Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2011 (lipiec / sierpień)

Listy

Co odkryłam w roku bezinteresowności i inne...


CO ODKRYŁAM W ROKU BEZINTERESOWNOŚCI
Drogi księże Juliánie, w tym roku po raz pierwszy rozpoczęłam pracę w otwartym, bezpłatnym centrum pomocy w nauce Portofranco. Pierwszego dnia mój pierwszy uczeń Luca przyniósł do tłumaczenia tekst z łaciny. Pod koniec lekcji zapytał mnie, dlaczego ja, mając męża, dzieci i pracę, ofiaruję bezinteresownie swój czas jemu i innym nieznanym sobie dzieciom. Powiedziałam do siebie: „Co ja mu teraz powiem? Chryste, mogłeś poczekać chociaż godzinę, bym mogła znaleźć rację tego, co robię!”. Wymamrotałam jakąś bezsensowną odpowiedź, w którą sama nie wierzyłam. Mijały miesiące, podczas których uczyłam też w gimnazjum. Rok szkolny zakończył się boleśnie – na trzy dni przed końcem zajęć na raka mózgu zmarła jedna z moich uczennic z trzeciej klasy, Chiara. Ostatnie dni w szkole naznaczyły więc wszystkich bólem, u wielu ból ten zmieszany był z gniewem i buntem. Zauważyłam, że źle czuję się w tej atmosferze, ponieważ było w niej coś dziwnego – miałam wrażenie, że między nami, dorosłymi, trwa rywalizacja w okazywaniu smutku, łez… Całe to zakłopotanie pojawiło się we mnie wobec rzeczywistości, która się narzucała – klasa 14-sto latków wydawała się dziwnie reagować na tę śmierć, którą tak trudno było zrozumieć: nie rozmawiali w ogóle o tym, co się stało, mieli twarze bez wyrazu, wygłupiali się jak zwykle. W czwartek na ostatnich zajęciach zapytali mnie delikatnie, czy to prawda, że ich klasa nie będzie mogła świętować z okazji zakończenia roku szkolnego. Zapytałam dlaczego, wtedy powiedziano mi, że jedna z nauczycielek, niemal ze złością, powiedziała im, żeby nawet nie myśleli o przygotowaniu czegoś na następny dzień, bo „nie ma czego świętować”. Na co ja ich uspokoiłam i zachęciłam, by świętowali bardzo dyskretnie, tak by nie obrazić uczuć innych, i przynieśli coś na pożegnanie na moje zajęcia. Nadszedł piątek, wieść o tym, że moja klasa przyniosła ciastka, tajemniczo obiegła szkołę. Niektórzy koledzy byli wściekli, za drzwiami mojej klasy słychać było rozlegające się z mojego powodu sprzeczki; inni w ogóle się do mnie nie odzywali, kiedy przechodziłam obok. Uspokoiłam najpierw uczniów, a potem po raz pierwszy pomogłam im porozmawiać o tym, co wydarzyło się w ostatnich dniach, oraz o tym, co myślą. Wtedy okazało się, że za ich wygłupami w minionych dniach nie kryła się powierzchowność, ale niewyobrażalne przygnębienie. Zauważyłam, że zapomnieliśmy o nich. Wszyscy byliśmy zmiażdżeni swoim bólem, ale przecież oni wciąż tam byli. Wzięliśmy ich milczenie za oziębłość, a tymczasem pod ich wesołkowatością kryły się pytania, o których nie potrafili mówić. Poczułam się schwytana przez Tajemnicę, która przyzywała mnie do tego, by z nimi być w prostocie. Chiara odeszła, ale uczniowie pozostali i prosili o to, by z nimi być, chcieli zobaczyć na mojej twarzy, również w tym bolesnym wydarzeniu, radość, nadzieję. Po ostatnim dzwonku, przyszli do mnie, rzucając w moją stronę małe papierowe szybowce (przypominali bohaterów filmu Pan od muzyki), na których napisali: „Dziękujemy”. Następnego dnia wszyscy przyszli na pogrzeb, nawet ci, którzy nie zdali do następnej klasy. Zrozumiałam nagle, że wychowuje tylko ten, kto ma nadzieję. Pomyślałam o pierwszej lekcji w Portofranco, o pytaniu Luki i o mojej beznadziejnej odpowiedzi. Dzisiaj wiedziałabym, co mu odpowiedzieć: ofiarowałam swój czas, ponieważ mam wielką nadzieję.

Grazia, Como



PUDEŁKO CODZIENNOŚCI, KTÓRE TRZEBA ZAPEŁNIĆ
Drogi księże Carrónie, trafiłam do szpitala z powodu ryzyka przedwczesnego porodu. Dni w szpitaludłużyły się niemiłosiernie. Zaczęłam w końcu czytać książeczkę z Rekolekcji, sięgnęłam też po liturgię godzin, w ten sposób czułam się trochę mniej samotna. Pewnego dnia, gdy patrzyłam przez okno na jaskółki, myślałam, jak długie są godziny w szpitalu i jak bardzo się nudzę. Jaka jednak była różnica między mną w szpitalu a mną w pracy? Żadnej. Tylko taka, że codzienne obowiązki wypełniały pudełko mojej codzienności, w ten sposób dni mijały po prostu szybciej. A ja? Teraz w szpitalu moje pudełko codzienności zostało opróżnione z obowiązków. A ja? Rozpoznałam, że jestem obojętna na widok jaskółek oraz na to, by spodziewać się czegoś od kolejnych moich dni. Tego samego wieczoru przyszedł do mnie w odwiedziny mąż. Powiedziałam mu o tym, że niepokoiłam się nieco o nasze maleństwo, wtedy on, patrząc przez okno, zacytował zdanie: „Jesteśmy kimś, kto czeka na tego, kto nadchodzi”. Zdanie to, mimo że słyszałam je tysiąc razy, uderzyło mnie bardziej niż zwykle. Zrozumiałam, że potrzeba czujnego „ja”, które oczekuje, a oczekiwania tego nie mogą wypełniać codzienne obowiązki, ale Ktoś, kto przychodzi, przychodzi dla mnie. Teraz rozumiem pierwszy punkt Rekolekcji – władza nie działa, każąc czynić ci zło, działa, znieczulając twoje „ja”. Jestem teraz w domu i muszę odpoczywać. Czytam Szkołę Wspólnoty, mam trudności z jej zrozumieniem, ale czytam raz, a potem kolejny. Moje dni wciąż są pozbawione obowiązków, przebudzenie dokonuje się powoli, ale oczekiwanie się wypełnia, a ja wzrastam.

Chiara, Werona

 

WIDOWISKO PRZEMIANY
Nie kłamię, mówiąc, że na moich oczach dokonał się cud. Moja mama od lat żyje z tatą w separacji i w następstwie różnych wydarzeń wiele wycierpiała przez adwokatów, pieniądze… O ile jednak przez cały ten czas widziałam, jak wiele bólu doświadcza i jak jest smutna z powodu tej sytuacji, teraz, gdy na nią patrzę, wydaje mi się, że widzę zupełnie inną osobę. Wcześniej, gdy wracała do domu, prawie zawsze była zdenerwowana, teraz natomiast dużo rozmawia przez telefon ze swoimi przyjaciółmi, którzy pomagają jej iść tą drogą, jaką jest życie. Na podstawie drobiazgów – jak na przykład jej sposobu ubierania się, głosu, sposobu gotowania dla mnie i dla mojej siostry, żartów i nieustannego śmiechu, sprzątania w domu – muszę przyznać, że wtargnęło tutaj Coś, albo lepiej, Ktoś, kto tak bardzo ją zmienił. Pozwoliła się najzwyczajniej pochwycić i pociągnąć Temu, który wszystko czyni. O ile wcześniej była zmęczona i cyniczna wobec niektórych faktów, teraz pamiętając o tym, co jej się wydarza, w konsekwencji może tylko zachowywać się tak a nie inaczej, ponieważ zobaczyła, że jest kochana bezgranicznie i bezwarunkowo. Stało się to możliwe dzięki twarzom przyjaciół i nie tylko. Pozwoliła się całkowicie pochwycić temu, co oni spotkali, a czego ona poszukiwała od lat, czemuś wyjątkowemu. Teraz potrafi śmiać się na swój sposób z sytuacji, która przez tyle czasu sprawiała jej ból, tylko dlatego że odkryła, co znaczy być zakochanym. Mówi mi z błyskiem w oku: „Tak jak kiedyś, gdy wyszłam za mąż, byłam zakochana w moim mężu, tak teraz jestem zakochana w Chrystusie!”.

Autorka znana redakcji

 

SIŁOWNIA, PSYCHOLOG I PUSTKA W ŚRODKU
Przyjechała do mnie kuzynka z Neapolu. Jesteśmy zupełnie od siebie różne: ma 43 lata, nosi szpilki nawet w domu, codziennie chodzi na siłownię. W poniedziałek wieczorem wybuchła płaczem, mówiąc: „Mam w środku pustkę, dziurę, brak. Chodzę do psychologa, ale pustka i tak pozostaje… Coś jest ze mną nie w porządku!”. Na co ja, widząc ją dopiero czwarty raz w całym swoim życiu, powiedziałam jej: „Ja również czuję tę samą tęsknotę”. Wtedy ona kontynuowała: „Tak, tęsknota to dobre określenie!”. Dosłownie użyła tych słów (nie należy do Ruchu, nie chodzi też do kościoła). Przytuliłam ją i powiedziałam: „Wszystko z tobą jak najbardziej w porządku! Nie jesteśmy same!”. Przeczytałam jej Leopardiego i te wersy Luziego: „Czego brakiem jest ten brak, / który w jednej chwili cię wypełnia, / o serce?”. A ona: „Nikt nigdy nie opisał mi tego tak dobrze”. Następnego wieczoru poszła ze mną i moimi przyjaciółkami na kolację. Opowiedziałam im o naszej rozmowie, a wtedy one zaczęły mówić o sobie. Gdy wracałyśmy, moja kuzynka wyznała mi: „Czułam się naprawdę przygarnięta, potraktowana poważnie. Najbardziej jednak wprawiło mnie w zdumienie to, że naprawdę się mną zainteresowałyście, aby lepiej zrozumieć siebie. Z moimi przyjaciółkami spotykam się co najwyżej po to, by poplotkować o innych. Czuję, że wy jesteście bardziej moimi przyjaciółkami niż one”. Za chwilę dodała: „Myślałam, że brakuje mi dziecka, ale wy macie dużo dzieci, a jednak odczuwacie to samo. Skłaniałam się do przekonania, że chodzi może o innego mężczyznę, ale ta tęsknota i tak pozostaje”. Na zakończenie zaś powiedziała: „Chciałabym móc spotykać się z tobą codziennie”. Zauważam radykalną różnicę między sobą a nią – nasza tęsknota jest zupełnie inna. Dla niej jest ona okazją do tego, by krzyczeć: „Obecności, której tak bardzo mi brakuje, jeśli jesteś, ukaż mi się!”. Dla mnie natomiast od 2,5 roku jest to uprzywilejowana okazja do tego, by żebrać: „Ty, który wyszedłeś mi naprzeciw, czyń mnie coraz bardziej Jednym z Tobą”.

Cristina, Bergamo

 

SPRZEDAŻ „TRACCE” Z ZAPROSZENIEM NA KOLACJĘ
We wrześniu ubiegłego roku, gdy pracowaliśmy nad tekstem międzynarodowej assemblei, Davide sprowokował nas: „Ksiądz Carrón pyta nas tutaj o to, jak odpowiadamy Chrystusowi, jaka jest nasza odpowiedź na to, z czym On do nas teraz wychodzi”. Rozglądnąłem się wokół i zauważyłem,że od lat sprzedaż „Tracce” utrzymuje się na stałym poziomie. Pomyślałem, by zaproponować pismo ludziom wychodzącym z kościoła, do którego chodzę na mszę św. Przełamawszy onieśmielenie, zacząłem sprzedawać „Tracce” oraz mówić o powodach, dla których tam byłem. Pewnego razu podchodzi do mnie kobieta, która biorąc pismo, skarży się, że i tak go nie przeczyta z powodu braku czasu. Wtedy jej odpowiedziałem: „Proszę zaprosić mnie kiedyś na kolację, to poczytamy razem”. Na co odparła, że czemu nie, i odeszła. Opowiedziałem o tym zdarzeniu Giuseppe, na co on, nie pozwalając mi nawet nabrać oddechu, powiedział mi: „Nie czekaj, aż ona zaprosi ciebie, ty ją zaproś, co więcej, zaproś wszystkich tych, którzy kupią «Tracce», by przyszli i byście poczytali razem”. W następnym miesiącu właśnie tak zrobiłem – wszystkim tym, którzy kupili ode mnie „Tracce”, proponowałem wspólną lekturę w sobotę wieczorem, a przy okazji też kolację. Zaczęliśmy w listopadzie ze wspomnianą kobietą i trzema innymi osobami; teraz jest nas ponad 20 osób i musimy znaleźć większe miejsce na spotkania, ponieważ przywiązanie do gestu wzrasta. Ponadto z tymi z grupy, którzy okażą gotowość, zaczniemy sprzedawać „Tracce”, wraz z zaproszeniem na kolację, również w innych kościołach.

Gianfranco, Ostra (Ankona)

 

LIST Z WAKACJI
Na wakacje w Jarnołtówku czekałam od roku, tym bardziej że z powodu narodzin Agatki i konieczności opieki nad nią nie mogłam uczestniczyć (tak przynajmniej to sobie tłumaczyłam) ani w Inauguracji, ani w beatyfikacji, ani też w rekolekcjach. Swego rodzaju przebudzenie, po blisko półtorarocznym okresie zajmowania się córką, nastąpiło w momencie, gdy zdałam sobie sprawę, iż na rekolekcje do Świdnicy przy lepszej organizacji mogłam pojechać. Tymczasem coś uśpiło moją czujność i dyspozycyjność: może wzięło górę zmęczenie macierzyństwem i poczucie obowiązku? Pojawiła się myśl: „Co przekażę mojej córce, jeśli pozbawię siebie tych ważnych spotkań i wydarzeń?”. Pytanie stało się jeszcze bardziej palące, gdy okazało się, że ponownie jestem w ciąży. Ogromna potrzeba ponownego pogłębienia spojrzenia na samą siebie oraz świadomość konieczności nawrócenia dojrzała we mnie wraz z lekturą tegorocznych Rekolekcji Bractwa.Do Jarnołtówka przyjechałam mocno przeziębiona. Wiedziałam, że nie będę mogła uczestniczyć we wszystkich propozycjach. Cieszyłam się jednak na spotkanie z przyjaciółmi, wspólne posiłki, rozmowy. W poniedziałek rano miała być lekcja prowadzona przez księdza Jurka. Od śniadania wiele osób oferowało mi swoją pomoc w opiece nad Agatą. Byłam im za to wdzięczna, odmawiałam jednak. „Muszę przecież poradzić sobie sama, inni mają więcej dzieci, a ofiarują mi swoje wsparcie” – mówiłam sobie. Nie docierało do mnie, że wszyscy chcieli mi umożliwić wysłuchanie lekcji, że w ten sposób sam Chrystus próbował do mnie przemówić. Na lekcję poszłam więc z Agatką, gdy jednak zaczęła się nudzić i trochę hałasować, pogodzona z losem poddałam się okolicznościom i zabrałam córkę z sali. Na korytarzu wpadłam na Dorotę, która zaoferowała mi swoją pomoc, mówiąc: „Idź na lekcję, ja zajmę się Agatką”. Wtedy dotarło do mnie, że to jest dla mnie szansa. Wystarczyła chwila uwagi i możliwość skupienia się, by usłyszeć słowa: „Zazwyczaj dokonujemy błędnego osądu, wychodząc od naszych ograniczeń (...), podczas gdy powinniśmy wszystko porównywać z podstawowymi wymogami naszego serca (...), w ten sposób będziemy prawdziwi i bliżsi naszego przeznaczenia”. Od razu pomyślałam o swojej kondycji w ostatnich dwóch miesiącach, o kumulującym się zmęczeniu macierzyństwem, o kolejnej ciąży. Budzę się rano i niemal od razu czuję się zmęczona, niewyspana, zaczynam dzień od ograniczeń, od myśli o tym, czego nie uda mi się lub czego nie mam siły zrobić. I w ten sposób,„na dzień dobry”, eliminuję Chrystusa z mego życia. Nawet jeśli staram się modlić, ba, nawet ofiarowuję swój trud w jakiejś intencji, czuję, że wiara i to, co wiem o ofierze, nie ma związku z moją codziennością, nie podtrzymuje mnie. Moje macierzyństwo nagle zaczęło mnie ograniczać, moje ego cierpi, bo nie może realizować się zawodowo, towarzysko, kulturalnie tak jak dawniej, cierpi mimo całej satysfakcji płynącej z macierzyństwa.Dzięki lekcji księdza Jurka towarzyszy mi myśl: osądzaj według tego, czego pragnie twoje serce, a ono pragnie osiągnąć swoje Przeznaczenie, według tego pragnienia osądzaj swoje codzienne zadania, twoje obecne obowiązki. Co może przynieść kobiecie większe spełnienie niż wychowywanie, czyli towarzyszenie dziecku w drodze do jego Przeznaczenia? To zaczyna się od karmienia, nauki chodzenia, wspólnego czytania książeczek, spacerów, modlitwy, budowania więzi w każdej drobnej czynności. I jeszcze jedno: moje dziecko, jego twarz, przypomina mi, że Ty, Chryste, jesteś, a ja tak często tego nie dostrzegam.

Krystyna, Warszawa

 

ZAPALAJĄCA SIĘ ISKRA
Nigdy nie byłam tak szczęśliwa i nie czułam tak wielkiego wewnętrznego pokoju. Kiedy przyszłam pierwszy raz na Szkołę Wspólnoty, pomyślałam: „Jakim oni mówią językiem! To doprawdy jest niezwykle trudne!”. Stopniowo jednak zapoznawałam się z argumentami, czytałam raz i drugi, zastanawiałam się i starałam wejść w ten sposób komunikowania. I co odkryłam? Naprawdę Carrón jest wielki! Pomimo swojego szorstkiego traktowania ludzi, który nie zawsze mi się podoba, ale jest skuteczny, ponieważ to tak jakby się miało przed sobą kogoś, kto tobą potrząsa, żebyś zaczął myśleć. Po trzecim spotkaniu zapaliła się we mnie iskra, która sprawiła, że zaczęłam rozglądać się wkoło i domagać się więcej, zbudziłam się z mojego lenistwa, z przechodzenia obojętnie obok spraw, z którymi się nie zgadzałam, i nie mam już ochoty zadawalać się byle czym, bardziej bezpośrednio wskazuję dobro i wyrażam sprzeciw. Czuję wielką satysfakcję, ponieważ po raz pierwszy w swoim życiu poczułam, że Ktoś mnie kocha.

Sabrina, Mediolan


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją