Ślady, numer 4 / 2011 (lipiec / sierpień) Wspomnienia
Ksiądz Zdzisław Seremak. Jak ojciec Nietuzinkowy, kontrowersyjny, intrygujący, a przy tym skromny, prosty, wyrozumiały i uważny – wspomnienia Barbary Waligóry o księdzu Zdzisławie Seremaku i o początkach ruchu Komunia i Wyzwolenie w Polsce Barbara i Karolina Waligóra
Patrząc z perspektywy czasu, jak myślisz, co takiego w księdzu Seremaku wzbudzało w Tobie tak ogromną ciekawość?
Ksiądz Seremak wzbudzał ciekawość, ponieważ nie był tradycjonalistą. Potrafił na przykład powiedzieć coś kontrowersyjnego podczas kazania. Dla mnie, dla młodego wtedy człowieka, najbardziej pociągające w Nim było właśnie jego nietuzinkowe zachowanie. Było ono zapewne tym bardziej intrygujące, że mieszkałam w Lądku Zdroju, małej miejscowości „na końcu świata”, gdzie nawet tory kolejowe kończyły swój bieg. Tymczasem do księdza Seremaka przyjeżdżali goście z Włoch, z zagranicy, i nas, młodych, bardzo to fascynowało: „Co to za ciekawa osoba, że ma takich przyjaciół?”. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że ksiądz Seremak był niezwykle wykształconym człowiekiem. Zawsze dziwiło nas, że nigdy się tym nie chwalił. Był człowiekiem bardzo prostolinijnym, wyrażał się w sposób prosty i zrozumiały. Ponadto był otwarty na nowości. Na przykład gdy chodziło o wprowadzenie przyjmowania Komunii św. na stojąco. Ludzie się strasznie temu sprzeciwiali, bo jak można przyjmować Pana Jezusa na stojąco?! Przecież to obraza boska. Do wszystkiego, co robił ksiądz Seremak, podchodzili bardzo nieufnie. Myślę, że na początku było mu w Lądku bardzo ciężko.
Kim był dla Ciebie wtedy ksiądz Seremak?
Był dla mnie odpowiedzialnym za Ruch, osobą, której chciałam słuchać. Naprawdę niewiele rozumiałam wtedy z tego, co mówił, byłam niesamowicie stremowana na spotkaniach. Ale zawsze podchodził do mnie z szacunkiem oraz niesamowitą dobrocią i uwagą – był bardzo uważny. A przy tym dowcipny. W sytuacjach, które mogłyby się wydawać napuszone i sztywne, potrafił powiedzieć coś takiego, co rozładowywało napiętą atmosferę. Pamiętam, że bardzo nie lubił, kiedy z religii robiło się tak wielką świętość, że aż dech zapierało. Mówił wtedy: „Czy Pan Jezus, kiedy się urodził, nie robił kupy w pieluchy? Oczywiście, że robił. Dlaczego mówi się, że Pan Jezus «się narodził»? Bo się urodził, urodził się w stajni, urodził się człowiekiem”. Czynił Boga bliższym człowiekowi. Pokazywał, że Bóg nie jest gdzieś wysoko, niedostępny, ale że jest tu, wśród nas, i że można Go spotkać. To było niesamowite w księdzu. Nigdy też specjalnie nie dbał o strój. Pamiętam, jak chodził w powycieranym swetrze z dziurami na rękawach. Nie przejmował się tym.
Jak wyglądały relacje księdza Seremaka z młodzieżą?
Miałam wrażenie, że bardzo pragnął być z młodzieżą. Był taki czas, kiedy w Lądku zaczęła tworzyć się grupa młodych, spotykaliśmy się na Szkole Wspólnoty i pamiętam, że bardzo się cieszył z tej grupy, dosłownie z każdej osoby. Ale z drugiej strony też nie wymagał, by wszyscy należeli do ruchu Komunia i Wyzwolenie, nie uważał, że inne wspólnoty są złe i dlatego trzeba być w CL. Nie, ważne było to, że chce się być blisko Kościoła. I wszystko, co mówiliśmy, było ważne. Pamiętam jedno takie spotkanie, kiedy siedzieliśmy u niego na kanapie i kiedy zadał nam pytanie: „Kim według was jest człowiek?”. Zapanowała konsternacja. Koleżanka spytała: „Ale w jakim sensie, fizycznie, czyli że jest zbiorem komórek?”. Ksiądz przysłuchując się naszej wymianie zdań, powiedział: „Właśnie, można człowieka rozpatrywać pod różnym kątem”. Ja sama nie zrozumiałam tego pytania i trochę się zmieszałam. Nie wykpił tego jednak, nie zgorszył się, mówiąc: „Czego ty nie rozumiesz, to przecież takie proste rzeczy”, ale zauważył, że rzeczywiście można mieć co do tego wątpliwości, że to nie jest nic złego. Emanowała z niego niesamowita otwartość na młodego człowieka. I nawet kiedy było coś nie tak w naszym zachowaniu, coś złego, nie karcił, tylko milczał. Nie wyrażał swojej dezaprobaty, tylko milczał. I to było bardziej wymowne niż jakakolwiek nagana. Doświadczałam z jego strony wręcz ojcowskiej opieki. Pamiętam, że kiedy pojechaliśmy na pierwsze wakacje Ruchu do Białego Dunajca, wszystkim uczestnikom zafundował podróż, zapłacił za nasz pobyt. Dla niego było ważne, byśmy tam byli. „Nie musicie za siebie płacić, po prostu tam jedźcie”. To był ojcowski gest, troszczył się o nas jak ojciec. |