Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > wrzesień / paĹşdziernik

Ślady, numer 5 / 2012 (wrzesień / paĹşdziernik)

Strona Pierwsza

Życie jako powołanie

Notatki z wystąpień Davide Prosperiego i księdza Juliána Carróna podczas Dnia Inauguracji Roku dla dorosłych oraz studentów z ruchu Comunione e Liberazione. Mediolanum Forum, Assago (Mediolan), 29 września 2012 r.


ŝYCIE JAKO POWOŁANIE

Notatki z wystąpień Davide Prosperiego i księdza JuliĂĄna CarrĂłna podczas Dnia Inauguracji Roku dla dorosłych oraz studentĂłw z ruchu Comunione e Liberazione

Mediolanum Forum, Assago (Mediolan), 29 września 2012 r.

 

KS. JULIÁN CARRÓN

„Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16, 13a). To jest obietnica Jezusa, Duch Święty doprowadzi nas do całej prawdy. Dlaczego tego potrzebujemy? PoniewaĹź prawdzie nieustannie zagraĹźa redukcja, to znaczy ideologia. My rĂłwnieĹź wystawieni jesteśmy na to niebezpieczeństwo w sposobie patrzenia na rzeczywistość oraz na nas samych, pojmowania siebie, pojmowania chrześcijańskiego wydarzenia, przeĹźywania powołania. Nieredukowanie tych rzeczy oraz nieredukowanie samych siebie jest łaską, o ktĂłrą musimy błagać, Ĺźebrać u Tego, ktĂłrego wskazał nam Chrystus, u Ducha. Tylko On moĹźe nas doprowadzić do tej prawdziwej samoświadomości, ktĂłrej dzisiaj tak bardzo potrzebujemy do tego, by Ĺźyć. Dlatego rozpoczynamy ten gest, Ĺźebrząc Go:

 

Przybądź, Duchu Święty!

Il mio volto

DAVIDE PROSPERI

Przede wszystkim pozdrawiam wszystkich obecnych tutaj w Assago oraz łączących się z nami we Włoszech i za granicą.

RĂłwnieĹź w tym roku postanowiliśmy spotkać się razem na rozpoczęciu roku pracy, i juĹź w tym znajduje się nowość, ktĂłra powtarza się za kaĹźdym razem. Nowość dana przez Obecność, ktĂłrą utwierdzamy, spotykając się, by znĂłw wspĂłlnie na nowo wyruszyć w drogę. A więc ten moment nie jest po to, by przekazać jakieś nowe myśli, ale przede wszystkim po to, by sobie pomĂłc nie utracić smaku wędrĂłwki. Rok temu, właśnie tutaj, w Assago, ksiądz CarrĂłn przytoczył zdanie księdza Giussaniego z 1995 roku: „Podstawę problemu stanowi konstytutywny czynnik tego, co jest, a najwaĹźniejszym słowem wskazującym zasadniczy czynnik tego, co jest, jest słowo ÂŤobecność», my jednak nie jesteśmy przyzwyczajeni do patrzenia w taki sam sposĂłb jak na Obecność na obecny liść, obecny kwiat, obecną osobę, nie mamy w zwyczaju wpatrywać się w obecne rzeczy jak w Obecność” (Mediolan, 1 lutego 1995 r.). Oto jesteśmy dzisiaj tutaj, by pomĂłc sobie rozpoznawać tę Obecność.

A więc zaczynamy od stwierdzenia, Ĺźe najbardziej znaczącym faktem, jaki było nam dane przeĹźyć w minionym roku, było bez wątpienia rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego księdza Giussaniego. MĂłwię najbardziej dla nas znaczącym jako o szczegĂłlnej okazji do uświadomienia sobie tego, co wydarzyło się nam, gdy spotkaliśmy dany mu charyzmat. Jesteśmy wezwani do uświadomienia sobie, Ĺźe to, co zawładnęło Ĺźyciem wielu, ktĂłrzy spotkali doświadczenie Ruchu, nie jest nasze, ale jest dla całego Kościoła oraz dla świata.

Z tego punktu widzenia bardziej zrozumiały w tym roku stał się dla mnie zasadniczy aspekt zadania, jakie mamy do spełnienia wobec charyzmatu. Nie chodzi o powtarzanie dyskursu księdza Giussaniego, treści jego przepowiadania; tak naprawdę to, co przeĹźyliśmy, pokazuje, w jaki sposĂłb nasz wkład polega przede wszystkim na doświadczeniu, ktĂłrym Ĺźyjemy, oraz na osądzaniu tego, co się wydarza, poniewaĹź osąd ten wystawiany jest nieustannie na prĂłbę, jest obnaĹźany w swojej prawdzie przez okoliczności, ktĂłre BĂłg nam daje, abyśmy nimi Ĺźyli.

Jak przypominał sam ksiądz Giussani: „Okoliczności, przez ktĂłre BĂłg kaĹźe nam przejść, są zasadniczym, nie drugorzędnym, czynnikiem naszego powołania, misji, do ktĂłrej BĂłg nas wzywa” (L. Giussani, L’uomo e il suo destino. In cammino, Marietti, Genua 1999, s. 63). Odnośnie do tego ksiądz CarrĂłn podczas Rekolekcji Bractwa podkreślał: „Pan, nieprzerwanie obecny w historii, zechciał wzbudzić pośrĂłd nas w XX wieku pewien charyzmat, będący drogą do poznania Chrystusa. I sprawił to w takim kontekście kulturowym, w jakim przychodzi nam Ĺźyć, poniewaĹź humus kulturowa, wprowadzona przez ludzi Oświecenia w Europie, determinuje w znacznym stopniu nasz sposĂłb przeĹźywania rzeczywistości i Ĺźycie wiarą ([…] redukując wiarę do sentymentu, dewocji lub etyki). Dlatego historia Ĺźycia księdza Giussaniego jest tak bardzo znacząca, poniewaĹź on przeĹźył te same okoliczności, co my, musiał stawiać czoła tym samym wyzwaniom i temu samemu ryzyku, musiał przebyć osobiście tę drogę” (J. CarrĂłn, „JuĹź nie ja Ĺźyję, lecz Ĺźyje we mnie Chrystus”, Rekolekcje Bractwa CL, maj 2012, s. 20).

Rozumiem, Ĺźe jest to pierwsze polecenie, jakie zostaje nam dane: zgodzić się przejść tę samą drogę, traktując to polecenie na powaĹźnie do końca, bez ulg. W ten sposĂłb pewność na tej drodze daje nam nie tyle zrozumienie tego, co zostało nam powiedziane (albo, co gorzej, myślenie, Ĺźe się zrozumiało). Tym, co czyni pewnym krok, jest raczej bycie zagarniętym, pochwyconym, przyciągniętym przez doświadczenie ogarniającej wszystko prawdy, takiej jak ta, ktĂłra zafascynowała nas, kiedy spotkaliśmy tego człowieka i to wszystko, co się z niego zrodziło. Jak powiedział Benedykt XVI kilka tygodni temu do swoich uczniĂłw w homilii wygłoszonej podczas mszy św. odprawianej w Castel Gandolfo, kaĹźdy z nas moĹźe zredukować wiarę, chrześcijaństwo, do dyskursu, niczym jakąś prawdę, ktĂłrą w naszym mniemaniu posiadamy, i właśnie dlatego czasem jesteśmy oskarĹźani o nietolerancję. Tymczasem Ojciec Święty mĂłwi: i wcale nie są w błędzie ci, ktĂłrzy nam tak mĂłwią, poniewaĹź „nikt nie moĹźe posiadać prawdy, to prawda posiada nas, jest czymś Ĺźyjącym [doświadczeniem]! Nie jesteśmy jej posiadaczami, ale jesteśmy przez nią pochwyceni. I tylko wtedy, gdy pozwolimy, by ona nas prowadziła i poruszała, trwamy w niej, […] pielgrzymi prawdy” (Benedykt XVI, Homilia wygłoszona podczas mszy św. na zakończenie spotkania z â€žuczniami Ratzingera”, Castel Gandolfo, 2 września 2012 r.).

Przyglądając się z perspektywy czasu treściom propozycji z ubiegłego roku (od Dnia Inauguracji Roku, poprzez całą pracę na Szkole WspĂłlnoty, po Rekolekcje Bractwa), zauwaĹźamy, Ĺźe cała wychowawcza trajektoria była w pierwszej kolejności raczej osądem naszego doświadczenia niĹź wezwaniem do stanowiska, jakie trzeba zająć w przyszłości. PrzeĹźyliśmy wiele okoliczności, ktĂłre wystawiły nas rĂłwnieĹź na prĂłbę, rzuciły nam wyzwanie odnośnie do pierwotnego stanowiska: albo utrzymuje się więź z pniem, ze ĹşrĂłdłem tego, co nas pochwyciło, albo teĹź jasnym się stało, Ĺźe w przeciwnym razie gĂłrę weĹşmie analiza, człowiek staje się reaktywny; to jest nieodparta pokusa.

Pomyślmy na przykład o następstwie kryzysu gospodarczego. Wszyscy go odczuliśmy, a iluĹź z nas zostało nim boleśnie dotkniętych, ponosząc nieraz straszliwe straty. A jednak, wychodząc właśnie od naszej historii, pokusiliśmy się o pierwotny osąd, wydając ulotkę „Kryzys, wyzwanie dla przemian”, i ten osąd był – mĂłwię to z zaskoczeniem – czynnikiem obecności oraz spotkania, niezakończonego jeszcze, z wieloma ludĹşmi, ktĂłrzy chcą zacząć Ĺźyć na nowo. Jeszcze wcześniej jednak był on trybikiem, ktĂłry wprawił nas w ruch. W obliczu tego wszystkiego, co się wydarza, powiedzieliśmy, Ĺźe rzeczywistość jest pozytywna, nie dlatego, Ĺźe jesteśmy naiwni, ale poniewaĹź widzimy wielu, rĂłwnieĹź pośrĂłd nas, ktĂłrzy dają nam świadectwo o tym, Ĺźe rzeczywistość – z racji tego, Ĺźe jest, taka jaka jest – jest wielką prowokacją, okazją do przemiany, do poprawy, poniewaĹź jest większa od nas, a więc jest nadzieja. Dlatego, by być realistami, nie moĹźemy oczekiwać zredukowania tego, co jest, do naszej miary, do tego, co juĹź wiedzieliśmy, do punktu, w ktĂłrym czuliśmy się pewni; by mĂłc wzrastać, musimy zgodzić się otworzyć.

Następnie zaostrzyła się agresja medialna skierowana przeciwko całemu Ruchowi – widzieliśmy to przede wszystkim na łamach prasy – wywołana przede wszystkim przez debatę polityczną. I tutaj rĂłwnieĹź – pamiętamy to dobrze – list księdza CarrĂłna opublikowany 1 maja na łamach „La Repubbliki” wprawił wszystkich w zdumienie, tych w Ruchu i spoza niego, poniewaĹź prowokacja dotyczyła podstaw problemu. Często powtarzaliśmy sobie w tym roku stwierdzenie księdza Giussaniego: „W istocie, kiedy okowy wrogiego społeczeństwa zacieśniają się wokół nas, aĹź po zagroĹźenie Ĺźywotności naszego wyrazu i kiedy pewna kulturalna oraz społeczna hegemonia usiłuje wniknąć w serce, potęgując nasze naturalne juĹź niepewności, wĂłwczas nadchodzi czas osoby” (L. Giussani, È venuto il tempo della persona, pod red. L. Cioniego, „Litterae Communionis CL” 1/1977, s. 11). W ogĂłlnej atmosferze podejrzliwości, nienawiści, a takĹźe – powiedzmy to śmiało – kłamstwa, w ktĂłrej Ĺźyliśmy, ktĂłrą oddychaliśmy, ten list, opublikowany właśnie na łamach jednego z najbardziej odległych światopoglądowo dziennikĂłw, utorował drogę nowemu spojrzeniu, nowej moĹźliwości patrzenia na okoliczności, ktĂłre są nam dane dla budowania większego dobra. Prawdziwy osąd nie zawsze jest bezpośredni, z pewnością jednak jest osądem, ktĂłry porusza. Dlatego – mĂłwił ksiądz CarrĂłn w liście – „nie moĹźemy odczytywać tych faktĂłw inaczej, jak tylko jako głośne wezwanie do oczyszczenia, do nawrĂłcenia do Tego, ktĂłry nas zafascynował. To On, Jego obecność, Jego niestrudzone pukanie do drzwi naszego zapomnienia, naszego rozproszenia, budzi w nas jeszcze silniejsze pragnienie, by naleĹźeć do Niego” (J. CarrĂłn, CarrĂłn: da chi ha sbagliato un’umiliazione per Cl, „La Repubblica”, 1 maja 2012 r.; tłum.: J. CarrĂłn, Mamy przed sobą długą drogę, „Ślady” 3/2012, s. 1). Nie ma takiego osądu świata, ktĂłry mĂłgłby wziąć gĂłrę nad stwierdzeniem tego, do kogo naleĹźymy: jesteśmy Jego.

TuĹź przed BoĹźym Narodzeniem jedna z przyjaciółek opowiadała mi o swojej cĂłrce (w wieku gimnazjalnym), ktĂłra pewnego dnia wrĂłciła do domu ze szkoły nieco zmieszana. Odbyła się coroczna zabawa boĹźonarodzeniowa, podczas ktĂłrej w zdumienie wprawił ją jeden z jej kolegĂłw, ktĂłry stracił tatę. Wtedy ta dziewczynka powiedziała: „Mamo, nie wiem, czy dałabym radę być szczęśliwa na jego miejscu”, często bowiem widziała go zadowolonym, rĂłwnieĹź na tamtej zabawie. WĂłwczas jej mama, jak to zwykle mama, starała się natychmiast znaleźć łatwe wytłumaczenie całej sytuacji, wyjaśniając jej, Ĺźe mama tego chłopca to dzielna kobieta, Ĺźe niczego im nie brakuje itd. Wszystkie te argumenty jednak, jak najbardziej prawdziwe, nie wystarczały cĂłrce, poniewaĹź ona zobaczyła coś jeszcze prawdziwszego, w swojej dziecięcej prostocie spoglądała głębiej: została zraniona, Tajemnica uczyniła wyłom, przez ktĂłry się wyłoniła. Ona dostrzegła w tym swoim koledze nadzwyczajną wielkość, niewyobraĹźalną, zobaczyła, Ĺźe on jest do czegoś przeznaczony (my jesteśmy stworzeni dla szczęścia) i dlatego natychmiast zadała sobie pytanie dotyczące jej samej, poniewaĹź ona rĂłwnieĹź jest do czegoś przeznaczona.

My tymczasem zorganizowaliśmy tego lata Meeting, by podjąć prĂłbę wyraĹźenia, czym jest to przeznaczenie: natura człowieka, jego konsystencja, to, dla czego budzi się kaĹźdego ranka, angaĹźuje się we wszystkie wyzwania, ktĂłrym musi stawić czoła, jego wielkość jest relacją z nieskończonością.

A więc moĹźemy zobaczyć, Ĺźe BĂłg dał nam ten rok, by lepiej uświadomić nam, kim jesteśmy, ideał, do ktĂłrego przylgnęliśmy i dla ktĂłrego Ĺźyjemy, a uczynił to dla nas bardziej zrozumiałym poprzez okoliczności, ktĂłre nam dał, rĂłwnieĹź te, ktĂłre nie zawsze są natychmiast akceptowane.

I właśnie dlatego, rozpoczynając nowy rok pracy, pytamy cię: co oznacza to wszystko, co się nam wydarzyło? Co pozwala nauczyć się dostrzegać to, co znajduje się w okolicznościach, dlaczego przychodzi nam to tyle razy z tak wielkim trudem? Odczuwamy to jako niezwykle naglącą kwestię, poniewaĹź nie mogąc rozpoznać prawdziwej istoty rzeczy, bardzo trudno jest podążać ścieĹźką prowadzącą do spełnienia swojego ludzkiego przeznaczenia.

 

KS. JULIÁN CARRÓN

Chciałbym w pierwszej kolejności, by kaĹźdy jeszcze raz zastanowił się nad tym, co przed chwilą powiedział Davide, poniewaĹź jest to świadectwo podążania drogą, jest to synteza przebytego odcinka drogi, pomagająca nam wszystkim w sposĂłb świadomy utrwalić ten odcinek w pamięci, tak by się nie zagubił.

Co wspĂłlnego – pyta mnie – ma to wszystko, co nam się przydarzyło i dalej przydarza, z naglącą potrzebą nauczenia się dostrzegania tego, co znajduje się pośrĂłd okoliczności, a czego dostrzeĹźenie tak często przychodzi nam z tak wielkim trudem? A odczuwamy to jako sprawę wyjątkowo naglącą, poniewaĹź bez moĹźliwości rozpoznania prawdziwej istoty rzeczy bardzo trudno jest zmierzać drogą prowadzącą do spełnienia swojego ludzkiego przeznaczenia.

 

1. Konsystencja „ja” a okoliczności

Trud zrozumienia tego, co znajduje się w okolicznościach, ma związek z â€žhegemonią kulturalną i społeczną, ktĂłra usiłuje wniknąć głęboko w serce” (L. Giussani, È venuto il tempo della persona, s. 11) kaĹźdego z nas. Zdumiewa fakt, Ĺźe Benedykt XVI – nie ustępuje w tym punkcie – zwracając się ostatnio do Konferencji Episkopatu Włoch, zaczął właśnie od tego, od tej redukcji, ktĂłra nie pozostaje bez konsekwencji: „Naukowy racjonalizm i kultura techniczna w istocie nie tylko dążą do ujednolicenia świata, ale często wykraczają poza obręb właściwych sobie zakresĂłw, roszcząc sobie pretensje do wyznaczenia zakresu pewnikĂłw rozumu, posługując się jedynie kryterium empirycznym własnych osiągnięć. W ten sposĂłb potęga ludzkich zdolności ostatecznie uznaje siebie za miarę postępowania […]. Dzisiaj nie rozumie się juĹź głębokiej wartości duchowego i moralnego dziedzictwa, w ktĂłrym tkwią korzenie Zachodu i ktĂłre stanowią jego Ĺźyciodajną limfę, tak iĹź nie dostrzega się juĹź jego wymogu prawdy. W tej sytuacji nawet urodzajnej ziemi grozi niebezpieczeństwo, Ĺźe stanie się niegościnną pustynią i dobre ziarno zostanie zduszone, zdeptane i zaprzepaszczone” (Benedykt XVI, PrzemĂłwienie do uczestnikĂłw Zgromadzenia OgĂłlnego Konferencji Episkopatu Włoch z 24 maja 2012 r., „L’Osservatore Romano”, wyd. pol. 7–8/2012, s. 30).

W jaki sposĂłb jednak moĹźna rzucić wyzwanie tej redukcji rozumu? Wyzwanie rzuca jej rzeczywistość, okoliczności, jak ksiądz Giussani – miejcie to na uwadze – wskazał nam w dziesiątym rozdziale Zmysłu religijnego: pytania rozumu rozbudzają się w zderzeniu z rzeczywistością. „Życie jest tym splotem okoliczności, ktĂłre osaczając cię, dotykają cię i prowokują (ÂŤprowokują»: tutaj znajduje się rdzeń najpiękniejszego chrześcijańskiego słowa o Ĺźyciu: ÂŤpowołanieÂť)” (L. Giussani, Certi di alcune grandi cose. 1979–1981, BUR, Mediolan 2007, s. 387).

Mamy tego niezliczone świadectwa, przeczytam kilka z nich.

„Pracuję jako psycholog w szpitalu, gdzie zajmuję się problemami związanymi z ciążą. Pewna kobieta i jej mąż przez długi czas starali się o dziecko. W lutym wreszcie okazało się, Ĺźe kobieta jest w tak długo oczekiwanej ciąży. Miesiąc później zdiagnozowano u niej raka płuc z licznymi przerzutami w całym ciele. Od razu nie dawano jej Ĺźadnej nadziei na przeĹźycie. Gdy ciąża była coraz bardziej zaawansowana, radzono jej przerwanie. Zanim osobiście poznałam tę kobietę, spotkałam się z połoĹźną, ktĂłra powiedziała mi, Ĺźe personel stara się moĹźliwie jak najrzadziej wchodzić do jej sali, poniewaĹź ciężar do uniesienia jest zbyt duĹźy. Jeden z ginekologĂłw powiedział mi natomiast: ÂŤStaram się wchodzić tam tylko wtedy, gdy jest to nieodzowne, poniewaĹź koniec jest juĹź pewnyÂť. Kiedy po raz pierwszy spotkałam tę kobietę, przedstawiłam jej, jak to robię zazwyczaj, usługę proponowaną przez szpital, ale zauwaĹźyłam, Ĺźe cała sytuacja wprawiała mnie w zakłopotanie, dlatego zatrzymałam się u niej tylko na chwilę. Następnym razem weszłam na palcach i pozostałam z nią sam na sam. Ona opowiedziała mi o sobie, o przenikającym całe ciało bĂłlu, o trudności w zrozumieniu tego, jak po cudzie (zajściu w ciążę, tym, czego tak bardzo pragnęła) mogła zostać tak ukarana (rak z przerzutami). Im dłuĹźej stałam przed nią, tym bardziej moje kompetencje zawodowe okazywały się niewystarczające, nie znajdowałam punktĂłw oparcia, a w moim wnętrzu budziły się te same pytania, jakie stawiała mi ona, rozlegało się to samo wołanie, ktĂłre zabrałam poza salę, gdzie zaczęłam rozumieć, Ĺźe moje zawodowe umiejętności nie mają z tym nic wspĂłlnego, Ĺźe jest coś więcej [wydaje nam się, Ĺźe poradzimy sobie, mając swoją naukową racjonalność, ale rzeczywistość nas przyciska, rzuca nam wyzwanie, rozbudzając w nas te same pytania: jest coś więcej!]. Ta ciężarna, chora kobieta stawia mnie podczas spełniania moich zawodowych obowiązkĂłw przed całym moim potrzebującym człowieczeństwem”.

Racja wartości okoliczności jest prosta: „BĂłg niczego nie czyni przez przypadek” (L. Giussani, Qui e ora. 1984–1985, BUR, Mediolan 2009, s. 446). To jest jedyne prawdziwe odczytanie rzeczywistości, okoliczności. Ĺťadne tam teorie spiskowe (na ktĂłrych tak często się zatrzymujemy, aĹź do upadłego)! To jest jedyne prawdziwe odczytanie rzeczywistości. Okoliczności – niewaĹźne, piękne czy brzydkie – wszystkie są sposobem, poprzez ktĂłry Tajemnica nas wzywa. Nie są one – jak wiele razy my je interpretujemy, przykładając do nich naszą miarę (to znaczy zgodnie z naszym racjonalizmem) – przeszkodą do usunięcia, mają ściśle określony cel w BoĹźym zamyśle.

Jaki cel?

Rozumie się go dobrze, wychodząc od sposobu pojmowania rzeczywistości, ktĂłry ksiądz Giussani niestrudzenie nam komunikował i o nim świadczył. Przeczytajmy raz jeszcze to, co powiedział w obliczu wyzwania jeszcze dramatyczniejszego od tego dzisiejszego, kiedy około roku 1968 Ruch został zdziesiątkowany: „BĂłg nie pozwala, aby w Ĺźyciu kogoś, kogo powołuje, wydarzyło się coś, co nie miałoby słuĹźyć dojrzałości, coś, co nie prowadziłoby ku dojrzałości wszystkich, ktĂłrych powołał. Ma to znaczenie przede wszystkim dla Ĺźycia osoby, ale ostatecznie i w głębszym sensie, dla Ĺźycia całego Kościoła, a zatem analogicznie, dla Ĺźycia kaĹźdej wspĂłlnoty […]. BĂłg nigdy nie pozwala, by zdarzyło się coś, co nie słuĹźyłoby naszej dojrzałości, naszemu dojrzewaniu. Więcej nawet [oto sprawdzian, jaki ksiądz Giussani proponuje dla zweryfikowania tego, czy naprawdę stajemy się coraz dojrzalsi], prawdziwość wiary jest ukazywana przez zdolność, jaką ma kaĹźdy z nas i kaĹźda rzeczywistość kościelna (rodzina, wspĂłlnota, parafia, w ogĂłle Kościół), zdolność, aby wszystko, co wydaje się obiekcją, prześladowaniem, czy chociaĹźby trudnością, docenić jako drogę dojrzewania, aby uczynić to narzędziem i momentem dojrzewania” (L. Giussani, Długi marsz ku dojrzałości, „Ślady” 2/2008, s. 13).

Na czym polega więc nasze dojrzewanie? Chodzi o dojrzewanie naszej samoświadomości, chodzi o rodzenie się podmiotu będącego w stanie posiadać własną konsystencję pośrĂłd wszystkich kolei Ĺźycia. PoniewaĹź okoliczności zapoczątkowują bitwę: „A więc to jest bitwa, ktĂłra pozwala nam zachować czujność, i ta bitwa to normalna część Ĺźycia, pozwala nam zachować czujność, to znaczy pozwala, by dojrzała nasza świadomość tego, co jest naszą konsystencją oraz naszą godnością, Ĺźe jest Ktoś Inny” (L. Giussani, Certi di alcune grandi cose. 1979–1981, s. 389). Okoliczności są nam więc dane po to, by dojrzała w nas świadomość tego, co jest naszą konsystencją, abyśmy naprawdę zdali sobie sprawę, Ĺźe naszą konsystencją jest Drugi.

Aby zobaczyć sposĂłb, w jaki zazwyczaj stawiamy czoła wyzwaniom, wystarczy, Ĺźe odniesiemy się do piosenki, ktĂłrą przed chwilą zaśpiewaliśmy, Il mio volto, i Ĺźe pozwolimy, by ona nas poruszyła. PoniewaĹź rzeczą niemal niemoĹźliwą jest – zdumiałem się, myśląc o tym często w ostatnim czasie – by tę piosenkę napisał ktoś dzisiaj… „MĂłj BoĹźe, patrzę na siebie i oto odkrywam, / Ĺźe nie mam oblicza; / patrzę w głębię mojej duszy i widzę ciemność / bez końca [sprawdĹşcie, co robimy, kiedy widzimy nieskończoną ciemność, jak stawiamy jej czoła, jak reagujemy, jacy jesteśmy podenerwowani, a potem porĂłwnajmy to z tym, co mĂłwi piosenka]. // Tylko wtedy, gdy zauwaĹźam, Ĺźe Ty jesteś, / niczym echo słyszę znĂłw mĂłj głos / i się odradzam” (A. Mascagni, Il mio volto, Canti, Coop. Ed. Nuovo Mondo, Mediolan 2007, s. 203). Ile razy, stając wobec ciemności, kaĹźdy z nas zdumiewa się, Ĺźe zmierza drogą opisaną w piosence? Ile razy natomiast dochodzimy do ciemności i denerwujemy się, poszukując jakiegoś potwierdzenia poza doświadczeniem, aby się czegoś uchwycić? Dlatego mĂłwię: kto dzisiaj byłby w stanie skomponować taką piosenkę? WyobraĹşcie sobie natomiast, Ĺźe za kaĹźdym razem ktoś, kto znalazłby się w ciemnościach, robiłby to, o czym mĂłwi piosenka: patrzył w głąb, nie zatrzymując się na ograniczonym sposobie uĹźywania rozumu, dopĂłki nie rozpozna „Ty”, ktĂłre znajduje się w głębi ciemności, kaĹźdej ciemności. Jakąż samoświadomość zyskiwałby za kaĹźdym razem! Jakąż zdolność do Ĺźycia w prawdzie o sobie, niezdeterminowanym nieustannie przez ciemność, gdy nie musi się stale uciekać przed ciemnością, poniewaĹź spotkał tam, na dnie ciemności, na dnie rzeczywistości, na dnie samego siebie, to, co go konstytuuje! A jaki jest tego znak? Ĺťadne tam inne myśli albo inne uczucia! Nie! Rozpoznaję to po rzeczywistym fakcie: po tym, Ĺźe się odradzam.

Jak mĂłwi ten list: „NajdroĹźszy JuliĂĄnie, Ĺźycie, gdy podąża się za, co dnia staje się bardziej fascynujące. KaĹźda chwila, w ktĂłrej uświadamiam sobie, kim jestem oraz relację z Panem, ktĂłra, sama, czyni moje Ĺźycie trwałym i radosnym, daje mi moĹźliwość podążania ku mojemu spełnieniu. Zajmuję się domem, mam trĂłjkę dzieci i jestem wielką łowczynią przygĂłd. Nigdy nie czułam się zmiaĹźdĹźona przez nieuniknioną samotność, ktĂłrą podarowuje mi moje Ĺźycie, oraz przez trud pracy, ktĂłra nie jest uznawana oficjalnie (zmienianie pieluch czy teĹź przygotowywanie papek dla dzieci), poniewaĹź naprawdę nareszcie, wierząc temu, o czym zawsze nam mĂłwisz (tak jak zawsze mĂłwił nam ksiądz Giussani), za kaĹźdym razem, gdy na horyzoncie codzienności pojawia się jakieś poczucie duszenia się albo kłamstwa, zdarza mi się myśleć o Tobie, myślę o moim ÂŤjaÂť, o Tym, kto je czyni w tej chwili, i natychmiast odkrywam jedyną w swoim rodzaju, wielką relację, ktĂłra mnie stanowi, i wszystko wraca na swoje miejsce, i oddycham świeĹźym powietrzem mojej wolności, świeĹźym powietrzem Jego obecności. Chcę Ci tylko podziękować, poniewaĹź w tych latach naprawdę zaczynam poznawać księdza Giussaniego i za nim podążać. Nie ma dnia, Ĺźebym nie dostrzegała okoliczności – ośmielę się powiedzieć: rĂłwnieĹź mojego zła, mojego grzechu – i nie prosiła, by była ona dla mnie wielką okazją do tego, bym mogła uczynić pewny i Ĺ›wiadomy krok w stronę przeznaczenia. To jest wielka nadzieja dla mnie, dla moich najbliĹźszych oraz dla całego świata”.

Rozumiecie więc, dlaczego okoliczności są zasadniczą częścią powołania: poniewaĹź rzucają nam wyzwanie, poniewaĹź gdybym czasem nie znajdował się w najciemniejszej ciemności, mĂłgłbym Ĺźyć, nie zauwaĹźając Tajemnicy, nie potrzebując uświadamiania sobie, kim jestem, oraz faktu, Ĺźe On jest; i w ten sposĂłb się odradzać. „Samoświadomość jest zdolnością dogłębnego zastanawiania się nad sobą [co nie oznacza trwania w psychologicznej introspekcji]. Jeśli jednak ktoś zastanowi się nad sobą dogłębnie w sposĂłb całkowicie świadomy, spotyka Drugiego, poniewaĹź mĂłwiąc ÂŤjaÂť w sposĂłb całkowicie świadomy siebie, pojmuję, Ĺźe nie czynię siebie sam” (Spotkanie kapłanĂłw, 9–16 września 1967 r., La Verna (AR), Archiwum CL). A kiedy zdaję sobie sprawę, Ĺźe nie zatrzymałem się w połowie drogi, Ĺźe dotarłem do tego Drugiego? Czy w wyniku rozumowania? Za sprawą odczucia? Przez przekonanie samego siebie? PoniewaĹź się odradzam!

Pytam siebie: ile razy w całym tym okresie, w ktĂłrym okoliczności rzucały nam wyzwania w taki sposĂłb, byliśmy zmuszeni przechodzić tę drogę, aĹź do odrodzenia się poprzez uznanie „Ty”? Muszę wam wyznać, Ĺźe musiałem to robić nieskończoną ilość razy, w przeciwnym razie, zapewniam was, nie byłoby mnie juĹź tutaj. PoniewaĹź ktoś moĹźe znajdować się na drugim końcu świata i dociera do niego e-mail z najnowszym artykułem z gazety, w ktĂłrym stawia nam się powaĹźne zarzuty, i tam nie ma miejsca na ucieczkę: albo pozwoli się zdeterminować przez reakcję i zredukować się do tego na cały dzień, albo zaczyna na nowo podążać drogą i po raz kolejny uznawać, Ĺźe nie jest tym, co mĂłwią gazety, ale więzią z Kimś, kto go czyni. W obliczu kaĹźdej okoliczności, kaĹźdego wyzwania, ktĂłrych nigdy nie brakuje, jestem zmuszony decydować, czy wciąż narzekać, czy teĹź patrzeć na tę okoliczność jak na szansę, za pośrednictwem ktĂłrej Tajemnica wzywa mnie do odnowienia mojej samoświadomości.

Problem nie polega na tym, czy zostaną od nas oddalone ciemności albo czy zostaną nam zaoszczędzone pewne ataki. „Prawdziwym naszym problemem jest wyjście z niedojrzałości” (L. Giussani, Długi marsz dojrzałości, s. 24). Musimy zacząć mĂłwić „ja” tak, jak przystało na ludzi naprawdę świadomych tego, kim są. Dlatego to jest czas osoby. PoniewaĹź nasza niedojrzałość nie pochodzi – jak czasem myślimy – od innych albo z okoliczności czy teĹź z atakĂłw, ktĂłrym stawiamy czoła. Zrozumcie dobrze: inni nie mają władzy rodzić tej naszej niedojrzałości, ale uwydatniają tylko, Ĺźe ona jest, uświadamiają nam, jak bardzo jesteśmy niespĂłjni, pozwalają nam to odkryć, pozwalają nam odkryć, Ĺźe wiele razy jesteśmy bardziej zdeterminowani przez okoliczności niĹź przez samoświadomość. A więc problem nie polega na narzekaniu na okoliczności – ileĹź czasu tracimy na jałowe narzekanie! – ale na wyjściu z niedojrzałości.

Pan chce, Ĺźebyśmy wyszli z niedojrzałości, rodząc podmiot na tyle świadomy swojej konsystencji, by był w stanie rzucić wyzwanie wszelkiej ciemności, wszelkiej okoliczności, wszelkiemu problemowi. W przeciwnym razie nie będziemy w rzeczywistości, będziemy usiłować z niej uciec, tak jak to się dzieje wokół nas: lekarze nie wchodzą juĹź do sal chorych, poniewaĹź za duĹźo w nich rzeczywistości, by stanąć wobec pacjentĂłw. A czy my sądzimy, Ĺźe moĹźemy stanąć w obliczu wszystkich wyzwań bez poczucia tego, co nas stanowi?

W ten sposĂłb wkracza odmienne spojrzenie na okoliczności i zrozumiały staje się sens Ĺźycia jako powołania: „Życie powołaniem oznacza dążenie do przeznaczenia, do ktĂłrego Ĺźycie zostało stworzone. Takie przeznaczenie jest Tajemnicą, nie moĹźe być opisane ani przedstawione. Jest ustanowione przez samą Tajemnicę, ktĂłra daje nam Ĺźycie. PrzeĹźywanie Ĺźycia jako powołania oznacza dążenie ku Tajemnicy w okolicznościach, poprzez ktĂłre Pan kaĹźe nam przechodzić, odpowiadając na nie. […] Powołanie jest zmierzaniem ku przeznaczeniu, obejmującym wszystkie okoliczności, przez ktĂłre kaĹźe nam przejść przeznaczenie” (L. Giussani, RealtĂ  e giovinezza la sfida, SEI, Turyn 1995, s. 49–50) (nie te, ktĂłre wybieramy, jak gdybyśmy my mogli o nich decydować, ale wszystkie).

To, Ĺźe Pan kaĹźe nam zmierzać ku przeznaczeniu poprzez sprzeciwiające się nam okoliczności, jest dla nas czymś tajemniczym, Biblia przypomina nam o tym zawsze: „Wasze drogi [nie są] moimi drogami” (Iz 55, 8). Kiedy jednak dobrze się zastanowimy, zauwaĹźamy paradoksalnie, Ĺźe jest to tak bardzo korzystne dla rodzenia się naszego „ja”, Ĺźe bez tego zagubilibyśmy się w całkowitej banalności, w najbardziej powierzchownym roztargnieniu, w najstraszniejszej redukcji. PoniewaĹź wszystkie okoliczności, za pośrednictwem ktĂłrych Tajemnica kaĹźe nam zmierzać ku przeznaczeniu, służą właśnie przebudzeniu naszego ludzkiego podmiotu, tak by miał on Ĺźywotność, ktĂłra pozwala Ĺźyć w kaĹźdej przydarzającej się sytuacji. To jest sprawdzian wiary, to jest sprawdzian chrześcijańskiego wydarzenia: czy chrześcijaństwo jest w stanie zrodzić spĂłjny podmiot, nie poza rzeczywistością, nie w naszym pokoju, ale właśnie w tej rzeczywistości, ktĂłra rzuca nam wyzwanie. Co bowiem jest Ĺźywotnością, co jest tą siłą „ja”? Gdzie się ona znajduje? Siła „ja” znajduje się tylko w samoświadomości. Dlatego wszystkie okoliczności, poprzez ktĂłre Pan kaĹźe nam przejść, są po to, by dojrzała w nas „samoświadomość, wyraĹşna i miłosna percepcja siebie, pełna zrozumienia swojego przeznaczenia, a więc zdolna do darzenia siebie prawdziwą miłością, wolna od instynktownej ociężałości miłości własnej. Jeśli zagubimy tę toĹźsamość, nic nam nie pomoĹźe” (L. Giussani, È venuto il tempo della persona, s. 12).

 

2. Elementy naszej samoświadomości

O tym, jakie są elementy naszej samoświadomości, przypomniał nam Ojciec Święty w swoim przesłaniu na Meeting odbywający się w Rimini w sierpniu tego roku.

a. Pierwotna zależność: „Fakty”

„MĂłwienie o człowieku i jego gorącym pragnieniu nieskończoności oznacza przede wszystkim uznanie jego zasadniczej relacji ze Stworzycielem. Człowiek jest BoĹźym stworzeniem [wszyscy znamy te zdania, wszyscy je znamy, ja w pierwszej kolejności, jeśli jednak nie odkryjemy ich na nowo, odpowiadając na okoliczności, pozostaną w szufladzie niepotrzebnych nam wiadomości, a potem wszystkich nas niebywale zaskakuje pierwsza lepsza okoliczność; dlatego, proszę was (tak jak proszę o to dla samego siebie), abyście nie ulegali pokusie myślenia, Ĺźe to juĹź wiemy. Nie wiemy tego! Gdyby tak było, Ĺźylibyśmy z intensywnością, o ktĂłrej tyle razy marzymy w codzienności]. Dzisiaj to słowo – stworzenie – wydaje się juĹź jakby niemodne: o człowieku wolimy myśleć raczej jako o bycie spełnionym w sobie oraz jako o ostatecznym twĂłrcy swojego przeznaczenia. Pojmowanie człowieka jako stworzenia uchodzi za ÂŤniewygodneÂť, poniewaĹź zawiera w sobie zasadnicze odniesienie do czegoś innego, albo lepiej, do Kogoś Innego – kim człowiek nie moĹźe zarządzać – kto definiuje w zasadniczy sposĂłb jego toĹźsamość; toĹźsamość relacyjną, w ktĂłrej najwaĹźniejsza jest pierwotna i ontologiczna zaleĹźność od Tego, ktĂłry nas chciał i nas stworzył”. Nie moĹźe nam tego odebrać Ĺźadna okoliczność, Ĺźadna władza, Ĺźaden atak, poniewaĹź konstytuuje prawdę o nas bardziej niĹź nasze myśli, nasze uczucia i nasze reakcje czy teĹź inni: to nie inni określają, kim jesteśmy; my jesteśmy tą pierwotną zaleĹźnością, a kiedy ta pierwotna zaleĹźność nie jest tak świadoma, wĂłwczas znajdujemy się we władzy wszystkich, widzimy to w pracy, w relacjach, z przyjaciółmi, czytając gazetę, będąc sami. A jednak, podkreśla Benedykt XVI, „ta zaleĹźność, spod ktĂłrej człowiek naszych czasĂłw, człowiek współczesny chce się wyzwolić, nie tylko nie przysłania czy teĹź pomniejsza, ale ukazuje w wyraĹşny sposĂłb wielkość oraz najwyĹźszą godność człowieka, powołanego do Ĺźycia po to, by wchodzić w relację z samym Ĺťyciem, z Bogiem” (Benedykt XVI, Przesłanie na XXXIII Meeting PrzyjaĹşni między Narodami, 10 sierpnia 2012 r.).

Pytamy się często: „A co z grzechem pierworodnym?”.

Ojciec Święty pisze dalej: „Grzech pierworodny bierze ostatecznie swĂłj początek w uchyleniu się naszych prarodzicĂłw od tej zasadniczej relacji, w pragnieniu postawienia siebie na miejscu Boga, w przekonaniu, Ĺźe moĹźna działać bez Niego. Jednak nawet po grzechu pozostaje w człowieku dręczące pragnienie tego dialogu [to znaczy pragnienie oddychania, pragnienie wyjścia z bunkra], niczym jakaś pieczęć odciśnięta przy pomocy ognia na duszy i ciele człowieka przez Stworzyciela. […] ÂŤBoĹźe, Ty BoĹźe mĂłj, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona bez wodyÂť […]. Nie tylko moja dusza, ale kaĹźde włókno mojego ciała jest stworzone po to, by odnalazło swĂłj spokĂłj, swoje spełnienie w Bogu. I tego dążenia nie da się usunąć z ludzkiego serca: nawet wtedy gdy Boga się odrzuca albo neguje, nie znika pragnienie nieskończoności, ktĂłre zamieszkuje w człowieku. Zaczyna się natomiast mozolne i bezowocne poszukiwanie ÂŤfałszywych nieskończonościÂť, ktĂłre mogłyby zadowolić przynajmniej na chwilę” (tamĹźe). Jesteśmy tak bardzo ukonstytuowani przez tę kochającą nas Tajemnicę, Ĺźe nawet my, z całym naszym złem, nie moĹźemy zredukować tego pragnienia. WĂłwczas to pragnienie woła, woła, woła Go, woła, Ĺźe jest we mnie coś, co się opiera, co pozostaje pomimo całego mojego roztargnienia, pomimo całego mojego zła, pomimo wszystkich moich błędĂłw. Powiedzcie, czy nie pozostaje pragnienie, ktĂłre jest znakiem czegoś nieredukowalnego, pewien determinant: jesteśmy stworzeni dla nieskończoności. To jest nasze przeznaczenie.

Ten determinant jest pierwszym elementem naszej samoświadomości, jasnego i miłosnego pojmowania siebie. Pierwotna zaleĹźność konstytuuje prawdę o nas: jesteśmy owocem aktu BoĹźej miłości. Jesteśmy! I Ĺźaden błąd, Ĺźadne roztargnienie, Ĺźadna okoliczność, Ĺźaden bĂłl nie moĹźe wymazać faktu, Ĺźe jestem. A jeśli jestem, Tajemnica, ktĂłra mnie czyni, juĹź przez sam fakt, Ĺźe jestem, woła do mnie: „Ty jesteś aktem mojej miłości. Ty jesteś uczyniony dla Mnie teraz, jesteś uczyniony na mĂłj obraz i podobieństwo”. A wĂłwczas całą swoją doniosłość zyskuje stwierdzenie, ktĂłre wszyscy „znamy”, a ktĂłre pozwoliłoby nam naprawdę oddychać, gdybyśmy zdali sobie z niego sprawę: „Stworzył więc BĂłg człowieka na swĂłj obraz, na obraz BoĹźy go stworzył” (Rdz 1, 27). To – mĂłwi nam ksiądz Giussani – jest fundament miłości do siebie samego (a my ileĹź razy idziemy Ĺźebrać o okruchy spadające ze stołu jakiegoś prominenta!): „Miłość do samych siebie nie moĹźe być motywowana tym, Ĺźe jestem; jest motywowana tym, Ĺźe jestem stworzony, jest zaskakującym odkryciem siebie jako daru kogoś innego, jako łaski, jako podarunku istnienia, jako dzieła kogoś innego. Jeśli pierwszą czynnością Boga jest miłość do ciebie, to w jaki sposĂłb moĹźna najbardziej bezpośrednio naśladować Boga? Naśladowanie Boga jest zachwytem nad miłością do samego siebie, nad kochaniem samego siebie” (Memores Domini, 8 paĹşdziernika 1983 r., z rękopisu). „Jeśli ktoś nie ma miłości, jeśli ktoś nie okazuje czułości samemu sobie, Ĺźadną miarą nie naśladuje Boga; jeśli ktoś nie naśladuje Boga w miłości, to nie naśladuje Boga, poniewaĹź pierwszą i zasadniczą rzeczą, poprzez ktĂłrą BĂłg objawia się człowiekowi, uczynionemu na Jego obraz i podobieństwo, pierwszym podobieństwem do Boga, jest miłość do samego siebie. PoniewaĹź pierwszą czynnością Boga jest miłość do ciebie” (Memores Domini, 3 maja 1987 r., z rękopisu).

KaĹźdy moĹźe porĂłwnać swoją świadomość siebie z tym, co mĂłwi ksiądz Giussani; nie po to, byśmy narzekali na to, Ĺźe wciąż jeszcze jesteśmy niespĂłjni, ale po to, by rozsmakowywać się w obietnicy, by na nowo odkryć moĹźliwość zachowania tego, o czym sobie mĂłwimy.

b. Chrześcijańskie wydarzenie: „jesteśmy Jego”

Nam przydarzył się inny fakt, ktĂłry konstytuuje drugi element naszej samoświadomości, a ktĂłry odpowiada na pytanie, ktĂłre my rĂłwnieĹź często sobie zadajemy, a ktĂłre Ojciec Święty sformułował w ten sposĂłb: „Czy przypadkiem nie jest strukturalnie niemoĹźliwe dla człowieka Ĺźycie na poziomie własnej natury? I czy to gorące pragnienie nieskończoności, ktĂłre człowiek odczuwa, nie mogąc go jednak nigdy w pełni zaspokoić, nie jest przypadkiem przekleństwem? To pytanie prowadzi nas prosto do serca chrześcijaństwa. Sam Nieskończony, w istocie, by uczynić się odpowiedzią, ktĂłrej człowiek mĂłgłby [zobaczcie, jakiego słowa uĹźywa!] doświadczyć, przyjął skończoną postać. Wcielenie – chwila, w ktĂłrej Słowo stało się ciałem – pokonało niepokonalną przepaść między skończonym a nieskończonym: wieczny i nieskończony BĂłg opuścił swoje Niebiosa i wszedł w czas, zanurzył się w ludzkiej skończoności” (Benedykt XVI, Przesłanie na XXXIII Meeting PrzyjaĹşni między Narodami).

Jak to się dzieje, Ĺźe kaĹźdy z nas wie, Ĺźe tak właśnie się stało, Ĺźe te słowa nie są słowami rzuconymi na wiatr?

PoniewaĹź takĹźe my, tak jak Jan i Andrzej, zostaliśmy pochwyceni, do tego stopnia, Ĺźe kaĹźdy z nas moĹźe powiedzieć: nigdy nie byłem tak bardzo samym sobą jak wtedy, gdy Ty mi się wydarzyłeś. To jest treść doświadczania Chrystusa. Drugim determinantem treści mojej samoświadomości więc jest Chrystus, ktĂłry przydarzył mi się w Ĺźyciu, ktĂłry pozwolił mi doświadczyć mnie samego w sposĂłb tak intensywny, tak wielki, tak pełny, Ĺźe nie jestem w stanie tego powtĂłrzyć nawet przy pomocy wszystkich moich usiłowań. Treścią mojej samoświadomości, odczuwania siebie jest to, Ĺźe moim „ja” jesteś Ty, Chryste. Ty jesteś mną, Ty jesteś moim prawdziwym „ja”. Dlatego moĹźna syntetycznie ująć treść mojej samoświadomości słowami świętego Pawła: „Teraz zaś juĹź nie ja Ĺźyję, lecz Ĺźyje we mnie Chrystus” (Gal 2, 20). KaĹźdy moĹźe się przyglądnąć i zobaczyć, jak bardzo ta samoświadomość Chrystusa przewaĹźa w naszej codzienności, czy teĹź moĹźe jest to jakieś zdanie wyryte na ścianie, ktĂłrego rzeczywistej treści nie doświadczamy.

Ojciec Święty przypomina nam o radości oraz o wdzięczności, jaka zawładnęła Ĺźyciem pierwszych chrześcijan: „Doprawdy w chrześcijaństwie na początku było tak: stworzenie wyzwolone z ciemności chodzenia po omacku, niewiedzy – kim jestem? dlaczego jestem? jak mam zmierzać dalej naprzĂłd? – stworzenie, ktĂłre stało się wolne, stworzenie w Ĺ›wietle, w rozległości prawdy. To była zasadnicza świadomość. Wdzięczność, ktĂłra promieniowała wokół i w ten sposĂłb jednoczyła ludzi w Kościele Jezusa Chrystusa” (Benedykt XVI, Homilia wygłoszona podczas mszy św. na zakończenie spotkania z â€žuczniami Ratzingera”). Wszyscy wiemy, jak bardzo ta świadomość panowała niepodzielnie w księdzu Giussanim, do tego stopnia, Ĺźe kardynał Martini powiedział: „Oto ty za kaĹźdym razem, gdy mĂłwisz, wracasz zawsze do tego jądra, jakim jest Wcielenie i â€“ na tysiąc róşnych sposobĂłw – proponujesz je na nowo” (C.M. Martini cytowany w: J. CarrĂłn, CarrĂłn: sono addolorato, potevamo collaborare di piĂš, „Corriere della Sera”, 4 września 2012 r., s. 5). JakĹźeĹź się go słuchało za kaĹźdym razem, gdy mĂłwił!

W tym miejscu PapieĹź podsumowuje: „Nic więc [po Wcieleniu] nie jest banalne czy teĹź nieznaczące na drodze Ĺźycia oraz świata. Człowiek jest stworzony dla nieskończonego Boga, ktĂłry stał się ciałem, ktĂłry przyjął nasze człowieczeństwo, by podnieść je do poziomu swojego boskiego bytu”. Zdumiewające jest to, co PapieĹź mĂłwi dalej: „W ten sposĂłb odkrywamy najprawdziwszy wymiar ludzkiego istnienia, tego, do ktĂłrego nieustannie wzywał Sługa BoĹźy ksiądz Luigi Giussani: Ĺźycie jako powołanie. KaĹźda rzecz, kaĹźda relacja, kaĹźda radość, jak rĂłwnieĹź kaĹźda trudność, znajduje swoją ostateczną rację w byciu okazją do relacji z Nieskończonością, głosem Boga, ktĂłry nieustannie wzywa nas i zaprasza do tego, byśmy podnieśli wzrok, odkrywali w przylgnięciu do Niego ostateczne spełnienie naszego człowieczeństwa” (Benedykt XVI, Przesłanie na XXXIII Meeting PrzyjaĹşni między Narodami).

Rozumiecie? PrzeĹźywanie Ĺźycia jako powołania jest zmierzaniem ku przeznaczeniu poprzez kaĹźdą rzecz, ktĂłra nie jest juĹź banalna i bez znaczenia, ale staje się zdolna przywoływać nas do samoświadomości. Okoliczności są nam dane po to, by rozbudzały tę samoświadomość, nie dlatego Ĺźe okoliczności mogą nam dać to, o czym powiedzieliśmy (fakt istnienia oraz fakt, Ĺźe Chrystus nam się wydarza), ale poniewaĹź okoliczności pomagają nam odkryć cieleśnie, doświadczalnie, co znaczy Chrystus i co znaczy fakt, Ĺźe ja jestem, poniewaĹź Pan kaĹźe nam zmierzać ku przeznaczeniu poprzez wszystkie doświadczenia, ktĂłrym kaĹźe się wydarzać. Dlatego: „Nie moĹźemy bać się tego, o co BĂłg prosi nas poprzez okoliczności Ĺźycia” (tamĹźe).

Pan przyzywa wszystkich do uznania istoty własnej natury bycia ludĹşmi, bycia stworzonymi dla nieskończoności. To właśnie ukazuje Objawienie. Otóş, Ĺźe to wszystko, co zostało nam dane, zostało nam dane po to, byśmy dojrzeli, dorośli w tej samoświadomości. Dlatego to jest czas osoby, czas kaĹźdego z nas, poniewaĹź kaĹźdy jest wezwany poprzez bardzo szczegĂłlne okoliczności, by odpowiedzieć Chrystusowi, ktĂłry powołuje. A nie będziemy mogli odpowiadać na sytuację i prowokację, jeśli nie zaangaĹźujemy się całym sobą. PoniewaĹź tylko osoba moĹźe nie ulec tej sytuacji, właśnie ze względu na naturę „ja”. W tym wszystkim stawką jest zacięta walka o to, by nie zredukować „ja” do wszystkich uprzednich czynnikĂłw.

 

3. Droga pewności

Dokumentuje to w widowiskowy sposĂłb święty Paweł. TakĹźe w jego przypadku spotkanie z Chrystusem naznaczyło jego Ĺźycie, do tego stopnia Ĺźe przewartościowało to wszystko, co uwaĹźał uprzednio za wartość: „My bowiem jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym – my, ktĂłrzy sprawujemy kult w Duchu BoĹźym i chlubimy się w Chrystusie Jezusie, a nie pokładamy ufności w ciele. ChociaĹź ja takĹźe i w ciele mogę pokładać ufność. Jeśli ktoś inny mniema, Ĺźe moĹźe ufność złoĹźyć w ciele, to ja tym bardziej: obrzezany w Ăłsmym dniu, z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z HebrajczykĂłw, w stosunku do Prawa – faryzeusz, co do gorliwości – prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości legalnej – stałem się bez zarzutu. Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyĹźszą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim – nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze – przez poznanie Jego: zarĂłwno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach – w nadziei, Ĺźe upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych” (Flp 3, 3–11).

Ale nawet jemu, ktĂłry posiadał taką jasność co do Chrystusa, nic nie zostało oszczędzone, co więcej; wystarczy spojrzeć na okoliczności, jakim musiał stawić czoła: „Przez ĹťydĂłw pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razĂłw bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rĂłzgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróşach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbĂłjcĂłw, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mĂłwiąc juĹź o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły” (2 Kor 11, 24–28). Zdumiewające! Co jednak ukazywało się wciąż coraz wyraĹşniej świadomości Pawła za pośrednictwem tego wszystkiego, przez co Pan kazał mu przejść? Ĺťe „przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; Ĺźyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby Ĺźycie Jezusa objawiło się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby Ĺźycie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele. Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was – Ĺźycie. Cieszę się przeto owym duchem wiary, według ktĂłrego napisano: Uwierzyłem, dlatego przemĂłwiłem; my takĹźe wierzymy i dlatego mĂłwimy przekonani, Ĺźe Ten, ktĂłry wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywrĂłci Ĺźycie takĹźe nam i stawi nas przed sobą razem z wami. Wszystko to bowiem dla was, aĹźeby w pełni obfitująca łaska zwiększyła chwałę Bożą przez dziękczynienie wielu” (2 Kor 4, 7–15).

To wszystko, co zostaje mu dane, jest dla niego, jest po to, by lepiej poznał Jezusa, siłę Jego zmartwychwstania, potęgę Tego, ktĂłremu zawierzył Ĺźycie. To jest człowieczeństwo całe przepełnione wdzięcznością, ktĂłre rodzi się w sposĂłb jeszcze bardziej świadomy, poniewaĹź Tajemnica niczego nie zaoszczędziła Pawłowi. Te okoliczności, ktĂłre są częścią Objawienia – listy świętego Pawła są częścią Objawienia, nie są anegdotami czy teĹź ozdobnymi załącznikami – mĂłwią o metodzie Boga: BĂłg niczego nam nie oszczędza, aĹźeby mogła w nas dojrzeć ta bezgraniczna wdzięczność. WĂłwczas przeĹźywanie Ĺźycia jako powołania z tą świadomością (to znaczy, Ĺźe niesiemy tę zawartość w glinianych naczyniach) jest metodą na to, byśmy nie zgnuśnieli w ociężałości czy teĹź w matowości naszej świadomości, tak by pewność co do Chrystusa mogła stawać się wciąż coraz bardziej nasza. My nie zakwestionujemy naszych „idei” o Chrystusie, o ile On sam nie będzie przełamywał nieustannie naszej redukcji, pozwalając nam doświadczać, Kim jest.

Cel tej metody opisuje sam Paweł: nabycie pewności. „JeĹźeli BĂłg z nami, któş przeciwko nam? On, ktĂłry nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakĹźe miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któş moĹźe wystąpić z oskarĹźeniem przeciw tym, ktĂłrych BĂłg wybrał? CzyĹź BĂłg, ktĂłry usprawiedliwia? Któş moĹźe wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, ktĂłry poniĂłsł [za nas] śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? Któş nas moĹźe odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uwaĹźają nas za owce przeznaczone na rzeĹş. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, ktĂłry nas umiłował. I jestem pewien, Ĺźe ani śmierć, ani Ĺźycie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraĹşniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, ktĂłra jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8, 31–39).

Jaka jest rozumność wiary, jeśli nie jesteśmy zwycięzcami pośrĂłd całej kulturalnej hegemonii, do Ĺźycia w ktĂłrej jesteśmy wezwani? Dlaczego czymś rozumnym miałaby być wiara w Chrystusa? Tymczasem jeśli tutaj, właśnie tutaj, pośrĂłd tego wszystkiego, o czym mĂłwimy, tego wszystkiego, czym Ĺźyjemy, wszystkich wyzwań, ktĂłrym stawiamy czoła, widzimy, Ĺźe w Nim jesteśmy więcej niĹź zwycięzcami (nie ze względu na naszą zasługę, ale poniewaĹź Chrystus nas ukochał), to rodzi jedyną w swoim rodzaju świadomość tego, co nas stanowi. Przekonanie, o ktĂłrym mĂłwi święty Paweł, jest pewnością samoświadomości. Kto nie pragnie choćby grama tej pewności? A więc tylko wtedy, gdy widzimy w działaniu współczesność Chrystusa, jesteśmy naprawdę zwycięzcami. Bycie zwycięzcami nie oznacza „przejęcia władzy”. Bycie zwycięzcami oznacza patrzenie na zwycięstwo Chrystusa, nawet jeśli jesteśmy ogołoceni ze wszystkiego. Bycie zwycięzcami oznacza bycie przepełnionymi ponad miarę Jego obecnością.

Dlatego musimy zdecydować, gdzie znajdziemy odpowiedĹş na pragnienie szczęścia, ktĂłre odkrywamy w sobie, poniewaĹź jesteśmy stworzeni dla nieskończoności. Tylko w ten sposĂłb będziemy mogli współpracować na rzecz misji Kościoła, „ktĂłra nie jest zajadłym prozelityzmem, ale świadectwem pozwalającym wyłaniać sią atrakcyjności Jezusa, jest to niedająca spokoju troska o to, aĹźeby wszyscy zostali zbawieni” (A. Scola, Alla scoperta del Dio vicino, Centro Ambrosiano, Mediolan 2012, s. 13), jak przypomniał nam kardynał Scola w swoim ostatnim liście pasterskim.

Mając przed sobą świadkĂłw podobnych świętemu Pawłowi, moĹźemy zobaczyć, czym moĹźe stać się dla nas Chrystus, w taki sposĂłb, by wciąż – nawet pośrĂłd najbardziej ponaglających okoliczności – coraz bardziej, treść naszej samoświadomości napełniała nas ciszą, by pamięć o Chrystusie w naszym wnętrzu ponaglała nas jako coś najcenniejszego, najbardziej upragnionego, czemu poświęca się czas, robi się miejsce, oddaje nasze serce. Jeśli nie pragniemy coraz bardziej tej pamięci, jeśli nie zdumiewamy się, pragnąc tej ciszy, by zrobić miejsce pamięci, juĹź jesteśmy przegrani, poniewaĹź ulegliśmy, jeśli chodzi o treść samoświadomości, a więc opróşniliśmy ją z tego, co nam się przydarzyło i pozwoliliśmy, by wypełniło ją to, czego chce władza. Trwanie w ciszy oznacza Ĺźycie tą świadomością Chrystusa, oznacza zdolność myślenia o Chrystusie i przywoływania Go.

Dlatego by nauczyć się modlić, trzeba kochać ciszę, to znaczy głębokie odczuwanie siebie jako osoby zmierzającej ku mecie, ktĂłrą jest tajemnica Chrystusa. Cisza musi stawać się dojrzała, coraz dojrzalsza i głębsza. Jeśli nie zaczniemy w odmienny sposĂłb robić tego, co robimy zazwyczaj, jeśli cisza nie jest uświadamianiem sobie siebie po to, by wypełnić naszą osobę (czasem juĹź wypełnioną wszystkimi rozproszeniami, wszystkimi zmartwieniami, tym wszystkim, co jest do zrobienia), jeśli nie zrobimy miejsca ponownemu uświadomieniu sobie siebie, będziemy pociągnięci przez wszystko inne. PoniewaĹź cisza jest ponownym uświadomieniem sobie swojej relacji z wielką obecnością tajemnicy Ojca.

W ten sposĂłb moĹźemy potem stawić czoła rzeczywistości, mając w oczach, w naszej świadomości, Jego. Tak jak niewidomy od urodzenia. Chrystus nie uzdrawia niewidomego od urodzenia, a potem nie wyprowadza go poza rzeczywistość, bojąc się, Ĺźe to wszystko, co mu dał, będzie mu odebrane. Nie. Z oczami, w ktĂłrych jest ta Obecność, ktĂłra go uzdrowiła, Jezus rzuca niewidomego w zamęt, nie wyprowadza go na zewnątrz. To znaczy: Chrystus rodzi „ja” będące w stanie przeĹźywać rzeczywistość, tak jak niewidomy, ktĂłry z prostotą uznaje, Ĺźe wcześniej nie widział, a teraz widzi. Jego świadomość określało to, co mu się przydarzyło. Z tą samoświadomością moĹźe stanąć przed wszystkimi, nie dlatego Ĺźe więcej znaczy, ale ze względu na tę prostotę w przylgnięciu do tego, co mu się wydarzyło. To jest potęga samoświadomości – znajdująca się w tym najmniejszym z najmniejszych! – i wszyscy uczeni spośrĂłd faryzeuszy niczego nie mogli uczynić w stosunku do tego „ja”, ktĂłre miało tę samoświadomość.

W ten sposĂłb moĹźemy stawać wobec kaĹźdej okoliczności, jak dała nam o tym świadectwo w obliczu śmierci nasza bliska przyjaciółka w rozmowie ze swoim mężem (ktĂłry mi o tej rozmowie napisał), do ktĂłrej doszło po tym, jak dowiedziała się, co ma się stać: „Powiedziała mi: ÂŤJestem spokojna, nie boję się, poniewaĹź jest Jezus. Teraz nawet nie martwię się o ciebie i dzieci, poniewaĹź wiem, Ĺźe jesteście w rękach DrugiegoÂť. Na co ja: ÂŤNie jesteś jednak smutna? – Nie, nie jestem smutna. Jestem pewna Jezusa, co więcej, jestem ciekawa tego, co mi się przydarzy, tego, co Pan przygotowuje dla mnie. MoĹźe powinnam być smutna, ale nie jestem. Przykro mi tylko, Ĺźe ty przechodzisz większą prĂłbę ode mnie. – Daj spokĂłj. – Jasne, byłoby lepiej, gdyby było na odwrĂłtÂť. Na co ja, uśmiechając się, poniewaĹź byłem juĹź niesamowicie umocniony dopiero co ujrzanym cudem, powiedziałem jej: ÂŤTo prawda, zwłaszcza dla dzieciÂť. To bez wątpienia była jedna z najpiękniejszych chwil w ciągu 17 lat (12 lat małżeństwa i 5 lat znajomości) spędzonych razem. O ile nie najpiękniejsza”. Z takim poczuciem istoty tego, co nas stanowi, moĹźna patrzeć na wszystko, aĹź po prĂłg przeznaczenia.

Mamy świadka, ktĂłremu nic nie zostało oszczędzone: księdza Giussaniego. „Pan jest moją mocą i moją pieśnią!” (por. Wj 15, 2). „Kiedy tak mĂłwimy, nie mĂłwimy tego z oczami zamkniętymi i wypełnionymi obecnością innych! Ale wypowiadamy te słowa, powtarzamy to zdanie, mając w oczach obecność Chrystusa, ktĂłry jest prawdą tego wszystkiego, co tu jest, ostateczną prawdą tego, co tu jest: ÂŤWszystko w Nim ma istnienieÂť. […] ÂŤMoja mocÂť, a więc moja broń bitewna, i ÂŤmoja pieśń», to znaczy moja słodycz, ktĂłra trwa w bitwie, piękno, ktĂłre mnie pociąga do bitwy, ktĂłre jest dla mnie oparciem w bitwie, niezaleĹźnie od tego, czy trwałaby ona godzinę czy teĹź trwałaby sto dni. Co więcej, toczy się bitwa, ktĂłrą jest całe Ĺźycie. Obym zawsze w Ĺźyciu miał w pamięci Jezusa! To obiecuje nam nasza przyjaźń: pomoc we wzrastaniu, podążaniu naprzĂłd, wędrowaniu w tej pamięci, mĂłj BoĹźe! To jest obietnica zawarta w kaĹźdej bitwie – tymczasem toczy się bitwa, przez całe Ĺźycie, ktĂłre jest walką i trudem – o to, by wchodzić coraz bardziej w Ty; poniewaĹź ÂŤTyÂť jest dla tego, kto jest obecny: ÂŤMoją mocą i moją pieśnią jesteś tyÂť. To Ty jest identyczne z Jego twarzą, jest identyczne z Jego imieniem. Imię: jest obecnością w całej swojej mocy i sugestywności, potędze i słodyczy” (L. Giussani, L’atrattiva GesĂš, BUR, Mediolan 1999, s. 184–185).

W ten sposĂłb – z tym w oczach – moĹźemy przygotowywać się, w wielkim towarzystwie całego Kościoła, na rozpoczęcie 11 paĹşdziernika Roku Wiary, ktĂłry Ojciec Święty ogłosił po to, by „na nowo odkryć i na nowo przyjąć ten cenny dar, jakim jest wiara, aby głębiej poznać prawdy, będące limfą naszego Ĺźycia, aby poprowadzić dzisiejszego człowieka, często roztargnionego, do nowego spotkania z Jezusem Chrystusem, ktĂłry jest drogą, Ĺźyciem i prawdą” (Benedykt XVI, PrzemĂłwienie do uczestnikĂłw Zgromadzenia OgĂłlnego Konferencji Episkopatu Włoch, s. 31).


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją