Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2012 (wrzesień / październik)

Życie CL

Spotkanie odpowiedzialnych. Prawda o mnie

Paola Bergamini


450 osób z 74 krajów. Odpowiedzialni za Ruch spotykają się w La Thuile. Gra toczy się o to, co „wydaje nam się już wiadome”: o życie będące powołaniem oraz o prawdziwą miłość do siebie samego. Wszystko o tym mówi: świadectwa, rozmowy przy stole, wycieczka. Poniżej powracamy do lekcji księdza Juliána Carróna oraz przedstawiamy relację z czterech dni, ofiarujących ci na nowo niewypowiedziane piękno. Tak namacalne jednak, że prowadzi cię za rękę.



Kiedy ponownie odczytuję notatki z Międzynarodowego Spotkania Odpowiedzialnych (Assemblea Internazionale dei Responsabili – AIR), na ekranie komputera pojawia się ikona informująca o nadejściu nowego e-maila. Otwieram go automatycznie. „Przesyłam Ci zdjęcia z wycieczki, która odbyła się podczas AIR. Moje serce przepełnia piękno oraz przejrzystość spotkanego człowieczeństwa. Spoglądając na naszych wspólnych (już) przyjaciół, nie sposób nie pamiętać o tym, że naprawdę można żyć tak jak Jezus. Uściski, Marta”. Spoglądam na fotografię: koło mnie stoi mieszkający w Nowym Jorku Maurizio, Guido z Los Angeles, Giacomo i Marta – dwójka adwokatów z Mediolanu: Giacomo jest wizytatorem na Słowenii, a Marta towarzyszyła swoim pięknym głosem różnym momentom podczas Międzynarodowego Spotkania. W tle widać szczyty Mont Blanc. Wszyscy jesteśmy uśmiechnięci. Przypominam sobie niewypowiedziane poruszenie tamtym dniem, tamtym pięknem. Proste słowa Marty, której wcześniej nie znałam prawie w ogóle, przywróciły mi jedyną rację, dla której się żyje: przyjaźń z Jezusem, tamtego dnia tak namacalnym, jak gdyby wzięło się Go za rękę.


Spojrzenie przyjaciela. Nie wiedziałam, od czego zacząć, przejęta tym, by napisać dobrą relację, wykonać dobrą pracę. Teraz wszystko jest prostsze. Zawsze jest przyjaciel, który ci mówi: spójrz, to On działa, pochyla się. To jest wyłom w bunkrze znoszonej biernie codzienności. Teraz powrót do tamtych dni między 25 a 29 sierpnia w La Thuile wraz z 450 innymi osobami, przybywającymi z 74 krajów, to coś zupełnie innego. Od soboty, kiedy przy obiedzie Giacomo – obydwoje zostaliśmy „odstawieni” do hotelu przez towarzyszy naszych wcześniejszych podróży na długo przed rozpoczęciem spotkania – opowiada mi o półtorarocznym dziecku, dla którego wraz z żoną stali się rodziną zastępczą kilka miesięcy temu: „Wraz z jego przybyciem ja i Laura odkryliśmy codzienność. Poczynając od konieczności wstawania w nocy i karmienia”. Niezły wysiłek, gdy ma się już dorosłe dzieci. „Tak, ale to właśnie jest odkrycie. Piękne”. Piękniejsze od wielu dyskursów, teorii i planów.

Powoli zjeżdżają się wszyscy. Wokół rozlega się ten sam co zwykle gwar pozdrowień w różnych językach. Po kolacji, w auli, przed rozpoczęciem spotkania przywołanie Ducha Świętego. Nie jest niczym oczywistym zwrócenie się z prośbą do Ducha Chrystusa, by prowadził nas w tych dniach do prawdy o nas.

„Okoliczności, przez które Bóg każe nam przechodzić, są zasadniczym czynnikiem, nie są czynnikiem drugorzędnym”. Słowa księdza Giussaniego, przeczytane przez księdza Carróna, od razu pozwalają uchwycić istotę zagadnienia. Jakie okoliczności? Okoliczności Ruchu, Kościoła, Ojca Świętego, kryzysu i zamętu, w których jesteśmy pogrążeni. To są „okowy wrogiego społeczeństwa, które zacieśniają się wokół nas, zagrażając żywotności naszego wyrazu, kiedy kulturalna i społeczna hegemonia stara się wniknąć w serce, potęgując i tak już właściwe naszej naturze niepewności”. Wszyscy znajdujemy się w tych okowach, ponieważ ten splot okoliczności nas osacza, prowokuje. Wyłania się pytanie: jak się nie udusić? „Bóg nie pozwala, by w życiu tego, kogo On powołuje, wydarzało się coś, co nie służyłoby dojrzałości tych, których powołał”. W tym ukazuje się prawda wiary. To jest wyzwanie. Każda okoliczność pojawia się ze względu na wezwanie „do oczyszczenia oraz do nawrócenia do Tego, kto nas zafascynował. To jest Jego nieustanne pukanie do naszych drzwi”. Potrzeba tylko łaski od Pana, by odpowiedzieć na to wezwanie. Te dni to szansa na to, by poczuć się objętymi przez Chrystusa.


Wyłom w bunkrze. Wychodząc z auli, szukam moich kolegów z pracy, którzy mieli przyjechać bezpośrednio z Meetingu. Nie było ich na kolacji. Zauważam, że za mną stoi Luca, który pracuje w „Tracce” od niedawna: „Od Rimini do La Thuile wciąż staliśmy w korku, do tego jeszcze oberwanie chmury. Przyjechaliśmy w ostatniej chwili”. Jest po raz pierwszy na Międzynarodowym Spotkaniu. Jakieś uderzające wrażenie? Nie chodzi tylko o pracę.

W niedzielę rano rozgrywkę rozpoczęło spotkanie. Czy to, czym żyliśmy w tych miesiącach, pozwoliło nam dojrzeć w wierze, czy też nas zmiażdżyło? Nic nie jest mechaniczne. Ręce się podnoszą. Wyzwanie jest podejmowane w pracy, w kryzysie dzisiejszych czasów, dlatego to, co ktoś uważał za już mu wiadome, może stać się naprawdę „jego”. Zasadnicze pytanie brzmi: w jaki sposób odkrywam sens wszystkiego? Podejmując wyzwania rzucane przez rzeczywistość. „Wychodzenie z bunkra jest walką. I nie jest to praca polegająca na introspekcji! Zrozumiejmy dobrze propozycję księdza Giussaniego – mówi coraz szybciej ksiądz Carrón. – W przeciwnym razie pozostaniemy pogrzebani w bunkrze”. Człowiek jest stworzony dla nieskończoności, Bóg umieścił w naszych wnętrzach ten wymóg, to pytanie o sens. Od tego się zaczyna. Czasem, jak zostało to podkreślone, chciałoby się uciec. Ale rzeczywistość należy do Boga, my jesteśmy stworzeni przez Boga. Jedna rzecz jest jasna: stawka, o którą toczy się gra, jest interesująca, wędrówka się rozpoczęła.

Obiad z Pinuccio Zaffaronim, który od 25 lat przebywa na misjach, najpierw w Meksyku, a potem w Portoryko. Opowiada mi: „Kiedy wyjeżdżałem, ksiądz Giussani powiedział mi: «Będziecie musieli podążać za nimi długo, zanim ktoś z nich podąży za wami». Trzeba było wielu lat, by to zrozumieć, wystarczyło zaufać”. Obok niego siedzi Wadi, młody nauczyciel z Portoryko. Opowiada mi o swoim życiu, od spotkania z Ruchem za pośrednictwem Pinuccia aż po trudną sytuację, jaką przeżywa obecnie jego kraj: wszyscy chcą uciec, by nigdy już nie wrócić. On zostaje między innymi ze względu na tych przyjaciół. Przy naszym stole siedzą również siostra Marcella, misjonarka pracująca na Haiti, i Adela, odpowiedzialna za Bractwo św. Józefa. Nigdy wcześniej się nie widziały. Rozmawiają bez przerwy. Kiedy wstajemy od stołu, Adela mówi mi: „Dziękuję ci za spotkanie z nią”. Na co ja, niemal żartem: „Ty też do niej pojedziesz? – Kto wie, może kiedyś na jakiś miesiąc”. Uśmiecha się, ale mówi to zupełnie na poważnie. Kiedy schodziliśmy do jadalni, siostra Marcella powiedziała mi zdecydowanym tonem: „W Mediolanie zobaczymy się ponownie z przyjaciółmi na obiedzie. Opowiem ci wszystko. Sytuacja jest poważna. Jestem tam tylko dla Chrystusa”.


Polityka, Meeting, Irlandia. Po południu za ustawionym na podeście stołem zasiadają Giorgio Vittadini, Alberto Savorana i Mauro Biondi. Opowiadają o wyzwaniu rzucanym ich życiu przez okoliczności. Giorgio powraca do wydarzeń z minionego roku. Patrząc na Meeting, który odbył się w roku 2011, wydarzenia polityczne, w które był wmieszany Formigoni, a wreszcie na list księdza Carróna, dostrzegł wyraźnie, że alternatywą jest albo „poszukiwana za wszelką cenę hegemonia, albo zagadkowa potęga Boga”.

Alberto opowiada, jak przystało na prawdziwego racjonalistę, że rozpoczął Meeting z zaniepokojeniem, że polityczne wydarzenia, które miały miejsce w Lombardii, mogły wpłynąć na cały tydzień w Rimini. A tymczasem niespodzianka. Natyka się na Johna Watersa, który oprowadza po wystawie o rocku, rozbudzając zasadnicze pytania dotyczące życia. Można pozostać na bezdechu albo też podjąć wyzwanie, by patrzeć w odmienny sposób.

Wreszcie Mauro mówi o wielkim wydarzeniu, jakim była wystawa o Kafarnaum, zaprezentowana najpierw podczas Meetingu w 2011 roku, a potem przeniesiona do Dublina z okazji Kongresu Eucharystycznego (zob. „Ślady” 3/2012). Wydawało się to niemożliwym przedsięwzięciem, a jednak podążając za znakami, które zsyłała im dłoń Pana, wydarzył się cud: wszystkie osoby, które się zaangażowały w jej zorganizowanie, oraz ponad osiem tysięcy zwiedzających zobaczyło obecność Chrystusa teraz. Jest to znak również dla irlandzkiego Kościoła.

Wychodząc, myślę, że cała trójka mówiła o sobie z miłością do swojego życia, wcale nieoczywistą, przede wszystkim po tylu latach bycia w Ruchu, kiedy można by uważać, że „wie się już wszystko”.

Po kolacji archeolog Giorgio Buccellati oraz biblista Ignacio Carbajosa (znany wszystkim jako Nacho) dokumentują związek między światem odkryć w Mezopotamii a światem Biblii. Jest to niepozostająca bez odpowiedzi konfrontacja, pokazująca aktualność koncepcji starożytnych ludów mezopotamskich – na temat przypadkowego początku świata, małego znaczenia problemu zła oraz relacji z rzeczywistością jako władzą – oraz całkowitą oryginalnością Biblii. Jestem nieco roztargniona, tak naprawdę w „Tracce” była już o tym mowa, potem odbyło się też spotkanie podczas Meetingu… Sądzę, że wiem już wszystko. Po wyjściu z sali pytam, być może nieco zarozumiale, przyjaciela z czasów studiów, który od lat przebywa za granicą w związku z pracą: „Podobało ci się?”. „To nie było najprostsze, żałuję, że byłem nieco zmęczony i nie byłem w stanie skupić się przez cały czas, ale zagadnienie jest naprawdę interesujące. To nie jest coś, co dotyczy tylko przeszłości”.


Wyznaczona droga. Poniedziałek rano. Ksiądz Carrón dotyka istoty sprawy, towarzysząc każdemu na drodze wyznaczonej przez księdza Giussaniego. Przeżywać życie jako powołanie w okolicznościach, które daje Pan, oznacza, że to wszystko, co się wydarza, nie jest pomyłką Tajemnicy. Bóg niczego nie czyni przez przypadek. Każda rzecz jest okazją do relacji z rzeczywistością. Dlatego nie musimy bać się okoliczności ani tego, że nie zostaną nam zaoszczędzone najcięższe próby. „Najważniejszą kwestią jest samoświadomość, która w pierwszej kolejności jest jasnym i przepełnionym miłością pojmowaniem siebie, pełnym świadomości swojego przeznaczenia. To jest dążenie. Miłości do siebie nie motywuje to, jakim się jest, ale fakt, że się jest. To jest zdumienie sobą jako darem, jako byciem stworzonym przez Kogoś Innego”. Dla każdego z nas to dążenie znalazło swoje spełnienie w spotkaniu, w którym odczuliśmy odpowiedniość z Kimś, kto przyciągnął każde włókno naszego istnienia. W tym spotkaniu zawiera się prawda o nas. O tym spotkaniu, pośród okoliczności, musimy pamiętać, a wtedy, jak mówi święty Paweł: „Już nie żyję ja, lecz żyje we mnie Chrystus”. To zmienia nasze myślenie o nas samych. Oczywiście to jest walka, walka tocząca się każdego dnia. Droga, którą podążamy, podejmując wszystkie wyzwania, których Tajemnica nam nie oszczędza, jest po to, by uczynić nawykiem pragnienie Jego obecności.

Kieruję się ku wyjściu z Isają, wizytatorem w Belgii, a zarazem serdeczną przyjaciółką. Milczymy, przed hotelem mówi mi jednak: „Naprawdę się wzruszyłam. Popłakałam się. Kochać siebie. Wyobrażasz to sobie?”. Ona nie jest osobą sentymentalną. Wręcz przeciwnie. Ksiądz Giussani, parafrazując Bernanosa, powiedział: „Skrajną granicą odwagi byłaby pokorna miłość do samego siebie”.


Stawka, o którą toczy się gra. Widzimy się ponownie po południu. Wątek podjęty rano znajduje wyraz w zwięzłej rozmowie, w której biorą udział przewodniczący Towarzystwa Dzieł Bernhard Scholz, odpowiedzialna za Dzieła Społeczne Towarzystwa Dzieł Monica Poletto i ksiądz Carrón. Temat: dzieła. Punkt wyjścia: praca jest wyrazem samoświadomości. Poznajemy samych siebie poprzez to, co robimy. A więc trzeba zdać sobie sprawę przede wszystkim z tego, że dzieło należy do tego, kto je czyni, i że użyteczność dzieła zasadza się na świadectwie, na odmienności, a nie na jego rozmiarach. Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo personalizmu, jak powiedział ksiądz Giussani: „Najstraszniejszą konsekwencją personalizmu jest sentymentalne przywiązanie. Urzeczywistnianie własnego projektu dąży do bycia całkowicie zamkniętym w indywidualistycznej zależności”. Wreszcie celem Towarzystwa Dzieł jest wspieranie w odpowiedzialności tego, kto dokonuje dzieł, a nie zastępowanie go. Stawka, o którą toczy się gra, zawsze jest wysoka.

Po kolacji Virginia Rossetti, Andrea Mascetti i Giacomo Grava wykonują Trio Es-dur op. 100 Franciszka Schuberta. Drugi fragment jest być może najbardziej wzruszający. Temat dotyczy pożegnania. Austriacki kompozytor przeczuwał, że wkrótce umrze, dzieło jest więc niemal jego duchowym testamentem.

Następnego ranka wszyscy zebrali się na wielkim placu przed hotelem: Anioł Pański, a potem wyjazd na wycieczkę. Wspinaczka wraz z nowymi i dawnymi przyjaciółmi, obiad, piosenki, wszystko jest dla mnie „jak piękny dzień”, o którym mówi Camus. Nieoczekiwana wielkość. Podczas Eucharystii i po niej spoglądasz na tego, kto jest twoim towarzyszem od dawna czy też zaledwie od kilku godzin. Dzięki temu dokładnie pojmujesz, że sam Pan tworzy to towarzystwo.

Przed kolacją assemblea. Zagadnienie wciąż dotyczy miłości do samego siebie. Powodem wzruszenia nie jest to, jacy jesteśmy, ale to, że jesteśmy, że zechciał nas Bóg. Ukochał nas. Okoliczności nie są po to, by je przezwyciężać, mówiąc: „Tak chce Pan”, ale są szansą na pogłębienie naszego spotkania z Chrystusem. Osoba posiadająca tę samoświadomość działa w rzeczywistości w odmienny sposób.


Czasy są trudne. Wieczorem Tatiana Kasatkina (zob. „Ślady” 4/2012) powraca do przygody, do spotkań, które miały miejsce podczas Meetingu w czasie wystawy o Dostojewskim, której była kuratorem. Trwające prawie półtora roku przygotowania, tydzień w Rimini z młodzieżą oprowadzającą po wystawie, wzruszeni, dziękujący jej odwiedzający – to wszystko uczyniło jeszcze bardziej żywym wielkiego rosyjskiego pisarza. Oraz jego miłość do Chrystusa.

„Nie wiem, czy wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak trudne są nasze czasy” – niespodziewanie zaczyna ksiądz Carrón ostatniego dnia. Władza chce nam odebrać duszę. Musimy się obudzić. „Kulturalna hegemonia w wyraźny sposób przejawia się w zredukowanym używaniu rozumu. Samoświadomość staje się introspekcją, powtarzamy slogany. Nie mówimy «Ty» tej Obecności, która działa”. Nie wychodzimy z bunkra. Jest jednak coś, co się opiera: zdumienie tym, że jesteśmy. Na tym polega gra, która toczy się o naszą wolność. Jasne, możemy pozostać otępiali, przyćmieni, powiedzieć „nie”. Najważniejszy w samoświadomości jest Drugi, który czyni mnie teraz. Nic nie może Go usunąć. Uznanie tej zależności jest radosnym odkryciem bycia dzieckiem. Druga sprawa to to, że spotkanie z Chrystusem pozwoliło mi doświadczyć siebie samego w całej pełni. Pan wzywa pośród okoliczności. Ty odpowiadasz, ponieważ widzisz Go działającego. To jest doświadczenie, doświadczenie dzieci, takie samo jak w przypadku Jezusa i Jego Ojca. Jego obecność czyni nas zwycięzcami, ponieważ On zwyciężył zło. W każdej chwili musimy jednak pamiętać o Chrystusie, który wypełnia nasze życie, nadaje znaczenie czasowi. By zrobić Mu miejsce, potrzeba ciszy. Na tym polega modlitwa. Bitwą jest więc całe życie upływające na zdobywaniu uznania dla tego „Ty”, które nas kocha. Ta droga przyprawia o zawrót głowy, to jest cud wydarzający się każdego dnia.

Kiedy kończę pisać, nadchodzi e-mail od Guido, któremu przesłałam zrobione podczas wycieczki grupowe zdjęcie: „Jakże wielki dar ofiarował nam Bóg”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją