Ślady
>
Archiwum
>
2011
>
wrzesień / październik
|
||
Ślady, numer 5 / 2011 (wrzesień / październik) Wspomnienie Przyjaźnie polsko-włoskie. Człowiek w drodze Annalia Miszerak-Guglielmi 20 września opuścił nas Krzysztof Prokop, jedna z osób, której zawdzięczamy obecność Ruchu w Polsce. Poznaliśmy się pod koniec lat 70. w Lublinie, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie uczyłam języka włoskiego, a on studiował teologię. Od razu pojawiła się nić głębokiego porozumienia i dość szybko zostaliśmy przyjaciółmi. W doświadczeniu Ruchu, o którym mu opowiadałam, fascynował go zwłaszcza radykalizm więzi z Chrystusem, która staje się zdolnością misyjną, obecnością w każdym środowisku, zdolnością do osądu i źródłem kultury. W okresie Solidarności aktywnie angażował się w organizację studencką zrodzoną ze związku zawodowego i dlatego po wprowadzeniu stanu wojennego, 13 grudnia 1981 roku, został na kilka miesięcy internowany. Wspominając te miesiące, zawsze powtarzał, że były one dla niego swoistymi rekolekcjami, w czasie których przekonał się, jak więź z Chrystusem czyni każdą okoliczność, nawet najbardziej niesprzyjającą, okazją do dobra i więzi z innymi. W lipcu 1983 roku zorganizowaliśmy spotkanie w Tatrach, z zamiarem zgromadzenia osób z różnych miast Polski, które wyrażały pragnienie pogłębiania swojej osobistej więzi z Ruchem. Poznały go wcześniej przy okazji pracy CSEO (Centro Studi Europa Orientale – Centrum Studiów Europy Wschodniej) albo pielgrzymki do Częstochowy, w której uczestniczyły grupy włoskiej młodzieży. Krzysztof bez wahania odpowiedział na to zaproszenie. Było nas około 20 osób, Polaków i Włochów. Cały czas padało, dni spędzaliśmy, siedząc dookoła stołu, gdzie, prowadzeni przez księdza Ricciego, Dimę, Claudia Bottiniego i Luciano Riboldiego, wchodziliśmy w głąb naszego pragnienia poznania się i odkrycia charyzmatu Ruchu. Pod koniec tamtego tygodnia narodziła się pierwsza „diakonia” Ruchu w Polsce, tworzona przez pięć osób, wśród których był Krzysztof. W październiku, w Olsztynie koło Częstochowy, odbyło się pierwsze w Polsce spotkanie Ruchu z księdzem Giussanim. „Tak” Krzysztofa było od samego początku całkowite, wokół niego narodziła się wspólnota w Warszawie, Legionowie i Radomiu. W 1989 roku, po upadku muru berlińskiego, Krzysztof z entuzjazmem przyjął zaproszenie Antonia Intiglietty i CDO (Compagnia delle Opere – Towarzystwa Dzieł) do powołania do życia firmy konsultingowej Prosvi-Polska, która dzięki włoskim inwestycjom miała przyczynić się do rozwoju ekonomicznego kraju. Na użytek tego dzieła Krzysztof oddał wielkodusznie bogatą sieć swoich kontaktów, którą tworzył przez lata. Potrafił poruszać się w każdym środowisku: w świecie polityki, kultury, biznesu, nie tracąc nigdy z oczu prawdy, że racją każdej sprawy jest dawanie świadectwa o Tym, który nadaje sens każdej rzeczy. I dlatego każda sytuacja była dla niego okazją do misji, prowadzonej w sposób dyskretny i prosty, budzący uznanie i szacunek u tych, którzy go spotykali. W ten sposób powstało Towarzystwo Dzieł w Polsce, którego przewodniczącym był do końca. Gdy pojawiały się jakieś trudności w relacjach, w zadziwiający sposób szukał zawsze pojednania, nowego początku, przebaczenia. Na moje obiekcje odpowiadał, że zawsze trzeba dać każdemu nową szansę, i czynił to również w ostatnich dniach swojej choroby. A brało się to, owszem, z jego usposobienia, ale przede wszystkim z jego pewności co do więzi z Chrystusem, który przyszedł zbawić każdego człowieka. Krzysztof był człowiekiem w drodze, w prawdziwym tego słowa znaczeniu – w szczególny sposób kochał pielgrzymowanie. Uczestniczył piętnaście razy w pielgrzymce do Częstochowy, w zeszłym roku samotnie przebył pielgrzymi szlak do Santiago de Compostella, a w tym roku planował odbyć pielgrzymkę do Rzymu wzdłuż Via Francigena. Wędrówka i ofiara były dla niego paradygmatem chrześcijańskiego życia. Wyruszając na pielgrzymkę, zabierał ze sobą wszystkie drogie sobie osoby – miał kalendarz, w którym każdego dnia notował imiona osób, w intencji których ofiarował trudy dnia. I przeżywał chorobę jak pielgrzymkę, dalej dzień po dniu zapisując, dopóki starczyło mu sił, imiona osób, za które składał ofiarę cierpienia i swego życia, niosąc nas z sobą w swojej ostatniej pielgrzymce.
Tłum.: ks. Joachim Waloszek |