Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2012 (styczeń / luty)

Listy

Ktoś, kto bierze cię za rękę, gdy się boisz i inne...


Po wieczorze kłótni, krzyków, złośliwości uciekam do mojej przyjaciółki, by nie patrzeć na to, co dzieje się w moim domu. Godzinę później zdziwione, że moi rodzice sami nie dają znaku życia ani nie odbierają telefonów, wracamy do mnie, by sprawdzić, co się dzieje. Skręciwszy za róg, wchodzimy na główną ulicę prowadzącą do mojego domu. Patrzę w oczy mojej przyjaciółce – na naszych twarzach maluje się lekkie zaniepokojenie. Ulica jest oświetlona bardziej niż zwykle, ludzie wyszli z domów i wymieniają szeptem słowa z sąsiadami, na nasz widok milkną jednak. Nie wiemy, co się dzieje, nasze serca biją bardzo szybko. Po wejściu w małą uliczkę przeznaczoną tylko dla pieszych, prowadzącą do ogrodów otaczających mój dom, widzimy cały zaułek oświetlony migającym niebieskim światłem – to karetka pogotowia. Wokół domu stoją samochody, ludzie, policjanci, milczący dziennikarze, którzy pozwalają płynąć łzom cierpienia i niedowierzania. Nikt nie chce nam powiedzieć, co się stało. Wokół mnie są tylko ludzie, którzy chcą mnie przytulić. Boję się o moją mamę, że może coś jej się stało. Nie udaje mi się niczego dowiedzieć… Dopiero później zrozumiałam, co się stało – moi rodzice nie żyją. Zmarli tragicznie, w sposób, którego nikt nigdy nie mógł przewidzieć – mój ojciec w porywie gniewu zasztyletował moją mamę, a potem uświadomiwszy sobie, co zrobił, postanowił do niej dołączyć. W tamtych godzinach nie byłam w stanie ani niczego powiedzieć, ani zrobić. Myślę, że nigdy nie czułam się tak załamana, myślę, że nigdy nie bałam się tak bardzo nieznanego, jak w tamtej chwili. Tamta dziewczyna w ogrodzie, niezdolna, by się poruszyć, wytrzymać kierowane na nią spojrzenia osób stojących wokół, zaczęła jednak czuć w swoim pobliżu Kogoś. Kogoś, kto podtrzymywał ją przez cały czas. Kto w tamtej chwili wziął ją za rękę i nie pozwolił jej już odejść. Teraz mam całkowite wsparcie. Czuję się przepełniona siłą oraz radością, których dotamtego dnia nie odczuwałam nigdy. Wiem, że nigdy już nie będę mogła zobaczyć oczu mojej mamy, wiem, że nie poczuję już na policzku łaskotania wąsów mojego taty, wiem jednak, że to, co przeżyłam, nie stało się na próżno, wiem, że droga, jaką wskazali mi moi rodzice, jest dla mnie właściwa. To droga, na której nawet bez ich wsparcia On jest w stanie mi pomóc czuć się żywą w każdym momencie. Nie brakuje chwil rozpaczy, nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni szczęśliwa, wciąż czuję się po części pusta, jest jednak pewność, wiem, że nie jestem sama. Jak przypomniał mi jeden z moich przyjaciół, posiadanie trwałej pewności, w której można mieć oparcie, gdy nadchodzą trudności, jest jedynym sposobem na to, by trzymać głowę podniesioną wysoko. Problemy wciąż będą się pojawiać, ale jeśli moja pewność jest trwała, jest niezniszczalna. Trzeba się jednak o nią zatroszczyć, zanim zwiędnie. I po to właśnie są przyjaciele – by przypominać, że nigdy nie jest się samemu. W tym czasie odczuwam szczególną potrzebę, by ktoś był przy moim boku. Mam to szczęście, że zawsze któryś z przyjaciół jest gotowy wyciągnąć do mnie rękę, nawet o godzinie 2:00 w nocy, kiedy strach bierze górę nad każdym innym uczuciem oraz rozumem. Pewność co do tego, że u mego boku są dorośli oraz rówieśnicy, sprawia, że naprawdę ten kwiat, którym jest życie, nigdy nie przekwita, że nie zmarnuje się żaden płatek pewności. Prowokacja rzucona przez tegoroczny Meeting w Rimini, podczas ostatnich wakacjispędzonych z mamą, brzmiała: „To, co się wydarza, znajduje się w rękach Tego, kto nas kocha”. I jak tu nie wierzyć temu zdaniu po trzech ostatnich miesiącach? Pragnienie patrzenia na świat z uśmiechem bierze górę nad wszystkim innym, nic nie wydarza się przypadkowo. Przede wszystkim, jeśli On stoi u boku. Jeśli On wypełnia serce.

Autorka znana redakcji

 

 

 

BANKI ŻYWNOŚCI PO RAZ PIERWSZY WSPÓLNIE

W Paryżu zorganizowaliśmy zbiórkę w ramach akcji prowadzonej przez Banki Żywności. Pomysł poddała jedna z naszych przyjaciółek z CLU. Poruszona przyjaźnią z pewną włoską rodziną, z którą uczestniczyła w podobnej zbiórce w Mediolanie, a przede wszystkim przez pragnienie odkrycia Tego, kto odpowiada na jej potrzebę, zaproponowała, by razem podjąć ten gest. Zadzwoniliśmy do Federacji Francuskich Banków Żywności, pytając, czy możemy pomóc. Wszyscy od razu wyraziliśmy gotowość, by wziąć udział w akcji, kierując propozycję również do dorosłych. Po raz pierwszy Ruch w Paryżu podejmował się takiego gestu. Pośród wielu wydarzeń wrażenie wywarły na nas mali skauci, którzy razem z nami brali udział w zbiórce. A także włoscy teściowie jednej z nas, którzy przyjechali do Paryża na dwa dni i postanowili poświęcić całe popołudnie na zbieranie darów. Nie mówili po francusku, dlatego ograniczyli się do układania rzeczy w pudełkach oraz mówienia: „Merci!” ludziom przynoszącym siatki. W propozycję zaangażowali się również inni przyjaciele, koledzy z kursu języka francuskiego, rodzice skautów, którzy zatrzymywali się, by nam pomóc. Doszło do wielu spotkań. Między innymi z Kaderem, młodym tunezyjskim muzułmaninem, który po przeczytaniu przygotowanej przez nas krótkiej ulotki, zrobił zakupy, a potem wypytywał, kim jesteśmy. Opowiedział nam swoją historię i zapytał, czy mógłby wziąć udział w takiej akcji w przyszłym roku. Zaczęliśmy od czegoś, co już było, co jednak pomogło nam utrzymać otwartym pytanie oraz zobaczyć rzeczywistość. Początkiem tego gestu był dla nas właśnie ktoś, kto spojrzał na rzeczywistość z tej perspektywy, czyli jako na sposobność do przemiany dla nas – wszystko się zmienia, gdy pojmuję, Komu daję odpowiedź. Rzeczywistość zadaje mi pytania: im mocniej pragnę, tym bardziej potrzebuję, by mój umysł rozwijał się, abym mogła przylgnąć do rzeczywistości oraz do tego, co widzę, nie jako do dyskursu, ale jako do czegoś, co ma związek z moim człowieczeństwem. Jak mogę doświadczyć rzeczywistości, tego, co mnie zdumiewa? Tylko wtedy, gdy chwila, którą przeżyłam, nie zakończy się wraz ze zbiórką żywności, ale będzie kontynuowana w różnych formach. Tylko wtedy, gdy chwila trwa dalej, nie pozostaje etykietka, nie pozostaje tylko sentyment, gdy mówię „Jezus”.

Studenci z Paryża

 

 

 

CZY MOGĘ WIERZYĆ?

5 lutego 2012 w Białymstoku odbyła się prezentacja książki księdza Luigiego Giussaniego Chrześcijaństwo jako wyzwanie. U źródeł chrześcijańskiego roszczenia, będąca jednocześnie wprowadzeniem do pracy w ramach Szkoły Wspólnoty w najbliższym roku. Była to retransmisja prezentacji, którą w styczniu poprowadził w Mediolanie ksiądz Julián Carrón. Spotkanie miało charakter otwarty i odbyło się w auli Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku. Retransmisję z Mediolanu poprzedziły świadectwa Agnieszki Bielawskiej i Piotra Szulara. Przywołaliśmy w ten sposób aktualne doświadczenie życia charyzmatem księdza Giussaniego. Na sali zgromadziło się około stu osób, głównie ze wspólnoty białostockiej wraz z młodzieżą z GS, kilka osób z Warszawy oraz około 30 osób, które odpowiedziały na zaproszenie – znajomi, studenci z wydziału, a nawet pani dziekan.

Największą chyba prowokacją całego wystąpienia było przywołane zdanie Dostojewskiego: „Czy człowiek wykształcony, dzisiejszy Europejczyk, może wierzyć, naprawdę wierzyć, w bóstwo syna Bożego, Jezusa Chrystusa?”. To pytanie do mnie: czy ja dzisiaj z całym bagażem (a właściwie skorupą) edukacji, kultury, racjonalistycznej tradycji, ale też swoistej pobożności, mogę wierzyć w Chrystusa i Jego bóstwo? Wychodzę więc od siebie, od moich pragnień, nadziei, sukcesów i porażek, zdrowia i choroby. Chrystus przychodzi dzisiaj! Nie chodzi o to, że przyszedł kiedyś, ale jest obecny teraz i pozwala siebie spotkać poprzez codzienne okoliczności w rodzinie, w pracy, we wspólnocie… Błagam, by mój rozum i serce nie zamykały się na rozpoznanie Jego miłującej Obecności. I dziękuję za spotkanie z charyzmatem księdza Giussaniego, bo dzięki niemu Chrystus staje się ciągle bliższy.

Piotr, Białystok

 

 

 

PRZEMOC, CIERPIENIE I DZIECI SIOSTRY MARCELLI

Tego roku podczas Światowych Dni Młodzieży kilka faktów (zwiedzanie bazyliki Sagrada Familia, spotkanie z księdzem Juliánem de la Morena…) rozpaliło we mnie pragnienie ofiarowania swojej pracy na rzecz budowy Kościoła na świecie. W ten sposób pod koniec listopada, na krótko po obronie pracy magisterskiej na wydziale architektury w Turynie, wyjechałem na Haiti, by pomóc siostrze Marcelli w prowadzonej tam przez nią misji. Po przyjeździe natychmiast doznałem uczucia ogromnego przygnębienia – wszystko tutaj jest przepełnione cierpieniem, zewsząd wionie przemoc o skali, jakiej nigdy wcześniej nie widziałem. Ulice są pełne żebraków, jest bardzo mało domów – większość ludzi żyje w barakach, namiotach i walących się budynkach. Nie ma prawie w ogóle elektryczności, a więc niebezpiecznie jest wychodzić na ulicę po zachodzie słońca. W takiej sytuacji wiara wystawiona jest na ciężką próbę, nie da się już więcej doklejać zdań ani imion. Zacząłem zadawać sobie pytanie, co jest nadzieją dla tego narodu. W następnych dniach zacząłem pracę na misji siostry Marcelli i tam ujrzałem nadzieję, znów zacząłem oddychać – w najuboższej i najniebezpieczniejszej dzielnicy Haiti zobaczyłem dziesiątki dzieciaków (wiele z nich to dawni przestępcy), które zobaczywszy, że jest nadzieja dla nich i dla ich narodu, pracują z uśmiechem. Zobaczyłem radość 450 dzieci, które uczą się czytać i pisać i są wychowywane do dobra oraz piękna; wdzięczność mam, które wreszcie mogą je nakarmić. Zrozumiałem, że tylko obecny Chrystus może rodzić to wszystko – teraz, tak jak dwa tysiące lat temu, jest ktoś w tym miejscu, kto postanowił żyć z bandytami, prostytutkami, żebrakami, przestępcami, darząc ich czułością. Tu rodzi się przemiana. Jeśli nie uzna się, że Chrystus jest jedyną nadzieją, która wszystko podtrzymuje, można zwariować. W ten sposób musiałem powrócić do źródeł, bez upiększeń i dyskursów, i wstając co rano, pytać się, kto czyni wszystko i to ocala. W ten sposób wiara ukonkretniła się, stała się prawdziwym aktem zaufania w stosunku do Tego, który nigdy nie opuścił ani mnie w moim życiu, ani ludzkości w całym biegu historii. Przestałem bać się tego, co widzę. Mogę stawić czoła dniowi z nadzieją i pewnością. Zacząłem patrzeć na rzeczywistość w odmienny sposób, pogodnie – nie analizując czynników (politycznych, historycznych, społeczno-gospodarczych, psychologicznych), które traktowane z osobna są niewytłumaczalne – ale jak na coś, co jest, a więc jest dane, chciane i pozytywne, a więc nie może zdradzić.

Stefano, Port-au-Prince (Haiti)

 

 

 

BRACTWO: TOWARZYSTWO, KTÓRE OBEJMUJE ŻYCIE

Drogi księże Carrónie, pochodzę z Albanii, przez sześć lat mieszkałam w Chieti, gdzie studiowałam medycynę. Tam poznałam mojego męża, a wraz z nim ludzi z Comunione e Liberazione. Było to spotkanie, które natychmiast mnie zafascynowało, przede wszystkim ze względu na sposób, w jaki ci ludzie rozmawiali, uczyli się i żyli. Na początku myślałam, że są ode mnie lepsi, potem jednak, kiedy zobaczyłam jedną z moich przyjaciółek zabierającą się do nauki dzień po śmierci swojej mamy, zrozumiałam, że to nie może być kwestia zdolności. Słyszałam, jak podczas Szkoły Wspólnoty mówiła o tym, że w całym swoim cierpieniu czuje się obejmowana przez Chrystusa. Od tamtej chwili nic już nie mogło być jak dawniej. Nie rozumiałam, kim był Chrystus, ponieważ do tamtego momentu nie wiedziałam nic o chrześcijaństwie, zrozumiałam jednak, że było ono odpowiedzią na moje pytanie dotyczące moich przyjaciół. W ten sposób postanowiłam trzymać się z nimi, ponieważ widziałam, że nie wykreślali niczego ze swojego człowieczeństwa. Nie musiałam niczego wymyślać, by być kochaną. Wreszcie zaczęłam uczęszczać na katechezy prowadzone przez jednego z księży z Ruchu i w Wigilię Wielkiej Nocy w 2008 roku przyjęłam chrzest, komunię i bierzmowanie. Czułam się bliżej Boga, ponieważ byłam chrześcijanką. Teraz, gdy wyszłam za mąż i oczekuję narodzin syna, odczuwam jeszcze większą potrzebę przynależenia do towarzystwa, które daje mi świadectwo tego, że Chrystus obejmuje moje życie. Jak córka proszę Cię o przyjęcie mnie do Bractwa Comunione e Liberazione, pragnąc go jako towarzystwa na całe życie.

Dhurata, Biassono

(Monza-Brianza)

 

 

 

SZKOLNA WYCIECZKA POD GWIAZDAMI

Wyjazd na początku roku szkolnego z moją klasą gimnazjum,w dwóch trzecich złożoną z dzieciaków pochodzących z całego świata. Cel: schronisko, gdzie mamy obserwować gwiazdy. Po wyjściu z autokaru spotykamy Pedra, którego przedstawiam pospiesznie: „To mój przyjaciel, poświęci nam jeden dzień, by pójść z nami w góry. Drugi przyjaciel pożyczył nam iPada, a trzeci pracował nad zaprogramowaniem go tak, byśmy tej nocy mogli rozpoznać wszystkie konstelacje”. Wspinaczka jest piękna, ale męcząca. Ludzie pomagają sobie wzajemnie. Po dojściu do schroniska gromadzimy się, mając przed sobą szczyty, by nauczyć się refrenu piosenki Luntane, cchiù luntane, którą zaśpiewamy pod gwiazdami. Goran, który pochodzi z Bośni i ma trudną sytuację rodzinną, jest roztargniony, przeszkadza i ciągle musi być upominany przez pomagającego mi nauczyciela. Wreszcie kolega zatrzymuje go, mówiąc, że jest nam przykro z powodu jego roztargnienia i że nie chce stracić wieczoru pod gwiazdami z jego powodu; a jeśli nadal będzie się tak zachowywał, nie będzie w nim brać udziału. Goran broni się w sposób agresywny, oskarżając kolegów, że oni zachowują się gorzej… Mówię mu: „Wiesz, Goran, nie jest łatwo pozwolić, by inni nas kochali, a jednak tego właśnie wszyscy pragniemy. – Kto mnie kocha? – Twoja mama, twój tata, twoja siostra. – Nas dwoje także – dodaje mój kolega. – I również twoi koledzy” – ciągnę dalej. Goran wzrusza ramionami, to jest jego słaby punkt, nie czuje się przez nich kochany. Gdy nadeszła noc, Pedro zbiera nas, by wyjaśnić nam, co to są konstelacje. Wszyscy słuchają z uwagą, tym większą, że w ubiegłym toku mówiliśmy o pragnieniach, o tym, że mają one coś wspólnego z gwiazdami [wł. desiderio – pragnienie; łac. sidus – gwiazda]. Opatulona i podekscytowana Giulia mówi mi: „Dziękuję. – Za co? – Gdyby nie pani, nie byłoby nas tutaj”. Podziwiamy rozgwieżdżone sklepienie – widać nawet Drogę Mleczną. Fuad, iracki uchodźca osierocony przez ojca, mówi mi: „To najpiękniejsza rzecz, jaką zrobiliśmy w szkole! To najpiękniejszy wieczór w moim życiu”. W ciszy niektórzy czytają fragmenty klasyków i współczesnych pisarzy, recytują wiersze. Dzięki iPadowi możemy rozpoznać najważniejsze konstelacje, Gwiazdę Polarną, Jowisza, odkryć, ile miliardów gwiazd liczy Droga Mleczna. Niespodziewanie pojawia się spadająca gwiazda, potem jeszcze jedna, i jeszcze. To jest nieprzerwany cud, młodzież chciałaby tu zostać całą noc. Kiedy coś jest piękne, chciałbyś, by nie miało końca. Na zakończenie proponuję: „Jestem osobą wierzącą i wiem, że niektórzy z was również wierzą. Jesteśmy chrześcijanami, katolikami, ewangelikami, prawosławnymi, muzułmanami, hinduistami. Visnuka, jak nazywa się wasz Bóg? – Jest więcej niż jeden, jest ich wielu”. Kontynuuję: „Wiem, że niektórzy z was deklarują, że są agnostykami. Ja stając przez czymś tak pięknym i wspaniałym, jestem… – Poruszony” – mówi Goran. Mówię, że ma rację, na co on zaraz reaguje wygłupami, próbując wzbudzić w ten sposób aplauz kolegów. „Nie pozwól, by to, co masz, upadło jak spadająca gwiazda, zatrzymaj to, bo jest to cenne” – mówi Pedro. Goran już się więcej nie odzywa. Mówię dalej: „Ja w obliczu takiego widowiska mogę tylko dziękować. Niech każdy z was zrobi to samo w swoim sercu”. „Dziękuję” – mówi na głos Fuad. Nie mówiłam o Jezusie, dla nich jednak Kościół był obecny w przyjaźni między Pedro a mną.

Liliana, Lugano (Szwajcaria)

 

 

 

MASAKRA W NIGERII

KTO MOŻE ODDAĆ SPRAWIEDLIWOŚĆ MOJEMU NARODOWI?”

Drogi księże Carrónie, jestem bardzo wdzięczny za tegoroczną pracę oraz za przyjaciół, których dał mi Bóg. W dzień Bożego Narodzenia w Nigerii wybuchły dwie bomby w dwóch kościołach, które zabiły niewinnych ludzi. Na północy kraju 20 bomb zabiło ponad sto osób. Natychmiastową reakcją moją i moich przyjaciół było oskarżenie prezydenta, że nie robi wystarczająco dużo w sprawie bezpieczeństwa naszych rodaków. Zastanawiając się nad potrzebą sprawiedliwości, o której czytałem w jedenastym rozdziale Zmysłu religijnego, zrozumiałem, że nie mogę się na tym zatrzymać. Nawet jeśli rząd aresztowałby sprawców zamachów, nie wystarczyłoby to. Co przyszłoby z tego niewinnym duszom, które straciły życie? Kto wyda w ich sprawie sprawiedliwy wyrok? Co przyjdzie z tego ich najbliższym, których zostawili? Co ja mogę zrobić w obliczu tak wielkiego zła? Jestem bezsilny. Nie pozostaje mi nic innego, jak wołać do Boga. Tylko On może oddać nam prawdziwą sprawiedliwość. „Samo tworzywo życia jest tkanką wymogów”. Dla mnie te słowa są dzisiaj niezwykle prawdziwe. Patrząc na moje życie, odkryłem, że mam bardzo wiele potrzeb: pragnienie sukcesu w pracy, spotkanie kobiety mojego życia, pragnienie lepszego rządu, większego bezpieczeństwa, stałej elektryczności itd. To wszystko jest znakiem tego, że czegoś mi brakuje. To, czego mi brakuje, to obecność Boga. W ten sposób zacząłem każdego dnia żebrać, by On towarzyszył mi w tym wszystkim, co mam do zrobienia. Praca nad tekstem z Inauguracji Roku Pracy pomogła mi przeżywać w zdumieniu moje istnienie. Dostrzeganie Boga działającego w codziennym życiu jest dla mnie potwierdzeniem tego, że rzeczywistość jest zawsze pozytywna. Wobec niepokojącej sytuacji politycznej i ekonomicznej w moim kraju to jest to, czego potrzebuję, by być w tej rzeczywistości i się nie udusić. Pragnę w tym roku intensywniej przeżywać świadomość Tego, który mnie czyni teraz. To jest jedyny prawdziwy wkład, jaki mogę ofiarować mojej rodzinie, przyjaciołom i ojczyźnie.

Nyemike, Lagos (Nigeria)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją