Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2011 (wrzesień / październik)

Wspomnienie

„Ja też chcę tak żyć”


MÓJ PRZYJACIEL I MISTRZ

 

Jak kiedyś ktoś powiedział, o życiu wielkiego człowieka zaczyna się mówić po jego śmierci, ponieważ to właśnie śmierć mówi bardzo dużo o tym, kto umiera. W niektórych przypadkach, kiedy umierający należy do tych nielicznych nadzwyczajnych osób, które dane nam było spotkać, śmierć staje się ostatnią, a może też najważniejszą nauką, przekazaną przez tę osobę.

We wtorek 20 września o godzinie 9.00 zmarł Krzysztof Prokop, człowiek nadzwyczajny i dla mnie niezastąpiony, ponieważ był nie tylko najdroższym przyjacielem, ale także osobą, którą uważałem za swojego mistrza. Mistrza pod każdym względem, zarówno w pracy, jak i w codziennym życiu.

Bardzo dobrze pamiętam nasze ostatnie spotkanie. Nie widziałem go od kilku miesięcy, ponieważ głowę miałem zajętą nowym projektem, a on aż do sierpnia nie mówił nic o tym, jak poważnie wyglądała sprawa jego zdrowia. Kiedy przyjaciele zaproponowali mi, by go wspólnie odwiedzić w szpitalu, odmówiłem im. Chciałem iść sam. To musiało być spotkanie, które miało odbyć się wyłącznie między mną a nim, uczeniem i mistrzem.

Pamiętam uczucie towarzyszące mi przed wejściem do jego sali: bałem się. Bałem się zobaczyć cierpiącego przyjaciela. W tamtej chwili przyszło mi na myśl jego zawsze uśmiechnięte oblicze, które nie zmieniało się niezależnie od tego, w jakiej sytuacji się znajdował, choćby nawet dramatycznej. Pamiętam, że on, który niesprawiedliwie został wtrącony do więzienia z powodów politycznych w czasie stanu wojennego, kończąc na czarnej liście partyjnej, zawsze mi mówił: „Miesiące spędzone w więzieniu były dla mnie łaską. Dzisiaj nie ma takiej zawieruchy ani kryzysu, który mógłby mnie powalić, ponieważ przeżyłem tak ciężki czas; cokolwiek stanie się w życiu, będzie niczym w porównaniu z tamtym”. Mówił to do mnie z uśmiechem. Nie był to jednak uśmiech cyniczny albo ironiczny, wręcz przeciwnie! To był uśmiech tych nielicznych osób, które potrafią patrzeć poza to, co chwilowe, i dobrze wiedzą, dokąd idą, a przede wszystkim, że w życiu nie ma nic przypadkowego, że wszystko ma konkretny sens, a ostatecznym celem jest nasze dobro. Z myślą o tym uśmiechu zdobyłem się na trud wejścia do sali z uśmiechem na ustach, choć było to dla mnie trudne. Otworzyłem drzwi, a mój przyjaciel czekał na mnie. Siedział w fotelu i oczywiście się uśmiechał.

Spędziliśmy razem około 1,5 godziny. Był słaby i zmęczony, nie stracił jednak niewiarygodnego poczucia humoru. Najbardziej zdumiewał mnie sposób, w jaki przeżywał swoją chorobę. Przeżywał ją z „zainteresowaniem” i „zaciekawieniem”! Chciałbym podkreślić, że przeżywał ją w sposób prawdziwy, nie pozwalając się zgnieść straszliwej rzeczywistości. On żył rzeczywistością, chociaż była dramatyczna. Ciekawiła go nowa, eksperymentalna kuracja, której miał zostać poddany; opisywał mi „bomby atomowe”, jak się wyraził, które mieli zrzucić lekarze, starając się zahamować rozwój choroby.

Potem rozmowa przeniosła się na mnie. Zaczął mnie pytać, co słychać, a ja opowiedziałem mu o swoich problemach. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje. Odwiedzając chorego przewlekle przyjaciela, buntowałem się i zrzędziłem, jak to zwykle, na co on zareagował śmiechem. Jego małe, przypominające szparki oczy, o niezwykle inteligentnym wyrazie, spoglądały na mnie z błyskiem. Śmiały się do mnie, jak zwykle. Stwierdziłem więc: „Oczywiście niczego się nie nauczyłem, jeśli przychodzę do ciebie w odwiedziny i zamiast słuchać o twoich problemach, sam opowiadam ci o swoich”. Odpowiedział: „Wiesz, Giacomo, jestem spokojny. Lekarze robią, co mogą. Jeśli chodzi o resztę, jesteśmy w rękach Pana, który wie, kiedy przyjdzie mi spróbować piasków Mazowsza”. Rozmawialiśmy potem jeszcze chwilę, a gdy zobaczyłem, że jest zmęczony, pożegnałem się z nim. Po raz pierwszy w życiu po odwiedzeniu w szpitalu bardzo chorej osoby zamiast wyjść smutny i przybity, wychodziłem naładowany i pełen energii. Krzysztof pokazał mi, jak staje się wobec śmierci. To była jego ostatnia nauka dla mnie.

Po tym spotkaniu rozmawiałem z nim telefonicznie jeszcze dwa razy. Mówił, że sytuacja jest stabilna, żebym jechał spokojnie na urlop i że zobaczymy się po moim powrocie. Gdy wróciłem w poniedziałek 19 września, okazało się, że podczas mojej nieobecności stan nagle się pogorszył i Krzysztof był u kresu życia. Następnego ranka, gdy włączyłem komputer, by sprawdzić numer, pod który miałem zadzwonić, by dowiedzieć się, jak się czuje, w skrzynce pocztowej czekał na mnie mail. Otwarłem go. Było już za późno, mój przyjaciel i mistrz odszedł, a mnie nie udało się ponownie z nim zobaczyć.

Będzie mi go bardzo brakowało. Jego nauki żyją we mnie jednak każdego dnia. Czy pozwolę zaowocować temu wszystkiemu, czego mnie nauczył? Tylko prawdziwe życie, przeżywane do głębi, będzie pozytywną odpowiedzią na to pytanie.

Do zobaczenia wkrótce, Krzysztofie! Dziękuję za to wszystko, czego mnie nauczyłeś.

Twój przyjaciel Giacomo

 

 

PRAWDA UOBECNIONA

 

Wiadomość o śmierci Krzysztofa dotarła do mnie podczas mojego pobytu w Rzymie. Udając się na pogrzeb, przywoływałem w pamięci wszystkie spotkania i okazje, w których moja historia skrzyżowała się z jego. Zastanawiałem się, dlaczego tamtym momentom towarzyszył zawsze charakterystyczny dreszczyk wzruszenia, i niechybnie dochodziłem do wniosku, że działo się tak ze względu na prawdę, którą jego osoba i sposób bycia czyniły obecną, prawdę, która to jego życie poruszała i której on tak twórczo służył. Miałem się wkrótce przekonać, że to nie skończyło się wraz ze śmiercią Krzysztofa. To właśnie ta prawda sprawiła, że na moment jakbyśmy zapomnieli o bólu, kiedy w pogrzebowym kazaniu ksiądz Olek dawał świadectwo tym sprawom. W kościele panowała wtedy całkowita cisza i dopiero gdy kazanie dobiegło końca, młoda, nieznana mi kobieta nie wytrzymała. Z jej ust wyrwały się słowa wypowiedziane tonem zazdrosnego dziecka, które podpatrzywszy u towarzysza zabawy jakąś ładną rzecz, wyraża zdziwienie, dlaczego ono jej nie ma, a zarazem zgłasza swoje prawo do jej posiadania: „Ja też chciałabym tak żyć!”.

ks. Wojciech

 

 

Z całego serca chciałybyśmy podziękować wszystkim, którzy podczas choroby Krzysztofa wspierali nas swoją modlitwą, obecnością i nadal otaczają troskliwą opieką. Swoją postawą daliście wyraz głębokiej wiary i prawdziwej przyjaźni.

Krystyna i Ola Prokop


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją