Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2011 (listopad / grudzień)

Kultura

Japonia. Most nazwany Meetingiem

Tańce gagaku, neapolitańskie pieśni i spotkania. Oraz zdjęcie księdza Giussaniego w buddyjskiej świątyni... Meeting odbywający się w Rimini dotarł do Tokio oraz na górę Koya.

Davide Perillo


Kolacja w ambasadzie, której towarzyszyły tańce gagaku i neapolitańskie pieśni. Spotkanie we Włoskim Instytucie Kultury i wyzwanie dotyczące „otwartego rozumu”. Uścisk buddysty Shodo Habukawy – bo przecież „wszyscy jesteśmy związani z Tajemnicą”. Oraz zdjęcie księdza Giussaniego w buddyjskiej świątyni… Spotkanie odbywające się w Rimini dotarło do Tokio oraz na górę Koya. Dziennik „tego, co wydarza się dzisiaj”.

Gong rozlega się przed godziną 18.00. Tylko jedno dotknięcie. Cisza. Potem następne. Potem rytm przyspiesza. Po ostatnim uderzeniu rozpoczyna się modlitwa. Stojący z boku świątyni mnisi intonują mantrę oraz chwytające za serce modlitwy. Są one jak przepiękny śpiew, który opiera się zawsze na tych samych nutach, i powraca, nie zmienia się, nigdy jednak nie staje się melodią. Z drugiej strony świątyni, przed naczyniem z rozgrzanym żarem, siedzi maestro Shodo Habukawa. Gesty są precyzyjne,oszczędne, a zarazem harmonijne, jak gdyby każdy ruch mieścił w sobie cały świat, a w podnoszącym się za każdym razem płomieniu, skrzącym się coraz mocniej, była naprawdę tajemnicza Obecność. Mocniejsze uderzenie nadchodzi później, kiedy jeden z mnichów zaprasza wszystkich zebranych, asystujących rytuałowi, by utworzyli krąg i przesuwali się wzdłuż ścian, przechodząc w ten sposób obok tych, których wcześniej nie mogli dobrze widzieć, siedząc z tyłu. Najpierw składa się hołd Kobo Daihi, założycielowi buddyzmu shingon. Na drugim miejscu znajduje się zdjęcie księdza Giussaniego (potem można też wychwycić jego imię w końcowej litanii) oraz wizerunek Jana Pawła II i księdza Francesca Ricciego. Za nich się modlą. Oraz za gości przybyłych poprzedniego dnia na górę Koya z Włoch, Hiszpanii i z innych części Japonii. Wszystko dla czegoś, czego wcześniej nie można sobie było nawet wyobrazić. Nie w taki sposób.

JEDEN KROK NA PRZÓD. Do Japonii dociera Meeting odbywający się w Rimini – tak o tym mówimy my. I jest to prawda, ale jednocześnie coś więcej. To przyjaźń, która się umacnia, przypominając podróż, którą odbył tutaj sam ksiądz Giussani w 1987 roku, oraz znajomość zawartą wówczas z Shodo Habukawą, największym autorytetem tej buddyjskiej szkoły. Jest to okazja do trzydniowego spotkania na wysokim szczeblu, przy okrągłych stołach, poświęconego relacji między chrześcijaństwem a buddyzmem (dokładny tytuł: „Tradycja a globalizacja”), prezentacji Meetingu, momentów muzycznych i tańców. Jest to jednak również „okazja do ożywienia kontaktów między Włochami a Japonią, ponieważ my, jako państwo, jesteśmy dumni z podróży księdza Giussaniego, która umożliwiła to spotkanie dwóch światów”. To słowa Vincenzo Petronego, ambasadora Włoch w Tokio. Gdy kilka miesięcy temu odwiedzał górę Koya, usłyszał mniej więcej takie słowa: „Czy wie pan, że przed panem był tu inny, bardzo ważny Włoch?”. Stąd oraz z rozmowy z Robertem Fontolanem, dyrektorem Międzynarodowego Centrum CL, zrodził się pomysł wykorzystania odbywającego się w tym roku cyklu inicjatyw włoskojapońskich i zawiezienia do Kraju Wschodzącego Słońca nie tylko eksportowanych marek oraz sztuki trójkolorowej flagi, ale uczynienia również kroku naprzód w zrozumieniu swoich religijnych tradycji.

W rezultacie do Tokio dociera delegacja, składająca się po części z organizatorów Meetingu, z przewodniczącą Emilią Guarnieri na czele, wspomnianego Roberta Fontolana, filozofa Costantina Esposita, japońskiego rzeźbiarza bazyliki Sagrada Familia Etsuro Sotoo, wizytatora Ruchu w Azji księdza Ambriogia Pisoniego (który co najmniej dwa razy w roku gości u Habukawy) oraz księdza Massima Camisaski, przysłanego tu bezpośrednio przez księdza Juliána Carróna, który nie mógł przyjechać osobiście tylko dlatego, że w tym samym czasie przebywał w Asyżu na spotkaniu przedstawicieli różnych religii, zaproszony tam przez samego Benedykta XVI. Lądowaniu towarzyszy myśl, że nie będzie to Meeting w Kairze, nie ma okrytych welonami witających wolontariuszy, jest odmienna formuła i zupełnie inny kontekst… Wyjazdowi stąd będzie jednak towarzyszyć to samo zdumienie, które przepełniało uczestników tamtego spotkania, dokładnie rok temu.

Pojawia się ono już pierwszego wieczoru, podczas spotkania w ambasadzie. Na zewnątrz ogród, oczarowujący swym pięknem. Wewnątrz jeszcze piękniej. Chodzi tylko o powitanie oraz o kolację na stojąco. Mało jednak formalności. Sako można było spotkać w La Thulie, Marcię pół roku temu, kiedy mieszkała jeszcze w Brazylii. Można się było spodziewać, że tu będą, ale że w kimonach… Tak jakYurye i inne przyjaciółki mieszkające w Japonii, które patrzą zdumione. Co takiego? Wzruszający uścisk Emilii Guarnieri i Habukawy (znają się dobrze: od podróży do podróży, po 1987 roku bonzi gościli na Meetingu 14 razy); przybycie nowego nuncjusza apostolskiego w Tokio Josepha Chennotha, który po objęciu nowej funkcji występuje oficjalnie po raz pierwszy; tańce gagaku z ruchami, które wydają się medytacją; japoński muzyk, maestro Aoki śpiewający neapolitańskie piosenki Torna a Surriento i Santa Lucia luntana. Jeszcze się nie zaczęło, a Włosi już mają na twarzach wypisane pytanie: co się dzieje?

Następnego ranka spotkanie we Włoskim Instytucie Kultury, prowadzone przez Umberta Donatiego, gościnnego i ujmującego gospodarza. Jedna z naszych najbardziej prestiżowych siedzib zagranicą, budynek zaprojektowany przez Gaego Aulentiego (z ognistoczerwoną fasadą). Fontolan odczytuje pozdrowienie księdza Carróna: wyzwanie rzucone przez Ojca Świętego (i księdza Giussanego), dotyczące „otwartego rozumu” jest aktualne również tutaj, i to jak! Jest jednak jeden fragment, który gdy pomyśleć o następnych dniach, jest wręcz profetyczny: „Przyjaźń ta jest jasnym przykładem rzeczywistego ekumenizmu. Miłością do prawdy, która jest obecna, choćby nawet fragmentarycznie, w każdym. Ta otwartość pozwala czuć się jak u siebie w domu u kogokolwiek, kto zachowuje okruch prawdy, czuć się swobodnie gdziekolwiek…”.

ZDEZORIENTOWANE TWARZE. Pierwszy cykl wystąpień. Emilia prezentuje Meeting. Esposito mówi o rozumie i obecności. Ksiądz Camisasca o zmyśle religijnym. Giorgio Amitrano, profesor Uniwersytetu „Orientale” w Neapolu, o buddyjskim poecie Miyazawie Kenji oraz o jego związkach z chrześcijaństwem. Franco Marcoaldi, pisarz i sława „Repubbliki”, opowiada o fotografiku, podróżniku i znawcy Tybetu Fosco Marainim. Eisho Yagi, przeor świątyni Myojoin, o swojej podróży do Kampali, gdzie odwiedził kobiety z Meeting Pointu. Głos zabiera również Habukawa. Porusza szczególnie jedno zdanie: „Wszystkie istniejące rzeczy mają do spełnienia coś w rodzaju misji. Są niczym ostrzeżenie od wszechświata. Wszyscy musimy uznać swoją więź z Tajemnicą”. Wydaje się to echem „wezwania obecnego w rzeczywistości”, na które zwracał uwagę ksiądz Carrón podczas Inauguracji Roku Pracy 1 października. W sali jest około 80 osób. Pojawia się również arcybiskup Giuseppe Pittau, przez długi czas rektor jezuickiego Sophia University – uznawany za absolutny autorytet w Japonii. Podczas przerwy jest czas na zamienienie dwóch zdań z innym, wiekowym już misjonarzem Gaetano Comprim, salezjaninem, który ma 81 lat, z których 56 spędził w Japonii. To on tłumaczył konferencję księdza Giussaniego w 1987 roku. „Na koniec byłem cały spocony”. Żartuje, ale nie za bardzo. Nie jest łatwo przełożyć pewne zdania na język, w którym dla wyrażenia na przykład „tożsamości” lub „zaskoczenia” nie ma rzeczowników, ale parafrazy. Co mówi o tym spotkaniu Compri? „Potrzebne. Bardzo potrzebne. Japonia i buddyzm są wciąż mało znane we Włoszech”. A oto komentarz Emilii na półmetku prac: „To, o czym mówimy sobie dzisiaj, pomaga mi zrozumieć to, co już się stało – wydarzenie przyjaźni. Bez niej nie tylko by mnie tu nie było, ale nie byłoby we mnie tego dążenia do zrozumienia”.

Druga sesja odbędzie się 600 kilometrów stąd, w południowo-zachodniej części wyspy. Na górze Koya, świętym miejscu buddyzmu shingon. Lot przez Osakę, potem dwie godziny autokarem. Pod koniec śpiewamy Povera voce i Sakurę, pieśń kwiatów wiśni. Przypatrują nam się serdeczni, choć nieco zdezorientowani goście, którzy nie są przyzwyczajeni do takiej muzyki. Marcoaldi, Amitrano, znana anglistka Nadia Fusini. Silvio Vita, który mieszka w Kyoto i kieruje Włoską Szkołą Studiów nad Azją Wschodnią. Oraz urzędnicy ambasady, jak Corredo Molteni (który w nieoceniony sposób pomógł przy organizacji całego wydarzenia i wraz z Vitą będzie udzielał się jako tłumacz).

Po serpentynach, ostrym podjeździe (jesteśmy na wysokości 850 m n.p.m.) oraz wirażu, który okrąża wielki czerwony łuk wejściowy, docieramy do Koysan. Można się było spodziewać miejsca spokojnego,ustronnego, rzędu pagod poprzedzielanych zielenią, tymczasem jest to miasteczko, z ulicami i sklepami, w których o godzinie 16.00 tłoczą się pielgrzymi. Wokół rozsypane są święte budowle. Jest ich dziewiętnaście. Pierwsza z odwiedzanych, najbardziej imponująca, świątynia Konpon Daito ze swoją czerwoną fasadą to prawdziwe widowisko. Po ściągnięciu butów wkracza się w inną przestrzeń. Szesnaście zdobionych kolumn, przepiękne sufity. Pięć wielkich posągów Buddy, z których największy, znajdujący się w środku, stanowi Centrum Wszechświata. Symbole i ozdoby złożonej kosmologii. Wszystko mówi o dążeniu ku absolutowi, które nigdy nie znajdzie zaspokojenia. Nie mogłoby, gdyby Bóg nie zszedł na ziemię.

Na samą myśl o wędrówce między grobami wielkiego cmentarza Okunoin serce zaczyna bić mocniej. Dwieście tysięcy mogił, przeważnie bardzo starych. Łuki, małe świątynie, kolumny, statuy. Co jakiś czas pojawiają się dziecięce ubranka i włosy, pozostawione jako swojego rodzaju ex vota. Pod spodem nie ma ciał, zostają poddane kremacji. Jest tylko wspomnienie. Najbardziej jednak uderzają wyobrażenia bóstw. Jest ich dużo, bardzo dużo. I prawie zawsze mają okrutne, nieludzkie oblicze. Ponieważ muszą trzymać na dystans namiętności. Nadmierne pragnienie. Do bóstwa Aizen-myo wierni zwracająsię na przykład z prośbą o zgaszenie namiętności miłosnych. W ręku trzyma ono łuk oraz inną broń.

KAMIENIE I CIAŁO. Habukawa opowiada, że księdza Giussaniego „bardzo zaskoczył Senju Kannon, bóstwo o tysiącu rąk, ponieważ każda z tych rąk służy ocaleniu jednego człowieka”. Oto ono, wyrzeźbione w kamieniu, a potem przedstawione również na jednym z najpiękniejszych posągów znajdujących w muzeum Koya. Dwieście tysięcy znalezisk, dających pojęcie o bogactwie tej historii. Pięknej, a zarazem melancholijnej. Po przejściu obok grobów droga wiedzie ku mostowi prowadzącemu do Gobyo, mauzoleum, w którym zgodnie z tradycją zamknięty jest na wieczystą adorację Kobo Daishi. Nie sposób nie pomyśleć o fragmencie konferencji księdza Giussaniego, w którym mówił o równinie, gdzie ludzie głowią się, jak zbudować most prowadzący ku górze; gdy to robią, ktoś im nagle przerywa, mówiąc: „Zatrzymajcie się. Wasze usiłowanie jest wielkie i szlachetne, ale smutne…”. Ta góra to zmysł religijny. Z kamienia i ciała. Coś zapierającego dech w piersiach, kiedy człowiek uświadamia sobie jej głębię, to, w jaki sposób determinuje całe życie tutaj. Czas. Przestrzeń. Detale. Nawet jedzenie i picie. Wszystko wykrzykuje o relacji z Tajemnicą. Albo lepiej: o pragnieniu Tajemnicy. Naprzeciw schodów prowadzących do drzwi świątyni Kobo Daishi stoi grupa modlących się pielgrzymów. Odmawiają coś między mantrą a litanią. Prośba o bycie chronionym, osłanianym. „Rozdarty krzyk” – powiedział ksiądz Giussani. To prawda.

Ale również kolacja w auli świątyni Muryoko-in, gdzie wszyscy goszczeni są w typowo japońskich salach (tatami, futon i papierowe ściany) – to wszystko daje do myślenia. Znajduje się tu około dziesięciu mnichów. We wszystkich świątyniach na górze jest ich trzy tysiące. Przełożonym świątyni w tym roku jest Shoken, syn Habukawy. Są też najmłodsi, których nie można jednak nazwać nowicjuszami. Nie ma skodyfikowanej drogi prowadzącej do „przywdziania habitu” – wszystko zależy od historii każdej osoby, od jej więzi z mistrzem, od tego, jak przyswaja. Jedna rzecz jest jednak pewna: uśmiechają się. Przynajmniej ci, którzy podobnie jak Nose, 29-letni absolwent historii sztuki i dizajnu, przechadzają się nieustannie tam i z powrotem, przyklękając i usługując do kolacji w geście, który bardziej przypomina uprzejmy ukłon, mówi o pewnym sposobie odnoszenia się do rzeczywistości. Do ziemi, do której człowiek przynależy.

TO, CZYM SIĘ ŻYJE. Konferencja odbywa się w Auli Doktorów. Rano rozmowa o pięknie z Sotoo („piękno i prawda są ze sobą powiązane: bez wiary w jakąś prawdę i przylgnięcia do prawdy nie byłoby niczego z tego, co zrobił na ziemi człowiek”) i Shizuką Jien, dyrektorką muzeum. Po południu, przez trzy godziny, o wychowaniu i mistrzach; coś więcej niż bogata i treściwa debata, ponieważ każdy ma do zaproponowania rzeczywiste doświadczenie. Emilia mówi o swojej pracy nauczycielki i o tym, czego nauczyła się od księdza Giussaniego, który wychowywał ją do piękna i prawdy po to, by nauczyła się osądzać; ksiądz Ambrogio o tym, jak spotkanie pozwala poznać rzeczywistość; Marcoaldi o ważności zachowania różnic w dialogu. Ale także japońscy gospodarze opowiadają o tym, czym się żyje, nie o teoriach. Chiun Takahashi tłumaczy, jak spotkanie z katolikami pomogło mu w jego pracy konstruktora świątyń.

Tymczasem więcej niż jeden raz można zdumieć się, patrząc na Habukawę. Niezwykle głębokie, a zarazem dziecięce spojrzenie. Ciało, gesty. Sposób, w jaki pochyla się w stronę drugiego, kiedy na niego spogląda: obraca cały korpus, jak gdyby w tym momencie miał przed sobą wszystko. Wyobrażasz sobie scenę, o której opowiedział ksiądz Ambrogio, spotkanie w Mediolanie: uścisk, dialog w większości utkany ze wzruszonych spojrzeń. „Potem nad książką z reprodukcją jednego z obrazów Giotta, przedstawiających Boże Narodzenie, ksiądz Giussani bierze go za rękę i prowadzi, wskazując postacie: «Jezus». Na co Habukawa: «Aha, Jezus. – Maryja. – Maryja»”. Prości jak dzieci właśnie. Rozumiesz również, dlaczego po drugiej wizycie w siedzibie CL, opowiada dalej ksiądz Amrbrogio, „gdy samochód Habukawy odjeżdżał, ksiądz Giussani obrócił się w naszą stronę i powiedział: «Gdyby ten człowiek żył w czasach Chrystusa, byłby jednym z Dwunastu»”.

Również dzisiaj jednak pozostaje się pod wrażeniem jego rozpromienionej twarzy, gdy mówi o przyjacielu. O tym, jak został przez niego naznaczony. W ten sposób zacznie swoją wypowiedź przy okrągłym stole: „28 czerwca 1987 roku, przynosząc ze sobą promienne światło, przybył do nas ksiądz Giussani…”. Na pytanie, kim jest dla niego ksiądz Giussani teraz, odpowiada ze spojrzeniem, którego nie sposób opisać, wypowiadając tylko dwa zdania: „Nie mogę tego wyrazić słowami. Ponieważ on tu jest, jest z nami”. Wieczorem świętowanie. Wymiana prezentów. Piosenki japońskie i neapolitańskie. Marcoaldi intonuje O sole mio, a Habukawa cicho wybija dłońmi rytm. Atmosfera, której nie można wytłumaczyć. „To nie żadna uroczystość, to przyjaźń, która się wydarza teraz. W tajemniczy sposób” – mówi Emilia.

Również ostatnia część będzie niespodzianką. Po trosze ze względu na to, jak została zorganizowana: Habukawa chciał, by także inna buddyjska szkoła, szkoła zen z świątyni Eiheiji, poznała Ruch i Meeting. W znacznej mierze jednak ze względu na to, co nas czeka po sześciu godzinach podróży autokarem – wycieczka z przewodnikiem po mieście wiary: trzy tysiące bonzi, co roku 600 tysięcy odwiedzających to miejsce. Aule, świątynie. Strefa oczyszczających obmyć. Kuchnie. Aula, w której mnisi odbywają zazen, medytację trwającą każdego dnia trzy i pół godziny, kiedy to wpatrują się nieruchomo w ścianę w poszukiwaniu nieskończoności, która ostatecznie odpowiada pustce i jest osiągalna tylko przez wyzucie, oczyszczenie się z namiętności oraz od samej myśli, ponieważ „idealnie byłoby nie myśleć o niczym”. Wszystko odbywa się w myśl tej samej filozofii: rytuały, jedzenie, gesty obmycia oraz ruchy towarzyszące podnoszeniu do ust filiżanki herbaty, „ponieważ jeśli to robisz w pewien sposób, myśląc o tym, że pijesz coś żywego, co pochodzi z natury i jest tej samej natury co ty, twój duch się zmienia – tłumaczy jeden z mnichów. – A nasza natura wyraża się w każdym geście. Musimy się zachowywać tak, jakbyśmy sami byli dziećmi boskości”. Jakbyśmy. Ogromna fascynacja i zasłona smutku.

DLA CAŁEGO ŚWIATA. Tymczasem na razie się spotykamy. Maestro Matsubara, przewodnik po monasterze, z zaskoczeniem słucha o Meetingu. Wymienia się idee na temat wychowania i odpowiedzialności. Potem kolacja, podczas której natychmiast wyczuwa się prawdziwą przyjaźń. Pozdrowienia, wymiana prezentów, podziękowania. Oraz zaproszenie do Rimini, oczywiście. Jak będzie potem – zobaczymy. Z mocą powraca postawione na początku pytanie: co się stało? „Że charyzmat księdza Giussaniego na nowo pokazał całą swoją głębię i zdolność tworzenia historii” – zauważa ksiądz Ambrogio. I że Tajemnica „robi z niego taki użytek, jak jej się podoba, w sposób naprawdę niewyobrażalny” – dodaje Emilia. Pojawia się myśl o Habukawie, zdjęciu księdza Giussaniego, które zawsze nosi ze sobą, oraz o tym drugim, znalezionym na ołtarzu. Nie leżało tam, ponieważ my tam byliśmy. To ze względu na niego. Na nich. Ze względu na cały świat. Oto dlaczego poczuliśmy się jak „w swoim domu, swobodnie”, również w Japonii.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją