Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2012 (styczeń / luty)

Fakty odpowiadają

Václav Havel i Christopher Hitchens. Wolny król oraz książę pozytywizmu

Havel i Hitchens. Śmierć (i życie) dwóch bohaterów naszych czasów, którzy do nas przemawiają.

John Waters


W połowie grudnia zmarły dwie osoby, których życie oraz wkład w naszą historię można w sposób interesujący porównać. Pierwsza to Václav Havel, dramaturg i filozof, były czechosłowacki, a potem czeski dysydent. Druga to Christopher Hitchens, dziennikarz i pisarz, dosyć znany ze swojego ciętego sarkazmu oraz skrajnie antyklerykalnego stanowiska, a przede wszystkim jako autor książki Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa, która ukazała się w 2007 roku [wyd. pol. 2008].

 

Poznałem ich osobiście w mojej Irlandii – Havla w 1996 roku, gdy przybył z oficjalną wizytą jako prezydent Czech, a Hitchensa w roku 2007, gdy wraz z nim brałem udział w prezentacji jego książki podczas Festiwalu Pisarzy w Dublinie.

 

Dla mnie Havel był największą postacią naszych czasów w Europie: myśliciel i człowiek czynu, łączył te dwie funkcje w sposób czyniący go postacią niepowtarzalną w historii literatury, albo lepiej – w historii w ogóle. Był skrajnie oryginalnym przypadkiem w życiu publicznym naszego współczesnego świata, dysydent i filozof wezwany do objęcia władzy, zajadły i nieustraszony przeciwnik komunizmu. Mówił: „Moje serce znajduje się po lewej stronie”, jednak poświęcił swoje życie walce z socjalistyczną ideologią i z jeszcze większą determinacją – rozbudzaniu świadomości co do absurdalności każdej utopii. W swoich cieszących się wielką popularnością esejach – jak Siła bezsilnych oraz Polityka i sumienie, napisanych dobre parę lat przed aksamitną rewolucją, która miała miejsce w Pradze w 1989 roku – Havel wyróżniał w nowoczesnym społeczeństwie potrzebę tego, co definiował jako „politykę po polityce”, gdzie polityka nie jest postrzegana jako technologia władzy, ale jako środek umożliwiający ludziom życie przepełnione sensem. To, według niego, wymaga „egzystencjalnej rewolucji”, która zaangażowałaby człowieka w pełni jego istnienia. I ta rewolucja była dla niego równie nagląca w wolnych zachodnich demokracjach, co w bloku komunistycznym, który, jak sam napisał, nie był przeciwieństwem zachodniej cywilizacji, ale „jej obrazem odbitym w krzywym zwierciadle”, zniekształceniem pozwalającym wyraźniej dostrzec analogiczne, antyludzkie warunki. W pierwszej kolejności jednak Havel usiłował ukazywać całościową kondycję człowieka: nie tylko jako obywatela–konsumenta–pracownika, ale jako istoty ożywianej pytaniami i pragnieniami, z nadzieją kierującej spojrzenie ku horyzontowi.

 

Niemiecki pisarz Heinrich Böll zauważył, że Havel unikał słowa „Bóg”, wysuwając jednocześnie przypuszczenie, że wynikało to ze swojego rodzaju „okazywanej Bogu grzeczności”, którego imię, według Havla, zbyt długo było „deptane przez polityków”. Jednak, jak dodaje błyskotliwie Böll, wyraźnie widoczny w pismach Havla był Chrystus.

 

Christopher Hitchens był kimś zupełnie innym, w pewnym sensie nie mniej błyskotliwy i równie znany – ale całkowicie odmienny.

 

Dwa wieczory przed naszą debatą w 2007 roku wzięliśmy udział w kolacji, na którą zaprosili nas organizatorzy spotkania. Spodziewałem się wielu gości, w rzeczywistości jednak przybyli nieliczni, tak że zostałem posadzony naprzeciwko samego Hitchensa. Przez cały wieczór unikał patrzenia na mnie i zwracania się do mnie, być może ze strachu przed rozluźnieniem owego „bitewnego napięcia”, które często dominuje w tego rodzaju spotkaniach. Nie mogę powiedzieć, żeby bardzo mi się podobał, choć zafascynował mnie jego praktycznie nieprzerwany monolog oraz zaskoczyła zdolność bezbłędnego recytowania z pamięci różnych wierszy wielkiego irlandzkiego poety Williama Butlera Yeatsa.

 

W niedzielę następnego dnia, podczas debaty zajmowaliśmy niemal przeciwne stanowiska. Hitchens przez większość czasu występował ostro przeciwko zorganizowanym religiom, podczas gdy ja usiłowałem włączyć się w dyskusję, mówiąc o zasadniczych impulsach oraz pragnieniach popychających ludzką istotę do przeczucia, że to, co widzimy na własne oczy, nie jest końcem wszystkiego. W pewnym momencie powiedział mi: „Nie wiem, do jakiej religii przynależysz, ale ja jej w każdym razie nie znam”. Odpowiedziałem, że to doprawdy grzech spędzać tak wiele czasu w zamknięciu w swoim gabinecie, pisząc o fundamentalistach i fanatykach, a potem wychodzić stamtąd i nie znajdować po nich śladu...

 

W ubiegłym tygodniu czytałem streszczenie naszego spotkania, napisane przez prowadzącego dyskusję, który przyznawał, że moje argumenty były „emocjonalne”, podczas gdy Hitchensa – „logiczne”. Być może takie wrażenie można było odnieść, tylko wtedy jednak, gdy weźmie się pod uwagę, jak pojmuje się te dwa terminy w naszej kulturze. „Emocja” jest częścią tego, co ja nazywam rozumem, tymczasem dla Hitchensa pojęcie rozumu obejmowało tylko trójwymiarową logikę, z wykluczeniem najgłębszych niepokojów oraz idei skłaniających ludzi do wykraczania poza ten świat bardziej, niż pozwala na to pozytywistyczna kultura.

 

Christopher Hitchens wyodrębnił potrzebę rozpowszechniania we współczesnym społeczeństwie jego pozytywistycznych konkluzji. Dobrze mu szło wyśmiewanie skutków wcześniejszego redukowania wiary, które tak naprawdę w wielu okolicznościach były zgubne, jak twierdził. Hitchens był księciem pozytywizmu, jednym z tych, którzy celują w myśleniu wywyższającym to, co da się pokazać, nad to, czego się pragnie, to, co poznawalne, nad to, co intuicyjne oraz podstępny fortel „logiki” nad naturę ludzkiego pragnienia.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją