Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2012 (lipiec / sierpień)

Misje

Bractwo św. Karola Boromeusza. Dominująca myśl

Paolo Cremonesi


Powołanie, które zapuściło korzenie pośród zamglonych nizin w okolicach Mediolanu albo na meksykańskich wyżynach. Zawsze jednak w ziemi „ludu, który nie przeszkodził Bożemu dziełu”. Tego samego, który tłoczył się w bazylice Matki Bożej Większej z okazji wyświęcenia sześciu kapłanów oraz dziewięciu diakonów. Gdzie skrzyżowały się drogi (rozproszonych po świecie) synów powołania, na pierwszy rzut oka „nieznaczącego”…



Co to jest „lud przychylny”? Mówi o nim liturgia z uroczystości Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Ale również rektor Bractwa św. Karola Boromeusza, ksiądz Matteo Invernizzi, kiedy pytany przez celebransa, kardynała Kurta Kocha, zapewnia, że „zebrał «godne» informacje o sześciu kandydatach na kapłanów”.

To lud płaczących dzieci, matek ze szklącymi się oczami, siedzących potulnie w ławkach, rówieśników przepychającymi się z kamerami, chorych na wózkach, staruszek kłócących się o miejsce, ojców w marynarkach i krawatach, pomimo temperatury 35°C, panującej w to parne rzymskie popołudnie, dziewczynek powtarzających zdania po łacinie bez zrozumienia, starszych kapłanów, którzy z dumą na nowo odczytują swoją przeszłość, pań, majestatycznie chłodzących się wachlarzami, zakonnic, wypowiadających po cichu formuły obrzędu.

Bez tego ludu, który już pół godziny przed mszą św. zapełnił bazylikę, trudno jest zrozumieć, skąd wywodzi się sześciu kapłanów oraz dziewięciu diakonów, wyświęconych przez przewodniczącego Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, kardynała Kurta Kocha.

Ubrani na biało, leżący na ziemi w najbardziej przejmującym momencie ceremonii, wydają się jeszcze bardziej zagubieni na marmurowej posadzce bazyliki Matki Bożej Większej oraz pośród złota renesansowego sufitu, złota, jakie po raz pierwszy – tak się mówi – kazał sobie sprowadzić celowo z Nowego Świata papież Aleksander VI.

A jednak historia powołania każdego z nich jest solidna, pewna, nieredukowalna. Wyrosła pośród zamglonych nizin w okolicach Mediolanu albo na meksykańskich wyżynach, przy spokojnym rytmie życia lombardzkiego miasteczka albo w surowych salach konserwatorium, pochylona nad algorytmami na Wydziale Inżynierii albo podczas pracy w polu na padańskiej równinie. To jest ziarno zakorzenione w ziemi ludu, który nie przeszkodził Bożemu dziełu. Ziarno, z którego wyrasta nowe człowieczeństwo, stanowiące – jak napisał ksiądz Julián Carrón w swoim liście z życzeniami dla nowo wyświęcanych – „najbardziej adekwatną odpowiedź na ten niszczycielski nihilizm, który dzisiaj czyha nawet na życie Kościoła”.

Gdy słucha się opowieści tych młodych ludzi o pięknych i czystych twarzach, entuzjastów takich, jakimi można być mając 30 lat, zdumiewa pozorna „banalność” ich powołania.

„Dominująca myśl – próbuje wyjaśnić na przykład Ruben Roncolato z Sant’Antonio Ticino w Varese. – Coś, co zawsze we mnie żyło i co czekało na mnie cierpliwie; niedające się pokazać, a jednak obecne i zawsze żywe, wierne, radykalne”.



Spojrzał na nich ojciec. „Jakiś niepokój – mówi Simone Gulmini z Dogato, z okolic Ferrary. – Cokolwiek bym nie robił, nic mnie nie zadawalało. Wychodziłem z przyjaciółmi z pragnieniem bycia razem, nigdy jednak nie udawało mi się być z kimś naprawdę. Wracałem do domu smutny”.

Jak pisał ksiądz Giussani pod koniec lat 50., „moje życie biegnie dalej, ponieważ On wciąż mnie wzywa, nie pozwalając mi popaść w ciszę nicości, z której zostałem wyrwany”. A jednak samo ziarno nie wystarcza. Przypomina nam o tym Ewangelia w przypowieści o siewcy. I tutaj pojawia się drugi punkt wspólny historiom tych nowych kapłanów, tak od siebie różnych w swojej dynamice, a tak zjednoczonych w swoim działaniu: lud, wewnątrz którego dorośli, Bractwo, w którym spojrzał na nich „ojciec”.

„To dziwne, że właśnie ja, który nie mam żony – zauważa ksiądz Massimo Camisasca, przełożony generalny oraz założyciel Bractwa św. Karola Boromeusza – mówię o ojcostwie. Jest jednak nie tylko ojcostwo biologiczne, ale również duchowe. Dzięki przyjaźni oraz relacji powstałej między uczniem a nauczycielem wielu może uznać mnie za ojca, za autorytet dla ich życia, za pomoc służącą ich wzrostowi”.

Weźmy na przykład Emanuele Angiolę. „Moje pierwsze wyobrażenie o kapłanie to ksiądz z Cuneo. Przychodził on codziennie do naszego domu w odwiedziny do mojego dziadka, który całe miesiące spędził w łóżku, trawiony powoli przez nowotwór. Byłem w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Przychodził do nas do ostatniego dnia, zamieniał z dziadkiem dwa słowa w dialekcie piemonckim, dawał mu Komunię i pił kawę, którą proponowała mu moja mama. Oto kim był kapłan w oczach 8-letniego dziecka – kimś nieznajomym, kto bezinteresownie opiekował się rodziną”. Czy też wspomnienie Tommasa Pedroliego: „Kończyły się letnie wakacje dla uczniów. Nie było miejsca w autokarze w drodze powrotnej. Ksiądz Roberto zaproponował mi, że mnie podwiezie swoim szarym Punto. Skierowaliśmy się w stronę autostrady. Na jednym z rozjazdów samochód skręcił w kierunku małej wioski w górach. Dotarliśmy do gospodarstwa agroturystycznego. Tam ksiądz Roberto kupił spory kawałek dobrej szynki i cztery butelki najlepszej grappy, jaka była w sprzedaży. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, wręczył mi torbę z zakupami, mówiąc: «To dla ciebie i dla twoich przyjaciół z sekretariatu za waszą pomoc: dziękuję za te dni»”. Czy też ulotne wspomnienie, jakie Ruben ma o swoim proboszczu, księdzu Paolo Tortim: „Podziwiałem zawsze jego miłość do Kościoła oraz do rzeczywistości mówiącej o Bogu oraz o mnie”. A z drugiej strony wspomnienie księdza Tortiego o młodym człowieku, z proroczym niemal epizodem: „Pamiętam, że w dniu bierzmowania Ruben był w zakrystii z ministrantami. Biskup, Jego Eminencja Mascheroni, biskup pomocniczy Mediolanu, modlił się tam, patrząc w międzyczasie na Rubena i na jego sposób bycia z chłopakami. Potem podszedł do mnie i powiedział: «Księże Paolo, ten tam ma szczególny dar. Niech ksiądz ma go na oku»”.


Pod mozaiką. Z Lombardii do Brazylii, podążając za wątkiem ojcostwa. „W lecie 2004 roku spędziłem 20 dni w Belo Horizonte – opowiada Luca Speziale z Pavii. – Wraz z moimi przyjaciółmi spotkałem księdza Pigiego Bernareggiego, misjonarza, który mieszkał tam od kilku lat. Przez kilka nocy spaliśmy w domu parafialnym przy jego parafii. Pewnego wieczoru wróciliśmy bardzo późno, było około 1.00 w nocy. Zbliżaliśmy się do bramy kościoła, kiedy spostrzegliśmy, że zapomnieliśmy kluczy. Była tylko jedna alternatywa: obudzić go. Zadzwoniliśmy do niego na telefon, a on cały zadyszany, w pidżamie, wybiegł na ulicę, spoglądając na nas z uśmiechem: «Witajcie!». To drobne wydarzenie wywarło na mnie ogromne wrażenie. Nie chciałem tego, ale to «Witajcie!» zaczęło rodzić w moim wnętrzu myśl o tym, że pragnę być taki, jak tamten człowiek”.

Pozostańmy w Ameryce Łacińskiej. A dokładnie w Meksyku, gdzie zrodziło się powołanie Diega Garcíi Terána: „W roku 1999 uczestniczyłem w Międzynarodowej Assemblei w La Thuile. Przy barze poznałem księdza Fabia, kapłana z Bractwa św. Karola Boromeusza, o którym wiedziałem, że mieszka w mieście Meksyk. Dotąd jednak nigdy nie spotkałem go osobiście. Podszedł do mnie i zapytał: «Kim jesteś?». Było to to samo pytanie i to samo spojrzenie, które zobaczyłem u pierwszych osób z CL, spotkanych w moim rodzinnym mieście Coatzacoalcos. Zostaliśmy przyjaciółmi, a on natychmiast, z wielką dyskrecją, nigdy nie akcentując kwestii powołaniowych, na poważnie potraktował pytania, które nosiłem w swoim wnętrzu, dotyczące sensu spraw”.

Teraz wszyscy ci synowie, rozproszeni po świecie, spotykają się na posadzce bazyliki Matki Bożej Większej. Dokładnie pod wielką bizantyjską mozaiką, na której Jezus delikatnie koronuje Maryję, z szacunkiem i miłością, jaką dziecko okazuje swojej matce. Obrzęd odbywa się powoli: modlitwy na kolanach przed Ewangelią, przyrzeczenia składane na ręce kardynała, nałożenie szat, włożenie rąk przez dziesiątki kapłanów z Bractwa (w świecie jest ich już 110) – długie minuty w całkowitej ciszy.


Od Tajwanu po Denver. To jest święto Kościoła. „Każdego roku prosimy któregoś z kardynałów z Kurii Rzymskiej o uczestniczenie w święceniach po to, by dać świadectwo naszej bliskości, naszego przywiązania, naszej wdzięczności dla Ojca Świętego” – wyjaśnia ksiądz Camisasca. „Tego ranka – mówi kardynał Koch – zostałem przyjęty przez Benedykta XVI, powiadomiłem go o tym, jak przygotowałem się do tego popołudnia. Jest blisko was i modli się z wami. Bądźcie dla świata, jak Jan Chrzciciel, Bożym palcem, wskazującym na Chrystusa”.

A palec wskazuje dzisiaj na Tajwan, Santiago, Madryt, Rzym – miasta, do których zostali skierowani nowo wyświęceni kapłani. Tymczasem we wrześniu do drzwi Bractwa zapukają nowi przyszli seminarzyści.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją