Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2011 (listopad / grudzień)

Spotkanie

Ksiądz Andrea D’Auria w Krakowie. „Zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość”


Zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość” – oto wyzwanie, przed którym postawił nas podczas spotkania inaugurującego tegoroczną pracę ksiądz Julián Carrón. Podjęliśmy je wraz z lekturą dziesiątego rozdziału Zmysłu religijnego. 19 listopada w Krakowie mieliśmy okazję podsumować pewien etap drogi, który zdążyliśmy już przejść. Pomógł nam w tym ksiądz ANDREA D’AURIA, który przyjechał do nas z Rzymu.

 

SPOTKANIE Z MŁODZIEŻĄ

Ks. Jurek: Nie tylko wtedy, kiedy doświadczamy piękna, nie tylko wtedy, kiedy jesteśmy w Bachowie czy w Małem Cichem, ale zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość. To jest naszym pragnieniem – to wyzwanie postawił przed nami ksiądz Carrón w czasie naszego spotkania inaugurującego pracę roczną, które przeżywaliśmy w październiku w Częstochowie. Prosiłem was o to, aby podjąć pracę nad dziesiątym rozdziałem Zmysłu religijnego, który wprowadza nas na tę drogę. Dzisiaj spotykamy się, aby zdać sobie sprawę z pracy, jaką wykonaliśmy, aby przedstawić pytania, opowiedzieć o doświadczeniach, o tym wszystkim, co każdy z nas przeżywał w ostatnich miesiącach. Dzisiaj mamy ku temu wielką okazję, bo przyjechał do nas ksiądz Andrea i możemy spróbować pogłębić to, co przeżyliśmy, wykonać wspólny krok, wspólnie dokonać osądu. Dlatego chciałbym was teraz zaprosić do podzielenia się swoim doświadczeniem, waszymi pytaniami, tym wszystkim, z czym dzisiaj tutaj przyjechaliście.

Ks. Andrea: Witam was wszystkich. Bardzo się cieszę, że znowu was widzę. Jak zawsze też, jest mi bardzo przykro, że nie jestem w stanie wysławiać się w waszym pięknym języku, ale Stefano obiecał, że nauczy się języka polskiego. Zawsze gdy przyjeżdżam do Polski, przychodzi mi do głowy zdanie świętego Pawła: „Nie przybyłem, żeby okazać nasze władztwo nad wiarą waszą, bo przecież jesteśmy współtwórcami radości waszej” (por. 2 Kor 1, 23–24). Ja nie jestem i nie chcę być władcą waszego powołania, nie chcę być panem waszej relacji z Przeznaczeniem, a więc panem waszej możliwości, którą posiadacie, aby być szczęśliwymi. Ale tak jak mówi święty Paweł, chcę być po prostu sługą waszego szczęścia, waszej radości, a więc pomagać wam przeżywać wasze życie, wiarę, zainteresowania, uczucia, wszystko to, co składa się na wasze istnienie. Pragnąłbym każdemu z was osobiście w tym pomóc, ale niestety moje miejsce jest w Rzymie. Możliwości mamy jednak dużo. Pierwszą jest to, że jesteśmy częścią historii i wspólnej przyjaźni, która się rozpoczęła wraz z księdzem Giussanim ponad 60 lat temu. Albo jeszcze lepiej: która rozpoczęła się 2000 lat temu w Galilei. Do tego mamy jeszcze dzisiaj wiele innych sposobności, wiele okoliczności, aby sobie pomagać, na przykład nasze dzisiejsze spotkanie albo Szkołę Wspólnoty w waszych miastach. Nasza przyjaźń ma tylko jedną rację bytu – ma być pomocą każdemu z nas w przeżywaniu swojego życia. Dzisiaj rano Stefano i ja chcemy zaoferować wam naszą pomoc. Chcemy odpowiedzieć na wasze pytania. Pytania, wątpliwości, obiekcje, jeżeli są, albo też posłuchać o waszych doświadczeniach. Ja też dużo mogę się od was nauczyć. Powiem inaczej: to przede wszystkim ja mam się od was uczyć, a nie odwrotnie. A więc zapraszam. Kto ma pytania? Nie wstydźcie się. Moim studentom w Rzymie powtarzam zawsze: nie ma pytań banalnych, pytanie nigdy nie jest głupie; moja odpowiedź może być niewłaściwa, ale wasze pytania są zawsze właściwe i na miejscu, a jeżeli się pomylicie, nie przejmujcie się, ja i tak nie rozumiem polskiego, a Stasiu, tłumacząc, poprawi wasze błędy. Proszę bardzo.

Zosia z Warszawy: Na początku chciałabym zacytować fragment Zmysłu religijnego: „Im głębiej wchodzę w samego siebie, jeśli docieram do sedna sprawy, wówczas pytam, skąd wypływa moje istnienie. Nie ze mnie: z kogoś innego” (L. Giussani, Zmysł religijny, tłum. K. Borowczyk, Poznań 2000, s. 168). Kiedy patrzę na siebie, na swoją historię, jest dla mnie oczywiste, że na bardzo wiele sposobów zostałam obdarowana – mogę chodzić, mówić, słuchać, mam oczy, dzięki którym mogę widzieć piękno; osoby, które spotykam w życiu, różne talenty – i widzę te wszystkie rzeczy jako „coś, co MI dano”, nie jestem jednak w stanie spojrzeć na samą siebie jako na daną, dostrzec tego „Ty”, które mnie tworzy na samym początku. Na początku widzę tylko samą siebie. Dlatego chciałam się zapytać: co to znaczy wejść w samego siebie, w głąb?

Ks. Andrea: Bardzo właściwe, słuszne pytanie. Postaram się odpowiedzieć zgodnie z własnym doświadczeniem. Wzrastając, stając się dorosłym, spotkałem Ruch, miałem wtedy 16 lat, a było to w roku 1980. Karol Wojtyła od niedawna był papieżem i słuchałem księdza Giussaniego, który mówił nam te rzeczy. Ale niewiele wtedy rozumiałem. W jaki sposób pojąłem zdanie księdza Giussaniego o tym, że to nie ja tworzę siebie? Zrozumiałem to zdanie w sposób egzystencjalny, żyjąc. A więc zrozumiałem, że ja nie byłem, nie jestem panem mojego życia. A co to znaczy? Że ja nie jestem w stanie dać sobie szczęścia. Spełnienie, realizacja mojej osoby nie znajduje się w moich rękach. Nie jest to coś, co mogę wyprodukować, zdobyć o własnych siłach. Więc oznacza to, że ja nie posiadam, nie mam władzy nad biegiem mojego życia. A w jaki sposób to zrozumiałem? Siedząc przy stole i rozmyślając, studiując, tak jak filozofowie epikurejscy i stoiccy, którzy siadali w koszu? (To jest interesujący obraz: „Żeby dotrzeć do prawdy, należy oddalić się od rzeczywistości”.) Ksiądz Giussani mówi nam coś zupełnie innego: aby rozpoznać prawdę, muszę przeżywać rzeczywistość. A w jaki sposób odkryłem prawdę tego zdania? Żyjąc, doświadczając, poprzez fakty piękne i brzydkie, poprzez przygodę nauki, która wiodła przez sukcesy i porażki, poprzez naszą przyjaźń, poprzez relacje z rodzicami. Podsumowując więc: cała rzeczywistość mówiła mi, że moje szczęście nie leży w moich rękach, ale jest związane w jakiś tajemniczy sposób z pewną Obecnością, Obecnością przez duże „o”. A więc że moje spełnienie ma związek ze spotkaniem tej Obecności. Na przykład: ktoś z was, albo ja, spotyka przepiękną dziewczynę i zakochuje się w niej na śmierć. Co rozumie, jeżeli jest uczciwy wobec siebie? Rozumie, że będzie szczęśliwy, jeśli ta dziewczyna powie mu „tak”: „Tak, będziemy razem”. W tym właśnie momencie chłopak ten zdaje sobie sprawę, że jego szczęście nie zależy od niego, od tego, co może zrobić, ale od tego, czy ta dziewczyna powie mu „tak”. Słynne zdanie: „Ja jestem Ty, który mnie czynisz” ksiądz Giussani powtórzył za włoskim pisarzem Luigim Pirandello, który użył tego sformułowania, opisując relację między mężczyzną a kobietą (to kobieta odpowiada mężczyźnie: „Ja jestem Ty”). Zobaczcie, że jest to pewna analogia do całego istnienia. Jestem szczęśliwy, kiedy moja kobieta mówi mi „tak”. Kiedy więc rzeczywistość mówi „tak”, kiedy przyjaciele mówią „tak”, a więc kiedy czuję się przyjęty, kochany takim, jakim jestem, powiedzenie słów: „Jestem Ty, który mnie czynisz” nie jest już czymś abstrakcyjnym. Są to słowa, które musimy sprawdzić w rzeczywistości. Kiedy się zakochacie, spróbujcie powiedzieć, pomyśleć: „Ja jestem Ty, który mnie czynisz”. Zobaczycie, że relacja się zmieni, i to zmieni się na lepsze. Kiedy przydarzy się wam jakieś rozczarowanie w szkole, w nauce, na studiach czy gdziekolwiek indziej, spróbujcie wypowiedzieć te słowa. Zobaczycie, że zmieni się relacja, którą macie z tą właśnie trudnością, z tym właśnie problemem. Trudność tych słów polega na tym, że my nie rozgrywamy tego w naszej codzienności, w naszych doświadczeniach. Co może nam w tym pomóc? Wydaje mi się, jestem o tym przekonany, że bardzo użyteczne może okazać się tu doświadczenie osób starszych, które w ten sposób żyją, przyjaciel, który żyje słowami: „Ty, który mnie czynisz” w sposób konkretny. Ja też w ten sposób uczę się żyć. Czy odpowiedziałem na pytanie?

Zosia: Więc wejście w głąb samego siebie polega na przeżywaniu rzeczywistości?

Ks. Andrea: Tak, można by zacytować słowa z plakatu: „Zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość”. Jest jednak coś jeszcze innego. Wchodzenie w głąb siebie to nie introspekcja. Ksiądz Giussani nie chce, abyśmy bawili się w psychologów. Oznacza to osądzanie tego, co nam się wydarza. Osąd, czyli początek wyzwolenia. Przeżywam relację z tą dziewczyną: czy to pomaga mi w byciu szczęśliwym? Czy może będąc z tą dziewczyną, upodabniam się raczej do zwierzęcia? Albo: jeżeli z nią jestem, co to ma wspólnego ze zdaniem: „Ja jestem Ty, który mnie czynisz”? Albo przyjaźń z osobą ze wspólnoty: czy wychowuje mnie do stwierdzenia, że ja zależę od Kogoś Innego? Musimy osądzać, nie cenzurując niczego, rzeczy piękne i brzydkie, to co jest nam mówione, to czego się uczymy, to co się nam wydarza, wszystko. Osądzać, wychodząc od oczywistości naszego serca. „Ja jestem Ty, który mnie czynisz” jest pewnością rozumu. Proszę.

Ks. Jurek: Pojawiła się obiekcja, dlatego prosiłbym o wytłumaczenie: co oznaczają słowa Pana Jezusa: „Nie osądzajcie”?

Ks. Andrea: Słowo „osąd” w naszym doświadczeniu oznacza porównywanie z wymogami serca. A więc porównywać wszystko, co się wydarza, rzeczy piękne i brzydkie. Ja bym zaczął od rzeczy, na których naprawdę mi zależy, porównałbym je z moim wymogiem prawdy, piękna, szczęścia. Z moim doświadczeniem podstawowym. Pan Jezus użył słowa „osądzać” w sensie pejoratywnym – jako „potępiać”. My nie używamy tego słowa w takim sensie, nam nie o to chodzi. Jeżeli nie wyćwiczymy się w osądzaniu, możemy uczyć się w sposób bezkrytyczny rzeczy pięknych, słusznych, ale z czasem nam to zaszkodzi, bo nie będą one prawdziwie nasze. Dlaczego trzeba się modlić? Dlaczego trzeba chodzić na mszę św.? Gdy byliśmy małymi dziećmi, szliśmy z posłuszeństwa, zabierali nas rodzice, ale teraz, kiedy mamy 15, 16 lat, my sami musimy odkryć prawdziwą wartość modlitwy i mszy św. Nie wystarczy nam, że nam to ktoś powie. My sami musimy odkryć prawdziwą wartość tego, co robimy, wychodząc właśnie od doświadczenia, czyli osądzając. Porównując z naszym sumieniem. John Henry Newman, katolicki teolog, mówił: pierwszym posłuszeństwem powinno być przede wszystkim posłuszeństwo własnemu sumieniu.

Marysia z Krakowa: Na Szkole Wspólnoty rozmawialiśmy na temat zdumienia, o tym, że nie zawsze potrafimy się zdumieć rzeczywistością. Dlaczego tak jest?

Ks. Andrea: Ile masz lat?

Marysia: 13.

Ks. Andrea: Już zadajesz głębokie pytania. Świetnie. Twoje pytanie jest bardzo złożone. Ja powiem krótko, resztę dopowie Stefano. Nie zawsze jest tak, że rzeczywistość zdumiewa nas w sensie pozytywnym. Jeśli jesteś na przykład świadkiem jakiejś napaści albo jakiegoś przykrego zdarzenia na ulicy, to oczywiście nie jesteś zdumiona, a przynajmniej mam nadzieję, że nie jesteś. Ale ksiądz Giussani chce nam powiedzieć coś głębszego, jeszcze prawdziwszego, co później pogłębi w jedenastym rozdziale Zmysłu religijnego: rzeczywistość zawsze i wszędzie nas prowokuje, budzi w nas pytania. Rzeczywistość zawsze puka do drzwi naszej inteligencji, naszych uczuć, naszej afektywności i domaga się zajęcia stanowiska. Jak zobaczycie, w kolejnym, jedenastym rozdziale powtarzają się słowa: „prowokować”, „pytać”. W czym więc leży nasz problem, droga Marysiu? Chodzi o to, że w obliczu rzeczywistości jesteśmy jakby troszkę uśpieni, jakby trochę znieczuleni; zarówno w obliczu rzeczy pięknych, jak i brzydkich. Ksiądz Giussani bardzo prosto chce nas nauczyć stawać w obliczu rzeczywistości, pięknej czy brzydkiej, rzeczywistości, która tak czy inaczej nas prowokuje. Oczywiście zacznijmy od rzeczy pięknych, bo nasze oczy, nasze serca rozszerzają się, rosną, gdy patrzymy na rzeczy piękne. Na przykład włoskie słońce jest piękniejsze od krakowskiej mgły i chmur. Wczoraj wieczorem, rozmawiając z kilkoma dorosłych, mówiłem, że sposób, metoda wychowania księdza Giussaniego mieściła się zawsze w obrębie tematów estetycznych. Nauczmy się razem słuchać pięknej muzyki, wspólnie patrzeć na piękno natury lub też dzieła sztuki. Wczoraj opowiadałem, chcąc tym nieco sprowokować, że ksiądz Giussani podczas wakacji chodził z młodzieżą modlić się na plażę, nad morze, aby patrząc na Boga uczyli się dostrzegać piękno krajobrazu. Aby patrząc na piękno krajobrazu, piękno rzeczywistości, modlić się do Boga nie w kościele, ale właśnie nad morzem. Nie chodzi o to, że kościół nie jest ważny, ale sami rozumiecie. Aby nas obudzić, puszczał nam utwory Beethovena. Ksiądz Giussani chce nam powiedzieć, że chrześcijaństwo jest wydarzeniem przede wszystkim estetycznym, wydarzeniem piękna, nie jest faktem etycznym, nie jest przepisem, że musisz robić to, a tamtego nie wolno ci robić, musisz iść do kościoła, a nie wolno ci pić piwa. Nikt się nie zdumiewa, czytając przepisy prawne, nikt nie jest spełniony w obliczu prawa, nawet ja, który jestem prawnikiem, jest to dla mnie podstawowy krok. Później można mówić wiele rzeczy. Dzięki, Marysiu. Zobaczcie, że nikt nam w tym nie pomaga. Nie uważajcie za coś oczywistego to, co mówię, ponieważ ani telewizja, ani Internet nie wychowują nas do rozumienia sensu piękna. Nie wychowują nas do tego, jak patrzeć na rzeczywistość. Przeprowadźmy zabawny test. Chcę sprawdzić, chcę się dowiedzieć, czy dzisiaj jest pełnia. Co jest bardziej rozumne: wychylić się przez okno i popatrzeć na niebo czy też sprawdzić to na stronie pogodynki? Co jest bardziej rozumne? Oczywiście, zakładając, że nie jest pochmurno, to chyba lepiej jest wyjrzeć przez okno. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Wszyscy tak się zachowujemy. A więc, droga Marysiu, musimy odzyskać naszą relację z rzeczywistością. Kilka dni temu spacerowałem wieczorem po Rzymie i była właśnie pełnia, piękna pogoda, księżyc był taki piękny, dopiero co pokazał się na niebie, wydawało się, że można go dotknąć, jakby był na wyciagnięcie ręki. Musimy odzyskać to zdumienie dziecka, nawet jeżeli mamy 46 czy 57 lat. Proszę.

Jakub z Warszawy: Chciałem podzielić się z wami bardzo krótko doświadczeniem. Jakiś czas temu w mojej szkole mieliśmy lekcję katechezy i katechetka zapytała, czy ktoś należy do jakiejś wspólnoty. Ja wstałem i powiedziałem, że należę do CL. Wtedy popatrzono na mnie jak na jakiegoś wyrzutka, bo: „Co to w ogóle jest CL? Co to znaczy? – Comunione e Liberazione – Komunia i Wyzwolenie”. Wtedy w klasie zapadła taka cisza, że chciałem usiąść i nie mówić już nic więcej, ale katechetka poprosiła, abym powiedział coś o naszym Ruchu. Powiedziałem, że w tej wspólnocie codziennie poznajemy Chrystusa, uczymy się pięknie żyć, a co za tym idzie, zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość. Mówiłem rzeczy, które nie za bardzo przemawiały do moich rówieśników. Po zakończeniu lekcji podeszło do mnie jednak parę osób. Pytali, jak się dostać do tej wspólnoty, kiedy są spotkania, kiedy wyjazdy. Jest tutaj obecna Agnieszka Szular, która opiekuje się naszą warszawską grupą. Bardzo się cieszę, że mogę nadal kontynuować to dzieło i że ta grupa z pewnością się powiększy, i że będziemy żyć tak pięknie, szczęśliwie. Dziękuję.

Ks. Andrea: Dziękuję, Kubo. Przyszła mi właśnie na myśl pewna rzecz, która przydarzyła mi się, gdy miałem 16 lat. Pierwszy dzień szkoły, trzecia klasa liceum, klasa matematyczno-fizyczna. Do klasy wchodzi nauczycielka filozofii (do tej pory pamiętam jej imię i nazwisko: Franca Spinolo), komunistka. To był okres, kiedy w Polsce był stan wojenny, rządził generał Jaruzelski. I ona właśnie broniła Jaruzelskiego. Pewnego dnia, po tym jak wprowadził on stan wojenny, weszła do klasy i zapytała: „Kto jest z CL, niech podniesie rękę”. To nie jest żart. Podniosłem rękę ja i jeszcze jeden chłopak, który nie był z Ruchu. Później powiedziałem mu: „Ale Ty nie jesteś w Ruchu”. A on odpowiedział: „Podniosłem rękę, solidaryzując się z tobą, bo nie mogłeś być sam”. Po tym wydarzeniu ten chłopak wstąpił do Ruchu. To naprawdę się zdarzyło. A więc rozumiesz, Kubo, jaka jest siła świadectwa? Pomyśl, ile dobra uczyniłeś dla swoich znajomych, ile osób możesz spotkać w ten sposób. Jak bardzo szczęśliwy będziesz ty, a z tobą również inni. Chodziliśmy wtedy ze spinkami z napisem „Solidarność”.

Karolina z Lutyni: Mówimy o pięknych rzeczach. Kuba powiedział o swoim doświadczeniu i to jest naprawdę piękna rzecz, dzięki temu ja również mogę doświadczyć tego, co on. Intensywne przeżywanie rzeczywistości jest na pewno łatwiejsze niż przeżywanie rzeczy złej, tragicznej, smutnej. Moje pytanie brzmi: jak odnaleźć piękno Boga w rzeczach, które wbrew pozorom są złe, są tragiczne? Mam tutaj na myśli dość znany przykład dzieci w innych krajach, dzieci w Afryce, które nie mają takich warunków do nauki, do kształcenia, do wychowania jak my tutaj. Im naprawdę brakuje wielu rzeczy, nie z ich winy. Łatwo jest widzieć piękno Boga w pięknych widokach, pięknych górach, pięknych doświadczeniach, ale jak zobaczyć piękno Boga w takich tragicznych sytuacjach? To pytanie męczy mnie od dłuższego czasu i nie umiem sobie na nie odpowiedzieć.

Ks. Andrea: Bardzo dziękuję, Karolino. Chciałbym się ciebie najpierw zapytać – jeżeli nie będziesz chciała odpowiedzieć, nie musisz – podaj mi przykład rzeczy smutnej czy trudnej, ale z twojego doświadczenia, zostawmy na razie Afrykę, wojny… Chodzi o twoje doświadczenie, jeśli mogę prosić.

Karolina: Jest to trudna rzecz, o której od początku ciężko mi mówić. Kiedy miałam 10 lat, straciłam tatę, było to dla mnie bardzo trudne, nie mogłam sobie z tym poradzić. Do tej pory… Jest mi ciężko, że nie ma osoby, którą chciałabym mieć przy sobie. Zastanawiam się, co mam przez to rozumieć, co Bóg chciał mi przez to powiedzieć? Tym bardziej że mam młodsze rodzeństwo, którym trzeba się zająć, które przeżywa to jeszcze gorzej niż ja, i czasem zastanawiam się, co mu odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego? Dlaczego tak się stało?”. Przecież nie zrobiłam niczego złego. Nie umiem na to odpowiedzieć, to pytanie do tej pory mnie dręczy. Dlatego zapytałam o dzieci w Afryce, ponieważ one też nie są winne temu, że nie mogą się wychowywać w normalnych warunkach. Dlatego zapytałam o to, jak dostrzec piękno Boga w rzeczach tragicznych.

Ks. Andrea: Karolino, przede wszystkim dziękuję ci za to, z jaką wolnością podzieliłaś się z nami swoim doświadczeniem. Wszyscy powinniśmy, musimy, wziąć przykład z ciebie. Gdzie znajdziemy towarzystwo, w którym panuje taka wolność wypowiadania się, gdzie indziej? Droga Karolino, nie wiem, dlaczego Pan Bóg poprosił cię o tak wielką ofiarę, nie wiem dlaczego Pan dał ci tak ciężki krzyż. Dziewczyna, która traci ojca w wieku 10 lat. Wydaje mi się, że w naszym towarzystwie musisz zrozumieć to poprzez swoje doświadczenie, dlaczego to się wydarzyło, co Pan chce ci przez to powiedzieć. Są to pytania, które będziesz musiała stawiać sobie codziennie. Przychodzi mi na myśl pewien epizod. Kilka lat temu, kiedy byłem młodszy, to było rok po moich święceniach kapłańskich, przyszła do mnie pewna zdesperowana matka. Jej córka, która miała 29 lat i wykryto u niej nieuleczalnego raka, po pewnym czasie zmarła. I ta zdesperowana matka, buntując się przeciwko Bogu, pytała: „Dlaczego? Dlaczego?”. A ja musiałem powiedzieć: „Nie wiem, nie jestem w stanie odpowiedzieć”. I było to dla mnie trudne doświadczenie: ksiądz, który nie jest w stanie odpowiedzieć na takie pytanie. Pozostałem w kontakcie z tą panią po śmierci jej córki. Po latach powiedziała mi: „Miał ksiądz rację, teraz zrozumiałam”. Dla tej kobiety śmierć córki była okazją do odkrycia na nowo wiary, ta kobieta przyszła do Ruchu, bardzo dojrzała. Droga Karolino, chcę być blisko ciebie, pomagając ci zrozumieć, dlaczego to ci się wydarzyło, ale to ty musisz zrozumieć. Wydaje mi się, że powinnaś zrozumieć, że wszyscy potrzebujemy ojca, to dotyczy wszystkich, ale oprócz ojca ziemskiego, biologicznego, którego już nie masz, wszyscy mamy jeszcze jednego Ojca, który jest w niebie. Rozumiesz? Kiedy mówimy: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”, wydaje mi się, że ty rozumiesz te słowa lepiej od nas i to też czyni cię bardziej wrażliwą na cierpienia innych. Kiedy spotkasz osoby, które mają poranione serca, ty będziesz w stanie lepiej je zrozumieć i Pan Bóg posłuży się tą tragiczną historią, abyś mogła być blisko nich i im pomagać. Chcę być szczery z tobą. Są pewne rany w naszym życiu, które nigdy się nie zagoją, ten ból pewnie nie przeminie, ta rana zagoi się dopiero w niebie, ale ta rana, która będzie cały czas otwarta, sprawi, że będziesz wzrastała pośród nas. Ona będzie cię czynić wyjątkowo czułą na obecność Pana, tak jak mówi Psalm 34: „Pan jest blisko tych, którzy mają złamane serca”. Nie znam cię dobrze, to są moje intuicje na temat twojego życia. Ale z czasem zrozumiesz, to jest wspólne bogactwo. Ale musisz być z nami. Pomyśl, co by było, gdybyś odeszła: z kim podzieliłabyś się tym krzyżem, komu byś opowiedziała o tym bólu? Zostałabyś sama z twoim cierpieniem. Nawet twój chłopak, przyszły mąż nie chciałby tego słuchać. Zwróćcie uwagę, że ból i cierpienie czyni samotnym. Gorzkim owocem cierpienia jest samotność, chyba że jest przyjaźń taka jak nasza. Dziękuję, Karolino. Ile masz lat?

Karolina: 16.

Maciek z Warszawy: Ciągłe ćwiczenie i praca, o których mówi ksiądz Carrón, które mają pomóc doświadczać, że wszystko, łącznie ze mną, jest mi dawane. Co znaczy uświadamiać sobie to na nowo, skoro już to wiem?

Ks. Andrea: Ja żyję i w ten sposób rozumiem to, co mówi ksiądz Carrón. I jest to coś, co mi się bardzo podoba w jego nauce. Postaram się mówić prosto, tak aby każdy zrozumiał. Tak więc w jakiejkolwiek okoliczności byśmy się nie znajdowali, tacy jacy jesteśmy, zawsze mamy możliwość odtworzenia relacji z Tajemnicą. Przeżywasz trudności, poważne trudności, przeżyłaś krzyż utraty taty w wieku 10 lat, nie radzisz sobie w szkole, rodzice się rozstali, twoja dziewczyna cię zostawiła, ojciec jest alkoholikiem – w takich sytuacjach, w jakich się znajdujesz, nigdy, ale to nigdy nie zostaje ci odebrana możliwość rozpoczęcia drogi, drogi do prawdy. Słynne zdanie świętego Pawła, które ksiądz Carrón cytował już milion razy, brzmi: „Niczego nam nie brakuje”, gdy czekamy na powrót Pana, tam gdzie jesteśmy, tacy jacy jesteśmy, gdziekolwiek: w Krakowie, Lutyni czy w Rzymie; jakikolwiek problem przeżywamy, nawet jeśli chce się nam spać, zawsze, ale to zawsze możemy rozpoznać tę Tajemnicę i zasmakować doświadczenia spełnienia. Dlaczego? Dlatego że od wszystkiego możemy się uczyć, od rzeczy pięknych i rzeczy brzydkich. Zapamiętajcie, wyryjcie sobie w pamięci to piękne doświadczenie, o którym opowiedziała nam Karolina, ile rzeczy ona, która ma w tym momencie 16 lat, jest w stanie zrozumieć w najgorszym doświadczeniu, jakie mogło ją spotkać. Rzeczą najbardziej obcą w naszym życiu jest niewytłumaczalne cierpienie, cierpieć, nie wiedząc dlaczego. „Dlaczego mój tato umarł? Co ja zrobiłam?” A więc również w takiej sytuacji możemy się czegoś nauczyć. Nigdy, ale to nigdy nie możemy czuć się wykluczeni ze szczęścia, ze zbawienia. Zgadzasz się, Karolino? Czy szczęście jest jeszcze możliwe? Jesteś piękną dziewczyną. O tym chce nam powiedzieć ksiądz Carrón, kiedy mówi o pozytywności naszej potrzeby. Pewnego razu Giorgio Vitadini, który nie jest teologiem, powiedział, że Jezus Chrystus jest w naszym życiu jak nawigacja satelitarna. Nawet kiedy się zgubisz, gdziekolwiek byś nie był, Tajemnica wytycza nową trasę i stara się z powrotem skierować nas na właściwą ścieżkę. Ile razy czujemy się zagubieni, zupełnie na niewłaściwej drodze, a nawigacja satelitarna, czyli Jezus, sprowadza nas na właściwe tory? Nie jest to przykład teologiczny, ale mnie się podoba. Jeszcze jedno pytanie.

Irek ze Świdnicy: Chciałem lepiej zrozumieć, co znaczy w pełni używać rozumu. Chciałem zapytać o doświadczenie księdza. Kiedy w okolicznościach, które napotykamy w jednej sytuacji, używamy rozumu w pełni, a w innej redukujemy używanie rozumu, innymi słowy: jakie czynniki należy uchwycić w rzeczywistości, aby postrzegać ją w pełni?

Stefano: Trzy tygodnie temu w wypadku motocyklowym zginął mój przyjaciel, a dzień później zmarł inny motocyklista. Byłem na obu pogrzebach, ale nawet jeśli był to ten sam sakrament – msza św., te dwa pogrzeby bardzo się od siebie różniły. Zaraz wam wytłumaczę, na czym polegała ta różnica. Było mi oczywiście bardzo smutno z powodu śmierci mojego przyjaciela. Na pogrzebie było wielu innych przyjaciół. Pogrzeb sprawował jeden z naszych zaprzyjaźnionych księży, ksiądz Ambrogio, który znał tego chłopaka. I to on właśnie mnie zdumiał: na jego twarzy nie było widać bólu, była pogodna. A przecież to wielkie cierpienie, które przeżywaliśmy, przeżywał zapewne i on. Uderzyło mnie jednak, że nie starał się przyszyć łaty do tego, co się stało, albo odciągnąć nas od tego, ale z jeszcze większą siłą ponawiał pytanie: „Dlaczego to się wydarzyło? Jaki to ma sens?”. Byłem zmuszony stanąć wobec tego, co się stało. Ale na tym nie poprzestał, zapytał: „Co uczyniło pięknym życie tego chłopaka? Co uczyniło pięknym waszą przyjaźń z tym chłopakiem?”. I mówił, że uczynił je pięknym ten sam czynnik, który go zbawił, czyli Chrystus. Bardzo mnie to uderzyło. Ten ból, o którym wcześniej mówił ksiądz Andrea, jeżeli przeżywasz go sam, ten ból cię zabija, ale jeżeli przeżywasz go w relacji, ten ból staje się pytaniem o sens, chęcią zrozumienia. Zdumiało mnie to, że zgodziłem się z tym osądem, że jedyną osobą, która jest w stanie dać spełnienie mojemu życiu, jest Jezus Chrystus. Ten sam Chrystus, który spełnił życie mojego przyjaciela. Mimo całego bólu, który mi towarzyszył, zrodziła się we mnie pogoda ducha, która była niewyobrażalna. Dzień później natomiast, na drugim pogrzebie, ksiądz opowiadał podczas kazania o tym, jakim fajnym chłopakiem był zmarły, że wszyscy go lubili, nie doszedł jednak do punktu, w którym mógł postawić pytanie: „Co to dla mnie znaczy?”. To, co mnie uderzyło, to reakcja siostry tego chłopaka, która na zakończenie powiedziała: „Żyłam przez 20 lat obok świętego i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, co za pech!”. Dlaczego mówię o tym w odniesieniu do używania rozumu? Otóż jest oczywista różnica między prawdziwym używaniem rozumu, czyli takim, które otwiera rozum, prowokuje pytania. Śmierć staje się przyczyną pogody duchy i sposobem na znalezienie odpowiedzi na pytanie, kto daje spełnienie mojemu życiu i w jaki sposób to czyni poprzez osoby, które są postawione obok mnie. Wyzwaniem dla mnie jest to, że ta intensywność wyłania się w takich szczególnych, przykrych momentach, a przecież nie ma potrzeby, aby za każdym razem umierał któryś z moich przyjaciół, abym mógł bardziej odkrywać Tajemnicę, abym mógł dojść do takiego punktu, że będę Ją odkrywał w każdym momencie. Czy w jakiś sposób jest to odpowiedzią na twoje pytanie?

Irek: Tak

Ks. Andrea: Chciałbym powiedzieć jedną rzecz. Rozumność oznacza postrzeganie rzeczywistości według pełni czynników, które się na nią składają, a więc według wszystkich elementów, które ją tworzą. Jest jeden czynnik, o którym zawsze zapominamy, otóż, że rzeczywistość jest Tajemnicą. Kiedy o tym zapominamy, nasze wybory w konsekwencji są nierozumne, nasza relacja z rzeczywistością jest nierozumna. Pan, aby przywołać nas do Tajemnicy, abyśmy na nią patrzyli, dopuszcza ostateczne przywołanie, posługując się śmiercią, bo śmierć jest przywołaniem Boga do faktu, że Tajemnica istnieje. To tak jakby Bóg mówił: „Hej, popatrz, Tajemnica istnieje!”. Śmierć Krzysztofa, Marco… Rozumiesz Karolino? W twoim życiu jest Tajemnica, Bóg powiedział ci to osobiście.

 

SPOTKANIE Z DOROSŁYMI

Ks. Jurek: Jesteśmy tutaj z jednego powodu: z powodu nowości, która się wydarzyła, na którą nikt z nas nie zasłużył, a która nas przygarnęła, tak że w życiu pojawiła się nowa perspektywa, nowa nadzieja. W czasie wakacji pytaliśmy o to, jak tę nowość uczynić czymś stabilnym, a myślę, że w obliczu tego, co słyszymy wkoło, w obliczu władzy, która robi wszystko, by zniszczyć tę stabilność, w zamieszaniu, w którym żyjemy, tym bardziej się pytamy, jak zachować tę stabilność swojego życia, tę nowość polegającą na tym, że jeśli ktoś jest w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. Ksiądz Carrón postawił przed nami zadanie na początku tego roku, polecił nam powrócić do książki Zmysł religijny, aby na nowo odzyskiwać to, co jest najważniejsze w naszym życiu. Niedawno przeżywaliśmy Inaugurację Roku Pracy w Częstochowie, której temat brzmiał: „Zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość”. Zawsze, a nie tylko w sytuacji wyjątkowej. Ale co to znaczy? Jak to właściwie czynić? Podjęliśmy pracę nad dziesiątym rozdziałem Zmysłu religijnego. Ksiądz Carrón pokazuje nam, że w niej tkwi istota sprawy. Zaprosiliśmy was dziś na to spotkanie, by pomóc sobie w zrozumieniu tej metody, którą zaproponował nam ksiądz Giussani, tak aby ta nowość w nas trwała, aby życie było przeżywane w całej pełni. To spotkanie pomyślane jest jako spotkanie pytań, ale także i dzielenia się swoimi doświadczeniami. Chciałbym was do tego serdecznie zaprosić, ale najpierw oddam głos księdzu Andrei.

Ks. Andrea: Dzisiaj rano miałem piękne spotkanie z waszą młodzieżą. Prawdopodobnie większość z nich to wasze dzieci. Kiedy rozpoczynałem tamto spotkanie, a nie wynikało to z mojego przygotowania, przyszło mi do głowy zdanie z Listu św. Pawła do Koryntian. Święty Paweł pisał do jednej z założonych przez siebie wspólnot, do wspólnoty, która prawdopodobnie sprawiała mu najwięcej problemów, do wspólnoty korynckiej. Zresztą pisał ten list, płacząc, jak sam w nim wyznaje. W pewnym momencie pisze więc do nich: „Nie przybyłem, żeby okazać nasze władztwo nad wiarą waszą, bo przecież jesteśmy współtwórcami radości waszej” (por. 2 Kor 1, 23–24). Napisał więc: „Nie chcę być panem waszego powołania, nie chcę był panem waszej relacji z Tajemnicą, to nie ja daję wam możliwość bycia szczęśliwymi, nie daję wam spełnienia, ale chcę być sługą waszej radości”. Otóż właśnie tak widzę swoją rolę: chcę być sługą waszej radości na tyle, na ile jestem do tego zdolny. Chciałbym pomóc wam w przeżywaniu doświadczenia waszej wiary, waszego powołania, w przeżywaniu wątpliwości, problemów. Całe życie w Ruchu jest taką pomocą. Ja chciałbym być ostatecznym wyrażeniem się pracy, która jest wam bliska. A więc w wielkiej prostocie, jeśli macie pytania, wątpliwości, obiekcje lub jeśli chcecie opowiedzieć o waszym doświadczeniu, o życiu Ruchu, o waszym życiu. Patrząc też na to z punktu widzenia Szkoły Wspólnoty, Inauguracji Roku. Spróbujcie nie być gorsi od waszych dzieci dzisiaj rano. Proszę o pytania.

Romeo z Krakowa: Chciałem zapytać o zdumienie: co takiego nie pozwala mi zdumiewać się w życiu, skoro moje spotkanie z Ruchem było niewątpliwie doświadczeniem zdumienia? Po Inauguracji Roku, patrząc na księdza Carróna, ale i na naszych odpowiedzialnych, na naszą miejscową odpowiedzialną, zobaczyłem u nich prowokację. Od kilku dni budzę się i proszę Pana, aby dał mi możliwość zdumiewania się. Widzę, że wpadając w codzienność, jak gdybym przestawał odczuwać to zdumienie, ono jakby ucieka. Co blokuje mnie w odczuwaniu zdumienia w codzienności? Czy zdumienie jest czymś, czego należy poszukiwać? Odczuwam też pewien smutek, pragnąc zdumiewać się tym, co Pan mi dał: tym miejscem, twarzami osób, twarzami mojej rodziny. Zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest mi dane, a wydaje mi się, że zdumienie wypływa z faktu, że postrzegam coś jako dane. I smutek wypływa stąd, że pozostaję nieruchomy wobec tego, że nie jestem w stanie uchwycić tego, co zostaje mi dane.

Ks. Andrea: Dziękuję ci, Romeo, bo twoje pytanie podsumowuje wszystko, jest bardzo pełne. I dziękuję ci bardzo, że dajesz mi w ten sposób możliwość powtórzenia tego, co mówiłem dziś rano waszym dzieciom, ponieważ ostatecznie oczekiwania ludzkiego serca są takie same. I tego, co mówiłem wczoraj wieczorem podczas Diakonii odpowiedzialnych. Przede wszystkim chcę powiedzieć, że zdumienie w nas jest rzeczą naturalną. Nowonarodzone dziecko po jakimś czasie, widząc swoją mamę, uśmiecha się. Czy tak? Mamy, które tu są, mogą to potwierdzić. Nie musimy uczyć dziecka uśmiechu. Dziecko z natury się zdumiewa, uśmiecha się, jest radosne. Dziecko ze swej natury jest pełne ufności i nadziei, a widać to najlepiej, gdy płacze. Płacze, ale jest pewne, że zaraz przyjdzie mama i da mu mleko. Ale tutaj, drodzy przyjaciele, uwaga, to, że mówimy, że zdumienie jest rzeczą naturalną, nie oznacza, że nie możemy go stracić. To jest nasz słaby punkt, ponieważ wydaje nam się, że skoro zdumienie jest rzeczą naturalną, pozostanie nam na całe życie. Ale tak nie jest, nasze serce i nasze uczucia mogą się zestarzeć, a my nie będziemy się już niczym zdumiewać. Dziecko z natury się uśmiecha, a wielu ludzi, dochodząc do 50., 60. roku życia nie jest w stanie się uśmiechać, bo nic ich już nie zdumiewa. Ujmując to w formule bardziej teologicznej, możemy powiedzieć, że niewinność i prostota z czasem mogą zostać utracone. W takim wypadku jesteśmy wezwani do tego, aby na nowo je zdobywać. Musimy z pomocą naszej pracy znów wchodzić w posiadanie tego zdumienia, które odchodzi z wiekiem. Do tego służy nasze towarzystwo, nasza przyjaźń. Rozmawiając o tych rzeczach, na nowo uczymy się zdumiewać. Dziś rano ktoś, chyba Jarek, powiedział: „Bardzo często patrzę na krajobrazy i już się nie zdumiewam”. Dlatego ksiądz Giussani wychowuje nas przede wszystkim do dostrzegania piękna, to znaczy rzeczywistości. Dziś rano opowiadałem, że ksiądz Giussani, kiedy wyjeżdżał na pierwsze wakacje z GS, prowadził młodzież nad morze, sadzał ich na plaży z twarzami zwróconymi ku morzu i tam się modlili. Są piękne fotografie tych dzieciaków na plaży, siedzących w półkolu i patrzących na morze. Jednak z upływem czasu młodzież przestaje dostrzegać rzeczy piękne. Niestety, przyjaciele, problem nie polega na tym, że trzeba skończyć 60 lat, by utracić poczucie piękna. Znamy szesnastoletnią młodzież, która już traci zdolność zdumiewania się rzeczywistością. Zdumiewają się tylko Internetem i telewizją. A zatem całe wychowanie w Ruchu ma na celu odzyskanie zdolności zdumiewania się, poczucia piękna. Zauważcie, jakie są filary wychowania w Ruchu: muzyka, piękno sztuki, plakaty, które zawsze bazują na dziełach sztuki, tradycja, śpiew, piękno natury, a w związku z tym wspólne wakacje. Nie chcę filozofować, ale krótko mówiąc: piękno przywołuje naszą naturę. A zatem patrzenie na rzeczywistość, która mnie prowokuje, zadaje pytania, to jest coś, czego można się nauczyć. Po to jesteśmy razem. W Dniu Inauguracji Roku ksiądz Carrón mówił o przyjaźni księdza Giussaniego z Angelo Maio. W tym samym tekście znajduje się bardzo piękny fragment, w którym ksiądz Giussani mówi, że nauczył się zdumiewać rzeczywistością, patrząc na to, jak jego przyjaciel Angelo Maio osądzał rzeczy, które miał przed sobą. A zatem jeśli zdumienie jest rzeczą naturalną u niemowlęcia, to my musimy na nowo je odzyskać, uczyć się go na nowo. A zatem nie musimy się wstydzić, że patrząc na rzeczywistość, już się nie zdumiewamy, że piękny zachód słońca już nas nie wzrusza, że niebo pełne gwiazd nie wzbudza w nas żadnych uczyć, że pozostajemy obojętni. Nie mówię tutaj o sentymentach, mówię o tym, że nie dostrzegamy tego, że rzeczywistość jest darem, podarunkiem. Być może także i ja pragnąłbym się zdumiewać, a już nie jestem w stanie, straciłem to początkowe zdumienie, ten entuzjazm. Co w takim razie robić? Można by powiedzieć wiele rzeczy, ja chcę powiedzieć jedno. Chodzi o wartość modlitwy. Modlitwa jest szkołą zdumienia. Kiedy odmawiamy: „Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi ”, co to znaczy? To znaczy, że prosimy o tę samą prostotę, jaką miała Maryja podczas zwiastowania, żebyśmy zdumieli się tak samo jak Ona tym wydarzeniem; prosimy, byśmy mogli wymówić to samo „tak”. A zatem modlitwa jest wielką szkołą zdumienia, jeżeli modlimy się z taką świadomością, pamiętając o tym. Jest przepiękna modlitwa jezuity, ojca Grandmaisona: „Święta Maryjo, Matko Boża, zachowaj we mnie serce dziecka”, ponieważ prostotę i niewinność tracimy z wiekiem i dotyczy to wszystkich, nie tylko Romea, wszystkich; i dlatego z czasem się starzejemy. Nie odczuwamy już entuzjazmu, zdumienia ani też wdzięczności, patrząc na rzeczywistość. Chociaż wiem, ze rzeczywistość jest dla mnie darem, nigdy nie mówię „dziękuję”. A zatem wielkim zadaniem w życiu jest odzyskanie tej dziecięcej prostoty. Jezus mówi w Ewangelii: „Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3). Nie mówi: „Jeżeli nie pozostaniecie jak dzieci”, ale: „Jeśli nie staniecie się jak dzieci”. Musimy się nawrócić, by na nowo stać się jak dzieci, musimy się zmienić. I dochodzę do ostatniej kwestii. W jaki sposób działa w tym wszystkim nasza wolność, co ona ma do tego? Pozwolę sobie powiedzieć, że czasami zdumienie jest niewygodne. My czasami świadomie eliminujemy je z naszego życia. Dlaczego według was czasami wygodniej jest się nie zdumiewać? Dlaczego mamy takie drobnomieszczańskie tendencje do niezdumiewania się?

Michał z Krakowa: Dżentelmen nigdy się nie dziwi.

Ks. Andrea: Tak, to prawda, a idąc dalej, do głębi: dlaczego zdumienie jest niewygodne?

Wojtek ze Świdnicy: Bo zdumienie jest bolesne.

Ania z Bytomia: Bo okazujemy w ten sposób, że jesteśmy zależni

Agnieszka z Warszawy: Bo uznajemy swoją zależność.

Ks. Andrea: Kto to powiedział? Ponieważ zdumienie ma w sobie proroctwo o tym, że zależymy. Podam przykład, który dałem też dzieciakom z GS. Spotykam piękną dziewczynę, wspaniałą, blondynkę, Polkę z niebieskimi oczami i zakochuję się. Jeżeli patrzę na to w prawdzie, co muszę uznać? Muszę uznać, że moje szczęście zależy od niej, ponieważ jeżeli ona powie mi „tak”, jestem szczęśliwy, jeśli powie mi „nie”, jestem nieszczęśliwy. Zdumienie, piękno jest zawsze zaproszeniem do zależności, przynależenia do kogoś. Ponieważ w tym momencie zależy od kogoś, kto to szczęście może mi dać, albo zabrać. A to dla człowieka jest bardzo niewygodne. Patrząc na przepiękny krajobraz, na przepiękny zachód słońca, kiedy się wzruszam, rozumiem, że nie wystarczam sam sobie. Że możliwość dania sobie szczęścia nie leży w zasięgu moich możliwości. Ksiądz Giussani mówi o Kancie, że nawet on, patrząc na rozgwieżdżone niebo, musiał uznać, że jego filozofia jest słabym punktem. A zatem, Romeo, kiedy to zdumienie słabnie, po części jest to nasza wina, bo jest to dla nas wygodne. W ten sposób wydaje nam się, że możemy wystarczyć sobie sami. To jest postawa drobnomieszczańska, tak jak Michał mówił wcześniej, dżentelmen się nie zdumiewa, nie zakochuje. Jak mały pan Friedmann – o którym opowiadał ksiądz Giussani – który specjalnie nie chciał się zakochać, aby od nikogo nie zależeć. W dniu, w którym się zakochuje i zdaje sobie sprawę, że jest zależny i że nie może mieć wybranej kobiety, zabija się. I tak właśnie się dzieje, tak jak w powieści Tomasza Manna. Jeżeli nie mogę posiąść tego, czego pragnę, tego, co mnie spełni, lepiej ze sobą skończyć. W takim razie, drodzy przyjaciele, jak pozytywnie wyjść z tej sytuacji? Jak zaakceptować to, że piękna rzeczywistość, zachód słońca, który mnie zdumiewa, rozgwieżdżone niebo, przepiękne włoskie morze – to wszystko jest dla mnie, to wszystko jest rzeczywistością, która mnie kocha? Jest tak jak wtedy, kiedy piękna kobieta mówi mi „tak”. Człowiek zdaje sobie sprawę, że należy do Tajemnicy, która go kocha; to nie jest tak, że ona go nienawidzi. Zdumienie pozwala nam zaufać. A w takim razie, czego się bać? Powiem więcej: warto zależeć, zależność jest wspaniała. Jakże pięknie jest zależeć od tak pięknej kobiety! Kiedy się zakochujemy, cieszymy się, że zależymy. Drodzy przyjaciele, ostatecznie wszystko sprowadza się do pytania: czy rzeczywistość, od której zależymy, jest nam życzliwa czy też jest naszym wrogiem? Z całą pewnością zależenie od kogoś, kogo kochamy, jest również trudne, jak powiedział ktoś, to jest rana. Kobieta, która naprawdę kocha swojego męża, naprawdę jest w nim zakochana, w pewnym momencie musi powiedzieć: „Zależę od ciebie”. A to pociąga za sobą wiele trudu, Ania się zgadza. Wyobraźcie sobie, że pewnego razu ksiądz Giussani powiedział coś genialnego. Otóż dla mężczyzny powiedzenie swojej żonie: „Kocham cię”, jest poświęceniem, ofiarą, ponieważ musi uznać pewną rzecz, która jest na zewnątrz niego, a od której on zależy. Chrześcijaństwo ostatecznie jest rzeczą prostą. Dlatego Apostoł mówi, że w miłości nie ma strachu. Ponieważ ten, kto kocha, nie boi się. Aniu, masz pytanie?

Ania z Bytomia: Nie pytanie. Chciałam powiedzieć, że doświadczenie ostatnich tygodni potwierdza to, co ksiądz teraz mówi. Prowokacją były dla mnie słowa o zdumiewaniu się i od Inauguracji brzmiały mi w uszach jak dzwon kościelny. Tak naprawdę nie miałam okazji jeździć i oglądać pięknych krajobrazów, bo ciągle siedzę w domu z chorymi dziećmi, ale te słowa stale mnie prowokowały. Czym to zdumienie jest? I zrozumiałam, że kiedy widzę coś pięknego, bardzo emocjonalnie reaguję na uśmiech mojego dziecka albo na widok pięknych, jesiennych drzew. Natomiast zdumienie jest czymś więcej, jest postawą realizmu wobec wszystkich rzeczy, jak dywan, kanapa. Jest realizmem, bo pokazuje mi to, co zostało mi dane. I dzięki zdumieniu zyskuję właśnie świadomość tego, że ono zostało mi dane, a to doprowadza do dwóch konsekwencji, tak jak mówił ksiądz Andrea. Po pierwsze, do wdzięczności. I tutaj zauważyłam, jak bardzo na nowo przeżywam modlitwę przed jedzeniem, jak bardzo przeżywam ją z moimi dziećmi. Od miesiąca ta modlitwa jest wdzięcznością za to, że Bóg chce mnie podtrzymywać i każdego dnia rzeczywistość pozwala mi żyć całkiem dobrze. I druga rzecz, jest to poczucie radości. Cieszę się, że jest ktoś, kto mnie prowadzi – ksiądz Giussani, że pozwala mi żyć bardziej jak człowiek, żyć tym życiem, które dał mi Bóg, właśnie ze rozumieniem, kim jestem, od kogo zależę, w jak pięknym świecie żyję. Był taki moment w tym roku, kiedy odczułam brak odniesienia do rzeczywistości, kiedy poczułam, że to wszystko może się skończyć. Oglądałam film zrealizowany na podstawie powieści Cornaca Mac Cartneya Droga. To bardzo sugestywny film, nie jest to typowy film science-fiction, w którym nagle katastrofa wszystko niszczy, ale jest to film o rzeczywistości, która została zniszczona, o tym, że ludzie nie mają co jeść, nie ma czystej wody, nie ma drzew, nie ma niczego. Film jest bardzo wymowny i faktycznie zmusił mnie do postawienia sobie pytania: czy to wszystko, co jest teraz, może się skończyć? Nawet poczułam strach, ale właśnie wtedy musiałam z realizmem popatrzeć na to, co spotykam, że wszystko to jest harmonią, wszystko jest uporządkowane, abym mogła żyć, aby ludzie mogli żyć. Co więcej, cała rzeczywistość jest dla mnie; i to towarzystwo, które daje mi nadzieję, że Ten, który to stworzył, kocha mnie i podtrzymuje miejsce, w którym żyję, aby komunikowało mi jego miłość. To wszystko.

Ks. Andrea: Dziękuję, Aniu. To, co powiedziałaś, jest bardzo słuszne. Powiedziałaś, że odczułaś radość ponieważ doświadczyłaś w swoim życiu, że ktoś cię prowadzi. Wyobraźcie sobie dziecko, które musi wejść do ciemnego pokoju, boi się tam wejść, jest to zrozumiałe. Wyobraźcie sobie, że kiedy stoi przed tym ciemnym pokojem, podchodzi jego mama, bierze je za rękę i wprowadza do środka. Czy dziecko tam wejdzie? Ależ oczywiście. Wejdzie tam, nawet jeśli w środku jest dzikie zwierzę. A jeżeli dziecko nie chciałoby wejść nawet z mamą, oznacza to, że to dziecko niestety nie ma zaufania do swojej mamy. Zobaczcie, ostatecznie problem polega na tym, czy dostrzegamy w rzeczywistości Obecność, której ufamy. Kto mógłby nas oddzielić od tej Obecności, która nas kocha, troszczy się o nas i pozwala nam patrzeć na wszystko? To jest chrześcijańska nadzieja, że ta Obecność jest, że nas kocha, że się o nas troszczy.

Agnieszka z Warszawy: Chciałam pokrótce opowiedzieć o swoim doświadczeniu, a potem zadać pytanie. Zacznę od zabawnego epizodu z mojego życia rodzinnego. Podczas porannego spotkania z młodzieżą powiedziałeś, księże Andreo, że możemy zdumiewać się rzeczami zarówno pięknymi, jak i brzydkimi. Zdarza mi się dłużej zatrzymywać, niestety, przy tych brzydkich. I tak latem tego roku zaskoczyło mnie to, w jaki sposób mój mąż nawadniania ogród, otóż, zamiast ogrodu „podlał” piwnicę. Po prostu niechcący ją zalał. Właśnie miałam odpocząć po trudnej sesji, ale nie pozostawało mi nic innego, jak zabrać się z rodziną za jej osuszanie. Tymczasem Piotr zaproponował mi odpoczynek. Co to mogło być? Jego pomysł był następujący: on miał wszystko posprzątać, a ja w ramach relaksu pojechać z Warszawy do Zakopanego po dzieci i tego samego dnia wrócić… Zabrakło mi słów, by wyrazić zaskoczenie jego propozycją. Do Zakopanego pojechałam bardzo zmęczona i wściekła. Wydarzyło się jednak coś dziwnego. Gdy znalazłam się wśród tamtych ludzi – młodzieży i opiekunów, po tym jak samotnie zjadłam obiad i poczęstowano mnie kawą oraz ciastkiem, nagle odeszło całe zmęczenie. Nastąpiła jakaś regeneracja sił i to uczucie wytchnienia towarzyszyło mi do końca dnia, w ciągu całej naszej powrotnej drogi. Obecność tych młodych ludzi, przysłuchiwanie się ich rozmowom, widok ich twarzy podtrzymywał ten swoisty, znaczący dobrostan. Mieliśmy bardzo dobrą podróż, piękne pejzaże oświetlone wieczornym słońcem. Wkrótce potem, zupełnie niespodziewanie, zostałam poproszona, aby towarzyszyć tym młodym ludziom poprzez prowadzenie Szkoły Wspólnoty dla nich. To także było dla mnie dużym zaskoczeniem i zobaczyłam, że to, co powiedział Piotrek, a co wydawało mi się złośliwe, rzeczywiście stało się odpoczynkiem, pomimo trudu podróży czy początkowo przykrych emocji. Pozwoliłam się poprowadzić, po czym znalazłam wytchnienie, nowy horyzont, który wciąż jawi się przed moimi oczami. Nawet w kieracie obowiązków, w bardzo intensywnym życiu, kiedy muszę podejmować domowe obowiązki, studia, przygotowanie Szkoły Wspólnoty dla młodzieży, dostrzegam nową perspektywę ciekawych odkryć. Owoce tego zauważyłam u siebie na uczelni, kiedy na wykładzie z komunikacji i akwizycji językowej mówiliśmy o pojęciach. Podczas rozmowy o znaczeniu pojęć ktoś zadał pytanie, czym jest byt, na co prowadzący odpowiedział, że jest to desygnat rzeczy rozpoznawanych zmysłami. „Czy aby tylko zmysłami? – miałam odwagę (między innymi dzięki pracy z młodzieżą) zadać pytanie. – Co w takim razie z innymi pojęciami, takimi jak liczba, poznanie czy miłość?” W ten sposób rozpoczęła się bardzo ciekawa rozmowa. Wykładowca powiedział, że pewien językoznawca, Noam Chomsky, doszedł do przekonania, że w życiu istnieją problemy, które podejmuje nauka, i tajemnice, których nauka nie potrafi „zaatakować”. Ta dyskusja doprowadziła też innych słuchaczy do pytania o Chrystusa: czy On naprawdę istniał? Czy jest postacią historyczną? I wreszcie moje pytanie, w kontekście tematu tego spotkania: „Zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość” – brzmi tak ładnie, lecz co zrobić, gdy intensywność przejawia się u mnie w postaci aktywizmu i obawy o to, czy ogarnę wszystkie sprawy, które są mi powierzone. Często mam tendencję do podejmowanie czy też wyszukiwania sobie nowych zajęć, co powoduje u mnie nerwowość, a w konsekwencji jakiś niepokój i strach. Jak sobie z tym poradzić?

Ks. Andrea: Droga Agnieszko, myślę że twoja słuszna ironia jest wspaniałym znakiem dojrzałości twojej wiary. Odniosę się do pierwszej części wystąpienia. Kiedy cię słuchałem, przyszło mi do głowy zdanie świętego Augustyna, który napisał, komentując Ewangelię św. Jana: „Tam gdzie się kocha, nie ma trudu”, i nawet jeśli się męczysz, to ten trud wydaje się niczym. A zatem odebranie twoich dzieci z Zakopanego zamiast odpoczynku wydawało się niczym, ponieważ zrobiłaś to z miłości do swoich dzieci, do swojego męża, do Ruchu. Myślę, że wielu z was kojarzy Giancarla Cesanę, znacie go, był w Polsce. Jest lekarzem medycyny pracy i przez wiele lat zajmował się kwestią depresji wynikającej ze stresu w pracy. Pewnego razu Cesana powiedział mi – być może nie zawsze jest to prawda, ale uderzyło mnie to – że ze statystycznego punktu widzenia siostry ze zgromadzenia matki Teresy z Kalkuty nigdy nie popadają w depresję, chociaż tyle pracują. Jest to zrozumiałe, kiedy się pomyśli, dla kogo to robią. Przechodzę do twojego pytania. Zawsze intensywne przeżywanie rzeczywistości to nie aktywizm. Oznacza to przeżywanie zderzenia z okolicznościami w sposób szczery, prawdziwy, z nieustannym pragnieniem osądzania tego, co się wydarza, porównywania tego z naszym sercem. To pozwala nam wzrastać. To jest naprawdę początek wyzwolenia. Dziękuję wam za wasze świadectwo przed światem, tam gdzie studiujecie, pracujecie, tego świadectwa świat bardzo potrzebuje. Proszę. Posłuchajmy drugiej wersji.

Piotr z Warszawy: Mówimy tutaj o zdumieniu. Uderzyło mnie, że ksiądz Carrón za księdzem Giussanim przywołuje nas do spraw podstawowych. Podczas Inauguracji ponownie usłyszałem, że w rzeczach obecnych nie dostrzegamy już Obecności. Kiedy rozmawiam z ludźmi na Szkole Wspólnoty, z przyjaciółmi, to mówimy o rzeczywistości, o uderzeniu rzeczywistości. Rzeczywistość jest taka, że coraz bardziej dosięga nas kryzys, może nie tak bardzo jak we Włoszech, ale u mnie w pracy będą zwolnienia, ludzie już się niepokoją. Jeśli chodzi o sytuację polityczną w Polsce, spory procent obywateli wybiera ludzi o poglądach zdecydowanie antykatolickich, areligijnych, nieludzkich można powiedzieć, skrajnie laickich. Szykuje się otwarta walka z wszelkimi przejawami religijności, człowieczeństwa itd. A my jesteśmy przez księdza Carróna przywoływani do tego, aby patrzeć na rzeczy obecne. W przemówieniu inauguracyjnym pojawiło się wezwanie do tego, żeby przyjąć postawę „aktywnej bierności”. Zatrzymać się, popatrzeć na rzeczywistość, na to, co jest. Chciałoby się jednak od razu działać, zareagować. Z jednej strony mamy przykład tego, że jest rzeczą rozumną zdumiewanie się jak święty Franciszek. Z jego postawy zdumienia rodziło się potem działanie, z zatrzymania, z tej bierności. Jeszcze inny przykład to Jan Paweł II, który był uważny na człowieka, patrzył, ale to nie powodowało jego pasywności. Nie dowierzamy temu jednak, wydaje nam się, że świadomość obecności rzeczy obecnych, aktywna bierność, nie jest właściwą postawą. Pociąga nas reaktywność, bardziej chcielibyśmy działać, wymyślać, robić. Jak sobie z tym poradzić?

Ks. Andrea: Myślę, że w obliczu wyzwań, które stawia nam rzeczywistość, a przede wszystkim na polu politycznym, kulturalnym, społecznym, bardzo ważne jest, abyście nauczyli się wspólnie osądzać. Porównywać to, co się mówi, co się proponuje, ze swoim doświadczeniem. Tylko w ten sposób będziecie mogli wnieść coś nowego, coś przenikliwego do sytuacji w Polsce. Oczywiście we Włoszech ma to swoją społeczną wagę, ponieważ ksiądz Giussani przez wiele, wiele lat ćwiczył nas w tym porównywaniu, osądzaniu. Przypominam sobie, że gdy byłem młody i miałem 16 lat, w szkole z kolegami z Ruchu prowadziliśmy rozmowy na temat aborcji, rozwodów. Nie należy przechodzić ponad tym poziomem, ponad poziomem osądzania. Należy nauczyć się osądzać wspólnie. Również osądy, które podejmuje Kościół, muszą stać się nasze. Musimy je sprawdzić w doświadczeniu, nie wystarczy być posłusznym. Ponieważ być może będziemy posłuszni, nie będąc co do tego przekonanymi. To może być cnotą, ale tylko na początku. Ponieważ powinienem być naprawdę przekonany i świadomy tego, co mówi Papież i biskupi. W przeciwnym razie powtarzam po Papieżu jak papuga. A zatem nauczcie się osądzać, patrząc na przykład, jak nasi przyjaciele we Włoszech, mając już jakieś doświadczenie, osądzają pewne fakty. Wielokrotnie radziłem, żeby czytać po angielsku czy po włosku przegląd IlSussidiario.net. Jest to dziennik internetowy CDO [Towarzystwa Dzieł]. Czytając tę gazetę, można się nauczyć porównywać. Jeżeli nie podejmiemy tej drogi czynienia osądu osobistym, jeżeli nie zaczniemy uczyć się porównywać, jeżeli bez tego zaczniemy angażować się w sprawy społeczne, bardzo szybko zostaniemy wykorzystani jako narzędzia. Posłuży się nami taki czy inny polityk, hierarcha kościelny, dziennikarz czy bankier. Jeżeli nie zajmiemy własnego stanowiska, zostaniemy zaciągnięci w szeregi wojska tych, którzy rządzą. Staniemy się najemnikami władzy. Przede wszystkim jest ważne, Piotrze, abyś ze swoimi przyjaciółmi nauczył się osądzać to, co się dzieje, sprawy kulturalne, wszystko. Proszę.

Joanna z Warszawy: Zauważyłam, że przyjechałam z pytaniami podobnymi do tych już zadanych. Nie przestaję zdumiewać się rzeczywistością i wszystkim tym, co mnie w życiu spotyka. Wczoraj, kiedy usypiałam moją trzyletnią córeczkę, usłyszałam pytanie: „Mamo, a kto nam dał lasy, to wszystko, co jest, i nas?”. W odpowiedzi zadałam jej pytaniem: „Kto, jak myślisz?”, na co ona: „Bóg”. Zdumiewa mnie to, bo o tym samym czytaliśmy ostatnio na Szkole Wspólnoty w dziesiątym rozdziale Zmysłu religijnego, podpunkt: Kosmos, Opatrzność. I nagle moja córeczka, trzyletnia, zadaje mi pytanie, które koresponduje z tekstem Szkoły Wspólnoty (nie podsłuchała, w domu nie czytałam, nie mówiłam o tym na głos). Kiedy umierał Krzysztof, na lekcji w szkole rozmawiałam z moimi uczniami o sensie życia, o jego celu. Moi uczniowie to licealiści i gimnazjaliści, a na postawione pytanie odpowiadali mi następująco: „Nie wiemy, nie zastanawiamy się nad tym”. Z tym samym pytaniem zwróciłam się przy śniadaniu do mojego siedmioletniego synka: „Kacper, po co człowiek żyje, jaki jest sens ludzkiego życia?”. Na co moje dziecko spontanicznie, natychmiast odpowiedziało: „Żeby żył w nim Bóg”.

Ks. Andrea: Twoje dzieci to mali filozofowie.

Joanna z Warszawy: Zastanawiam się, skąd się to bierze w małych dzieciach? Już mówiliśmy trochę na ten temat. Co zrobić, by nie zagasić tych pytań, tych odpowiedzi, tych dociekań? Jak w tych młodych ludziach, których uczę, obudzić te pytania? Bardzo często te pytania, o których mówiłeś, problemy społeczne, polityczne oraz moralne są tematami moich lekcji (uczę etyki). I staram się również młodzieży przekazywać wiedzę, która pochodzi z mojego życia, z mojego doświadczenia, z różnych spotkań z Ruchu. Dane mi jest dużo doświadczać. Omawiam na lekcji temat eutanazji, a moje dziecko przychodzi i mówi mi: „Mamo, dzisiaj zbierano na hospicjum (tata dał mu na sok), wrzuciłem te pieniążki na hospicjum”. Jadę na ślub do mojego przyjaciela, na drugi dzień trafiam na mszę św. za dzieci, które zmarły na nowotwór. I po mszy słyszę niesamowite świadectwo lekarza, pani profesor, która walczy o życie tych dzieci, dając ich rodzicom wsparcie i pocieszenie płynące z wiary. I to wszystko jest mi podarowane. I tymi doświadczeniami dzielę się z młodzieżą. Pewnego razu uczennica została po lekcji i zapytała: „A skąd pani to wszystko wie?”. Odpowiedziałam: „Ja tym żyję”. Uczę ich rozumienia wielu spraw, patrzenia szerzej na różne problemy, pokazuję, że liczne problemy moralne, ale nie tylko, mają również podłoże polityczne, ekonomiczne, jak jednak nauczyć ich fascynacji pięknem i pragnienia dobra?

Ks. Andrea: Dziękuję, naprawdę wzrośliście. Po sześciu latach w końcu widzę owoce. Chcę powiedzieć, że przede wszystkim wobec naszych dzieci, również tych najmniejszych, a także naszych uczniów, nigdy nie możemy się wstydzić patrzenia na te tematy, ponieważ dzieci słuchają, patrzą na nas i rozumieją bardzo dużo, wszystko. Dzieci w tym wieku są jak gąbki, chłoną wszystko. Chcę opowiedzieć wam anegdotę, która bardzo mnie uderzyła. Znacie Carrasa? Przyjechał tu kiedyś do Krakowa. Jego żona pochodzi z kraju Basków z Hiszpanii, gdzie działa ETA, bardzo trwale wpisana w tamtą kulturę organizacja terrorystyczna. Carras powiedział mi, że ten nacjonalizm propagowany przez ETA jest tak silnie zakorzeniony w kraju Basków, ponieważ członkowie ETA opanowali zarządy przedszkoli, nie szkół, ale przedszkoli. Osobowość dziecka kształtuje się w wieku do 11 lat, później nieznacznie, przede wszystkim właśnie do 11 roku życia. A zatem musicie patrzeć na te rzeczy, rozmawiając z dziećmi w domu. Wyłączcie telewizor, wyłączcie Internet, pogadajcie z waszymi dziećmi. Rozmawiajcie o aborcji, o rozwodach, o eutanazji, o wszystkim. Ci z was, którzy są nauczycielami, niech rozmawiają o tym z uczniami w szkole. Oczywiście wy, rodzice i nauczyciele, macie obowiązek informowania się, dowiadywania się. Jesteśmy zobowiązani do tego, aby znać nauczanie Kościoła w sprawie aborcji, eutanazji, rozwodów. Nie jako slogan, ale nauczyć się prawdziwych jego powodów. A poza tym uczcie się, jak mówiłem, osądzać razem. Jeśli nie wiesz, co sądzić na jakiś temat, porozmawiaj ze swoimi odpowiedzialnymi, w Warszawie z Piotrem i Agnieszką. Nie jesteś w stanie osądzić czegoś, podejmij inicjatywę, zapytaj kogoś, kto byłby w stanie ci pomóc. Jeżeli w Polsce nikogo nie ma, przyjedźcie do Włoch. Jednym z największych ekspertów z bioetyki jest ksiądz z Ruchu, możecie poprosić go o pomoc. Krótko mówiąc: wychowanie jest przygodą, która nigdy się nie kończy. Musimy również zacząć się nią pasjonować.

Marco z Krakowa: Chciałbym odnieść się do tytułu tego spotkania. Uderza mnie w nim przysłówek „zawsze”: „Zawsze intensywnie przeżywać rzeczywistość”. Mówiłeś o zachwycie zachodem słońca, rozgwieżdżonym niebem, ale ja w mojej pracy nie mam przed oczami pięknych krajobrazów, tak jak ten chłopak, o którym mówił ksiądz Carrón podczas Inauguracji Roku, który przypominał sobie czas choroby, kiedy jego uwaga była wytężona, ale potem, gdy wyzdrowiał, stracił ją. Ja również mogę sobie przypomnieć momenty, kiedy byłem bardziej uważny na rzeczywistość i wyraźniej widziałem piękno. W mojej codzienności zdarzało mi się być bardziej uważnym, kiedy ktoś przykuwał moją uwagę, kiedy ktoś mnie pobudzał. W moim doświadczeniu ta uwaga jest, gdy zostaje sprowokowana przez kogoś innego. Moje pytanie jest takie: jeżeli nie ma nikogo, kto by mnie przywoływał, w jaki sposób mogę być wciąż uważny, by ciągle przeżywać intensywnie rzeczywistość? By się zdumiewać?

Ks. Andrea: Mój drogi przyjacielu, sam sobie odpowiedziałeś na swoje pytanie. Ponieważ przesłanka twojego pytania jest fałszywa. Pierwsza część: „jeśli nie mam nikogo, kto mnie przyzywa do zdumiewania się” jest czymś nierzeczywistym. Ponieważ wśród nas są osoby, które mogą i mogłyby uczyć cię tego zdumienia. Popatrz na Agnieszkę, która zdumiewa się faktem, że mąż zalał jej dom. Również Ania mówiła wcześniej o swoim zdumieniu. Pan w naszym życiu nas przyzywa, to my mamy trochę tępy słuch. Pan podejmuje wobec nas inicjatywę, przywołuje nas przez wszystko, co się dzieje, puka do naszych drzwi. Pan robi wszystko, aby nas poruszyć, żeby nas wzruszyć, to my jesteśmy głusi na rzeczywistość. Chciałem powtórzyć początkowe pytanie księdza Jurka. Nie wiem, czy to było pytanie, ale ja tak to zrozumiałem. Pytał on, w jaki sposób może w nas przetrwać taka nowość. Pozwolę sobie powiedzieć, że nasze zatroskanie musi być w pewien sposób odwrócone. To Pan pozwala, aby to zdumienie trwało w naszym życiu, ponieważ On jest i nas przyzywa. To On wciąż na nowo zsyła nam znaki, poprzez które nas wzywa, zadaje nam pytania. I zobaczycie zaraz, że następny rozdział Zmysłu religijnego mówi o znaku. Dla mnie to jest bardzo ważne, ponieważ w przeciwnym wypadku wydaje się, że wszystko zależy od nas. Co mam zrobić, żeby się zdumiewać? To Pan nas zdumiewa i musimy zrozumieć, że inicjatywę podejmuje Ktoś Inny. To Ktoś Inny zapala ten wspaniały wschód słońca, żebyś się zdumiał, to Ktoś Inny stwarza rozgwieżdżone niebo, żeby cię przywołać. Potem oczywiście nasza wolność musi pozwolić usłyszeć nam to pytanie, by się zdumieć; ale głównym bohaterem tej sytuacji jest Tajemnica, ponieważ to ona wychodzi z inicjatywą, aby nas poruszyć. Drogi Marco, w ciągu jednego dnia jest bardzo wiele faktów, którymi można się zdumiewać. Chociażby fakt, że twoja żona ma piękny brzuszek. Wczoraj, kiedy ją zobaczyłem, zdumiałem się. Powiedziałem: „Uważaj, bo zaraz urodzisz”. Być może trochę przyzwyczajamy się do tych rzeczy. Marco, zadzwoń od czasu do czasu do Agnieszki, ona cię rozśmieszy i nauczy, jak się zdumiewać.

Celina z Krakowa: Jeśli chodzi o zdumienie, to akurat ten ostatni tydzień przyniósł jeden taki moment, a dotyczy on zachowania mojego męża. Zawsze mówię, że pierwsza jego odpowiedź na jakiekolwiek pytanie brzmi: „Nie”. Przepraszam, kiedyś gdy zaproponowałam mu pójście na Szkołę Wspólnoty, a było to w 1991 roku i myślałam, że mi odmówi (na spotkania przychodziły wtedy tylko trzy dziewczyny i ksiądz Józef), „niestety” powiedział „tak” i od tego wszystko się zaczęło… Mąż zawsze śpieszy się do pracy i kiedy go proszę: „Słuchaj, podwieź mnie, muszę coś załatwić”, on mówi: „Nie, nie, muszę jechać, nie zdążę”. A tu taka sytuacja: miałam monitor, wiozłam go do pracy. Mąż miał jeszcze wymienić koła w samochodzie, więc go nie prosiłam o podwiezienie, tymczasem on sam mówi (i chyba pierwszy zdarzyło się coś takiego): „Wiesz, zawiozę cię, nie możesz tego dźwigać, bo to jest takie ciężkie”. Przystanęłam bardzo zdumiona jego zachowaniem. Ale właśnie: z czego to wypływa? Myślę, że z tej zależności, z odkrycia tej zależności od niego. Ja zależę od niego rzeczywiście, a to zdumienie, które mi towarzyszy, gdy patrzę na mojego męża, mimo 20 lat wspólnego życia, może jest okazją do tego, by jeszcze bardziej kochać, bo moja zależność od niego zależy od jego zależności od Tajemnicy. Myślę, że tego doświadczamy w życiu, dlatego to nasze życie jest atrakcyjne, cały czas się rozwija. Tyle o moim doświadczeniu. Natomiast mam dwa pytania związane z doświadczeniami z pracy i z tym, z czym się spotykam. Pierwsze pytanie dotyczy tego, jak przeżywać rzeczywistość niesprzyjającą. Mam do czynienia z ludźmi, z rodzinami, i różnymi ich problemami. Pracuję w Wydziale Duszpasterstwa Rodzin i kiedy pojawia się na przykład kwestia aborcji, można wytłumaczyć pewne rzeczy, które się później dzieją, syndrom postaborcyjny itd. Spotykam się również z sytuacjami bardzo tragicznymi. Jedno wydarzenie wiąże się z 18-letnią dziewczyną, która została bardzo zraniona przez innych ludzi, nie chcę tutaj opowiadać szczegółów. Jej rodzina, szczególnie ojciec, są bardzo zaangażowani w życie Kościoła i trudno im zrozumieć, dlaczego ich to spotkało. Wiem z własnego doświadczenia, że doświadczając w życiu cierpienia, trudno nie zadawać pytania: „Dlaczego?”. Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Dopiero po pewnym czasie znajduje się na nie odpowiedź. Może to jest jakaś weryfikacja naszej wiary? Lecz chciałam zadać takie pytanie: jak możemy towarzyszyć osobom, które w taki sposób są zranione, kiedy stawiają sobie pytanie: „Dlaczego Pan Bóg mi to uczynił?”?
Druga sprawa dotyczy tego, co obserwuję w tej chwili w środowisku moich synów. Jeden z nich chodzi do gimnazjum katolickiego. W ostatnim tygodniu w szkole odbyła się prezentacja profilaktyczna, w jaki sposób zapobiegać AIDS. Na jednym z przeźroczy zostało pokazane: abstynencja, jeden partner i prezerwatywa. Wprawdzie pani, nie komentując zupełnie tego, co przedstawiał slajd, powiedziała, że według niej abstynencję należy zachować do ślubu, trzeba być wiernym małżonkowi. Ta prezentacja jednak odbyła się we wszystkich klasach gimnazjum oraz we wszystkich klasach liceum. Byli na niej obecni nauczyciele, ksiądz (syn akurat poszedł na tę prezentację z księdzem podczas religii), były siostry, ale nikt nie zareagował i nie przerwał wystąpienia. Dobrze, że syn rozmawia z nami o wszystkim i moją reakcją była właśnie rozmowa z nim na ten temat. Może to będzie sprostowane, wyjaśnione później, ale można było tego uniknąć, czyż nie?
Obserwuję pewną tendencję, szczególnie wśród młodych psychologów w przypadku stosowania jakiejś terapii, aby nie rozmawiać z pacjentem o sprawach ducha. Rozmawiając z nimi, mówię, że należy wskazać osobie z problemami na to, co jest ostateczne, na tajemnicę Boga, a oni mi mówią: „Nie, to nieprawda, nas uczą, że spraw ducha nie wolno poruszać w rozmowie z pacjentem. Nie wolno o tym mówić, jeśli on nie daje na to przyzwolenia”. Czy my w ogóle potrzebujemy na to przyzwolenia?

Ks. Andrea: Twoje pytanie wymagałoby bardzo długiej odpowiedzi. Dziś rano jedna dziewczyna zadała mi takie samo pytanie. Odpowiedziałem jej: „Jeśli chcesz, jeżeli czujesz się na siłach, opowiedz mi o tym, co zraniło cię w życiu. W ten sposób osądzimy to wspólnie”. A ona wobec wszystkich zaczęła płakać, opowiadając o śmierci swojego taty. Myślę, że towarzyszenie osobom, które przeżyły albo przeżywają cierpienie, zwłaszcza niezawinione cierpienie, jest wychowywaniem ich do patrzenie na to, co się stało bez cenzurowania czegokolwiek. A jednocześnie pozwala im to dostrzegać możliwość nadziei i pozytywnego odczytania tego, co się stało. Kiedy dzisiaj rano ta dziewczyna mówiła, nie próbowałem jej pocieszać, nie chciałem jej pokrzepiać, wręcz przeciwnie, powiedziałem jej: „Posłuchaj, to cierpienie może trwać całe życie, straciłaś tatę w wieku 10 lat, ta rana nigdy się nie zabliźni, dopiero w niebie. Nie życzę ci, abyś o tym zapomniała, nie mówię: daj spokój, życie idzie dalej, mówię: musisz patrzeć na to, co się stało, pytając Pana, dlaczego tak się stało”. Tego nie powiedziałem dziś rano, ale my zbyt często przyklejamy osąd wiary jak etykietkę. Natychmiast mówimy: „Stało się tak, bo taka była wola Boża. Twój tato zmarł i jest już w niebie” – zgadza się, ale to są abstrakcyjne zdania. Dziesięcioletniej dziewczynce nie wystarczy, że poklepię ją po plecach i powiem: „Twój tato jest w niebie, jest mu lepiej niż nam”. Ta dziewczyna w swoim własnym doświadczeniu musi zrozumieć, co Bóg chce jej powiedzieć. Oczywiście ja dzisiaj rano wskazałem na możliwość zrozumienia tego, co się stało. Powiedziałem: „Jesteś wezwana do zrozumienia naprawdę w swoim życiu tego, czym jest ojcostwo, i być może brak twojego taty otworzy cię na jeszcze większe ojcostwo, które jest w niebie”. Powiedziałem też, że ta otwarta rana uczyni ją bardziej wrażliwą na cierpienie innych. Ale to ona sama będzie musiała zrozumieć, pytając, dzień po dniu, z pomocą, w towarzystwie przyjaciół, ale też poprzez swoje własne doświadczenie. W przeciwnym razie wiara stanie się sloganem. Wtedy powtarzamy tylko: „Jezus, Jezus, Jezus tego chciał”. To prawda, ale co to znaczy dla mnie? Dzisiaj rano opowiadałem o tym, gdy byłem przy pewnej kobiecie, która straciła 29-letnią córkę chorującą na nowotwór złośliwy. Miałem za sobą rok kapłaństwa, byłem bardzo młody, zupełnie niedoświadczony. A ta kobieta krzyczała: „Ale dlaczego, dlaczego to się stało, dlaczego Bóg na to pozwolił? Moja córka miała 29 lat”. Powiedziałem jej: „Nie wiem, proszę pani, nie wiem, niech pani spyta Boga, a nie mnie, ja tego nie wiem”. Pytajmy razem, bądźmy sobie bliscy, podtrzymujmy się. Pozostałem w kontakcie z tą kobietą. I za każdym razem, kiedy mnie widzi, mówi mi: „Miał ksiądz rację, teraz zrozumiałam, miał ksiądz rację, że mi tak wtedy powiedział”. Zbliżyła się do wiary, zaczęła być w Ruchu, bardzo dojrzała. Pomyślcie, że ja wtedy, w tamtej sytuacji, chcąc uniknąć zakłopotania, wypisałbym jej receptę, tak jak lekarz: „Pani córka jest w niebie, proszę odmawiać codziennie Różaniec. Wszystko będzie dobrze”. Tacy właśnie jesteśmy, wiara jest dla nas etykietką. Opowiedziano mi o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce w zeszłym roku, przepraszam was za brutalne szczegóły. O kobiecie, która poroniła. Ciąża była już zaawansowana. Została w szpitalu z powodu utraty płodu. I chcąc w tej sytuacji natychmiast się uspokoić, powiedziała: „Takie rzeczy się zdarzają, Pan Bóg na to pozwolił”. Była tam ginekolog z Ruchu, bardzo dobra lekarka. Powiedziała: „Nie, chcę, żeby zobaczyła pani swoje dziecko, musi pani spojrzeć mu w twarz”. W przeciwnym razie szybko próbujemy uporządkować sprawy: „Poronienie? W porządku, następny proszę”. Kiedy ksiądz Carrón mówi nam: „Nie chcę wam niczego oszczędzać” – co to znaczy? Dzisiaj rano mówiłem waszym dzieciom: „Twój ojciec jest alkoholikiem – może się tak zdarzyć; twoi rodzice są po rozwodzie, twój chłopak z tobą zerwał, jest ci ciężko w szkole – wychodźmy od tych problemów i wewnątrz tych rzeczy patrzmy, w jaki sposób Jezus staje się nadzieją”. Jeżeli Jezus nie jest odpowiedzią na te rzeczy, to po co mi Jezus? W przeciwnym razie staniemy się dualistami. Z jednej strony życie z wszelkimi problemami, z drugiej strony wiara. I ostatnia kwestia: nie pokładajcie zbytniego zaufania w psychologach, ponieważ w każdym z nas jest poziom duchowy, nie psychologiczny. Nie sprowadzajmy człowieka do samej psychologii, ponieważ są problemy które dotyczą duszy, ludzkiego ducha. Jestem ojcem duchownym w seminarium i mam kleryka, który chodzi do psychologa. Psycholog jest bardzo dobry i powiedział temu klerykowi: „Do widzenia. Dosyć. Terapia jest skończona. Nie masz już u mnie czego szukać. Teraz musisz zdecydować, jakie jest twoje powołanie”. Tutaj chodzi o wolność. Psychoterapia nie ma nic do powiedzenia, jeśli chodzi o użycie twojej wolności. A odpowiadając psychologom, powiedziałbym, że dla rozumu jest oczywiste, że kiedy młodzi ludzie mają spontaniczne stosunki seksualne, nie dojrzewają uczuciowo, nie dojrzewają w sposób zdrowy. Jesteśmy teraz w gronie dorosłych, mogę to powiedzieć: jeśli nasze społeczeństwo propaguje pornografię, zdrady małżeńskie, rozpady małżeństw oraz rozwody, homoseksualizm, transseksualizm i całą resztę, jeżeli te zjawiska szerzą się w naszym społeczeństwie, oznacza to, że prezerwatywa nie rozwiązała problemu. Czy tak? W przeciwnym razie powinno być lepiej, psycholog również może to zrozumieć.

Tekst zredagowany


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją