Ślady
>
Archiwum
>
2012
>
lipiec / sierpieĹ
|
||
Ślady, numer 4 / 2012 (lipiec / sierpieĹ) Listy PiÄkne wakacje i inne... PIÄKNE WAKACJE* âDziÄkujÄ za wszystko, co dla mnie zrobiliĹcie. To byĹy piÄkne wakacje!â â czy takie sĹowa moĹźna wypowiedzieÄ nad grobem swojego mÄĹźa, w dniu jego pogrzebu? Ĺp. Marek zostaĹ zaproszony przez swojÄ ĹźonÄ AnnÄ na wakacje ruchu CL w Polsce. ChciaĹa, aby na nowo odzyskaĹ wiarÄ w Chrystusa. Ania jest dziennikarkÄ publicznego radia w Krakowie i przyjaĹşni siÄ z osobami z CL z Krakowa â to byĹy jej pierwsze wakacje z nami, nigdy wczeĹniej nie uczestniczyĹa teĹź w Szkole WspĂłlnoty. Mimo jej obaw, Ĺźe Marek odrzuci tÄ propozycjÄ, niespodziewanie przystaĹ na niÄ bez wahania. Wakacje rozpoczÄĹy siÄ w sobotÄ 14 lipca. Marek dojechaĹ do nas w niedzielÄ wieczorem. ByliĹmy w piÄknych gĂłrach, w UstroniuâJaszowcu, poĹoĹźonym w Beskidzie ĹlÄ skim. Marek byĹ czĹowiekiem bardzo aktywnym zawodowo â prowadziĹ wĹasne wydawnictwo, udzielaĹ siÄ spoĹecznie, miaĹ mnĂłstwo przyjaciĂłĹ, a razem z ĹźonÄ AniÄ i cĂłrkÄ KasiÄ prowadziĹ dom otwarty. W ostatnim czasie zbieraĹ materiaĹy do ksiÄ Ĺźki o swoim, a zarazem naszym przyjacielu z CL, Ĺp. Luigim Crisantim, ktĂłry zmarĹ w sile wieku kilka lat temu po ciÄĹźkiej chorobie. JuĹź na wakacjach jedna z naszych przyjaciĂłĹek, zapytana przez Marka o to, co czyniĹo Luigiego tak szczÄĹliwym i na czym polegaĹ fenomen jego osoby (Ĺźe byĹ lubiany i szanowany w róşnych Ĺrodowiskach, Ĺźe ludzie lgnÄli do jego osoby), powiedziaĹa mu: âDobrze, Ĺźe jesteĹ z nami na tych wakacjach, bo tu moĹźesz znaleĹşÄ odpowiedĹş na twoje pytania â doĹwiadczenie, ktĂłrym ĹźyĹ Luigi tutaj na ziemiâ. Marek uczestniczyĹ w Szkole WspĂłlnoty, ktĂłra odbyĹa siÄ w drugim dniu jego pobytu na wakacjach. PodstawÄ pracy byĹy notatki ze spotkania odpowiedzialnych w CL we WĹoszech z 4 marca 2012 roku. SzczegĂłlnie wybrzmiaĹy wĂłwczas pytania o osobÄ, o samoĹwiadomoĹÄ: âNa czym zasadza siÄ twoja wartoĹÄ? W czym jÄ upatrujesz?â, oraz o ĹşrĂłdĹo pewnoĹci w róşnych okolicznoĹciach Ĺźycia: âÂŤBĂłg jest dla nas ucieczkÄ i siĹÄ âŚÂťâ. Po tym spotkaniu Marek powiedziaĹ âMĂłgĹbym nawet chodziÄ na takÄ SzkoĹÄ WspĂłlnoty, ci ludzie sÄ autentyczni!â. W ĹrodÄ rozpogodziĹo siÄ i mogliĹmy wszyscy wyjĹÄ na spacer w gĂłry. SzliĹmy szlakiem na RĂłwnicÄ, kamienistÄ drogÄ przez las. Marek rozmawiaĹ z nowo poznanymi przyjaciĂłĹmi â z UlÄ , MarysiÄ , Januszem i innymi. OpowiadaĹ o tym, co robi, o swoich licznych planach na przyszĹoĹÄ. Ja szedĹem z moim synkiem Jasiem kilka krokĂłw za nimi (moja Ĺźona Natalia zostaĹa w hotelu z dwiema mĹodszymi cĂłreczkami). Marek wspomniaĹ teĹź, Ĺźe nieczÄsto wypoczywa aktywnie, wiÄc wchodzÄ c na RĂłwnicÄ, wraz z towarzyszami drogi robili krĂłtkie przerwy. Janusz poĹźyczyĹ teĹź Markowi kijki do nordic-walkingu, aby lĹźej byĹo mu siÄ wspinaÄ. Prawie na szczycie Marek niespodziewanie upadĹ bezwĹadnie na ziemiÄ. Wraz z Jasiem zbliĹźyĹem siÄ do niego powoli, nie wiedzÄ c, na ile powaĹźny byĹ jego stan. Agata podtrzymywaĹa krwawiÄ cÄ gĹowÄ Marka. Razem z innymi zaczÄĹa woĹaÄ go po imieniu, on jednak nie reagowaĹ. Natychmiast wiÄc rozpoczÄliĹmy masaĹź serca. OdwrĂłciĹem gĹowÄ i zobaczyĹem Jasia na rÄkach Alicji â nie znaĹem jej prawie w ogĂłle, byĹem jednak pewny, Ĺźe jest bezpieczny. Piotrek wezwaĹ pogotowie, a po chwili byĹa przy Marku Ania, lekarka, ktĂłra prowadziĹa wycieczkÄ. ByĹ takĹźe Janusz i Piotr. TrwaĹa walka. Jak siÄ później okazaĹo â walka o Ĺźycie. Gdy reanimowaĹem Marka, zanim jeszcze nadjechaĹo pogotowie, zobaczyĹem przy gĹowie Marka ojca Wojtka, werbistÄ z Brazylii, ktĂłry byĹ z nami na wakacjach. ModliĹ siÄ w skupieniu, sĹyszaĹem, jak udziela Markowi rozgrzeszenia. PojawiĹo siÄ pierwsze pogotowie oraz inni ksiÄĹźa â ksiÄ dz Jurek, nasz odpowiedzialny krajowy, a takĹźe ksiÄ dz JĂłzef z Krakowa. Ĺťona Marka, Ania, na przemian modlÄ c siÄ, pĹaczÄ c i mdlejÄ c, staĹa w pobliĹźu z naszymi przyjaciĂłĹkami. Po trwajÄ cej ponad godzinÄ akcji reanimacyjnej, po tym jak juĹź przyleciaĹ ĹmigĹowiec z lekarzem i innymi ratownikami, modlili siÄ juĹź wszyscy, 180 osĂłb â dorosĹych i dzieci. W pewnym momencie serce Marka podjÄĹo samodzielnÄ pracÄ i ratownicy zwieĹşli go karetkÄ pogotowia ze szlaku do ĹmigĹowca, ktĂłry czekaĹ na parkingu przy schronisku. W milczeniu i zdumieniu poszliĹmy pieszo w kierunku schroniska. TliĹa siÄ nadzieja, Ĺźe polecÄ do szpitala i poddadzÄ Marka hospitalizacji. W zasadzie nie dopuszczaĹem do siebie myĹli, Ĺźe bÄdzie inaczej, przecieĹź miaĹ dopiero 52 lata. W tym czasie Ania, razem z przyjaciĂłĹmi, jechaĹa autem do wskazanego przez lekarza-ratownika szpitala. Gdy doszliĹmy do schroniska, okazaĹo siÄ jednak, Ĺźe ĹmigĹowiec nie odlatuje⌠To nie byĹ dobry znak, bo oznaczaĹo to, Ĺźe serce Marka znĂłw nie pracuje samodzielnie, ratownicy tymczasem nie mieli automatycznego sprzÄtu do masaĹźu serca, ktĂłry pozwalaĹby na podróş ĹmigĹowcem. WiÄkszoĹÄ grupy zeszĹa na dóŠdo naszego hotelu, a ci, ktĂłrzy pozostali, modlili siÄ, patrzÄ c z dala na trwajÄ cÄ dalej akcjÄ ratowniczÄ . DoĹÄ czali do nas nieznajomi turyĹci, podejmujÄ c wspĂłlnÄ modlitwÄ. Ania, nasza przyjaciĂłĹka lekarka, podeszĹa raz albo dwa do lekarza ratownika, aby zapytaÄ o stan Marka. Ostatni raz wrĂłciĹa do nas z informacjÄ , Ĺźe Marek wĹaĹnie odszedĹ do domu Pana⌠Gdy wrĂłciliĹmy do hotelu, wszyscy trwali w kaplicy na modlitwie róşaĹcowej. Po obiedzie, w gronie przyjacióŠz diakonii, prĂłbowaliĹmy osÄ dziÄ to wydarzenie. KsiÄ dz JĂłzef powiedziaĹ, Ĺźe prawdopodobnie nikt z nas w chwili Ĺmierci nie bÄdzie miaĹ tego szczÄĹcia, by nieustannie modliĹo siÄ za niego tylu kapĹanĂłw oraz innych osĂłb. Najmocniej wybrzmiaĹo narzucajÄ ce siÄ doĹwiadczenie zaleĹźnoĹci od Dobrej OpatrznoĹci, ktĂłre nagle staĹo siÄ naszym udziaĹem, w jednej chwili przemieniajÄ c sposĂłb patrzenia na siebie i innych. Na moment staliĹmy siÄ bardziej sobÄ . StajÄ c w prawdzie wobec samych siebie, odkryliĹmy w tym fakcie i w nas obecnoĹÄ Tego, ktĂłry nas czyni, ktĂłry staĹ siÄ dla nas âucieczkÄ i siĹÄ , najpewniejszÄ pomocÄ w trudnoĹciachâ. SpotkaliĹmy Go na tym szlaku, gdy przyszedĹ po Marka, nazywa siÄ⌠Jezus. Rodzina zaplanowaĹa uroczystoĹci pogrzebowe w Krakowie na sobotÄ wczesnym wieczorem. Wtedy wĹaĹnie koĹczyĹy siÄ nasze wakacje. Ania, wdowa po Marku, poprosiĹa ksiÄdza Jurka, abyĹmy my, ruch CL, poprowadzili modlitwÄ róşaĹcowÄ bezpoĹrednio przed mszÄ Ĺw. pogrzebowÄ w kaplicy cmentarnej. Po pogrzebie i pochĂłwku, juĹź nad grobem Ĺp. Marka, ksiÄ dz Jurek krĂłtko wyjaĹniĹ wszystkim, w jakich okolicznoĹciach odszedĹ Marek. Potem przy grobie, na poĹźegnanie z Markiem, zaintonowaliĹmy piosenkÄ Povera voce. Na koniec ksiÄ dz Jurek podszedĹ do Ani, aby zĹoĹźyÄ kondolencje w imieniu nas wszystkich, i wtedy wĹaĹnie usĹyszaĹ od uĹmiechajÄ cej siÄ przez Ĺzy Ani: âDziÄkujÄ za wszystko, co dla mnie zrobiliĹcie. To byĹy piÄkne wakacje!â. PatrzÄ na siebie i widzÄ swĂłj brak spĂłjnoĹci, ograniczenia i wstyd, bo nie przeczytaĹem nawet w caĹoĹci tekstu wakacyjnej SzkoĹy WspĂłlnoty⌠Ja niczego nie âzrobiĹemâ, my niczego nie âzrobiliĹmyâ dla Ani, ale wiem, Ĺźe mimo naszej maĹoĹci i nÄdzy w czasie tych wakacyjnych dni dziaĹaĹ przez nas On â Jezus Chrystus. MiĹosz, WrocĹaw * DziÄkujÄ przyjacioĹom, Ani Orkisz i ksiÄdzu Jurkowi Krawczykowi, za pomoc w opisaniu tego doĹwiadczenia.
BOĹťA WERYFIKACJA Nie wiem, jakie byĹy te wakacje dla osĂłb w nich uczestniczÄ cych. Wiem, Ĺźe dla mnie byĹy to najtrudniejsze, a zarazem najlepsze i najpiÄkniejsze wakacje. JadÄ c do Ustronia, miaĹam przygotowany plan: jak bÄdzie wyglÄ daÄ recepcja, jak bÄdÄ wyglÄ daÄ wycieczki, jaka bÄdzie pogoda, wĹÄ cznie z tym, Ĺźe wrĂłcÄ poruszona piÄknem, ktĂłre spotkam. Na szczÄĹcie miĹosierdzie BoĹźe jest nieskoĹczone. Nic z tego, co zaplanowaĹam, nie sprawdziĹo siÄ, oprĂłcz jednego â zostaĹam poruszona, wrÄcz uderzona niczym obuchem w gĹowÄ, ObecnoĹciÄ , ktĂłra wie, co dla mnie jest dobre. KsiÄ dz CarrĂłn w tekĹcie, ktĂłry czytaliĹmy podczas wakacji, mĂłwi: âDramat Ĺźycia polega na walce miÄdzy roszczeniowym uznaniem siebie jako kryterium dynamiki Ĺźycia a rozpoznaniem tej tajemniczej i penetrujÄ cej ObecnoĹciâ. Takie byĹy te wakacje â peĹne moich planĂłw, weryfikowanych przez BoĹźe znaki. Po kilku dniach wakacji doĹwiadczyĹam, iĹź to nie ja jestem panem rzeczywistoĹci. ZobaczyĹam, Ĺźe to rzeczywistoĹÄ âdyktuje warunkiâ. I jeszcze jeden fragment z tekstu: âNie chodzi o to, Ĺźe coĹ z Ĺźycia zostaje mu (czĹowiekowi) zaoszczÄdzone, nie chodzi o to, by nie widziaĹ jak wszystko drĹźy, ale jakÄ Ĺź wartoĹÄ nadaje Ĺźyciu ta ĹwiadomoĹÄ, Ĺźe moĹźna rzucaÄ wszystkiemu wyzwanie z takÄ pewnoĹciÄ : ÂŤBĂłg jest dla nas ucieczkÄ i siĹÄ âŚÂť (Ps 46)â. Na tych wakacjach nic nie zostaĹo nam zaoszczÄdzone. I nie chodzi o modyfikacjÄ planĂłw czy brak pogody (choÄ po trosze to rĂłwnieĹź). Podczas wycieczki w gĂłry, niedaleko szczytu RĂłwnicy, jeden z naszych przyjacióŠstraciĹ przytomnoĹÄ. Pomimo podjÄtej od razu akcji reanimacyjnej, pomimo szybkiego przyjazdu specjalistycznej karetki, pomimo przyjazdu lotniczego pogotowia ratunkowego â Marek zmarĹ. UczestniczÄ c w tym wydarzeniu, nie sposĂłb nie widzieÄ rÄki BoĹźej. Wszystkie znaki w tamtym dniu, podczas tych kilku godzin, pokazywaĹy, Ĺźe my nie jesteĹmy panami rzeczywistoĹci. Zaraz po podjÄtej akcji reanimacyjnej na miejsce dotarĹ ojciec Wojtek, ktĂłry udzieliĹ Markowi ostatniego rozgrzeszenia. Na polanie na RĂłwnicy pozostali przyjaciele, razem z przechodzÄ cymi turystami, odmawiali róşaniec w intencji Marka. Wszystko, co siÄ dziaĹo, jest po ludzku niezrozumiaĹe. Dane mi byĹo zobaczyÄ czuĹoĹÄ Boga w spojrzeniach ksiÄĹźy, a Jego siĹÄ w rÄkach przyjaciĂłĹ, ktĂłrzy reanimowali Marka. Po ludzku (patrzÄ c na wszelkie statystyki medyczne) Markowi nie powinno powrĂłciÄ tÄtno po tak dĹugim masaĹźu serca, a powrĂłciĹo na chwilÄ, a potem na trochÄ dĹuĹźszÄ chwilÄ. Wszystko, co po ludzku byĹo do zrobienia, zostaĹo zrobione. Marek zostaĹ wezwany do Pana niesiony modlitwÄ pĹynÄ cÄ z ust kaĹźdego, kto go znaĹ albo wiedziaĹ, w jakim jest stanie. Tak jak w Ewangelii ĹwiÄty Jan dokĹadnie pamiÄta, kiedy spotkaĹ Chrystusa, tak ja mogÄ powiedzieÄ, Ĺźe Chrystus, ktĂłry jest zawsze i wszÄdzie (tyle, Ĺźe nie zawsze jestem Ĺwiadoma Jego obecnoĹci), przyszedĹ do mnie i towarzyszyĹ mi miÄdzy 11.46 a 14.26 tamtego popoĹudnia 18 lipca, a potem takĹźe bÄdÄ c cieleĹnie obecnym w przyjacioĹach, ktĂłrzy ratowali Marka. PatrzÄ c na to wydarzenie, jestem spokojna o mĂłj los, bo nie jestem jego panem, a Ten, ktĂłry siÄ o mnie troszczy, nie doĹÄ, Ĺźe wie, ile mam wĹosĂłw na gĹowie, to jeszcze umarĹ i zmartwychwstaĹ dla mojego szczÄĹcia. To byĹy dobre wakacje. Co przyniesie Ĺźycie â nie wiem, ale wiem, Ĺźe nic nie zostanie mi oszczÄdzone, jednak w kaĹźdych okolicznoĹciach jest ObecnoĹÄ, czyli to wszystko, czego potrzeba. Ania, KrakĂłw âW WIÄZIENIU ZNALAZĹEM PRAWDÄ, KTĂRA MNIE OCALIĹAâ KsiÄ dz Beppe, kapelan w wiÄzieniu w Saluzzo, przysĹaĹ nam list jednego ze skazaĹcĂłw. Prawda mnie ocaliĹa. CzÄsto, kiedy muszÄ coĹ napisaÄ, trudno mi zaczÄ Ä. PostanowiĹem wiÄc zaczÄ Ä od koĹca. Prawda mnie ocaliĹa, wĹaĹnie tak! Mam 37 lat i od ponad 10 lat przebywam w wiÄzieniu. Moja matka Silvana byĹa dyrektorkÄ gimnazjum. MĂłj ojciec Giancarlo â chirurgiem. Do 17 roku Ĺźycia wydawaĹo siÄ, Ĺźe jesteĹmy idealnÄ rodzinÄ . WydawaĹo siÄ⌠Zbyt wiele spraw nie ukĹadaĹo siÄ miÄdzy moimi rodzicami, zbyt duĹźy zamÄt. W tej pozornej normalnoĹci wyrosĹem z poczuciem obowiÄ zku, ale takĹźe koniecznoĹci, bycia doskonaĹym synem, dorĂłwnujÄ cym moim rodzicom, zasĹugujÄ cym na ich miĹoĹÄ. PodÄ ĹźaĹem zawsze za ich uczuciem oraz za swoim ideaĹem syna, starajÄ c siÄ o to, by odpowiadaĹ on ich ideaĹowi. Przez jakiĹ czas byĹo to Ĺatwe: dobre oceny w szkole, osiÄ gniÄcia sportowe. Potem moi rodzice postanawiajÄ siÄ rozstaÄ i ĹźyÄ w separacji. Opowiadam siÄ caĹkowicie po stronie mojej matki. Poczucie obowiÄ zku bycia doskonaĹym staje siÄ moralnym imperatywem, z kaĹźdym dniem coraz silniejszym, bardziej dramatycznym. Ze strachu przed przegranÄ przestajÄ pĹywaÄ, nie przykĹadam siÄ juĹź tak do nauki, kĹamstwo staje siÄ towarzyszem Ĺźycia. OpowiadaĹem mnĂłstwo kĹamstw, przede wszystkim sobie samemu, a potem Ĺwiatu. Systematycznie niszczyĹem swoje istnienie, swoje pragnienia, swoje marzenia, zabiegajÄ c o miĹoĹÄ bliskich mi osĂłb. NaduĹźywanie narkotykĂłw nie byĹo winÄ tak zwanego zĹego towarzystwa. Sam byĹem dla siebie najgorszym towarzystwem. Wszystko trwaĹo do 22 paĹşdziernika 1999 roku, kiedy to wszystkie kĹamstwa wybuchĹy mi w rÄkach i w przypĹywie zĹoĹci oraz przemocy zabiĹem mojÄ matkÄ. W czasie procesu w sÄ dzie pierwszej instancji zostaĹem uniewinniony ze wzglÄdu na orzeczonÄ niepoczytalnoĹÄ. ByĹ to wyrok, z ktĂłrym ja sam siÄ nie zgadzaĹem. Dzisiaj, z perspektywy prawie 13 lat, wiem, Ĺźe dokonaĹem wyboru, dla ktĂłrego nie ma usprawiedliwienia i ktĂłrego zresztÄ nie poszukujÄ. W procesie apelacyjnym zostaĹem skazany, w ten sposĂłb trafiĹem do wiÄzienia. W tamtym czasie wciÄ Ĺź miaĹem problemy z kĹamstwami, kokainÄ , zdradÄ . JedynÄ prawie pozytywnÄ nutÄ byĹ mĂłj ojciec. ZbliĹźyliĹmy siÄ do siebie. KaĹźdy ze swoimi wyrzutami sumienia. Nikt z nas nie potrafiĹ jednak stawiÄ im czoĹa i powiedzieÄ drugiemu: âKocham ciÄâ. WiÄzienie jednak przydaĹo mi siÄ na coĹ, daĹo mi okazjÄ do zmiany. MiaĹem szczÄĹcie spotkaÄ opiekunĂłw, ktĂłrzy pomogli mi siÄ zastanowiÄ nad mojÄ przeszĹoĹciÄ , nad popeĹnionymi bĹÄdami. Droga byĹa bardzo dĹuga. Spotkanie z ksiÄdzem Beppe oraz kapĹanami ze WspĂłlnoty âCenacoloâ byĹo drugim waĹźnym etapem mojego Ĺźycia: odetchnÄ Ĺem innym powietrzem oraz â coĹ, co nigdy mi siÄ nie przytrafiĹo â znalazĹem osoby, ktĂłrym mogĹem opowiedzieÄ o swoich przejĹciach, nie czujÄ c siÄ osÄ dzony, potÄpiony i odepchniÄty. Co wiÄcej, jeĹli to jest w ogĂłle moĹźliwe, poczuĹem siÄ jeszcze bardziej kochany. NastÄpnym krokiem byĹa konfrontacja z ojcem i RobertÄ , jego towarzyszkÄ . Ku mojemu zdumieniu, rĂłwnieĹź w tym przypadku poczuĹem siÄ zaakceptowany i kochany. Prawda dokonywaĹa we mnie zbawienia, od owego zdania: âStefano, Pan ci przebaczyĹâ, usĹyszanego na zakoĹczenie spowiedzi, po objÄcie mojego ojca. W moim Ĺźyciu wciÄ Ĺź jeszcze panuje zamÄt. W ubiegĹym roku mĂłj ojciec zmarĹ na zawaĹ serca. Moja wiara to nieustanne wzloty i upadki. Nie wiem, co bÄdzie z mojÄ przyszĹoĹciÄ , bardzo trudno mi jÄ planowaÄ tutaj. 11 maja dostaĹem w nagrodÄ pierwszÄ przepustkÄ: 12 godzin poza wiÄzieniem w towarzystwie mojego opiekuna. Jednym sĹowem, moje Ĺźycie na nowo siÄ rozwija, czujÄ, Ĺźe jestem gotowy, by stawiÄ mu czoĹa. Dobrze zdajÄ sobie sprawÄ z mojej przeszĹoĹci, ponoszÄ za niÄ odpowiedzialnoĹÄ dzieĹ po dniu, jestem jednak dumny z mojej teraĹşniejszoĹci, z osoby, jakÄ dzisiaj jestem. Jestem dumny z przyjÄcia tej Prawdy, ktĂłra mnie ocaliĹa. Prawdy, ktĂłrej nie chcÄ juĹź zagubiÄ, podÄ ĹźajÄ c swojÄ drogÄ . Stefano, zakĹad karny w Saluzzo (Cuneo) |