Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2011 (lipiec / sierpień)

Dzień z...

Siostrami Miłości od Wniebowzięcia. Neapolitańskie złoto

Paola Bergamini


Dom w dzielnicy Forcella dla dzieci znajdujących się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Pomoc rodzinom, świetlica… Wszystkie potrzeby, które spotyka się w zaułkach, to tu, to tam. I Tonia, która teraz już wie, dlaczego jej córka przyszła na świat. Życie w zakonie, który jest „darem” dla twojego miasta oraz dla tego, kto tu przychodzi, choćby tylko na jeden dzień.

Carmen ma 16 lat i czarne, błyszczące oczy. Zaczarowuje cię głosem. Myślę sobie: „Przypomina Filomenę Marturano [główną bohaterkę komedii Eduarda de Filippo]”. Po obiedzie recytuje mi scenę z komedii Eduarda de Filippo. Mówi: „Teatr to moja pasja. Siostra Pi’ (czyli Pina) zabrała mnie na spektakl Promessi sposi alla prova [Narzeczeni wystawieni na próbę]. Coś pięknego! Dzisiaj uczę się z nią, ale moją siostrą jest siostra Elvì (czyli Elvira). Jesteśmy rodziną. Windya śpiewa E se un giorno [A jeśli pewnego dnia...] Miny. Zobaczy pani, jaki ona ma głos”. To prawda. Potem śpiewa Jennifer, ma jednak trudności, głos brzmi delikatnie, zacina się, wtedy podchodzi do niej Marianna, jest w wieku Carmen, patrzy jej w oczy, kładzie rękę na ramieniu i mówi: „Spokojnie. Zacznijmy razem. Dasz radę”. Szeptem podpowiada jej słowa. Dźwięki nie są może doskonałe, ale na koniec wszyscy biją brawo. Są wszyscy: Bonny, Sachinta, Rosa, Antonio, Mateo, Gaetano i inne dzieci od lat sześciu wzwyż, które codziennie przychodzą do Domu „Luisa” [Casa Luisa], czystego i uporządkowanego mieszkania znajdującego się w sercu Neapolu, w dzielnicy Forcella. Tutaj jedzą, odrabiają lekcje, bawią się i spędzają wspólnie czas aż do wieczora. W ich domach rodzinnych nie ma nikogo, kto by się nimi zajął. Sytuacje ich rodzin są trudne, czasem dramatyczne, jednak życie tutaj jest dla nich mocnym objęciem, dzięki któremu rozkwitły. Objęciem, które przechodzi przez spojrzenie siostry Pi’, siostry Luisy, siostry Lavinii i pozostałych pięciu sióstr ze zgromadzenia Sióstr Miłości od Wniebowzięcia [Suore della Carità dell’Assunzione], zrodzonego z doświadczenia Ruchu. Zauważasz to, gdy trochę z nimi pobędziesz i popatrzysz. Jest coś, co liczy się bardziej niż porządek, czystość, sympatia. Coś, co nie zależy od brawury ani skuteczności tych kobiet. Jest tu Ktoś z krwi i kości, kto nadaje sens każdemu gestowi, każdemu słowu. Może dlatego serce ogarnia głębokie pragnienie – ta miłość jest podarunkiem. Dla mnie. A to dopiero przedsmak.

W czasie gdy dzieci sprzątają po posiłku, Susanna, jedna z wychowawczyń, opowiada: „Pracę tutaj zaczęłam osiem lat temu jeszcze jako studentka, po obronie pracy magisterskiej zostałam. Siostry nauczyły mnie patrzeć na takie dzieci, jakimi są, a nie przez pryzmat patologii albo dramatów, które przeżywają. Czasem wystarczy jedno spojrzenie, by się zrozumieć. Niczym się nie gorszą. Co więcej, nie podejmują żadnej decyzji bez porozumienia z rodziną, choćby ta była najbardziej zaniedbana, najbardziej rozbita. Dlatego wszyscy zwracają się do nich. Zobaczy pani”.

ZAKON W ZAKRYSTII. Widzę, kiedy razem z siostrą Piną, przełożoną, przemierzamy krótki odcinek drogi prowadzący do klasztoru. Gdy tylko wpadamy w wąski zaułek, w którym trudno dostrzec niebo, ponieważ budynki, walące się zresztą, są połączone sznurami z rozwieszoną bielizną, z jednego z balkonów jakaś kobieta krzyczy: „Pina, a więc mogę przyprowadzić mojego syna na wizytę w poniedziałek? – Tak, tylko się nie spóźnijcie”. Potem tłumaczy: „Arcykonfraternia Pielgrzymów [Arciconfraternita dei Pellegrini] zaproponowała nam leczenie ortodontyczne dla dzieci przychodzących do Domu”. Gdy idziemy, inne osoby pozdrawiają nas, zatrzymują, zadają pytania. Rozumiem, o czym mówiła Susanna.

Klasztor w zaułku Paparelle został przerobiony z zakrystii oraz z pomieszczeń przylegających do kościoła pw. św. Kamila de Lellis, który kamillianie przekazali siostrom w 1990 roku. Mieszkanie tutaj to ciągłe wchodzenie po schodach i schodzenie oraz przemierzanie wąskich korytarzy. Pina opowiada: „Trafiłam tu w 1990 roku. Na początku nie było mi łatwo – urodziłam się i wychowałam w Lecco. W przeciągu miesiąca okradziono mnie trzy razy. W 1991 roku zaczęłyśmy prowadzić świetlicę. W 1998roku wygrałyśmy przetarg ogłoszony przez Urząd Miasta, dzięki czemu mogłyśmy zatrudnić wychowawczynie. Dzisiaj zapisanych jest około 70 dzieci ze szkoły podstawowej oraz gimnazjum. Panuje ogromna różnorodność. Nie chcemy tworzyć getta”. A jak powstał Dom „Luisa”? „W roku 2006 pewna kobieta przekazała nam pieniężną darowiznę, przeznaczając ją na dzieło pomocy dzieciom znajdującym się w trudnej sytuacji. Na początku myślałyśmy, że nie damy rady. Tymczasem jeden po drugim zaczęły pojawiać się nieomylne znaki. Po kilku miesiącach skontaktowała się z nami Fundacja im. Olivera Twista, poszukująca w Neapolu stowarzyszenia, które zajęłoby się prowadzeniem domu dla opuszczonych dzieci. Były środki, ale brakowało pomieszczeń. Zaczęłyśmy rozglądać się wokół, chciałyśmy znaleźć coś w pobliżu klasztoru. Pewnego ranka na domu oddalonym o około 20 metrów od nas pojawiło się ogłoszenie «Na sprzedaż». Dom «Luisa» został otwarty w 2008 roku”. Jak dzieci trafiają do was? „Często kieruje je do nas opieka społeczna, a jeszcze częściej zgłaszają się same rodziny albo szkoły. Niektórzy zostali do nas przysłani na czas wakacji, kiedy na cały dzień przenosimy się nad morze”.

NA DACHACH NEAPOLU. W pewnym momencie znajdujemy się na tarasie. Dołączyła do nas siostra Albertina. „Chodź” – mówi do mnie, wskazując na drewnianą drabinę opartą o mur. Po chwili znajduję się na wysokości dachów Neapolu. Siostry podążają za mną. Nie są nastolatkami – Pina ma 67 lat. „Mówią o mnie «pająk z Lecco» – odgaduje moje myśli. – Do dziś wspinam się po górach. Popatrz, co za widok”. Zaczynają pokazywać mi domy i mówić, kto gdzie mieszka, a potem klasztor Sióstr Miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty, kościół z obrazem Caravaggia… Pina, cieszysz się, że tu jesteś? „Zakochałam się w Neapolu za sprawą powołania. To Jezus chce mnie tutaj, w tym miejscu, w tych warunkach. W przeciwnym razie… Czy według ciebie to miejsce dla mnie? A teraz idziemy, musisz poznać Tonię”.

Tonia jest mamą Rosy, dziewczynki z zespołem Downa, którą spotkałyśmy w Domu. Od najmłodszych lat mała całe dnie spędza z siostrami, ponieważ jej mama musi pracować. Rano pomaga siostrze Luisie robić zakupy i przygotowywać obiad. Tonia mieszka w jednym z walących się budynków. Gdy patrzysz na te domy, masz wrażenie, że czas zatrzymał się tutaj w miejscu od zakończenia wojny. Nic się nie zmieniło, można by tu dzisiaj nakręcić film Dzieci ulicy. W mieszkaniu Toni panuje porządek. Wszystko lśni czystością. Zależało jej na tym, by się ze mną spotkać, chce mi o czymś opowiedzieć: „Siostry poznałam za pośrednictwem mojej starszej córki Lii, która chodziła do świetlicy. Zaopiekowały się Rosą i mną. Nie zostawiły mnie. Kiedy tego potrzebowałam, przychodziły w nocy, przerywały swoje wakacje. Mają dar dostrzegania w ludziach dobra. Dzięki nim pojęłam, dlaczego Rosa się urodziła – żebym mogła je spotkać. Dzisiaj moje życie bez niej nie miałoby żadnej wartości. Pamiętasz, Pino, uroczystość Pierwszej Komunii Św., jaką zorganizowałyśmy tylko dla niej w naszym kościele? Było jak na ślubie”. Przerywa, a potem znów zaczyna: „Relacja łącząca mnie i Pinę jest relacją między matką a córką. Od kilku lat uczestniczę razem z siostrami w Szkole Wspólnoty. Życie jest łatwiejsze, zaczynam je rozumieć”. Urywamy rozmowę, gdy przybywa towarzysz Toni, który próbuje sprzeczać się z Piną w kwestii śmierci, rządu itp. „Pająk z Lecco” nie daje się jednak zbić z tropu. Tonia mówi: „Zawsze tak jest. Niczym się nie gorszy”.

Wracamy akurat na czas, by spotkać się z dziećmi ze świetlicy. Wszystko koordynuje siostra Giovanna. Najpierw zabawa, a potem lekcje. Ważna jest pomoc wychowawców i wolontariuszy. Nie tylko ze względu na dzieci. Alessandra pracuje z siostrami od dziesięciu lat: „Nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną. Tutaj człowiek nigdy nie zostaje sam. Relacja budowana z dziećmi jest inna, uczysz się akceptować je takimi, jakie są”. Znów powracają zdania usłyszane wcześniej w Domu. Doświadczenie otrzymanej miłości jest takie samo. „Siostry są przyjaciółkami”, „Czuję się tu jak w domu”. I wciąż: „To spojrzenie jest inne”. Często to siostry kontaktują się z nauczycielkami i profesorami. „Sami nas wzywają, gdy zachodzi potrzeba – wyjaśnia siostra Giovanna. – Dyrektorka szkoły podstawowej w dzielnicy wydała polecenie woźnym, by drzwi były dla nas zawsze otwarte… Nawet jeśli jesteśmy z Ruchu, a ona należy do lewicy”. To również mówi o poważaniu zdobytym bez wielkich oracji, poważaniu, które pozostawia w sercu ślad. Ponieważ jest darmowe – to dar.

ZDANIE NA ŚCIANIE. O zmroku w najmniejszej kaplicy siostry recytują nieszpory. Przysłuchiwanie się ich modlitwie to kolejny prezent otrzymany tego dnia. Przychodzi mi na myśl jedno zdanie świętego Augustyna: „Pozwól mi, Panie, robić to, co polecasz, a potem polecaj, co chcesz”. To jest objęcie – dla nich i dla mnie.

Podczas kolacji widzę siostry wszystkie razem. Najstarsza jest siostra Anna, ma 86 lat. Zakochana w swojej ojczyźnie, Irlandii, czuje się już „w stu procentach neapolitanką”. Ma trudności w poruszaniu się, zna jednak historię każdego dziecka, każdej rodziny. Od kilku lat prowadzi konwersacje po angielsku z kilkoma studentami. Czy siostra Anna jest szczęśliwa? „Bardzo. To jest moje życie, dziękuję Bogu za to, że mieszkam w Forcelli. Tutaj znalazłam wielkie towarzystwo i szczęście”. Każda siostra opowiada o sobie. Dla wszystkich, choć na inny sposób, czasem zupełnie niewyobrażalny, spotkanie z księdzem Giussanim i Ruchem było przebudzeniem się ich powołania do całkowitego oddania się Bogu, który każdej z nich podarowuje niewyobrażalną miłość. Daje im, które złożyły ślub czystości, dar bycia matkami dla tych, którzy są im powierzani. Tak jak w przypadku Emilii: „Codziennie rano chodzę do pewnej rodziny. Budzę mamę, dzieci, młodsze zaprowadzam do szkoły. Razem z siostrą Lavinią od kilku lat staramy się też zaprowadzić pokój w pewnej rodzinie borykającej się z wieloma problemami. Kiedy najstarsza córka zaszła w ciążę, przyszła do mnie. Nie wiedziała, co robić. Poszłam z nią na pierwsze badanie USG. Obie się popłakałyśmy”.

Lavinia, która ukończyła filozofię, przez 14 lat posługiwała w Mediolanie księdzu Giussaniemu, podając do stołu: „Patrząc na niego, nauczyłam się, co znaczy przyjmować. Przez 12 lat opiekowałam się rodziną wskazaną mi przez Kurię. Dzisiaj ta relacja, choć się zmieniła, wciąż trwa. Jedno z dzieci studiuje wychowanie fizyczne i przychodzi tu przygotowywać się do egzaminów, drugie przychodzi ze swoją dziewczyną odrabiać lekcje”. Luisa, jedna z dwóch neapolitanek, mówi, że swoje powołanie odkryła już jako osoba dorosła: „Miałam 30 lat. Na dzień dobry «dostałam» Jennifer, która nie robiła nic innego, jak tylko spała. To była obrona, by przeżyć w rodzinie pełnej problemów. Byłam z nią i jej autystycznym bratem. Na początku zapracowywałam się na śmierć, myśląc, że rozwiążę wszystkie ich problemy. Tymczasem był potrzebny zdrowy dystans. Każdego ranka mówię Panu: «Ty działaj». A potem idę za”.

Albertina jest ekonomem, hydraulikiem, stolarzem. „Jest panem domu” – mówią ze śmiechem. „Jest osobą od public relations – tłumaczy siostra Pina. – Śledzi ogłoszenia, przetargi, projekty, pozwalające zdobyć pieniądze i zawrzeć umowy”. Albertina jest pielęgniarką. „Opiekowałam się człowiekiem chorym na raka, do jego śmierci. Przez rok nie miałam kontaktu z jego rodziną. Pewnego dnia dzwoni do mnie żona, która czuła się samotna i smutna. Zaprosiłam ją do nas. Dzisiaj w czwartki przychodzi na Szkołę Wspólnoty, w której uczestniczą matki”.

Elvira jest najmłodsza. „Zanim znów wzięłam do ręki książki, by skończyć drugi kierunek, pedagogikę, zgodnie z wymaganiami stawianymi przez Urząd Miasta, weszłam w bardzo bliskie relacje z Carmen, która potrzebowała pewności, chciała wzrastać. Miłość przemienia. Dotyczy to nas wszystkich”. Giovanna poza tym, że jest odpowiedzialna za świetlicę,prowadzi też spotkania dla Cavalieri [Kawalerów – propozycja chrześcijańskiego doświadczenia dla uczniów szkół gimnazjalnych]: „Dla niektórych dorosłych z Ruchu jest to okazja do odrodzenia się. Więź z dziećmi pozostaje również wtedy, gdy dorastają. Czasem, po latach, przychodzą cię odwiedzić. I widzisz niewyobrażalne cuda”.

Na zakończenie wieczoru siostra Pina mówi mi: „Przeczytałaś zdanie na ścianie? To księdza Giussaniego”. Nie dodaje nic więcej. A ja czytam: „Istota waszego początku tkwi w głębokiej jedności między misją a życiem zakonnym. W misji natomiast chodzi o to, by serce wychodziło na spotkanie innym, aby oni również żyli z Nim jak z kimś, kogo się kocha”. Neapol, którego nigdy wcześniej nie widziałam, jest dla mnie tym darem.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją