Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2012 (styczeń / luty)

Życie CL

Bractwo CL. Poprzez szczegół

W podkrakowskim Libertowie 20 listopada 2011 roku odbyło się spotkanie osób należących do Bractwa Comunione e Liberazione oraz zainteresowanych nim. W spotkaniu wziął udział ksiądz ANDREA D’AURIA, wizytator ruchu Comunione e Liberazione w Polsce. Poniżej publikujemy fragmenty rozmowy, która się wówczas odbyła.


Ks. Andrea: Tajemnica utożsamiła się z pewnym miejscem, konkretnym punktem w historii. Z miejscem i z czasem – Nazaret, 2000 lat temu. Bóg stał się człowiekiem, więc ludzie jemu współcześni, aby spotkać Boga, musieli iść za tym Człowiekiem. Powiedzenie, że Tajemnica stała się Człowiekiem, oznacza, że utożsamiła się z pewnym szczegółem historycznym, który jest bardzo delikatny. Czymże jest człowiek? Jak mówią słowa psalmu: „Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz?”. Człowiek dziś jest, a jutro już go nie ma. A jednak aby spotkać Boga, należy iść za tym Człowiekiem.

Zwróćcie uwagę, że całą pedagogikę księdza Giussaniego przepełnia nauka o tym, że Tajemnica utożsamiła się ze szczegółem delikatnym, konkretnym, określonym. I nie dotyczy to tylko czasu sprzed 2000 lat, lecz również dzisiaj. My także, aby iść za Tajemnicą, musimy iść za konkretnym i określonym szczegółem. Nie możemy podążać za Tajemnicą abstrakcyjną. Podążamy za Tajemnicą w szczególe, jakim jest ruch Comunione e Liberazione, który też ma pewną historię, historię ograniczoną. Nie mamy 2000 lat, lecz 60. Ale dla nas, którzy go spotkaliśmy, jeśli chcemy iść za Tajemnicą, musimy podążać za tą historią.

Taka sama sytuacja ma miejsce wtedy, kiedy ktoś się żeni. Nie poślubia wówczas jakiejś kobiety, ale konkretną, określoną kobietę. Zwróćcie uwagę, że właśnie w takiej dynamice żyje grupa Bractwa. Bóg chce się do nas przybliżyć poprzez ten szczegół – delikatny i ograniczony – którym są nasze twarze. Pozwolę sobie powiedzieć, że grupa Bractwa jest jakby krańcowym punktem, konsekwencją Wcielenia. Tak jak 2000 lat temu, aby poznać Tajemnicę, należało iść za tamtym Człowiekiem, tak dla nas teraz, w trzecim tysiącleciu, aby iść za tym Człowiekiem, musimy podążać właśnie za tymi mężczyznami i kobietami. Jeśli tego nie zaakceptujemy, oznacza to, że Wcielenie jest dla nas flatus vocis, pojęciem abstrakcyjnym.

Pan jest bardzo delikatny i dyskretny. W jaki sposób Pan wzbudza w nas tę bliskość, tak że możemy powiedzieć: ja idę za tą osobą, za tymi osobami, bo odnajduję w nich znak Tajemnicy? Na czym to polega? Pan Bóg początkowo posługuje się przede wszystkim dynamiką upodobania, preferencji. A więc należy iść za osobami, które najbardziej pomagają ci żyć wiarą, za tym, kto najbardziej cię przywołuje do tej Obecności. Idź za tym szczegółem historycznym, który jest dla ciebie najbardziej wymowny, najbardziej wyraźny i przekonywający. Idź za tymi twarzami, które – gdy na nie patrzysz – przypominają ci Jezusa. Jeśli będziesz przeżywać naprawdę to doświadczenie, z czasem nauczysz się rozpoznawać Jezusa również w innych twarzach. Twierdzimy przecież, że Jezus jest w każdym człowieku, czyż nie? (…)

Życzę wam, aby kiedy będziecie wypowiadać słowo „Jezus”, przychodziły wam na myśl pewne konkretne twarze, konkretna historia. Oczywiście bez wykluczania innych, bo prawdziwa preferencja nigdy nie wyklucza innych. (…)

Należy jednak dodać, że Pan nie posługuje się osobami doskonałymi – również z tego powodu, że takich osób jest zdecydowanie za mało... – jak mówi święty Paweł: „Mało jest wśród was osób szlachetnych”. Wszyscy jesteśmy trochę kulawi, trochę chorzy, ale Pan posługuje się właśnie tym towarzystwem, by nas podtrzymywać. Pan posługuje się grzesznikami, aby budować Kościół, bo gdybyśmy czekali z budową Kościoła do momentu, kiedy osiągniemy raj, to byłoby już za późno. Naszą przyjaźń należy budować już teraz, a nie po osiągnięciu doskonałości. Należy jednak zauważyć, że Pan, przynajmniej na początku, nie posługuje się wszystkimi w ten sam sposób. Ja mogę być poruszony przez jedną grupę Bractwa, a przez inną nie. Mogę być poruszony pewną osobą, a inną nie. Według mnie zatem każdy powinien iść za tym środowiskiem, które najbardziej mu pomaga. Nie za środowiskiem najbardziej doskonałym i najlepszym, ale za miejscem, które nas najbardziej przywołuje.

 

 

Anna z Krakowa: Mam wielkie pragnienie, aby Szkoła Wspólnoty [cotygodniowe spotkania formacyjne członków Ruchu – przyp. red.] stała się bardziej fascynująca. Jest bowiem bardzo ważna dla mojego życia, choć czasem wydaje się trudna, a nawet nudna. Nie wiem, od czego to zależy. Co zatem robić?

 

 

Ks. Andrea: Odpowiedź jest bardzo prosta: przede wszystkim na Szkole Wspólnoty trzeba pracować, czyli czytać, co więcej: studiować proponowane teksty księdza Giussaniego – tak jakbyśmy się przygotowywali do egzaminu na studiach. Dzięki temu z czasem będziemy w stanie przyswoić sobie pojęcia, którymi się posługuje, a one zaczną pomału budować naszą mentalność. Zaczną formować naszą afektywność i inteligencję. Jeżeli będę dobrze studiował to, co mówi ksiądz Giussani, to później porównywanie z rzeczywistością stanie się dla mnie dużo łatwiejsze, zarówno kiedy wydarzy się fakt piękny, jak i brzydki – jakiś problem czy trudność. Jeśli nie mamy wyrytego w pamięci nauczania księdza Giussaniego, wówczas fakty osądzamy na podstawie dominującej mentalności, czyli tak jak przekazuje je telewizja. To dotyczy również nas.

Ksiądz Giussani powiedział kiedyś do młodzieży: „Ja jestem bardziej pewny od was, bo powtarzam te zdania od 60 lat”. A my tekst Szkoły Wspólnoty czytamy często tak, jakbyśmy czytali nagłówki w gazecie. Sprawdzamy, o czym mówi następny rozdział tekstu i stwierdzamy, że przecież dobrze to już wiemy. W ten sposób jednak porównywanie nie jest możliwe. Najpierw konieczne jest zrozumienie tekstu. Dopiero wtedy możliwe jest porównywanie się z tym, co napisał ksiądz Giussani.

 

 

Zofia z Krakowa: Bardzo ważnym punktem dla naszego życia była śmierć Luigiego. Jego odejście wielu z nas bardzo poruszyło, mnie także. Znaliśmy go od bardzo dawna, był częścią naszego życia. I gdy umarł, jakby zachwiała się moja pewność. W pewnym sensie niebo się przybliżyło, ponieważ to, co się wydarzyło, ukazało, że ten krok czeka również nas. Ale jednocześnie straciłam poczucie pewności, stałości rzeczy. Straciłam też entuzjazm, bo zaczęłam się zastanawiać, na ile warto angażować się w rzeczy ziemskie, które są tak kruche, tak mało ważne. I straciłam także spokój, gdy myślę o przyszłości moich dzieci, bo zdałam sobie sprawę, że nasze życie jest bardzo kruche i w każdym momencie możemy zostać przywołani, może coś się wydarzyć i możemy stracić nasze dzieci, naszych bliskich. Żyję odtąd jakby w lęku i oczekiwaniu, że wydarzy się coś traumatycznego, że stracę dzieci, męża, dopadnie nas choroba, że stanie się coś, co sprawi mi ból – tak jak to miało miejsce z Luigim. Jest to bardzo zły stan. Co z tym zrobić?

 

 

Ks. Andrea: Ból, cierpienie i śmierć mogą być dla nas przywołaniem, wielką okazją do pamięci. Okazją do poznania Tajemnicy. Ale jaki problem dotyczy nas wszystkich? Otóż w obliczu śmierci jesteśmy skłonni przyjąć postawę nihilistyczną i możemy pomyśleć na przykład: jeśli człowiek, który ma 50 lat, może umrzeć w przeciągu kilku miesięcy, w takim razie po co ja żyję? Dlaczego mam się trudzić, pracować, spełniać swoje obowiązki, wychowywać dzieci, wspierać męża? I od razu pojawia się strach, bo, powiedzmy sobie szczerze, prędzej czy później wszyscy umrzemy – jeden wcześniej, drugi później. Tymczasem orędzie chrześcijańskie mówi coś zupełnie innego. Właśnie dlatego, że istnieje śmierć, nasze życie ma sens, ma cel, ma kierunek. Właśnie dlatego, że pewnego dnia Ktoś poprosi nas o zdanie relacji z naszego życia, z każdego, wypowiedzianego nawet żartem, słowa. Całe wychowanie, które Kościół chce nam przekazać podczas Adwentu, jest właśnie takie: bądźcie uważni, czuwajcie, nie obijajcie się, bo w momencie, w którym najmniej się spodziewacie, Pan powróci. Wydaje mi się, że z takim nastawieniem życie staje się bardziej interesujące, bo nie ma w nim miejsca na desperację i obijanie się. Pan rozliczy nas z życia w momencie, w którym najmniej się tego spodziewamy, czyli w sposób, którego się nie spodziewamy, ponieważ „czas” i „sposób” są pojęciami używanymi w teologii wymienne.

I tym lepiej, że tak właśnie jest, bo jeśli nie mielibyśmy rozliczyć się z naszego postępowania, gdybyśmy nie musieli odpowiedzieć za nasze czyny, to czym różnilibyśmy się od zwierząt? Bóg natomiast pewnego dnia spyta: co zrobiłaś z relacją z twoim mężem,z dziećmi? jak było w grupie Bractwa? I całe szczęście, że to zrobi, bo dzięki temu możesz wszystko traktować poważnie. Musimy więc wykonać przeskok od nihilizmu do odpowiedzialności, w terminologii teologicznej – od słabej myśli do nadziei. Zapytajmy się szczerze: czy po śmierci Luigiego i Krzysztofa chce nam się traktować życie bardziej poważnie czy też nie?

 

 

Anna: Coraz większą pewność zyskuje życie, które jest. Ale aby ten przeskok dokonał się dla mnie, muszę patrzeć i przeżywać to, co jest. Teraz, kiedy patrzę na przykład na Anię i Piotra, wiem, że Bóg troszczy się o wszystko i nie boję się, że mogę sama osierocić swoje dzieci. Rok temu, gdy byłam poddana zabiegowi, dzięki doświadczeniu związanemu ze śmiercią Luigiego ani przez chwilę się nie bałam. (…)

Wielką prowokacją od czasu Inauguracji Roku Pracy jest dla mnie pytanie postawione przez Davide Prosperiego: czy doświadczenie chrześcijańskie wystarcza do objęcia całej rzeczywistości, do objęcia wszystkiego? I oczywista stała się też dla mnie pozytywna odpowiedź na nie – tak, wystarcza do objęcia wszystkiego, nawet najbardziej dramatycznych sytuacji w życiu.

 

 

Ks. Andrea: Zauważcie, że możemy zaprosić kogoś do naszego towarzystwa tylko wtedy, gdy jesteśmy prawdziwie pewni, że to, co spotkaliśmy, odpowiada również problemom tego człowieka. Dlaczego w obliczu osoby, która doświadczyła wielkiej krzywdy, czujemy się trochę nieswojo, wahamy się? Ponieważ nie jesteśmy do końca pewni, że doświadczenie chrześcijańskie jej odpowiada. Źródłem braków w naszej misyjności jest zawsze słaba wiara. Bo jeżeli jesteś absolutnie pewna, że Chrystus odpowiada na krzyż tej osoby, to od razu ją zaprosisz i zaoferujesz swoją przyjaźń. Wręcz zmusiłabyś ją do przyjścia. „Idźcie na ulice i zaproście wszystkich: trędowatych, ślepych i chromych” – mówił Pan Jezus, a więc wszystkich.

 

 

Ewelina z Warszawy: Mam pewien problem, ale jednocześnie wydaje mi się, że znam odpowiedź na swoje pytanie. Chciałabym, aby mój chłopak również spotkał Chrystusa. Wydaje mi się jednak, że jeśli ja nie zachęcę go do tego swoim życiem, to on się Nim nie zachwyci. Jeżeli to, co ja przeżywam, nie jest we mnie prawdziwe, przekonujące, to jego to nie pociągnie. Jest to więc zadanie bardziej dla mnie, prawda?

 

 

Ks. Andrea: Nie do końca. Ponieważ w sytuacji tej zawiera się również element wolności twojego chłopaka. Mogłabyś być bowiem nawet doskonałą chrześcijanką, a on i tak może odrzucić wiarę i Ruch. Niektórzy odchodzili, stając wobec samego Jezusa Chrystusa. A przecież Jezus Chrystus żył chyba chrześcijaństwem, czyż nie? Pewnie lepiej od nas (śmiech). A mimo wszystko ludzie odchodzili. Dlaczego? Bo byli wolni. I to jest bardzo ważne. Ponieważ po jakimś czasie, jeśli twój chłopak nie wstąpi do Ruchu, możesz zacząć się obwiniać, myśląc, że to ty jesteś temu winna, a to odbierze ci radość i sprawi, że staniesz się smutna, zgorzkniała. Przeżywaj więc swoją wiarę z radością i spokojem, a twój chłopak, jeśli będzie chciał to zrozumieć, zrozumie. No i oczywiście módl się też za niego. A od czasu do czasu zaproś go tutaj.

 

 

Celina z Krakowa: Chciałabym nawiązać do tego pytania, ponieważ podobnie przedstawia się kwestia dzieci. Niektóre z dzieci naszych znajomych nie chodzą do kościoła i uważają się za ludzi niewierzących. Jest to bardzo bolesne dla ich rodziców i bliskich, którzy zadają sobie pytanie, co złego zrobili, że tak się stało. Ale myślę, że wchodzi tu w grę właśnie kwestia wolności każdego człowieka, który w pewnym momencie sam musi wybrać.

 

 

Ks. Andrea: Zgadzam się. Wobec dzieci rodzice muszą zdać sobie sprawę ze swojej odpowiedzialności, ale nie powinni się obwiniać za ich wybory. W przeciwnym wypadku pozostaną smutni i ich dzieci jeszcze bardziej się od nich oddalą.

Pozwolę sobie powiedzieć jeszcze jedną rzecz, być może szczególnie ważną tu w Polsce. Myślę, że powinniście uważać na to, by nie wychować swoich dzieci w sposób moralistyczny. Niektórzy zaczynają od razu od tego, co należy robić, a czego robić nie wolno, co jest zabronione, a co dozwolone, co jest słuszne, a co grzeszne. Chrześcijaństwo podane w taki sposób nie jest Dobrą Nowiną, wręcz odwrotnie – ktoś ma wielkiego pecha, jeśli spotyka coś takiego. Dlaczego młody człowiek miałby iść za Kościołem, jeśli słyszy na okrągło: „Nie możesz robić tego ani tamtego, a musisz robić to, to i to”? Powie po jakimś czasie: „Dość! Nie wytrzymam tego więcej!”.

Papież Benedykt XVI w jednej ze swoich książek napisał piękne zdanie: „Jezus nie przyszedł po to, by nauczyć nas jakiegoś prawa, ale żeby nauczyć nas mówić «tak»”. „Tak” życiu, „tak” pięknu, „tak” rzeczywistości. (…)

Młody człowiek nie może być posłuszny prawu tylko dlatego, że mówi mu się, że tak kazał Jezus. Musimy poprowadzić młodą osobę tak, aby odkryła opłacalność bycia posłuszną pewnym prawom. Oznacza to, że musimy wyjść od doświadczenia podstawowego, czyli pokazać wartość od wewnątrz doświadczenia. Bycie posłusznym Jezusowi jest świetną rzeczą, ale młody człowiek musi też zrozumieć, że wartość na przykład nieupijania się polega między innymi na tym, że alkohol nie czyni człowieka szczęśliwszym. Jeżeli młody człowiek nie doświadczy takiego poziomu wolności, to nieprzyjaciele Kościoła będą mieli rację, mówiąc, że Kościół dławi naszą wolność. Tymczasem Kościół jest przede wszystkim doświadczeniem wyzwolenia i spełnienia. Ale trzeba pokazać rację tego. A my robimy często rzeczy bez zrozumienia ich prawdziwej wartości i to jest właśnie moralizm – wszystkie zakazy i nakazy. Nie wystarczy powiedzieć dziecku, że Jezus chce, by nie piło alkoholu do osiemnastego roku życia i nie miało kontaktów seksualnych przed ślubem. Trzeba wytłumaczyć, dlaczego warto, by tak zrobiło, jaka jest na przykład wartość wychowania uczuciowego. Być może rozmawiając z nim również o swoim doświadczeniu. Nie robimy tego, ponieważ tak nam jest wygodniej. Łatwiej jest bowiem powiedzieć: „Nie pij, bo Jezus tego nie chce”. 30 sekund i po problemie. Trudniej jest natomiast wytłumaczyć dzieciom, dlaczego nieupijanie się jest rozumne. (…)Jeśli to nie będzie jasne, nie będziemy również w stanie prowadzić walki na scenie politycznej. Bo nie będziemy w stanie powiedzieć, na czym polega rozumność walki z aborcją. Albo jakie spustoszenie sieją rozwody. Często my, chrześcijanie, nie potrafimy o tym mówić.

 

 

Zofia: Staram się tłumaczyć swoim dzieciom powody moich wskazań i podawać im racje. Ale pomimo tego one czasem ich nie przyjmują i to nie dlatego, że nie są rozumne, ale dlatego, że chcą się buntować.

 

 

Ks. Andrea: Oczywiście, ponieważ pozostaje kwestia wolności waszych dzieci. Wasze racje mogą być jasne, przekonujące, a one i tak zachowają się po swojemu. Musimy wtedy pozostawić je wolnymi również w popełnianiu błędu.

Jest jednak jeszcze jeden ważny aspekt – wpływ dominującej mentalności, który niestety bagatelizujemy. Dlatego należy preferować szkoły,które wychowują w sposób spójny z tym, co my przekazujemy naszym dzieciom. Z tego samego powodu dzieci powinny oglądać telewizję wtedy, kiedy my ją oglądamy.

 

 

Celina: Czasem jednak niestety nawet szkoły katolickie postępują w sposób sprzeczny z przekazywanymi naukami.

 

 

Ks. Andrea: Za kilka lat, gdy będzie was więcej, powinniście otworzyć szkołę. We Włoszech szkoły założone przez Ruch powstały właśnie w ten sposób. Zebrali się rodzice, niektórzy z nich byli nauczycielami i zaczynali.

 

 

Celina: Dziś większość narzeczonych mieszka ze sobą przed ślubem. Oni tak naprawdę do kościoła już raczej nie chodzą. Jeśli się pojawią, to po to, żeby zawrzeć sakrament małżeństwa.

 

 

Ks. Andrea: Jeśli ktoś naprawdę kocha drugą osobę, może poczekać, a jeśli ktoś chce mieć wszystko od razu, to nie jest to prawdziwa miłość. Jest jeden piękny fragment w Biblii w Księdze Rodzaju, który opowiada o Jakubie czekającym na ślub. Ma on ożenić się z piękną Rebeką. W tamtych czasach trzeba było wykupić żonę, więc pracował on siedem lat za darmo dla przyszłego teścia, aby ją poślubić. Po siedmiu latach złodzieje ukradli wszystko to, co udało mu się zgromadzić. Musiał więc pracować przez kolejnych siedem lat. I Biblia komentuje to, mówiąc, że te czternaście lat wydały się Jakubowi niczym, bo Rebeka była bardzo piękna.

Jeśli kochasz prawdziwie, zgadzasz się na to, żeby czekać. A jeżeli ktoś nie jest w stanie wychować własnej afektywności w relacji z narzeczoną, nie będzie później wierny swojej żonie. Za te rzeczy płaci się po ślubie, o czym też trzeba mówić. Współżycie przedmałżeńskie jest skutecznym przygotowaniem do rozpadu małżeństwa.

 

 

Zofia: Chciałabym dodać jeszcze jedną rzecz. Możemy podawać naszym dzieciom nawet najlepsze racje, ale moim największym pragnieniem jest, żeby moje dzieci kochały Chrystusa i żeby to, co robią, robiły właśnie dla Chrystusa, nie ze względu na jakieś prawa czy zasady.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją