metodą, na którą wskazywał ksiądz Giussani. W klasztorze na nowo odkryłem gesty oraz wymiary, do których zostałem wychowany w Ruchu: komunię, modlitwę, wychowanie, autorytet, posłuszeństwo…

 

A więc nie przeżywa Ojciec problemu tak zwanej podwójnej przynależności?

Jako opat generalny muszę konfrontować się z siostrami i braćmi zakonnymi, którzy wywodząc się z jakiegoś konkretnego charyzmatu, często z różnych ruchów, przeżywają ten fakt niewłaściwie, właśnie w podwójny sposób, jak gdyby jeden charyzmat przeszkadzał w życiu zgodnie z drugim charyzmatem. Moje doświadczenie było inne, w CL nauczyłem się szacunku dla charyzmatu, poprzez który Bóg nas powołuje, przeżywam to jako pewną ciągłość, a nie podwójną przynależność. Jeśli podąża się za Chrystusem, nie może być mowy o podwójności.

 

Kiedy ksiądz Giussani przedstawił księdza Juliána Carróna, mówiąc o sobie powiedział: „Kiedy pozostawiamy przywiązanie do sposobu ukazywania nam się prawdy, (…) wówczas prawda zaczyna wyłaniać się wyraźnie”. Następnie odnosząc do siebie słowa Jezusa, zaszokował obecnych niedowiarków: „Pożyteczne jest dla was Moje odejście” (J 16,7). Czy zdaniem Ojca nie było to zbyt śmiałe?

Ponownie rozbrzmiewa mi owo zdanie: „Proszę cię, ofiaruj mnie” i myślę, że owo: „Pożyteczne jest dla was Moje odejście” jest ostatecznym wyrazem ojcostwa. Ojciec nie tylko przekazuje życie, ale oddaje je za swoje dzieci. Tajemnica, ze względu na którą trzeba przyjąć do końca dar życia ojca, jest po to, aby ojciec nie pozostał tylko wspomnieniem, ale by wciąż był moim życiem. Jezus mówi: „Pożyteczne jest dla was Moje odejście”, ponieważ szedł ofiarować się całkowicie po to, by z nami pozostać. Ja sam nie rozumiem jeszcze do końca owego zdania: „Proszę cię, ofiaruj mnie”. Rozumiem, że ofiarować go znaczy zaakceptować, by za ciebie umarł. Jest to osąd o tobie. Można do końca nie oddawać życia, nie ofiarowywać siebie, nie odchodzić, aby drugi wzrastał… Albo można też zrozumieć, że prawda jest inna. Piotr zaparł się Jezusa, ale nie mógł dłużej opierać się zranieniu przez fakt, że Chrystus poszedł na śmierć.

 

Ksiądz Giussani mówił o nieustannej konieczności „nowego początku”. Jak wygląda dzisiaj relacja Ojca z nim oraz z rzeczywistością, jaka się z tej relacji zrodziła?

W jego charyzmacie chodzi o zrozumienie, że spotkanie z Chrystusem nie jest nic warte, jeśli nie stanie się wychowywanym podążaniem za, wychowywaniem człowieczeństwa.Jeśli podążanie za nie wychodzi wciąż od spotkania, jest puste. Ksiądz Giussani przywołuje mnie do znaczenia Chrystusa obecnego, bez którego nic nie ma sensu – święty Benedykt powiedziałby: „Nie przedkładaj niczego nad Chrystusa” – oraz do tego, że to uznanie wiąże się z pójściem drogą, dla której Kościół ofiaruje ci środowisko. W przeciwnym razie wszystko ogranicza się do moralizmu i formalizmu.

 

Może Ojciec powiedzieć jednym słowem, co jest „właśnie tym” darem księdza Giussaniego dla Kościoła?

Powtórzę: wychowanie. Jeśli chrześcijański fakt nie jest wychowywany przez wspólnotę, bractwo, towarzystwo i nieustannie przywoływany do wiary, do rozpoznawania Chrystusa obecnego, wszystko staje się nie tylko kruche, nie wytrzymuje ataków oraz tendencji czasu, ale jest puste. Charyzmat księdza Giussaniego przywołuje Kościół do bycia sobą, matką i nauczycielką, która nie tylko daje nam Chrystusa, ale która wychowuje nas do podążania drogą prowadzącą do pełni naszego człowieczeństwa.

 

Pewnego razu ksiądz Giussani powiedział: „Oby można było powiedzieć o mnie to, co zostało napisane na grobie ojca Kentenicha, założyciela Ruchu Szensztackiego: „Dilexit ecclesiam”…

Teraz, kiedy zajmuję bardziej wyeksponowane i bliższe Kościołowi hierarchicznemu stanowisko, uświadamiam sobie, że miłość do Kościoła księdza Giussaniego jest wielkim darem dla nas. Ponieważ poszanowanie dla wolności oraz wzrastania osób, miłosierdzie, nie są nigdy automatyczne, kiedy człowiek musi konfrontować się z ludzką nędzą, ograniczonością oraz zdradą miłości do człowieka. Miłość do Kościoła pomimo wszystkiego jest darem, jest świętością.

 

Pomimo wszystkiego?

Pomimo skłaniania się ludzi Kościoła ku władzy. Miłość do Kościoła nie polega na przywoływaniu go do spójności, ale do pokornego zawierzenia się planom Chrystusa.

 

Ksiądz Giussani, gdy rozgorzały wydarzenia roku ’68, miał odwagę powiedzieć, że posłuszeństwo wciąż jest cnotą, a zarazemzaufać całkowicie wolności tego, kto za nim podążał. Czy jest w tym jakaś sprzeczność?

Nie, ponieważ przywoływał posłuszeństwo jako wychowanie, jako drogę ku twojej pełni, a więc to, co wywyższa twoją wolność, która jest ci dana w celu osiągnięcia tej pełni. Autorytetem nie jest ten, kto mówi ci, co masz robić, ale ten, kto pomaga ci w drodze. Ten, kto pojmuje posłuszeństwo jako dostosowanie się do jakiejś formy, nie szanuje wolności, traktuje ludzi jak bawiące się na plaży dzieci, które wznoszą budowle z piasku. Potem foremka zostaje ściągnięta i wystarczy podmuch wiatru, by wszystko zostało zniszczone. Bez wychowania nie sposób „nadać formy”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją