Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2012 (lipiec / sierpień)

Wakacje młodzieżowe

Małe Ciche 2012. „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”


Małe Ciche koło Zakopanego, nowy ośrodek i pyszne jedzenie, w dali panorama Tatr, obok stary drewniany kościół – oto okoliczności dokonywania się „dramatu wyboru między stawaniem się punktem odniesienia dla wszystkiego a rozpoznaniem i ukochaniem Obecności”, pękania skorupy uprzedzeń, weryfikacji roszczeń i oczekiwań oraz odkrywania, że „prawdziwy przyjaciel to ten, kto dyskretnie i z szacunkiem pomaga drugiemu zmierzać ku przeznaczeniu”.



Tegoroczne wakacje przeżywaliśmy po raz drugi w Małem Cichem koło Zakopanego. To piękne miejsce, w dali panorama Tatr, obok stary drewniany kościół św. Józefa. W prawie nowym ośrodku gaździna raczyła nas pysznym jedzeniem. W tych okolicznościach dane nam było spędzić wakacje młodzieżowe. Udało nam się powędrować na Gęsią Szyję, pospacerować po Dolinie Białej Łąki. Wielkie zdumienie przyniosło spotkanie świadectw, w których kolejno Piotr Kozłowski i Ania Orkisz opowiadali o swoich życiowych drogach. Piękny wieczór dane nam było przeżyć dzięki Michałowi Orkiszowi, który zaprezentował pieśni z historii Ruchu.

„Tą obecnością, Ty, jest obecność, «która musi być rozpoznana, przyjęta i ukochana, w przeciwnym razie tożsamość znika (…). To w młodości wyłania się dramat życia; [ponieważ] dramat życia polega na walce między roszczeniowym uznaniem siebie jako kryterium dynamiki życia a rozpoznaniem tej tajemniczej i penetrującej Obecności». To jest ta walka, która toczy się pośród nas, w nas, w każdym z nas: czy będziemy upatrywać naszą wartość w czymś stworzonym przez nas, w ostatecznym uznaniu nas samych, w naszym wyobrażeniu, naszym planie, w naszym usiłowaniu, wraz z całą jego nietrwałością, czy też w uznaniu tej Obecności? Nie ma alternatywy i wraz z upływem życia człowiek bardziej decyduje, zajmuje jedno albo drugie stanowisko”.

Patrząc na całość wakacji, widzę, jak dokonuje się ten dramat wyboru, wyboru między stawaniem się punktem odniesienia dla wszystkiego a rozpoznaniem i ukochaniem Obecności. Wybrzmiało to bardzo mocno na wakacjach, gdzie widziałem, jak młodzi mocowali się z tym wyborem. Ktoś pięknie powiedział, że czuje, jak jakaś skorupa powoli pęka w sercu, skorupa świata, który jest przeciw człowiekowi, który prowadzi do absolutnej nicości.

Jedna z nowych uczestniczek powiedziała, że od kilku lat nie myślała o sobie, o tym, kim jest, dlaczego jest; życie po prostu przepływało jej przez palce. Na wakacjach została postawiona wobec pytań, których współczesny świat nie zadaje. Czy w dzisiejszym świecie, zdominowanym przez rozproszenie, brak nadziei, nicość, można zafascynować się Chrystusem? Widziałem twarze osób przemienionych wakacjami, widziałem łzy po wysłuchaniu świadectw Piotra i Ani, widziałem, jak młodzi chcą żyć w pełni. Jak pisze ksiądz Carrón: „W młodości bezładnej, zagubionej, poplątanej i roszczeniowej nadeszła chwila Drugiego [przez duże „d”], prawdziwego, trwałego, który nas stanowi, obecności nieuchronnej i bez oblicza, niewypowiedzianej [tajemniczej]. Młodość jest czasem «Ty» [przez duże „t”], w którym serce zanurza się (…) niczym w jakiejś otchłani, to jest czas Boga”.

Pewne zdarzenie pozwoliło mi jeszcze głębiej popatrzeć na to, kim jesteśmy jako wspólnota. Zdałem sobie sprawę z tego, że rozpoznanej Obecności służy towarzystwo. Wiara potrzebuje towarzyszenia. Bez towarzyszenia, bez pomocy drugiego, bez spojrzenia większego niż własne szybko zapominamy o Chrystusie.

„Tymczasem widzimy, że właśnie na tym zakręcie historii, na którym wielu się zagubiło, możemy – choćby nawet utykając, ze wszystkimi naszymi ograniczeniami, które wszyscy bardzo dobrze znamy – być obecnością, którą wielu rozpoznaje i do której się zwraca. Tak jak to było z narodem izraelskim, kiedy osoby chciały przylgnąć do jego płaszcza, by wędrować razem z nim, nie dlatego że Izrael miał jakąkolwiek władzę, ale ponieważ miał to, co pozwala przeżywać życie”.

Jarek (wychowawca), Kraków


We wspomnieniach zawiera się przeszłość. Powiedzieliśmy sobie jednak, że to nieprawda, że „to już było i nie wróci więcej, i do przodu wciąż wyrywa głupie serce”. Serce nie jest głupie, choć czasem działa wbrew naszemu rozumowi. Często serce podpowiada nam, by zrzucić z siebie stare przyzwyczajenia, irracjonalny lęk.

Przypomina mi się sytuacja z pierwszego dnia, gdy siedzieliśmy w pociągu na stacji Opole Główne. Cztery osoby z Opola i cztery z Kluczborka. Kilka minut przed odjazdem przyszedł jeszcze jeden rodzic ze swoim synem, który jechał pierwszy raz. Usiadł bez słowa na pustej ławce. Na początku było cicho. Aż za cicho. Zaczęłam rozmawiać z moim kuzynem Sebastianem na tematy banalne i śmieszne, przywołując na przykład komiczne wypowiedzi z filmu Asterix i Obelix. Misja Kleopatra. W końcu zabrakło nam tematów, więc zamilkliśmy.

Patrzyłam przez jakiś czas na tego chłopaka i zastanawiałam się, jak on sobie poradzi na wyjeździe, czy się zaaklimatyzuje, czy zrozumie to „coś”, czego myśmy doświadczyli na poprzednich wyjazdach. Bałam się do niego jednak odezwać. W pewnym sensie bałam się go. Nie chciałam nawiązywać z nim kontaktu, dopóki on nie spróbuje. To był mój błąd. Przecież o to chodziło w całych wakacjach, by nie oceniać ludzi po pozorach. Teraz, gdy o tym piszę, chce mi się płakać. Wcześniej myślałam, że zrobiłam to z przyzwyczajenia, bo jeszcze nie poczułam tej pięknej atmosfery, która panuje na wakacjach. Gdy nie miałam tematu do rozmowy z Sebastianem, położyłam się spać. Ale nie umiałam zasnąć. Po jakimś czasie usłyszałam, że Sebastian z nim rozmawia. Pomyślałam, że dzięki temu, że mój kuzyn pozna kolegę, nie będzie czuł się sam na miejscu. Ja też spróbowałam włączyć się do rozmowy z Wojtkiem, który okazał się być w tym samym wieku, co ja. Zaczęłam go lubić.

W międzyczasie przyjechały dziewczyny ze Zdzieszowic, a później kleryk Piotr. One, jak zawsze otwarte, po dużo krótszym czasie zachęciły wszystkich do rozmowy i śpiewu. Wtedy Wojtek wziął gitarę i zaczął z nimi grać i śpiewać (choć uważał, że nie umie). W ciągu całego tygodnia zrozumiałam, że dopiero wtedy coś mnie tknęło i obudziłam się z „codziennego” snu, z tej rutyny, która niszczy nasze wnętrze i naszą umiejętność dzielenia się sobą z innymi. „Sen się skończył. Jest poranek” – tak mówi Aslan do dzieci w Prawdziwej Narnii, czyli w Raju (w Opowieściach z Narnii. Ostatniej Bitwie), Dzięki temu zyskałam Przyjaźń, w której jest Chrystus. Przyjaźń przez duże „p” – musiałam tak napisać, bo wcześniej nie doświadczyłam jej tak mocno. Owszem, czułam tę więź między mną a innymi dziewczynami, ale wtedy była to Przyjaźń w Ruchu. To było poniekąd to samo, ale zupełnie inaczej tego doświadczyłam. Zrozumiałam, że teraz pomiędzy nas wkroczyła nowa, potężniejsza Siła, która sprawia, że nawet na drugim końcu świata będziemy się trzymać razem. W ostatni dzień, dzień pożegnania, niektórzy się popłakali ze smutku i szczęścia – tak jak Miłka z Rzeszowa. Mnie też było smutno, że musimy się pożegnać na co najmniej pół roku, ale jednocześnie czułam, że spotkamy się znowu i znowu będziemy w Chrystusie.

Ola, Opole


Ostatnie dni roku szkolnego były dla mnie intensywne… Nie było czasu na myślenie o wakacjach. Rodzinny wyjazd do Niemiec i następnego dnia po powrocie – Małe Ciche. Na wakacje przyjechałam bez jakichkolwiek oczekiwań co do tego, co miałoby się tu dla mnie wydarzyć. Nie myślałam też o tym, że przecież tu spotkam wszystkich tych, których nie widziałam już tak długo.

Pamiętam moje wielkie zdumienie, gdy zmęczone po długich godzinach podróży, tuż po wejściu do ośrodka i odłożeniu walizek, torb, plecaków, zostałyśmy wyściskane i serdecznie przywitane przez Francesco i Lucciano. Przylecieli na tak krótki czas tylko po to, żeby nas zobaczyć. Spotkać się z nami. Podzielić swoim doświadczeniem…

Niesamowicie poruszył mnie także przyjazd przyjaciół, na przykład pana Piotra Kozłowskiego, który przyjechał tylko na jedną godzinę, by z nami być i wygłosić świadectwo, po czym od razu wracał do domu ciemną już nocą.

Kiedy byłam w szpitalu, pewnego dnia otrzymałam telefon. „Pan Jarek? Ach! Pewnie rozmawiając z panią Teresą, dowiedział się, że tu jestem i dzwoni, by dodać mi otuchy”. Jednak niespodziewanie słyszę: „Na jakiej ulicy jest ten szpital? Wracamy właśnie do domu i wstąpilibyśmy do ciebie…”. Nasze spotkanie trwało nie więcej niż 30 minut, lecz napełniło mnie niesamowitym szczęściem i sprawiło wielką radość. Po ludzku, patrząc powierzchownie, jest to nieopłacalne czasowo, materialnie. Zatem o co tu chodzi…? To Przyjaźń. Prawdziwa! I to właśnie odkryłam na tym wyjeździe.

Żyjąc w tak zafałszowanym świecie, mamy w sobie wielkie pragnienie poznania prawdy. Prawdy o sobie, o innych, o świecie, a w końcu o Sensie naszego życia, o Bogu. Samotne odkrywanie tych prawd nie może skończyć się inaczej, jak zatrzymaniem w miejscu, a jedyne, co wtedy możemy zrobić, to albo bezczynnie stać, albo się cofać, aby znaleźć inną drogę.

Ktoś kiedyś powiedział, że „miłość (a więc i przyjaźń!) to patrzenie nie na siebie, lecz w tym samym kierunku”. Jakże piękne są te słowa! A my przecież patrzymy w tę samą stronę. Nasze spojrzenia skierowane są ku Górze. Tam, skąd wypływa Źródło. Tylko razem możemy dojść do Prawdy!

Gdy poznając siebie, zatrzymywałam się na swoich brakach, to Wy otworzyliście moje oczy. Pomogliście mi dostrzec moją wartość. Zobaczyć Piękno świata. Piękno Bożych stworzeń.

Jeśli zaś chodzi o poznanie Boga, kiedy nie umiem dalej iść z powodu swoich ludzkich ograniczeń i ułomności, Wy delikatnie popychacie mnie, bym spojrzała dalej, głębiej. Pan Jarek kiedyś powiedział: „Dla mnie Przyjacielem jest ten, kto przybliża mnie do Jezusa”, a pani Teresa zapytała na Szkole Wspólnoty: „Kim my dla was tak naprawdę jesteśmy?”. To właśnie dziś odpowiadam na to pytanie i oficjalnie nazywam Was moimi przyjaciółmi, nawet jeśli nieznane mi są imiona Was wszystkich. Dziś wiem i jestem przekonana, że ta przyjaźń nigdy się nie skończy! Bo jak mówią słowa jednej z piosenek: „Friends are friends forever if the Lord's the Lord of them” (Przyjaciele są przyjaciółmi zawsze, jeśli Pan jest ich Panem).

Podczas tych kilku dni poruszyło się we mnie moje „ja”. Ruch to dla mnie propozycja pewnej drogi, która prowadzi na Szczyt. Dziś decyduję się pójść nią dalej, ale nie sama, lecz z Wami, moimi Przyjaciółmi.

Ania, Zdzieszowice


Muszę przyznać, że na wakacje młodzieżowe CL w Małem Cichem nie chciało mi się jechać. Jestem raczej domatorem, wakacje dopiero się zaczęły, a ja już w drugim tygodniu musiałem opuścić Kraków. Jednak postanowiłem pojechać do Małego Cichego razem z bratem. Jeździliśmy wielokrotnie z rodzicami na wakacje CL dla dorosłych i wydawało mi się, że nie różnią się one od tych młodzieżowych. Myliłem się jednak.

Mimo negatywnego nastawienia wakacje podobały mi się. Program był dobrze ułożony, obejmował ciekawe spotkania i świadectwa, dające wiele do myślenia Szkoły Wspólnoty, wycieczki, zabawy i poruszający film o świętym Filipie Nerim. Tekst księdza Carróna, czytany na Szkole Wspólnoty, był trudny, lecz zrozumiałem, że po to jesteśmy wspólnotą, by razem wyjaśniać sobie jego znaczenie. I właśnie na Szkołach Wspólnoty zauważyłem różnicę między wakacjami dla dorosłych a wakacjami dla młodzieży. Na wakacjach dla dorosłych na Szkołach Wspólnoty o swoim doświadczeniu opowiadają ludzie mający własne rodziny i dzieci, ich punkt widzenia jest dla mnie często trudny do zrozumienia. Natomiast na młodzieżowych wakacjach pytania związane z tekstem były zadawane przez ludzi w moim wieku, ludzi mających podobne problemy i wątpliwości. Dlatego mogę się uczyć na podstawie doświadczenia innych, a refleksje moich kolegów mogą być dla mnie pomocą.

Obrałem sobie cel tego wyjazdu. Po ciężkim i emocjonującym roku szkolnym chciałem odpocząć, wyciszyć się i zaznać odrobiny spokoju. Muszę przyznać, że cel został osiągnięty. Otrzymałem odpowiedzi na męczące mnie pytania i wyciszyłem się. Może trochę za mało odpocząłem, bo wycieczki były trudne, ale do końca wakacji mam jeszcze sporo czasu, by odpocząć. Zamierzam wykorzystywać pozyskaną na tych wakacjach wiedzę z nadzieją, że zbliży mnie ona do Chrystusa. Jeśli będzie taka możliwość, pojadę na wakacje w przyszłym roku.

Bartek, Kraków



Do tej pory co roku, od małego dziecka, jeździłem na wakacje Ruchu z rodzicami. Jednak w tym roku, za namową pana Jarka z Krakowa, postanowiłem wybrać się do Małego Cichego na wakacje młodzieżowe. Jechałem tam bez żadnych emocji, gdyż uważałem, że te wakacje nie będą różnić się znacząco od tych dla dorosłych, na których zresztą zawsze mi się bardzo podobało. Jak się później okazało, było to błędne założenie, bo doświadczyłem na nich nie tylko czegoś pięknego, ale zrozumiałem też więcej z naszych wieczorów i Szkół Wspólnoty niż na wszystkich moich wcześniejszych wakacjach razem wziętych.

Na tych wakacjach zrozumiałem przede wszystkim, jak ważne jest życie we wspólnocie, bo tylko dzięki wspólnocie, w której każdy z nas jest rozumiany i otrzymuje wsparcie, można wytrwać w naszych środowiskach wobec nieustannych oskarżeń i czuć się w nich wolnymi od okoliczności oraz od ataków, jak czytamy w tekście księdza Carróna. Tekst ten obfitował w ważne dla mnie stwierdzenia i tak bardzo mnie poruszył, że nie potrafiłbym wszystkiego opisać w tym świadectwie. Jak wspólnota wzajemnie sobie pomaga w trudnych chwilach i jak ważne jest życie w niej, mogliśmy zobaczyć w najlepszym filmie, jaki widziałem w życiu, czyli Filippo Neri, który bardzo mnie wzruszył, czy też usłyszeć w świadectwie pana Piotra Kozłowskiego i pani Ani Orkisz, a samemu doświadczyć chociażby podczas wspólnych zabaw.

Zawsze po wakacjach Ruchu, jak mówiłem podczas podsumowania w Małem Cichem, przeżywałem trudność związaną z powrotem do „normalnej” rzeczywistości, te wakacje jedna dały mi nadzieję, że również po nich można przeżywać te piękne chwile i doświadczać obecności Chrystusa, chociażby chodząc na Szkołę Wspólnoty.

Już teraz wiem, że na pewno chętnie wybiorę się na wakacje młodzieżowe w przyszłym roku.

Jakub, Kraków


To były moje drugie wakacje w tym miejscu. W tym roku wiedziałam więcej niż rok temu. Wiedziałam, jak wygląda hotel, plan dnia itp. Jechałam i wiedziałam, po co jadę. Wiedziałam, że jadę do moich przyjaciół, którzy na co dzień są bardzo daleko. Czekałam na to spotkanie już od dawna. Postanowiłam zabrać na wakacje moje koleżanki. Dwie z nich były już na podobnych wyjazdach (jedna na wakacjach rodzinnych, a druga w Krakowie). Pozostałe dwie są moimi koleżankami ze szkoły, które po dużym trudzie, jaki włożyłam w namówienie je na wyjazd, zaufały mi i zgodziły się ze mną pojechać.

Dziewczyny z Białegostoku, które zaprosiłam na wakacje, a dla których było to pierwsze spotkanie z Ruchem, na początku nie mogły odnaleźć się w naszym towarzystwie. Martwiłam się o to, że im się nie spodoba, że będą żałowały przyjazdu. Podczas wycieczki w góry otrzymałam jednak podpowiedź, co robić, żeby nie zmarnować wakacji sobie i im: „Diana, pamiętaj, to Bóg jest w ich sercu i jeżeli On chce, żeby dziewczyny coś przeżyły na tych wakacjach, to tak nimi pokieruje, że odkryją coś pięknego” – po tych słowach pana Jarka uspokoiłam się. Prawie codziennie wieczorem rozmawiałam z jedną z dziewczyn. Ona opowiadała mi, co tam odkrywała, jakie rodziły się w niej pytania i wiele innych rzeczy. Ja natomiast opowiadałam jej o swoim doświadczeniu bycia w Ruchu. Nie wiem, czy te rozmowy coś dały, ale podczas nich popłynęło wiele łez. Myślę, że pomimo wszystko, dzieląc się swoim świadectwem, dużo też uświadomiłam sobie sama.

Po tygodniu usłyszałam od nich takie słowa: „Moja modlitwa nie jest już tylko klepaniem formułki, zaczęłam inaczej patrzeć na świat, nie było tak źle, przestałam narzekać”. W sercu dziewczyn wydarzyło się coś, czego nie potrafią nazwać, ale to uczucie jest inne od dotychczas im znanych. Nie żałują, że przyjechały. Można podsumować ich wrażenia zdaniem: „Ludzie, co wy ze mną zrobiliście, pokazaliście mi inny świat, dlatego muszę zmienić moje plany życia z Bogiem tylko w sytuacjach dla mnie wygodnych”. Cieszę się, że pokazałam im inny świat oraz że zachęciłam do chodzenia na Szkołę Wspólnoty.

W tym roku dużo rozmawiałam i uczestniczyłam w wielu wydarzeniach (niekoniecznie planowanych). Przebywanie z moimi przyjaciółmi było bardzo odkrywcze. Mogłam zobaczyć, jak reagują w różnych sytuacjach. Pomimo krótkiego czasu mogłam wgłębić się w naszą przyjaźń. Dostrzec trud, jaki trzeba włożyć, aby tę przyjaźń utrzymać. Czasami wystarczy być, a czasami trzeba zrobić coś więcej. Życie daje nam radość, gdy żyjemy i dajemy siebie innym. Dostrzegłam cud naszej przyjaźni, pomimo że nie jesteśmy razem codziennie, nie znamy do końca środowisk życia naszych przyjaciół, ale nasza przyjaźń wciąż nam towarzyszy. Czasami brakuje nam naszych przyjaciół, kiedy potrzebujemy, żeby byli przy nas w trudnych sytuacjach. Po pół roku, kiedy miałyśmy kontakt tylko telefoniczny, mogło się wiele zmienić. Przyjaźń jednak wygrała, pomimo tego, że się zmieniamy, ona nadal trwa, trzeba o nią tylko walczyć i być ze swoim przyjacielem.

Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie jedna sytuacja. Potrzebowałam porozmawiać z kimś, kto by mnie wysłuchał. Weszłam do pokoju Gosi, mówiąc: „Gosiu, porozmawiaj ze mną, proszę!”. Ona bez zastanawiania się wyszła z pokoju i zaczęłyśmy rozmawiać. Jej gotowość na rozmowę ze mną była piękna. Bez zastanawiania się, o co mi chodzi, dlaczego w tym momencie, po co, Gosia poszła porozmawiać ze mną. Takie sytuacje zbliżają ludzi.

Ostatniej nocy zaczęłam rozmawiać z Karoliną. Na początku rozmawiałyśmy o odżywce do włosów, jednak ta nasza zwykła rozmowa rozwinęła się w coś pięknego. To był pierwszy raz, kiedy tak na poważnie z nią rozmawiałam. Potrafiłam się otworzyć i powiedzieć co mnie gryzie. Znałam Karolinę, ale nasze relacje były bardziej koleżeńskie niż przyjacielskie, jedna rozmowa zmieniła wiele. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że jest moją przyjaciółką, bo była ze mną w sytuacji dla mnie trudnej i potrafiła mnie wysłuchać.

Te wakacje cały czas były poznawaniem przyjaźni. I trudu przyjaźni. Po tygodniu stwierdziłam, że mam Przyjaciela, który jest ze mną już od 15 lat. On jest przy mnie zawsze, ja tymczasem czasami tego nie zauważam. Tym przyjacielem jest Jezus. W życiu można mieć wiele przygód, ale przygoda z Bogiem jest największa, trzeba tylko tego chcieć. Pielęgnowanie przyjaźni z ludźmi to nie wszystko, trzeba też pielęgnować przyjaźń z Jezusem. Sprowadzamy Boga do poziomu naszych uczuć i wtedy jest On przyjacielem na naszą miarę. Jeśli Bóg jest na swoim miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu, a my mamy poczucie bezpieczeństwa.

Diana, Białystok


Do Małego Cichego zostałam wyrwana przez przypadek, który często gości w moim życiu. Był to czas niespodziewanej próby dla mnie i dla mojej córki, która o tym, że będę towarzyszyć jej w tym spotkaniu, dowiedziała się tuż przed wyjazdem. Mimo że nie należę do Ruchu, na miejscu przywitało mnie mnóstwo nieznanych mi wtedy jeszcze osób. Powitanie to było jednak tak szczere i serdeczne, że poczułam się, jakbym znała ich wszystkich jak własną rodzinę. Czułam niewyobrażalną aurę, której nie potrafiłam jednak wtedy jeszcze nazwać. Olśnienie dopiero miało przyjść.

W związku z tym, iż pełniłam funkcję kierowniczą, bardziej obserwowałam młodych ludzi oraz ich opiekunów, aniżeli uczestniczyłam sercem we wszystkich gestach. Starałam się brać udział we wszystkich propozycjach, ale często myśli uciekały w inny wymiar, który dotyczył bezpieczeństwa i odpowiedzialności za młodych ludzi. Wspólne modlitwy, msze św. z niezwykłymi kazaniami księdza Jurka, Szkoły Wspólnoty, górskie wycieczki, zabawy, pląsy, rozmowy wypełniały każdy dzień. Ale czy były to zwyczajne dni? Mogę powiedzieć, że był to dla mnie czas niezwykły. Już po pierwszych dniach zauważyłam ogromną różnicę, która stawia na dwóch przeciwnych biegunach kolonie społeczne, organizowane przez zakłady pracy czy biura podróży, oraz pobyt w malowniczej miejscowości Małe Ciche, w którym uczestniczyłam.

Rzecz dotyczy obecności opiekunów. Uderzyła mnie nie tylko troska tych osób o powierzonych im uczniów, ale ich wielkie zaangażowanie w każde działanie. Im naprawdę zależało na tym, aby każdy uczestnik znalazł coś dla siebie. Nie szczędzili ani własnego czasu, ani niezwykłej serdeczności, by być naprawdę z młodymi ludźmi, by z nimi rozmawiać na trudne tematy. Ksiądz Jurek okazał się nie tylko duchowym, ale i górskim przewodnikiem. Niezwykłą postacią był Jarek, do którego wszyscy zwracali się w sposób świadczący o jego wielkim autorytecie. Nie wiem nawet, czy zdaje sobie z tego sprawę. Jako nauczyciel mogę tylko pozazdrościć takiego traktowania. Ale myślę, że na wszystko trzeba sobie zasłużyć. Chciałabym, aby wszyscy na swojej drodze chociaż raz spotkali takiego człowieka. Agnieszka, Aneta, Marzena, Asia i jeszcze jedna Agnieszka, z którą dzieliłam pokój, to osoby, których na co dzień się nie spotyka. Zafascynowało mnie ich podejście do każdego aspektu dnia. Jak mądrze i pięknie rozwiązywały troski i problemy piętrzące się w każdym skupisku młodzieżowym. Ile w tym było dobrej woli, sympatii i miłości do drugiego człowieka. Często zastanawiałam się, na ile starczy im sił. Okazało się, że tutaj mam do czynienia z inną miarą. Zdumiała mnie również młoda osoba kleryka Piotra. Jakże to dojrzały i mądry człowiek! Miałam możliwość przysłuchiwać się jego rozmowom z młodzieżą. Jakże piękne i wyważone były to dysputy!

A sama młodzież? No właśnie. Tutaj to dopiero przyszło olśnienie. Okazało się, że z młodzieżą też można rozmawiać, wspólnie się bawić, nie bojąc się oceny, poniżenia, obmowy, wyszydzenia. Czy to inna młodzież niż ta spotykana na ulicy czy w szkole? Myślę, że nie. Po prostu tutaj młodych wszyscy traktowali dojrzale, rozumiejąc tysiące ich wątpliwości, które nimi targają. Każdy miał dla nich czas i poświęcał go im tyle, aby wyczerpać pytania. Podróż w góry do Małego Cichego pozwoliła wielu odpocząć od zgiełku, medialnego szumu, bełkotu nadawanego przez popularne programy. Naładowała akumulatory na następne miesiące. Pozwoliła wciąż na nowo odkrywać to, co jest istotą naszego życia – trwanie przy Bogu.

Irena (wychowawca), Zdzieszowice


W tym roku byłam pierwszy raz na wakacjach młodzieżowych. Jak niektórzy słyszeli, na spotkaniu podczas wakacji mówiłam o atmosferze, jaka tam panowała, nie umiejąc jej opisać. Po tym wyjeździe wiem, że była to atmosfera miłości, która pochodziła od Boga. W Małem Cichem czułam Chrystusa stojącego obok mnie, objawiającego się w otaczających mnie ludziach. Widziałam Go między innymi w mojej mamie, która była z nami, w Zosi, panu Jarku, księdzu Jurku, a także w Sebastianie, Reginie i innych, z którymi tak miło było odbijać piłkę do siatkówki. Zobaczyłam w nich wszystkich żywego Chrystusa, mojego Mistrza.

Klara, Warszawa


To były przełomowe wakacje w moim życiu. Od dawna dręczyły mnie pytania dotyczące przyjaźni między nami: dlaczego tak za sobą tęsknimy? Dlaczego każdą wolną chwilę chcemy spędzać ze sobą? Dlaczego jesteśmy tak do siebie przywiązani? Tutaj, w Małem Cichem, znalazłem wyczerpującą odpowiedź na te pytania. Ksiądz Giussani pisze: ,,Prawdziwy przyjaciel to ten, kto dyskretnie i z szacunkiem pomaga drugiemu zmierzać ku przeznaczeniu”. Niektórzy piszą książki, aby zdefiniować prawdziwą przyjaźń. Ksiądz Giussani potrzebował jednego zdania. Cała esencja przyjaźni zawarta jest w tym jednym zdaniu. To jest fenomen księdza Giussaniego.

Jakub, Warszawa


Można żyć przeszłością, można… Po powrocie do domu dziwnie nie tęskniłam za niczym. Wszystko, co chciałam, miałam w Małem Cichem, wszystko, czego pragnęłam, skończyło się w tamtym miejscu. Na tegoroczne wakacje pojechała ze mną moja mama. Nie byłam zadowolona z tego pomysłu, ale cóż, marzenia o wakacjach bez rodziców nie ziściły się… Były momenty, w których naprawdę chciałam wyjść z siebie i stanąć z boku tylko dlatego, że moja mama była ze mną. Po paru dniach trudnej walki z samą sobą moje serce nagle się zdumiało, otworzyło. To było piękne. Uświadomiłam sobie, że Bóg dał mi cudownych rodziców, że pomimo tylu wyrządzonych im w życiu krzywd za każdym razem potrafili mi przebaczyć, za każdym razem zaczynałam od nowa. Od tamtego momentu chciałam, żeby tata również był ze mną. Kto wie, może namówię ich na wakacje rodzinne. Kocham moich rodziców. Kocham moich przyjaciół: Dianę, Miłkę, Gosię, Anie, Karolinę, Olę… I wszystkich, którzy byli na tegorocznych wakacjach! Kochani, dziękuję, że tam byliście, bo dzięki Wam świat staje się piękniejszy, lepszy. Dzięki Wam wierzę, że Bóg istnieje w nas. Rzeczywistość, która dotykała mnie każdego dnia, wyryła w moim sercu niezatarte wspomnienie. Dziękuje za każdy dzień. Do zobaczenia.

Chinka, Zdzieszowice


Często jeżdżę na różnego rodzaju spotkania, czuwania, rekolekcje. Ale ostatniego czasu nic nie było w stanie mnie poruszyć, dotknąć. Czułam, jakby wszystkie emocje się we mnie wypaliły. Dlatego na te wakacje jechałam z wielką nadzieją i niepokojem w sercu. Oczekiwałam zmian, nowości, zaskoczenia. I jakież było moje zdziwienie, gdy po „rozeznaniu terenu”, wciąż nie czułam się poruszona. Owszem, piękne widoki, góry, te same znajome twarze, przygotowywanie śpiewów, msze św., Jutrznia – to wszystko sprawiało, że odczuwałam bliskość i obecność Boga, ale ja chciałam czegoś więcej, czegoś, co wychodziłoby chyba poza granice ludzkiej logiki, normalności.

Widziałam, jak pan Jarek dwoi się i troi, żeby sprowokować nas do myślenia, do zastanowienia się nad spędzanym tam czasem, nad Chwilą, żeby popchnąć nas do zadawania sobie samym pytań, ale nie potrafiłam tego wykorzystać. Uważałam, że skoro dla mnie nie wydarza się tu nic nadzwyczajnego, to po co mam się trudzić. Teraz dopiero widzę, że w tym napięciu, czekaniu na wielkie bum, na znak Jego obecności (tak jakby Bóg miał nagle zesłać Armagedon, żeby pokazać mi, że jest) zagubiłam to, co było najważniejsze – chwile Jego delikatnej, ale prawdziwej Obecności. Przełomem była dla mnie środowa projekcja filmu o świętym Filipie Nerim. Wtedy właśnie zrozumiałam, że zaplanowałam już sobie całe życie. Po raz pierwszy dotarły do mnie słowa modlitwy: „Ojcze nasz, (…) bądź wola Twoja…”. Naprawdę po raz pierwszy zobaczyłam ich głęboki sens. Bo będąc tak dobrze znanymi, stały się chyba pewnego rodzaju rutyną, modlitwą odklepywaną rano lub wieczorem, podczas różnego rodzaju nabożeństw czy mszy św. Zrozumiałam, że to nie ja, lecz On ma względem mnie jakiś plan. Bóg nie spełnia moich oczekiwań, ale realizuje to, co dla mnie przeznaczył. My mamy jednak wolną wolę i to od nas zależy, czy przyjmiemy Jego plan czy nie. I wtedy ogarnęła mnie fala niesamowitej „dziecięcej” ekscytacji, ale i strachu. Bo przez tę moją nieuważność, traktowanie rzeczy i ludzi z dystansem znów zagubiłam Jego miłość do mnie. Teraz, pisząc to, tęsknię. Tęsknię za tą otwartością, którą tak trudno dostrzec mi w moim codziennym życiu. Za tymi wszystkimi ludźmi, którzy sprawili, że był, ale i wciąż jest to jeden z najlepszych tygodni mojego życia. Za tymi, którzy stworzyli tę niesamowitą atmosferę przyjaźni, ciepła i jedności. Dziś już rozumiem, jak ogromną, przeogromną, łaską obdarzył mnie Bóg, stawiając na mej drodze takich Przyjaciół. Wiem, że to, czego doświadczyłam podczas tego wspaniałego lipcowego tygodnia, nie minie, ale wciąż będzie trwać. Odjeżdżając, już w autobusie, zaczęłam płakać jak dziecko, bo wydawało mi się, że tracę coś bardzo ważnego, że coś dobiega końca. A przecież to nieprawda. Teraz dopiero rozumiem, że dla mnie to dopiero początek. Początek fascynacji Obecnością, Tajemnicą, pragnienie poznania Tego, który mnie tworzy.

Młode serca przepełnione są radością, świeżością, prostotą, impulsywnością, ale też przede wszystkim nieustającymi, dręczącymi je wątpliwościami, poszukiwaniami Prawdy, celu. Nie wszystko zawsze jest takie oczywiste i zrozumiałe. Dlatego ważne jest, by znalazł się ktoś, kto je poprowadzi, ukierunkuje. I to powoduje, że Ruch (przynajmniej w moim przypadku) staje się niezwykle cenny i ważny. Bo to on wskazuje mi drogę, którą pragnę podążać. Dlatego za wszystko tak po prostu dziękuję.

Karolina, Zdzieszowice


Nie spodziewałam się, że za Wami zatęsknię! Przecież na wakacjach młodzieżowych miałam do wykonania tylko pewne zadanie, rodzaj pracy – wspomóc Jarka (pewnie jestem mu potrzebna), koordynować śpiewy i pełnić rolę opiekuna. Ale jak? Pytanie naznaczone poczuciem braku kompetencji piętrzyło wątpliwości. Jak sobie poradzę? Prawie nie znam tej młodzieży, pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, nie gram na gitarze, nie mam siły…

„To my jesteśmy ci potrzebni” – kpinę Jarka, jak wtedy mniemałam, zbyłam milczeniem, wyrażającym zdystansowane pobłażanie. „Może i tak… Zobaczymy”pomyślałam i wyruszyłam w niepewne, zdalnie wspierana między innymi modlitwą mojego męża i przypadkowo spotkanych przez niego pielgrzymów do grobu św. Jakuba. Okazało się jednak, że „dowcip” Jarka potwierdziła rzeczywistość. Oczarowały mnie i poprowadziły kolejne wydarzenia: niezwykłej urody górskie poranki i nasze kameralne joggingi; dyspozycyjność, profesjonalizm i dojrzałość młodych osób angażujących się w śpiew, Wasza – piękni, młodzi Przyjaciele – otwartość, wrażliwość i autentyzm. Mogłam patrzeć i wiele się od Was uczyć.

Wielkim darem tych dni jest też dla mnie sympatia i bliskość między nami, opiekunami. Z Anette i Marzeną znałyśmy się „z widzenia” od lat, a jednak wzajemnego, serdecznego porozumienia doświadczyłyśmy właśnie tam, w Małem Cichem. Tak zwyczajnie, a zarazem tak wyjątkowo dobrze było nam tam razem. Nie zdziwiły mnie czułe pożegnania i pragnienie ponownego spotkania, które widziałam wśród młodych – sama się nimi zaraziłam. I ta historia wciąż trwa, bo „Piękno, Dobro, Prawda stały się Ciałem”, jak mówił ksiądz Luigi Giussani.

Agnieszka (wychowawca), Warszawa


Po wakacjach w Małem Cichem moje życie zmieniło się całkowicie. Wcześniej cały czas odczuwałam brak rodziców – mieli swoje problemy służbowe – i siostry, która albo patrzyła cały czas na ekran telefonu lub komputera, albo była w pracy. Zauważyłam również, że wcześniej nie chciałam czytać książek, nigdy nie brałam żadnych książek na wyjazdy. Ogólnie nienawidziłam czytać. Teraz, gdy wyjechałam do dziadków, wzięłam książkę i nawet chętnie ją przeczytałam. Patrząc z boku, może się wydawać, że to taki mały szczegół w życiu. Dla mnie jednak jest to ważne.

Gdy tydzień po powrocie spotkałam się z przyjaciółką, zauważyła, że o wiele mniej narzekam. Kiedyś ciężko było mnie na coś namówić, teraz zazwyczaj się godzę. Na przykład nie trzeba było mnie długo namawiać, abym napisała to świadectwo.

Marysia, Białystok


Tegoroczny wyjazd młodzieżowy był dla mnie właściwie czymś nowym, bo niby już wcześniej spotkanym, ale w międzyczasie zagubionym. Zaczynając historię z GS (przenosząc się z rodzinnych wakacji na młodzieżowe i zaczynając młodzieżowe Szkoły Wspólnoty), byłem bardzo skupiony na wszystkim, o czym mówiliśmy na Szkołach, na wakacjach i to mi pomagało. Odnalazłem wtedy to „coś”, ten styl życia, gdy mogłem odczuć wszystko „bardziej”, bliżej Boga, to pękanie „skorupy serca”, o którym rozmawialiśmy też na Szkołach Wspólnoty podczas wakacji.

Jednak jakiś czas temu wszystko się zawaliło. Właściwie nie wiem, czemu. Przestałem chodzić na Szkoły Wspólnoty w moim mieście (z przyczyn technicznych, ale to mnie zdecydowanie oddaliło). Zacząłem sprawę Ruchu bagatelizować i w ten sposób „przespałem” cały miniony rok. Nie wyniosłem z tego okresu prawie nic, skupiłem się na innych rzeczach, które nie były najważniejsze. Sprawę zbagatelizowałem do tego stopnia, że w tym roku nie chciałem nawet jechać na wakacje. W dodatku bardzo mnie zniechęciła wiadomość, że będą tam dzieci ze szkoły podstawowej. Sam nie wiem, czemu się wybrałem, może chciałem podjąć ostatnią próbę, a może też trochę z inicjatywy mojej mamy. Tak czy siak, nie spodziewałem się tego, co potem tam się wydarzyło. „Przebudziłem się” po całym roku, wreszcie odnalazłem to, co znalazłem już kiedyś, a potem zagubiłem. Choć jestem już jakiś czas w Ruchu, to jednak w tej chwili zaczynam wszystko od początku, bo znalazłem to, czego szukałem.

David, Kraków


Przed wyjazdem na wakacje myślałam: „Spędzę kilka dni w miłym towarzystwie, poznam nowych ludzi, wrócę do domu i wszystko będzie tak jak dotychczas”. Teraz wiem, jak bardzo się myliłam. To, co tam zobaczyłam i przeżyłam, przerosło moje wszelkie oczekiwania. To nie był zwykły tydzień, to był niesamowity tydzień pełen niespodzianek. Bardzo zdziwiło mnie, jak zupełnie obcy sobie ludzie mogą dobrze się dogadywać, swobodnie zachowywać i być tak wyrozumiali.

Z podziwem patrzyłam na osoby, które w pełni oddawały się Chrystusowi podczas śpiewu. Zamykały oczy i po prostu śpiewały, wkładając w to całe swoje serce. Zaskoczyli mnie ludzie, którzy niestrudzenie wstawali wcześnie i dbali o to, byśmy te dni przeżyli jak najlepiej. Organizowali dla nas zarówno rozrywkę, jak i momenty poważne, czas na przemyślenia. Podczas wakacji w Małem Cichem zrozumiałam, że „szczęście, prawdziwe szczęście, kryje się w Chrystusie, a Chrystus pokazuje się nam w różnych osobach, które stawia na naszej drodze”. To zdanie na lekcjach religii słyszałam wielokrotnie, ale dopiero w Małem Cichem doświadczyłam tego na sobie. Kilka poznanych osób, swobodnych rozmów, świadectwa innych i nagle dotarło do mnie, że mimo iż jesteśmy zupełnie różni, mamy ze sobą tyle wspólnego.

Wyjazd się skończył, wróciłam do domu i czuję w sobie wewnętrzną siłę do tego, by stawiać czoła problemom, które przed wyjazdem wydawały się nie do pokonania. Z częścią z Was utrzymuję kontakt, co jeszcze bardziej umacnia mnie i dodaje sił. Wszystkim serdecznie dziękuję za ten wjazd, czuję, że moje życie się zmienia i że nic nie dzieje się bez przyczyny.

Ania, Aleksandrów Łódzki


Nie ma takiego drugiego wyjazdu! Wycieczki, śpiewy, tańce, modlitwy – wszystko w przyjacielskiej atmosferze. Wszystko po to , aby być bliżej Boga. Tam Go spotkałem – to jest moje miejsce spotkania.

Adam, Białystok


Mając w pamięci doświadczenia z poprzednich wyjazdów, na tegoroczne wakacje jechałam, oczekując wielkiego uderzenia, które miało sprawić, że po powrocie będę pełna energii i radości oraz że zrozumiem wiele rzeczy. Było jednak inaczej. Zabrakło starszych przyjaciół (którzy są już studentami) i niektórych rówieśników. Przyjechało dużo nowych, bardzo młodych osób, nawet w wieku szkoły podstawowej, i nagle to ja należałam do tych najstarszych, na których z natury patrzą młodsi. Najpierw musiałam przyzwyczaić się do nowych okoliczności, ale oprócz tego czułam jakąś wewnętrzną skorupę, która nie pozwalała mi, mimo chęci, otworzyć się na to, co jest. Z czasem, przez rozmaite fakty – spowiedź, rozmowy z różnymi osobami albo zwykłe wygłupy – ta skorupa zaczęła powoli pękać i na koniec, autentycznie ze łzami w oczach, dziękowałam Bogu za ten tydzień, który mi ofiarował. Mimo że niewiele zrozumiałam i nie wydarzyło się (z pozoru!) nic wielkiego.

Natalia, Świdnica


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją