Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2013 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2013 (styczeń / luty)

Stany Zjednoczone

Masakra w Newtown. Odrzucenie Boga za cenę wolności

John Waters


Dwadzieścioro dzieci zamordowanych wystrzałami z pistoletu. Słowa prezydenta Obamy podczas czuwania zorganizowanego dla upamiętnienia ofiar. „Przemówienie, którego nie odważyłby się wygłosić żaden europejski polityk”, w którym jednak zawiera się cały ludzki dylemat: „Prosimy Boga o zmianę granic naszej egzystencji, ponieważ nie podoba nam się to, jacy staliśmy się wskutek zanegowania Go”.

 

 

 

Nie ma co dużo mówić, Ameryka różni się – czasem różni się chwalebnie – nie tylko od reszty świata anglojęzycznego, ale być może również od reszty świata, o którym wciąż myślimy jako o chrześcijańskim Zachodzie. Czytając przemówienie wygłoszone przez prezydenta Baracka Obamę podczas międzywyznaniowego czuwania modlitewnego, które odbyło się w Newtown w Connecticut po masakrze w Szkole Podstawowej im. Sandy Hook, na nowo uświadomiłem sobie ogromną różnicę, jaka istnieje między dwoma brzegami Atlantyku.

Nawet w tak granicznej i bolesnej okoliczności trudno jest wyobrazić sobie jakiegoś angielskiego albo irlandzkiego polityka cytującego Biblię, wzywającego Bożego błogosławieństwa nad dwadzieściorgiem zamordowanych dzieci i mówiącego o trudnościach, jakie wiele razy sprawia nam uznanie „niezbadanych wyroków Boga”. Co więcej, wręcz trudno sobie wyobrazić, że tego typu koncepty mogą zostać wykorzystane przez któregokolwiek z przywódców zachodnich demokracji w kontekście odsyłającym dramatycznie do codziennej rzeczywistości. Być może co najwyżej zostałyby one użyte jako retoryczne ozdobniki – albo też jako sporadycznie składany pewnej tradycji hołd – nacisk w przemówieniu zostałby jednak położony na coś innego, na wymiary społeczne i polityczne, jak gdyby z samego kontekstu wynikało i zostało założone z góry, że szansa na znalezienie rozwiązania dla tego rodzaju problemów leży tylko i wyłącznie w gestii ziemskiego królestwa.

Najbardziej znaczącą kwestią w wystąpieniu Obamy jest trafność, z jaką ukazuje świadomość zła jako wymiaru ludzkiej egzystencji, odrzuca on jednak tym samym wszelką akceptację tego uwarunkowania jako opcji możliwej do praktykowania przez polityka. W jednym z najmocniejszych fragmentów powiedział: „Wszystkie religie świata – również wiele z tych obecnych tutaj dzisiaj – rodzą się z prostego pytania: dlaczego tu jesteśmy? Co nadaje sens życiu? Co stanowi cel naszych działań? Wiemy, że nasz czas na tej ziemi jest ulotny. Wiemy też, że każdy z nas odbierze swoją część szczęścia i kary; że kiedy stawiamy na ziemskie dobro – którym może być czy to zdrowie, czy to władza, czy sława albo po prostu spokój – w jakiś sposób będziemy musieli odczuć brak tego, czego się spodziewaliśmy. Wiemy także, że niezależnie od tego, jak bardzo dobre byłyby nasze intencje, wcześniej czy później każdemu z nas przyjdzie się potknąć. Popełniamy błędy, zostajemy ciężko doświadczeni. I nawet kiedy usiłujemy czynić dobro, wiemy, że większość czasu tracimy na chodzenie po omacku w ciemnościach, niezdolni przeniknąć Bożych planów względem nas”.

Jeszcze bardziej zdumiewa jednak to, że przytoczone zdania poprzedzają takie oto słowa: „W najbliższych tygodniach zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zaangażować wszystkich obywateli – od wzmocnienia praw, po pracę psychologów, rodziców i wychowawców – w wysiłek ukierunkowany na zapobieganie podobnym tragediom. Jaki mamy wybór? Nie możemy zaakceptować podobnych faktów, jak gdyby były czymś na porządku dziennym. Czy naprawdę jesteśmy gotowi przyznać się, że jesteśmy bezsilni wobec podobnej tragedii, że przerasta ona politykę? Czy jesteśmy gotowi stwierdzić, że podobna przemoc wobec naszych dzieci, powtarzająca się rok w rok, jest w jakimś sensie ceną, jaką płacimy za naszą wolność?”.

 

Chodzenie po omacku. Kolejność, w jakiej pojawiają się te dwa akapity prezydenckiego wystąpienia, niesie w sobie wielką siłę retoryczną. Siła ta wypływa z treści prezydenckiego wystąpienia, w którym uznany zostaje fakt, że wysiłki człowieka, również wysiłki polityczne, nie mogą być wszystkim, nie mogą być ostatnim słowem na temat historii. Idea ta rzadko pojawia się w wystąpieniach zachodnich polityków. Uznanych zostaje kilka elementów ludzkiej kondycji: słabość, istnienie zła, rzeczywistość zranionej natury, definiująca nas zależność oraz wszystkie ograniczenia polityki, która nie może przezwyciężyć tych elementów naszego życia.

Wystąpienie to nie jest wolne od dualizmu rządzącego życiem publicznym Zachodu. Nawet jeśli dotyka kwestii kary i bezpieczeństwa na sposób, jakiego można się spodziewać po tym prezydencie, są też w nim fragmenty podkreślające to, jak trudno jest być politykiem i wyjść ponad te dwa odmienne sposoby myślenia.

Weźmy zdanie: „Czy jesteśmy gotowi stwierdzić, że podobna przemoc wobec naszych dzieci, powtarzająca się rok w rok, jest w jakiś sposób ceną za naszą wolność?”. Polityczna odpowiedź, wynikająca z tekstu, brzmi: „Oczywiście, że nie”. Tego spodziewasz się usłyszeć od polityka. Tak właśnie każą nam myśleć wszystkie nasze ideologie: że w taki czy inny sposób człowiek kroczy stworzoną przez siebie drogą, która doprowadzi do rozwiązania i pokonania niedoskonałości jego kondycji.

Obama kładzie nacisk na tę kwestię, zgodnie z oczekiwaniami świata. Potem jednak obiera inny kierunek: w ciemnościach kroczymy po omacku.

Teza brzmi: fakty podobne do tego, który miał miejsce w Connecticut, są pewną konsekwencją naszej wolności, albo wręcz „ceną”, jaką za nią płacimy. W polityce możemy mówić o „cenie” – w życiu natomiast mówimy o „faktach” i „rzeczywistości”.

Kiedy dochodzi do podobnych tragedii, sceptycy i osoby wierzące ostatecznie zadają sobie to samo pytanie: jeśli Bóg nas kocha, jak może dopuścić do czegoś podobnego?

 

Bóg już przemówił. W pytanie to wpisuje się jednak pewna dziwna sprzeczność: przekonanie o tym, że Stwórca może nagle pozbawić człowieka wolności, gdy pojawia się niebezpieczeństwo, że ta może przekroczyć pewne granice. Jak jest to jednak możliwe, jeśli wolność pozostaje wolnością? To właśnie możliwość mylenia się, grzeszenia, popełniania błędów wpisana jest w definicję wolności. Twierdzenie czegoś przeciwnego oznaczałoby domaganie się zupełnie innej rzeczywistości, a nikt spośród utrzymujących tę tezę nigdy nie przekonał mnie do tego, że zastanowił się naprawdę nad wymiarami i dynamiką tego domniemanego innego świata.

W warunkach świata, w którym żyjemy, możliwość złych działań nie wydaje mi się sprzeczna z ideą kochającego nas Boga. Problem polega na tym, że po tym, jak odeszliśmy od Boga, by skupić się na samych sobie, poszukujemy wszelkich sposobów, by zapomnieć o tym, że to nie my stanowimy centrum świata. Tylko w ten sposób możemy bezwstydnie próbować narzucać nasze ułomne formy rozumowania nawet naszemu Stworzycielowi.

Ludzki dylemat, przed którym stawiają nas tragedie podobne do tej w Newtown, polega ostatecznie na tym: człowiek, odrzuciwszy Boga, zapomniał o tej dynamice i sili się na stworzenie pewnego pseudoświata, w którym jakiekolwiek wzmianki o tym zapomnieniu muszą wydawać się zagmatwane i wątpliwe. Nadal przywołujemy imię Boga, ale tylko w zredukowanym zakątku nas samych oraz w odniesieniu do pewnego zredukowanego wymiaru rzeczywistości.

Natura człowieka zawsze jednak odkrywa swoją ambicję. Przypadek Adama Lanzy, zabójcy z Newtown, nie stanowi żadnego odstępstwa od normy, nie wykracza ponad normalność przypisywaną rodzajowi ludzkiemu. Jego przypadek jest przejawem czegoś, co kryje się pod naszą upadłą naturą, czegoś złego i ciemnego.

Żadna polityka ani ideologia nie może zmodyfikować tej kondycji. I – stwierdzamy to na podstawie tego, co z naszego doświadczenia wiemy o Bogu – nie może tego zrobić nawet żadne działanie Boga. Bóg jest oczywiście wszechmogący, ale wewnątrz rzeczywistości takiej, jaką ona jest. Jeśli prosimy Go, by zmienił prawa rządzące naszą egzystencją, ponieważ nie podoba nam się to, jacy staliśmy się wskutek zanegowania Go, powinniśmy przynajmniej wziąć odpowiedzialność za wyobrażenie sobie konsekwencji tego rodzaju zmiany. I nie powinno to dotyczyć tylko ekstremalnych granic naszego zła, ale również dynamiki naszej wolności.

Nie, Bóg już przemówił. Zadaniem człowieka jest słuchanie Go. Tylko człowiek, uznając swój błąd, może odnieść samego siebie do relacji z Tym, który go stworzył. Samooczyszczanie ze zła nieuchronnie doprowadzi natomiast do kolejnej masakry, podobnej do tej w Newtown


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją