Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2012 (lipiec / sierpień)

Trzęsienie ziemi

„Ja się nie boję”. Stąpając po ziemi

Paolo Perego


Powróciliśmy do regionu Emilia-Romania, gdzie wstrząsy nie ustępują. Młodzież wraca jednak do nauki, sklepy podnoszą zewnętrzne żaluzje… A ogród aptekarza, który stracił syna w wypadku, staje się najpierw kościołem, gdzie odbywa się pogrzeb, a potem miasteczkiem namiotowym, otwartym dla wszystkich. I wreszcie konfrontacja ze stwierdzeniem, które wydaje się absurdalne: „Nigdy nie chciałabym wrócić do wcześniejszego życia”.



Pęknięcie biegnie wzdłuż całego domu. Od ziemi po sam dach, błyskawica odciśnięta na murze. Gabriele patrzy na ten ponad stuletni dom, położony w centrum Cavezzo. Na drugim piętrze mieszkała jego mama. Brat na pierwszym. Budynek obok stoi w gruzach. Tak jak sklepienie kościoła św. Egidiusza, znajdującego się nieco dalej. Wokół ogrodzenie i barierki ochronne. Kobieta w welonie stoi przed siatką, za którą widać stos gruzu. To był trzypiętrowy budynek. Palce zaciskają się na kracie. Płacze ze wzrokiem utkwionym w to, co było jej domem. Jej życiem. Czas zatrzymał się 29 maja o godzinie 9.02, wraz z kolejnym wstrząsem, który nastąpił po tym z 20 maja. Od Finale Emilia po Carpi, przez Mirandolę, Medollę, San Felice, San Prospero, Concordię… Dziesiątki dotkniętych miasteczek.

Wróciliśmy znowu na nizinę w okolice Modeny, między Secchię a Panaro, by zobaczyć, co się wydarza, podczas gdy ziemia nie przestaje drżeć.

W San Prospero mieszka Gabriela Kelm, córka niemieckich emigrantów, która przybyła na nizinę w latach 60. Uczy w Modenie, w gimnazjum „La Carovana”. Była przed szkołą tamtego dnia, kiedy ziemia zaczęła trząść wszystkim. „Spojrzałam w stronę pól. «To koniec» – pomyślałam – opowiada. – Teraz, tak jak inne rodziny, mieszkamy w namiotach rozłożonych w małym parku miejskim”. Sąsiedzi prawie nieznani. „To jest początek odkrywania ich człowieczeństwa”. Kobieta z laską, oczekująca następnego wstrząsu. Albo Franca, starsza pani, która przybyła na pole namiotowe po dwóch tygodniach nocowania w samochodzie. „Była wyczerpana, ale następnego dnia kazała zrobić sobie fryzurę”. I Margherita, właścicielka małej pracowni, w której szyła zasłony. W pracowni nie można przebywać, przeniosła jednak maszyny, by dokończyć przynajmniej zlecenia. „Ona jest pełna nadziei – komentuje Gabriela. – Nie można z góry zakładać, że ktoś może żywić tak wielkie pragnienie. Wiele osób myśli o tym, by stąd odejść”. Przerażeni, tak jak pewna rodzina, którą odwiedziła po trzęsieniu ziemi. „Siedzieli zamknięci w garażu. Spójrz natomiast na Frankę czy Margheritę, widzisz znaki wielkiego pragnienia, ludzkiego pragnienia, którego nie niweczy nawet trzęsienie ziemi”. Kilka dni temu Gabriela weszła do domu, by się umyć. „Ziemia nie drżała, ja natomiast tak. Przypomniałam sobie psalm. «Choćby waliła się ziemia… Ja się nie boję». A ja się bałam, choć się «nie bałam»”. Teraz ludzie ją zatrzymują: „Jak to było w tym psalmie? Możesz powtórzyć…”.

Powtórzy te słowa również Benedykt XVI, Psalm 45, podczas wizyty w Emilii-Romanii 26 czerwca: „Na tej skale, z tą trwałą nadzieją można budować, można odbudowywać”.

Nie boi się też Renzo Belli, o jasnych oczach ukrytych za przyciemnianymi okularami, stojący przed wejściem do swojej apteki w Concordii. Stąd wychodzi ulica prowadząca do centrum miasteczka. Zamknięta, zawalona gruzami niczym po bombardowaniu. Wokół niego stoi grupa ludzi. Jest zegarmistrz Gianni z żoną, obydwoje bez dachu nad głową. Jest też żona Renza, Carla. I kilku miejscowych. Aptekarz opowiada: „Tak, wstrząs nastąpił 20 maja. Dla nas jednak trzęsienie ziemi zaczęło się wieczorem 23 maja”. Kiedy 30-letni syn Marco jedzie pograć w piłkę nożną do Modeny. I nie wraca. Zakręt, zderzenie czołowe z innym samochodem. „Musieliśmy zorganizować pogrzeb. Ale nie było kościołów”. Zawaliły się albo popękały, tak jak prawie wszystkie w okolicy. Renzo i Carla stawiają namioty w parku otaczającym ich dom. „Oto kościół. A potem, skoro namioty już stały, pomyśleliśmy, że ich nie złożymy. Zostawiliśmy otwartą bramę”. Potem nastąpił drugi wstrząs. Concordia znajdowała się w jego epicentrum. „Zaczęli przychodzić sąsiedzi, prosząc o miejsce na rozbicie namiotu. Jedna, dwie, trzy rodziny. „Dzieci nazwały to miejsce Rajskim Polem”. Około stu osób skupionych wokół tego improwizowanego „kościoła”. „Ogromna solidarność. Przywożono nam jedzenie, ubrania, wszystko. I bardzo wiele cudów. Któregoś dnia dzwonią do mnie z Ferrari Corse z zapytaniem: «Czego potrzebujecie? – Łazienek» – rzucam. Następnego dnia przyjechali, ci z Ferrari, by zainstalować prysznice tak piękne, że nie można było sobie wyobrazić piękniejszych. Rajskie Pole…”. On i jego żona chcieliby wznieść kościół w swoim parku, kiedy odwołany zostanie stan wyjątkowy. Swojego rodzaju ex voto, jak gdyby trzęsienie ziemi ich ocaliło. „Marco maczał w tym palce. Jestem tego pewien. Ponieważ to, co się wydarza, jest wspaniałe”.

Cavezzo leży kilka kilometrów od Concordii. „Byliśmy bez dachu nad głową już 20 maja, po pierwszym wstrząsie: w przeciwnym razie byłaby masakra” – mówi Gabriele, opierając się o plastikowy stół, ustawiony przed dwoma samochodami campingowymi. Jeden z nich to dzisiaj jego dom. Razem z żoną Cristiną zaparkowali go w pobliżu samochodu Piera, w bocznej uliczce niedaleko domu przyjaciela. „By być blisko i sobie towarzyszyć – to teraz pomaga nam najbardziej” – dodaje Cristina. Zaimprowizowana jadalnia, na żwirze, w cieniu żywopłotu, ponieważ zaczynają dawać się już we znaki letnie upały. Jest również Piero z żoną, i William. „Tamtego ranka byłem w pracy, w przedsiębiorstwie usług restauracyjnych Menù w Medolli, w części restauracyjnej – opowiada William. – Jest tam zatrudnionych prawie 200 osób”. Potem wstrząs i ucieczka. I odliczanie. „Byliśmy wszyscy. Staliśmy przed ustawioną obok wejścia do firmy kapliczką Zwiastowania. Ochroniła nas Najświętsza Maryja Panna”. William wyjaśnia, że wrócili do pracy na tyle, na ile pozwalają na to warunki, starając się uratować tony jedzenia pozostałego na stalowych, 15-metrowych regałach, pogiętych przez wstrząsy sejsmiczne jakby były z gumy.

Pogięte są również pilastry firmy, w której pracuje Piero, fabryki lakierów. „Zginęła tam Vanna, moja koleżanka” – mówi, wskazując na stos blach i okruchów tynku. Kobieta być może spóźniła się z ucieczką. Gdy tylko przeszła przez drzwi wyjściowe, z hali oderwał się betonowy panel. Całe tony betonu. „Spójrz tam” – mówi Piero. Po odpadnięciu panelu widać pokój na pierwszym piętrze. Na jednej ze ścian rysunek: Jezus zmartwychwstały, w naturalnych rozmiarach. Wydaje się, że pojawia się na stosie gruzu. Jak gdyby ten oderwany panel był kamieniem odsuniętym od grobu. „Byliśmy tutaj, kiedy ją wyciągali. Z jej mężem i synem, dwójką dobrze zbudowanych mężczyzn. Modliłem się. A mąż pytał: «Dlaczego ona nie ocalała?». Nie potrafiłem odpowiedzieć. To, że żyliśmy, było łaską od Boga. I ten Jezus powyżej… Pomyślałem, że ona również ocalała. Nie mogło być inaczej”.

Na nizinie obozowiska są wszędzie. Mały czarny samochód z rozłożonymi fotelami, zaparkowany na podwórku za kościołem: „To mój pokój” – mówi ksiądz Andrea Zuarri, młody proboszcz w Budrione, w gminie Carpi. Samochód campingowy służy jako kancelaria parafialna, w pobliżu znajduje się przenośna toaleta. Pokazuje fasadę kościoła „z mnóstwem głębokich pęknięć, które budzą największy niepokój”. Również dom parafialny nie nadaje się do zamieszkania. Pod wielkim namiotem kilku ewakuowanych je obiad, podawany im przez wolontariuszy z Misericordii z Pontassieve. Pozostałe pięć namiotów pełni funkcję kościoła, noclegowni, przestrzeni wspólnej. „Dotarły również kontenery. Niczego nie brakuje. Gdy tylko pojawia się jakaś potrzeba, coś się dzieje, telefon, wizyta kogoś, kto załatwia problem. Cuda w Budrione…”

Pięć minut samochodem stąd leży Carpi. Katedra jest zniszczona, dopiero niedawno otwarto dla ruchu plac. Kilka sklepów podniosło zewnętrzne żaluzje. Mają drzwi cały czas otwarte na oścież. Wszystko przygotowane do ucieczki. Podobnie w pracowni krawieckiej, gdzie pracuje Nadia, w małym budynku w centrum miasta. „Przenieśliśmy maszyny i stoły na parter. By dalej pracować i ocalić to, co jest do ocalenia”. Wstrzymanie prac oznaczałoby zamknięcie zakładu.

Nadia obeszła parki w Carpi, by spotkać się z ludźmi, by zrozumieć, czego potrzebują. Tutaj na każdym skrawku zieleni rozbity jest namiot. Ludzie nie śpią w domach: „Na czwarte piętro? Nie wejdę tam” – mówi Massimiliano, 20-letni murarz, siedzący na ławce na zorganizowanym przez miasto polu namiotowym. Jest tu z rodziną i dwoma psami. Kupili nieprzemakalne płachty i namioty. Pokazuje blizny na ramionach. „Pracowałem na dachu jednego z domów w Mirandoli, kiedy domy wokół zaczęły się walić. Spadłem na rusztowania”. Ich blok nie uległ zniszczeniu, ale ich dusza – tak. „Nie możemy pracować, a musimy płacić za wszystko, ponieważ teoretycznie nie jesteśmy ofiarami trzęsienia ziemi. A pieniądze się kończą”. Jednak strach przed powrotem do domu jest większy.


Najbardziej szalona zabawa. „Nie jest nam obce cierpienie bliźniego… Widzisz?” – mówi Nadia. Trzyma w ręce list od siostry, misjonarki w Tajlandii. Pisze jej o śmierci dziecka, które zaadoptowali na odległość. „A pośród ewakuowanych nie panuje tylko strach. Jest pragnienie zrozumienia tego, czy kilka cegieł i trochę pieniędzy to całe życie”. Ze względu na to pragnienie można zaproponować wszystkim „najbardziej szaloną zabawę na świecie”. „Jest to tradycja zapoczątkowana w roku 1984 przez kilku przyjaciół z CL. Zawsze organizowaliśmy ją w Carpi, była zaplanowana również tego roku”. Tym razem odbędzie się jednak w Mirandoli, kilka dni później. Trzydniowe wydarzenie, organizowane w połowie czerwca, ze spotkaniami, świadectwami, konkursami, koncertami. I setkami osób. „Znów widzę te zranione oczy oraz skrzącą się pewność i pragnienie jej potwierdzenia” – mówi Grazia, przybyła z Aquili, by odwzajemnić uścisk otrzymany od modeńczyków trzy lata temu, po trzęsieniu ziemi w Abruzzo. „Zaprosiliśmy ludzi pewni tego, że to nie oszustwo – kontynuuje Nadia. – Trzęsienie ziemi może wyzerować wszystko. Czego jednak naprawdę potrzebuję ja?”


„Czekam na was”. W Mirandoli Valentina zostaje w szkole, w której uczy, aż do wieczora. Trwa klasyfikacja. Wraz z mężem i trójką dzieci od 20 maja mieszka na łąkach w San Prospero. Mieszkali w centrum. Zatrzymuje samochód na granicy czerwonej strefy. „Spójrz tam, to kościół św. Franciszka” – i milknie, spoglądając na to, co pozostało ze starej świątyni. Tam brała ślub. Tam ochrzcili dwójkę dzieci. „Mój syn Giovanni po pierwszym wstrząsie zaczął spotykać się z kolegami, by przygotowywać się do matury” – opowiada Valentina. Potem jednak nadchodzi drugi wstrząs i młodzież przestaje się widywać. Popołudnia spędzane na nicnierobieniu, aż do wieczora. Aż do momentu kiedy ktoś z nich wysyła pozostałym sms-a: „Proszę, przyjdźcie mnie odwiedzić. Potrzebuję bliskości wszystkich. Mam nadzieję, że wasze życie ma sens. Czekam na was, pamiętajcie”. I wszystko zaczyna się na nowo. Od jednej osoby. W bibliotece w Bomporto. Młodzież uczy się w pobliżu drzwi, bo nigdy nic nie wiadomo. Przyjeżdżają z Bolonii oraz z Modeny, studenci i profesorowie. Z Mediolanu. A mamy gotują dla wszystkich. „Trzęsienie ziemi po to, by się obudzić i żyć” – pisze młodzież.

Gdy pozostawia się zranioną nizinę, przychodzą na myśl niemal absurdalne słowa Gabrieli, usłyszane rano: „Ksiądz Carrón w swoim przesłaniu powiedział nam, że nie można zatrzymać się na tym, co powierzchowne. Że musi wyłonić się całe pragnienie człowieka, ponieważ jest wyrazem potrzeby, która jest. A wtedy patrzę na siebie, bez domu, w obozowisku… I nigdy nie chciałabym wrócić do wcześniejszego życia”. Czy to naprawdę jest takie absurdalne?


BY POMÓC

Wsparcie dla rodzin i przedsiębiorstw dotkniętych trzęsieniem ziemi

Konto, na które można wpłacać pieniące, należy do:

Stowarzyszenie Compagnia delle Opere

IBAN 55 J 05584 01602 000000005680

z dopiskiem: „Terremoto Emilia”


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją