Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2011 (listopad / grudzień)

Internet

W poszukiwaniu pewności. Zawieszeni w sieci

Marco Bardazzi


Miliard kliknięć dziennie na stronach Google. Poszukiwanie „esencji rzeczywistości” na portalach. Oraz panika, kiedy encyklopedia online znikła z sieci na dwa dni… Tak kończy się dla nas przygoda poznawania. Nad wiarygodność przedkładamy szybkie odpowiedzi. A przecież, mimo wszystko, sieć to nie wróg.


Mały test, bez żadnych naukowych ambicji. Spróbujcie sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem sięgnęliście na półkę po tradycyjną encyklopedię, by znaleźć w niej odpowiedź na jakieś pytanie. Albo kiedy szukaliście jakiegoś miejsca w atlasie geograficznym. Bez wątpienia wiele osób zrobiło to całkiem niedawno. Większość z nas zawierza jednak w takich poszukiwaniach niemal wyłącznie dwóm narzędziom cyfrowym: wyszukiwarce Google i Wikipedii.


Google istnieje zaledwie od 14 lat, a jednak zapominamy już, jak funkcjonował świat, zanim na jakakolwiek wątpliwość znajdowaliśmy odpowiedź w przeciągu nanosekundy potrzebnej do wpisania jakiegoś słowa w wyszukiwarce. Na naszej planecie każdego dnia dokonuje się miliarda przeszukiwań na stronach Google, a każdego miesiąca należące do tej kalifornijskiej firmy sieci Earth, Maps i inne obsługują 90 miliardów zapytań.


To samo dotyczy Wikipedii. Encyklopedia online, którą może tworzyć każdy, jeszcze 10 lat temu nie istniała – dziś stanowi cel połowy wirtualnych pielgrzymek odbywanych w poszukiwaniu wiedzy zawartej w 19 milionach artykułów napisanych w 270 różnych językach. To pozwala zrozumieć wielkie poruszenie wywołane decyzją włoskiej Wikipedii o zawieszeniu na początku października na dwa dni świadczenia usług dla wyrażenia protestu przeciwko dyskutowanemu w parlamencie prawu ograniczającemu swobodę wypowiedzi blogerów. Wiele ironizowano w tych dniach na temat paniki wybuchłej wśród studentów i uczniów, którzy mieli w tym czasie do odrobienia zadania domowe lub pisemne prace do ukończenia. Albo na temat dziennikarzy, którzy właśnie w momencie blokady starali się odkryć, kim jest tajemniczy nowy noblista w dziedzinie literatury, szwedzki poeta Tomas Transtömer.


Pomijając zaniepokojenie poziomem znajomości języków obcych Włochów, które powinna wywołać ta panika (Wikipedia w języku angielskim działała w tych dniach bez zarzutu), epizod ten skłania również do innych refleksji. Przyzwyczajamy się do upajania się w sposób bezkrytyczny wiedzą przygotowaną przez innych, która jest wydestylowanym z rzeczywistości, zaproponowanym przez jakiś algorytm Google lub artykuł Wikipedii owocem pracy (bez wątpienia zasługującej na uznanie) pewnej anonimowej wspólnoty wolontariuszy–redaktorów. Zaczynamy zamieniać ważne kategorie, jak wiarygodność i autorytatywność, na wygodę uzyskiwania szybkich odpowiedzi na nasze pytania. A kiedy brakuje nam narzędzi, do których jesteśmy przyzwyczajeni, jak Wikipedia, wpadamy w panikę, co pokazuje osłabnięcie w nas zasadniczych ludzkich przymiotów, jak zdolność poszukiwania, wartościowania i zestawiania ze sobą wyników naszych poszukiwań.


LUDZKI CZYNNIK. Jednym słowem, przyznajemy rację przestrogom szwajcarskiego dramaturga Maxa Frischa, który definiował technologię jako „zdolność organizowania świata w taki sposób, że nie musimy go doświadczać”. Zadowalamy się trudem kilku kliknięć myszką, ryzykując, że to wyczerpie przygodę naszego poznawania.


Prowadzenie naukowych badań w szkole lub też konfrontowanie informacji i osądów różnych mediów w poszukiwaniu opinii są doświadczeniami, które technologia ułatwia, czyniąc je również przyjemniejszymi, biada jednak, jeśli zastępuje ona „ludzki czynnik”, właściwą nam potrzebę „rozważania wszystkiego i zachowywania tego, co ma wartość” oraz podążanie za autorytatywnymi i wiarygodnymi świadkami.


Wikipedia jest fenomenalnym wynalazkiem. Proponowany przez jej twórców sposób udostępnienia ludzkiej wiedzy jest wielkim krokiem naprzód. W redakcjach gazet, w których pracuję, używa się jej jako niezbędnego narzędzia pozwalającego rozpocząć poszukiwania materiałów służących do opracowania wielu tematów. Z jej zawartości jednak, podobnie jak z wielu innych informacji krążących swobodnie w sieci, trzeba zawsze korzystać krytycznie. Kwestią niecierpiącą zwłoki jest wychowywanie do czynienia właściwego użytku z Internetu, które musi rozpocząć się w szkołach.


MANZONI, MY I WIELKA BZDURA. Ryzyko uzyskania złej informacji, związane z bytami podobnymi Wikipedii, jest stare jak świat. Zmieniają się narzędzia, ale nie zmienia się ludzka skłonność do czynienia informacją i obowiązującą wersją przebiegu wydarzeń tego, co często rodzi się jako pogłoska i nie przystaje do rzeczywistości. By zrozumieć zagrożenie, wystarczy przekartkować Narzeczonych Manzoniego.


Manzoni w tym, jak i w wielu innych przypadkach, zrozumiał wszystko. Rozdziały XXXI i XXXII jego arcydzieła powinny być obowiązkową lekturą w szkołach dziennikarskich oraz na studiach podyplomowych z komunikacji społecznej. To w nich pisarz pokazuje, jak prowadzi się dociekania i jak formułuje się prawdziwy osąd rzeczywistości. Z dowodami w ręku, niczym w wielkim dziennikarskim reportażu, strona po stronie dementuje powszechne opowieści o przerażającej zarazie, która dotknęła Mediolan w 1630 roku, pokazując, w jaki sposób historia oskarżonych o roznoszenie zarazy była wymysłem ówczesnych „mediów”. Przekonanie o ich istnieniu było jednak tak rozpowszechnione, że gdyby w tamtych czasach istniała Wikipedia, z pewnością zarejestrowałaby je jako coś prawdziwego. Nawiasem mówiąc, w chwili gdy o tym piszę, szukając w Wikipedii hasła: „Zaraza 1630”, znajduję tylko jeden wers o Manzonim i Narzeczonych, podczas gdy cały artykuł poświęcony jest skutkom zarazy, która nawiedziła Turyn, bez wątpienia poważnym, ale z pewnością nie na tyle, by nie wspomnieć o tym, co działo się w Mediolanie oraz w całej Europie.


Manzoni pisze pod koniec XXXI rozdziału: „Dobrze byłoby jednak starać się unikać zarówno w drobnych, jak i w doniosłych sprawach takiej długiej i zawiłej drogi i kierować się raczej starą i wypróbowaną metodą: patrzeć, słuchać, porównywać, myśleć, a dopiero na końcu mówić”. I niemal wyobrażając sobie przyszły świat Facebooka i Twittera, dorzuca: „Jednak mówić jest o tyle łatwiej niż robić, że i my – mówię tu o nas, ludziach w ogólności – zasługujemy na trochę pobłażania” (A. Manzoni, Narzeczeni, tłum. B. Sieroszewska, Warszawa 1958, s. 535).


Oto refleksja, którą można by odnieść, nie zmieniając ani jednego przecinka, „do spraw małych i ważnych” dzisiaj. Takich jak wielkie bzdury, które od lat opowiada się, zwłaszcza w sieci, o atakach terrorystycznych w Ameryce z 11 września 2011 roku. Choć są to absurdalne teorie spiskowe, zadziałały na wyobraźnię wielu osób, przede wszystkim we Włoszech (typowa dla nas odmienność), do tego stopnia, że są nauczyciele, którzy opowiadają je w klasie swoim uczniom. A dzieje się tak pomimo tego, że istnieje cała dokumentacja pomagająca zrozumieć, jak się wszystko potoczyło, a nawet wiarygodni świadkowie oraz przekazy pozwalające wyrobić sobie poważny osąd na temat całego wydarzenia.


Z pewnością jednak nie tylko epokowe wydarzenia stają się przedmiotem przekłamań: sieć dla tego, kto nie potrafi robić z niej właściwego użytku lub też nie został wychowany do surfowania przy pomocy jakiejś metody, jest targowiskiem relatywizmu. W sieci istnieje niebezpieczeństwo nadawania wszystkiemu takiej samej wartości w imię fikcyjnej i duszącej politycznej poprawności. Daje się to zauważyć w przypadku ważnych kwestii bioetycznych oraz prawa międzynarodowego, rodziny i prokreacji, wiary i prześladowań religijnych. W przypadku problemu takiego jak walka z AIDS w Afryce, kiedy ktoś kwestionuje międzynarodową politykę rozprowadzania prezerwatyw, jak zrobił to Benedykt XVI podczas swojej podróży na ten kontynent, Internet staje się prawdziwym polem minowym. Wypowiadanie się na poziomie politycznym przeciwko małżeństwom homoseksualnym lub opowiadanie się za obecnością krzyży w szkołach gwarantuje temu, kto podnosi te kwestie, bycie „naznaczonym” w sieci, doczepienie mu degradujących etykietek, które trudno usunąć z Internetu. Cyfrowa community staje się w takich przypadkach trybunałem nieznającym miłosierdzia.


CZYSTE ZŁOTO. Pozostaje nam codziennie próbować przemierzać cierpliwie złożoną drogę do prawdy. Wikipedii, Twittera, Facebooka oraz innych społecznych portali nie można z pewnością uważać za wrogów – stają się oni nimi tylko wtedy, gdy korzysta się z nich w niewłaściwy sposób. Są natomiast wielką, oferowaną wszystkim możliwością posiadania swojego udziału w tworzeniu opowieści o ludzkich dziejach oraz w zwalczaniu towarzyszących im mistyfikacji i zniekształconych narracji. Poznanie rzeczywistości posiada również cyfrową odmianę. Wystarczy nie brać za czyste złoto tego wszystkiego, co można przeczytać w Wikipedii, i czasem przekartkować starą encyklopedię.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją